Miasto pływające/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Julijusz Verne
Tytuł Miasto pływające
Wydawca Redakcya „Opiekuna Domowego”
Data wyd. 1872
Druk Drukarnia J. Jaworskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jadwiga T.
Tytuł orygin. Une ville flottante
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXI.

Dean Pitferge odszedł. Ja zostałem na pokładzie, patrząc czy będzie burza. Fabijan siedział w swoim pokoju zamknięty z Corsicanem. Zapewnie Fabijan robił jakie rozporządzenie na wypadek nieszczęścia. Dopiero teraz przypomniałem sobie że ma siostrę w Nowym-Yorku, i zadrżałem na tę myśl, że może jej przywieziemy wiadomość o śmierci brata, którego oczekiwała. Chciałem się widzieć z Fabijanem, lecz pomyślałem, że lepiej będzie nieprzeszkadzać ani jemu ani Corsicanowi. O godzinie czwartej, zobaczyliśmy ziemię wzdłuż wybrzeża Long-Island. Wszystkich wzrok zwrócił się ku wybrzeżu, które odległe było od nas około sześciu mil na północ. Oczekiwano chwili, kiedy przybycie sternika rozstrzygnie wielką wygraną z puli. Rozumie się, że posiadacze kwadransów nocnych — w których rzędzie i ja byłem, — stracili całkiem nadzieje, i że kwandranse dzienne wyjąwszy tych, które zawierały się pomiędzy godziną czwartą a szóstą również nie miały szansy powodzenia. Przed nocą sternik przybędzie na okręt i zakład się skończy. Całe więc zajęcie skupiało się na siedmiu czy ośmiu osobach, którym trafem wypadły najbliższe kwadranse, to też korzystały one ze szczęśliwego losu sprzedając, kupując i odprzedając powodzenie z prawdziwym szałem. Zdawało się, że jesteśmy w Royal-Exchange[1] w Londynie. O godzinie czwartej minut szesnaście, oznajmiono z prawego boku okrętu mały statek płynący do nas. Nie było wątpliwości, że to płynął sternik. Powinien był przybyć na okręt najpóźniej w piętnaście minut.
Walka tedy toczyła się już teraz o drugi, trzeci kwadrans pomiędzy czwartą i piątą godziną wieczorem. To też targ rozpoczął się na nowo z podwójnym zapałem. Potem nastąpiły szalone zakłady, nawet o samego sternika, których treść wiernie tu podaję.
— Dziesięć dollarów, że sternik jest żonaty.
— Dwadzieścia dollarów, że wdowiec.
— Trzydzieści dollarów, że nosi wąsy.
— Pięćdziesiąt dollarów, że ma faworyty rude.
— Sześdziesiąt dollarów, że ma brodawkę na nosie.
— Sto dollarów, że prawą nogę w pierw postawi na okręcie.
— Będzie miał fajkę w ustach.
— Nie? cygaro!
— Nie! Tak! Nie!
I było jeszcze dwudziestu innych amatorów tyleż niedorzecznych, którzy znaleźli jeszcze niedorzeczniejszych, co chcieli z niemi dotrzymać zakładów.
Mały statek przez ten czas widocznie zbliżał się do parostatku. Można było widzieć jego skład kształtny, dosyć podniesiony z przodu, i wydłużone sklepienie, które dawało mu pozór jachtu stojącego do rozrywki. Zachwycające są i trwałe, te statki sternickie od piećdziesięciu do sześćdziesięciu beczek obejmujące dobrze zbudowane żeby mogły stawiać opór morzu. Możnaby na tych jachtach, przepłynąć w kółko świat; więcej są one warte niż małe statki portugalskie Magemana. Ten statek, zręcznie się przechylając płynął po wierzchu, pomimo bałwanów, które zaczęły się wznosić. Żagle jego odznaczały się biało na czarnem tle nieba. Morze pieniło się pod jego przejściem. Przypłynąwszy na dwieście czterdzieści sążni do Great-Easternu, odwrócił się raptownie i spuścił swą łódkę na morze. Kapitan Anderson kazał się wstrzymać, i pierwszy raz od czternastu dni, koła i śruba zatrzymały się. Jakiś człowiek wszedł do łódki galjoty. Czterech majtków płynęło do parostatku. Zrzucono drabinkę sznurową na bok kotosu, przy którym stanęła „łupina orzechowa“ sternika. Ten uchwycił drabinkę, wdrapał się zręcznie i skoczył na pokład, przyjęli go okrzykami radości wygrywający, a niezadowoleni przegrywający, a pula uregulowaną została na danych następujących:
Sternik był żonaty.
Nie miał brodawki.
Nosił bląd wąsy.
Obydwoma nogami razem skoczył.
Nakoniec stanął na pokładzie Great-Eastern'u o godzinie czwartej trzydzieści sześć minut.
Posiadacz więc dwudziestego trzeciego kwadransa wygrywał dziewięćdziesiąt sześć dollarów. Był nim kapitan Corsican, który zupełnie nie myślał o tej niespodziewanej wygranej. Wkrótce wyszedł on na pokład i kiedy mu oddawano wygrany zakład, prosił kapitana Andersona, aby to zachował dla wdowy po młodym majtku tak nieszczęśliwie zabitym uderzeniem morza. Komendant, nic nie mówiąc, ścisnął go za rękę. W chwilkę potem, jakiś marynarz przyszedł do Corsicana i kłaniając mu się z pewną porywczością: „Panie rzekł, moi koledzy przysyłają mię, ażeby powiedzieć panu, żeś uczciwy człowiek. Wszyscy panu dziękują w imieniu biednego Wilson, który nie może sam podziękować.“
Kapitan Corsican, wzruszony uścisnął rękę majtka.
Co do sternika, byłto człowiek szczupły nie miał miny marynarza, nosił kaszkiet ceratowy, spodnie czarne, surdut bronzowy z podszewką czerwoną i parasol. Był on teraz panem na okręcie.
W skoczywszy na pokład, nim wszedł na kładkę, rzucił plikę dzienników, do których podróżni rzucili się z chciwością. Były to wiadomości z Europy i Ameryki. Byłto węzeł polityczny i prywatny, zawiązujący się pomiędzy Great-Eastern’em i obu lądami.





  1. Królewski kantor wexlu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Jadwiga Papi.