Miecz Janosika

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Gliński
Tytuł Miecz Janosika
Pochodzenie Bajki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków — New York
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MIECZ JANOSIKA.
MIECZ JANOSIKA.


Był sobie niegdyś Janosik, człek siły wielkiej, o jakiej dzisiaj w bajce tylko posłyszeć można. Stolicą jego były Tatry nieobejrzane, tron w chmurach, na szczycie Mięguszowieckim. Kiedy nocką błyskało się, czy grzmiało — to Janosik mrugał na latawice, albo juhasów na bój zwoływał; gdy piersią szeroką westchnął, mówiono: wichr halny dmie! gdy pięścią w kamień grzmotnął, mówiono: grom bije! Na kij swojej ciupagi pioruny nawijał, uderzeniem topora głazy skalne rozbijał. Królowi gór kłaniały się nizin władyki, w ciężkich chwilach o poratunek go prosząc.
Wykuł był sobie Janosik miecz żelazny, a zahartował w ogniu lasów, z których wielki stos ułożył, a oblał wodą Dunajcową, że kipiała dni siedem. On jeden tylko miecz ten udźwignąć mógł, bo wagi takiej był, że gdy raz oparł go o bok Krywania, ten się pochylił i dotąd garbem na świat patrzy. Ale wszystkiemu jest koniec na tej ziemi: i szczęściu, i życiu, i mocy, i sławie. I w oczy Janosika zajrzała śmierć. Ano, czas powrócić do łona rodzicielki swojej! Na miecz swój spojrzał — i westchnął.
— Nie urodzi się już drugi Janosik, by mógł pioruny w górach krzesać! — zaszeptał.
Czując się blizkim śmierci, na skalnej grani stanął, ostrzem o głazy miecz oparł i wtłoczył go po rękojeść w skałę. Skry się posypały. zagrzmiało we wnętrzu ziemi... Janosik nie żył...
Pobiegła gadka między lud górski o tem przedziwnem miecza schowaniu. Ten i ów z dziarskich juhasów na Orlą Perć pobiegł do miecza Janosikowego. Sto razy za rękojeść chwycił, ale daremna była fatyga: miecz się nie poruszył, schowany w pochwie skalnej. I dużo, dużo lat upłynęło. Mchy oplotły miecza głowicę, nikt go już nie szukał, nawet wspomnienie o nim się zatarło, tylko bajka pamiętała o tym przesławnym mieczu Janosikowym.
Nad szumnym Dunajcem stał murowany dwór pewnego szlachcica. Szlachcic trzy córy dorodne miał, które niby królewny wychowywał, marząc o zięciach bogatych. Okrom tego dworu i kłapcia ziemi marnej, nie miał dóbr innych, a jednak dobrobyt był większy, niż u niejednego z magnatów.
Przed laty, przed laty przelatywał tędy sokoł-czarodziej, unoszący w dziobie swoim ziarnko jabłoni, wykradzione z ogrodu rajskiego. Ziarnko ono uronił w sadzie szlachcica. Po leciech kilku piękna jabłoń zeń wyrosła, bujne rodząca owoce. Codziennie spadało jabłek trzy ze złota szczerego. Zbierały je córki szlacheckie, mieniały na grosz bieżący, który na zabawy i stroje trwoniły zaraz, o jutrze nie myśląc, boć wiedziały, że nazajutrz znów trzy jabłka utrzęsą. A gdy po śmierci ojca same paniami zostały, w pysze a dumie podniosły się tak wysoko, że już nielada kto mógł próg ich domu przestąpić i o żeniaczce pomyśleć. Był szlachcic — zachciało się pana; był pan — o księciu pomyślały; zjawił się książę — w głowach ich królewic zamajaczył; zabłąkał się królewic — o synu cesarskim przebąkiwać zaczęły. Gdy z nich który o rękę poprosił, takie stawiały warunki, że nie było sposobu ich wykonać: przenieś Giewont, wypij wody Dunajca, zatrzymaj w dłoni swej błyskawicę wiosenną.
— Szalenice! — mruczeli konkurenci, i odjeżdżali, wzdychający, nie tak może na siostry patrząc, jak na jabłoń o jabłkach złotych.
Sokoł-czarodziej pilnował owoców. Właściwie zbyteczna była straż, bo trzy jabłka tylko można było utrząść z pierwszym dnia brzaskiem, a tego już siostry pilnowały; pień zaś drzewa był tak twardy, że gruchotały się siekiery, szkody żadnej jabłoni nie czyniąc. Ale sokoł pilnował owoców, bo rzetelnym on ich był właścicielem.
W Kościelisku mieszkał juhas młody, grom na kozice, strach na krzywdzicieli górskiego narodu. Niejeden raz już o pannach szlacheckich słyszał i o jabłoni, rodzącej jabłka złote, które tak wszystkim smakowały.
— Ano — pomyślał raz był sobie — może te panny nie książąt piecuchowatych, nie królów laskonogich, jeno juhasów chcą?... Każą mi przenieść Giewont?... toć będę głaz znosił po głazie, a na chałupę im sypał, że wrzasną przestraszone: »Co to takiego, Jędrek?« — »A Giewont, moście panny, wam buduję!« — rzeknę, i wygram sprawę. Każą mi wypić Dunajec? Czemu nie? Zaniosę jaśnie wielmożne panny na sam szczyt Krzesanicy, gdzie orłów siedziba, i powiem: »Siedźcie tu i patrzcie, jak se będę wodę Dunajcową smakował. Bez mojej pomocy nie zejdziecie, a ja nie rychło ją wychlipię: może za rok, może za dwa!« Niech se teraz czekają na opróżnienie Dunajca! Każą błyskawicę w dłoń chwycić? Ou-wa! Jak trzasnę toporzyskiem o skały, a skrami sypnę, to strach chyci panienki, że poczną, niby wiatr, śmigać. A nie błyskawicą-li jest dziewka uciekająca? W garść jedną, drugą i trzecią... A jako-że teraz będzie, panienki moje?
Dobrej więc myśli był Jędrek — i, nie namyślając się długo, na dwór poszedł i powiedział, że żeniatym być chce i że mu się panny podobały.
Ojej! co to było śmiechu we dworze całym! Królewice odjechali z niczem, a tu Jędrek do dziew szlacheckich się porywa!
— Przypatrzcie się mi ino — rzekł Jędrek. — Zali nie na schwał chłop ze mnie?
— A znasz warunki? — spytały.
— Giewont? Dunajec? Błyskawica? — odparł Jędrek, i rzucił lekceważąco ręką.
Panny spojrzały na Jędrka, pokręciły głowami, później szu-szu pomiędzy sobą i tak rzekły:
— Ze skał pochwy wydobądź miecz Janosika, mieczem tym zetnij pień złotej jabłoni, a twoje-ć będą owoce; którą zaś z nas wybierzesz, także będzie twoja.
Żart nie żart, ale pannom, choć drwiły ze śmiałego juhasa, podobał się Jędrek; jeno on pomarkotniał, posłyszawszy o mieczu Janosikowym. Tedy podbiegnie do niego z sióstr najstarsza i rzuci w ucho:
— Wiem-ci ja z książek starodawnych, że na Orlej Perci, na grani tamecznej spoczywa miecz Janosika... Pamiętaj jeno, żem ci to ja powiedziała.
— Aha! chces juhasa — mruknął Jędrek do siebie.
Wtem druga siostrzyca podbiegnie i szepnie:
— Z opowiadań rodzica mojego wiem, że jeno o świtaniu, gdy rosy bujne grań operlą, przed pierwszym strzałem słońca grań zmięknie, i wtedy miecz wyciągnąć można... Pomnij jeno, żem ci to ja powiedziała.
— To znaczy: mnie wybierz! — uśmiechnął się Jędrek.
Domyśliła się najmłodsza o spisku sióstr starszych, podbiegła tedy do Jędrka i szepnie:
— Nie wierz siostrom! Każdaby ubiedz mnie chciała, a ciebie sobie wziąć... Przez Zawrat idź. Na prawo Świnnica, na lewo Orla Perć będzie. Mówił mi pewien juhas stary, że, na Zawracie stanąwszy, trzy razy trzeba wykrzyknąć imię Janosika. Jeżeli odkrzyknie, twój miecz. Jeżeli cisza będzie, na nic twój trud. A gdybyś chciał czekać dłużej, ciężki głaz cię przywali!... Zrób tak, a pomnij, żem ci to ja powiedziała.
Jędrek pannom ukłonił się nizko, a odchodząc, szepnął:
— Abo bezrybie u nich, abo z juhasa chcom zadrwić.
O świtaniu był już na Zawracie.
Huknął.
Odkrzyknęło.
— Dobra! — rzekł Jędrek.
Do Orlej Perci się zbliżył, do grani wskazanej.
Pojrzy.
Perlą się rosy, a najwięcej pereł onych przy rękojeści oręża Janosika. Ujął go za głownię i czekał pierwszego strzału słońca.
Błysnęło.
Jędrek szarpnął silnie i wydobył ze skał, jak z pochwy, miecz sławny.
— Idzie! idzie! — wołały panny, widząc Jędrka do sadu wchodzącego.
— A pamiętasz? — zawołały wszystkie trzy razem, podbiegając do juhasa.
— Pamiętam! — odpowiedział — ino wpierw ściąć potrza on pień twardy, którego dotąd żadne toporzysko nie wzięło.
— Tnij! — odezwał się sokoł, na złotej jabłoni siedzący.
Rozległ się trzask głuchy... Jabłoń runęła, posypały się, jak grad, owoce złote.
Jędrek zdjął z pleców wór ogromny i zaczął doń ładować jabłka zaczarowane.
— A teraz wybieraj! — zawołały panny.
— Ba! ale którą? — rzucił Jędrek, pakując złoto do worka.
— Jużci, że mnie! — krzyknęła pierwsza siostra.
— Dlaczego ciebie? — odezwały się dwie młodsze.
— Jam mu wskazała na Orlą Perć.
— Ja na rosy obfitość.
— Nicby nie było bez krzyknięcia imienia Janosikowego — zawołała trzecia. — A to ja mu podałam!
— Zdradziłaś tajemnicę? — wrzasnęły dwie pierwsze.
— A wy?
— Ja co?
— Albo ja?
— A Perć? a rosa?
— Mnie weźmie!
— Mnie!
— Mnie!
I skoczyły do siebie z pięściami zaciśniętemi.
Jędrek tymczasem wszystkie jabłka pozbierał, wór na plecy zarzucił, kręcił głową i mruczał:
— To ci sekutnice!
Po chwili rzekł:
— Uspokójcie się, panny! adyć wybór do mnie należy.
— Tak, tak, tak! — zawołały.
— Mnie weźmie, obaczysz!
— Jak rak świśnie!
— A ryba piśnie!
— Cichoj-ta! — krzyknął Jędrek. — U nas gaździny na polach se hukają, w chałupie milczą.
— Którą chcesz, Jędrek, którą? — wrzeszczały panny.
— Żadnej nie chcę — odpowiedział Jędrek z powagą, i nim siostry opamiętały się, juhas za wrota wyszedł, a za nim poleciał sokoł-czarodziej.
Wtedy panny ogarnął strach wielki. Bez złotej jabłoni, bez złotych owoców, o które dobijali się książęta i królewice, co one były warte same przez się?...
Spojrzały na góry.
Jędrek szedł powoluśku, krok za krokiem, za nim leciał sokoł i śpiewał:

Na nic złote są jabłonie,
Na nic czarodziejskie drzewa,
Gdy przez serce wiatr przewiewa,
Jak liść suchy po wygonie.
Przypadkowych losów dary
Starczyć mogą nie na długo:
Trzeba własną żyć zasługą,
Własną pracą tworzyć czary!

Rozpłakały się panny, w mgłę się zmieniły, i snują się dotąd na tej ziemi na nic nikomu niepotrzebne.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Gliński.