Miłosna przygoda Calandrina

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Miłosna przygoda Calandrina
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ V
Miłosna przygoda Calandrina
Głupi Calandrino rozmiłował się w Nicolassie. Przyjaciele, korzystając z tych jego amorów, na hak go przywodzą

Gdy Neinfile swoje niezbyt długie opowiadanie skończyła i gdy towarzystwo bez wielkiego śmiechu i zastanawiania się nad niem, wyraziło chęć usłyszenia czegoś nowego, królowa na Fiammettę skinęła. Fiammetta w te słowa zaczęła.
— Wiadomo wam, jak mniemam, wdzięczne towarzyszki moje, że nie masz takiej materji, którąby do dna wyczerpać można było i że dobry opowiadacz, jeśli właściwy czas i okoliczność zważy, zawsze, choćby najbardziej znaną już rzeczą zabawić potrafi. Z drugiej strony, ilokrotnie przypomnę sobie cel, dla którego tutaj się zebraliśmy (była nim chęć godziwego rozweselenia się), do tej materji przychodzę, że wszystko, co raduje i bawi, postokroć jest tu na miejscu i że gdybyśmy nawet tysiąc razy jakąś materję omówili, usłyszeć o niej jeszcze coś nowego miłą dla nas powinno być rzeczą. Jakkolwiek tedy naopowiadano się już co niemiara o przygodach Calandrina, ja ośmielę się jednakoż z powyższych względów i z uwagi, jaką słusznie niedawno Filostrato uczynił, że wszystko, co się tego malarza tyczy, jest niezmiernie wesołe — ośmielę się jeszcze jedną krotochwilę o nim opowiedzieć, którą, gdybym się z prawdą minąć chciała, łatwobym wam pod zmyślonemi nazwiskami podać mogła. Ponieważ jednak odstąpienie od prawdy wszystkim rozumnym ludziom urok opowiadań znacznie pomniejsza, zachowam tedy wielką szczerość i opowiem o tej rzeczy tak, jak się miała. Niccolo Cornacchini, jeden z ziomków naszych, człek bogaty, posiadający piękną posiadłość w Camerata, gdzie ozdobny dom postawił, umówił się z Brunem i Buffalmacciem o wykonanie malowideł do tego domu. Ponieważ robota znaczna była, malarze przybrali sobie do pomocy Nella i Calandrina i dziarsko wzięli się do dzieła. W domu w Camerata kilka komnat było już gotowych i opatrzonych w łóżka, oraz w sprzęty potrzebne.
Ze służby nikogo jeszcze tam nie było, krom pewnej staruchy, służącej i dozorczyni domu zarazem. Korzystając z tej okoliczności, syn wspomnianego już Niccola, imieniem Filippo, człek młody, a przytem żoną nie obarczony, często sprowadzał do siebie jakąś białogłowę i, zatrzymawszy ją u siebie przez kilka dni, z powrotem odsyłał.
Zdarzyło się tedy, że pewnego razu przywiózł z sobą dziewczynę, zwaną Nicolassa, którą pewien łotrzyk, Mangione, w domu swoim przy Camaldoli utrzymywał, czasem i innym odstępując. Była to dziewka kształtna, strojna, dość polerownych obyczajów, a przytem gadatliwa niezmiernie. Pewnego dnia koło południa Nicolassa wyszła ze swojej komnaty w białej sukni, z włosami, zawiązanemi niedbale, i zbliżyła się do studni, znajdującej się na dziedzińcu, dla umycia sobie rąk i twarzy. Calandrino, wyszedłszy także trafunkiem po wodę, spostrzegł ją i uprzejmie powitał. Dziewczyna pozdrowiła go również i jęła mu się uważnie przyglądać, bardziej z powodu jego osobliwie uciesznej postawy, niźli z jakiejkolwiek innej przyczyny. Calandrino przyglądał jej się takoż, a znalazłszy ją piękną, stał na miejscu jak wryty, nie spiesząc bynajmniej z wodą do towarzyszy. Ponieważ jednak nieznaną mu była, nie śmiał przemówić do niej. Dziewczyna, spostrzegłszy jego zachwycony wyraz oblicza, dla zadrwienia sobie z niego, rzuciła mu kilka zalotnych spojrzeń i kilka razy westchnęła. Następstwem tego było, że Calandrino w mgnieniu oka w niej się zadurzył i nie odszedł pierwej z dziedzińca, póki Nicolassa, przywołana przez Filippa, się nie oddaliła. Wówczas i on powrócił do pracy, ale opamiętać się już nie mógł i wciąż wzdychał. Bruno, nie spuszczający go nigdy z oka (łaknął bowiem zawsze zabawy jego kosztem), wkrótce ten osobliwy stan jego spostrzegł i zawołał:
— Co ci się u djabła stało, towarzyszu Calandrino? Chuchasz, dmuchasz i wzdychasz ustawicznie!
— Ach, przyjacielu — odrzekł mu na to Calandrino — gdybym miał kogoś, ktoby mi dopomóc zdołał, jakże byłbym szczęśliwy!
— Do czego ci ta pomoc potrzebna? — zapytał Bruno.
— Ach, westchnął raz jeszcze Calandrino — powiem ci, ale nie wyjawiaj tego, broń Boże! Otóż wiedz, że w tym domu przebywa dziewczyna, piękniejsza niźli wszystkie czarodziejki, razem wzięte, a tak we mnie rozmiłowana, że zadziwiłbyś się prawdziwie, gdybyś się o tem przekonał! Ja sam dopiero dzisiaj upewniłem się o tem przy studni.
— To źle — zawołał Bruno — proś Boga, aby to nie była żona Filippa.
— Wiesz, wydaje mi się, że tak jest w samej rzeczy — odparł Calandrino — bo przywołał ją, a ona weszła do jego komnaty. Zaliż to jednak może być przeszkodą? Gdy o sprawy miłości chodzi, gotów jestem drwić sobie z samego Pana Jezusa, a cóż dopiero z Filippa. Wierę, towarzyszu, okrutnie mi ta dzierlatka do gustu przypadła.
— Calandrino — rzekł po chwili namysłu Bruno — gotów jestem z przyjaźni do ciebie dowiedzieć się, kto ona zacz. Jeżeli jest istotnie żoną Filippa, to załatwimy sprawę bez próżnego gadania, znam bowiem doskonale tę białogłowę. Jakby tu jednak zrobić, aby Buffalmacco nic nie spostrzegł? Nie podobna prawie mówić z nią na osobności.
— Z Buffalmacca nic sobie nie robię — odrzekł Calandrino — strzeżmy się natomiast Nella, gdyż ten, jako krewny Tessy, gotów nam wszystkie szyki pomieszać.
— Masz słuszność — odparł Bruno.
Bruno nie potrzebował się pytać, kto była ta dziewczyna, słyszał bowiem od samego Filippa bliższe o niej szczegóły. Gdy Calandrino robotę na chwilę opuścił i wyszedł, opowiedział Bruno Buffalmaccowi i Nello całą historję i uknuł z nimi spisek — aby dzięki tym amorom Calandrina, zadrwić sobie z nieboraka. Gdy tedy Calandrino powrócił, Bruno spytał go szeptem:
— Widziałeś ją?
— Rozumie się, że widziałem — odparł Calandrino — i na ten raz stanowczo już z miłości nie żyję.
— Pójdę tedy — rzekł Bruno — i upewnię się, czy to ta sama dziewczyna, o której myślałem. Jeżeli ta, reszta już moją rzeczą będzie.
To rzekłszy, wyszedł, udał się do Filippa, który właśnie w towarzystwie swej miłośnicy przebywał, opowiedział im kto jest Calandrino i co mu wyznał przed chwilą, a następnie umówił się z niemi, co każde ma mówić i czynić, jeśli się tym afektem Calandrina nieco rozweselić pragnie. Poczem powrócił do malarza i rzekł:
— Tak jest, to ona; dlatego też bardzo misternie do rzeczy wziąć się musimy. Gdyby Filippo coś zmiarkował cała woda z Arno z tegoby nas nie obmyła. Powiedz mi jednak wprzód, co mam jej od ciebie oświadczyć, jeśli przypadkiem na uboczu przydybać mi się ją uda.
— Dalipan — odrzekł Calandrino — powiedz jej na początek początku, że czuję w sobie dla niej tysiąc ćwierci tego boskiego soku, który zaokrągla niewiasty, dalej powiedz jej także, że jestem jej sługą i zapytaj, czy niczego ode mnie nie pragnie. Zrozumiałeś mnie dobrze?
— Wybornie — odparł Bruno — a teraz spuść się całkiem na mnie.
Gdy nadeszła godzina obiadowa, malarze przerwali pracę i, zeszedłszy na dziedziniec, gdzie Filippo z Nicolassą siedział, przystanęli obok nich, aby Calandrinowi dogodzić. Calandrino, korzystając z tego, zaczął stroić rozkochane miny, ale tak ukradkiem, że ślepy byłby je zauważył. Dziewczyna ze swojej strony nie zaniedbała niczego, coby go odpowiednio rozpłomienić mogło, czem Filippo, udający, jednakże wedle wskazówek Bruna, że nic nie widzi i że jest zajęty rozmową z pozostałymi malarzami, wyśmienicie się bawił. Po niejakim czasie malarze pożegnali młodą parę i odeszli, ku wielkiej żałości Calandrina.
Po drodze do Florencji rzekł Bruno do Calandrina:
— Powiadam ci, że ona topnieje z miłości do ciebie, jak śnieg na słońcu! Klnę się na ciało Chrystusowe, że gdybyś przyniósł cytrę swoją i zaśpiewał przy jej dźwięku jedną ze znanych ci miłosnych piosenek, ani chybi wyskoczyłaby z okna, aby ci się w objęcia rzucić.
— Tak ci się wydaje, towarzyszu? — spytał Calandrino — czy w samej rzeczy myślisz, że dobrzeby było, gdybym moją cytrę sprowadził?
— Niewątpliwie! — odrzekł Bruno.
— No widzisz — dodał Calandrino — a nie chciałeś mi wczoraj wierzyć, gdym ci mówił o sile jej miłości do mnie. Dalipan, przyjacielu, widzę, że nikt lepiej odemnie białogłowy usidlić nie potrafi. Któżby krom mnie mógł w sercu takiej damy podobny afekt wzbudzić? Zaiste, nie jeden z tych gładyszów, którzy o swoim każdym triumfie na cztery strony świata trąbią, po całych dniach za podwikami się uganiają, a jednak i przez tysiąc lat nie potrafią trzech garści smacznych orzeszków wyłuszczyć. Cóż dopiero, gdy mnie usłyszysz grającego na cytrze! Zadziwisz się prawdziwie! Przyznaj się, że uważałeś mnie za niemrawca, ona tymczasem poznała się odrazu na mojej wartości. Gdy ją tylko raz do rąk dostanę, dam jej dowody, co potrafię. Na jądra świętych młodzianków, już ja ją tak zaczaruję, że będzie biegała za mną jak cielę za krową!
— Ach — zawołał Bruno — dopiero sobie dogodzisz! Zdaje mi się, że już cię widzę, kąsającego twemi spiczastemi zębami jej purpurowe jagody i wargi, do świeżych róż podobne, co mówię, kąsającego!… pożerającego ją całą.
Calandrino, słysząc te słowa, sądził się już być u celu i szedł, śmiejąc się i podskakując tak raźnie, jakby mu we własnej skórze za ciasno było.
Nazajutrz przyniósł z sobą cytrę i odśpiewał przy jej wtórze wiele pieśni, ku wielkiej uciesze całego towarzystwa.
Słowem, takim żarem zapłonął, mając sposobność widywania często Nicolassy, że jednej kreski już nie namalował, jeno po tysiąc razy dziennie od drzwi do okien lub na dziedziniec wychodził, aby tylko dziewczynę obaczyć, ku czemu Nicolassa, działająca wedle wskazówek Bruna, sposobności mu nie skąpiła. Bruno ze swej strony przynosił jej od Calandrina gorące wyznania miłości, a później odnosił mu ułożone przez siebie odpowiedzi, rzekomo od niej pochodzące. Gdy wyjeżdżała, co dość często się zdarzało, Bruno wręczał Calandrinowi listy, w których jaknajpiękniejsze czyniła mu nadzieje, przydając, że obecnie bawi w domu rodziców i że tam widywać się z nią nie można.
Bruno i Buffalmacco bawili się w ten sposób głupotą Calandrina i, nie poprzestając na tem, od czasu do czasu wyłudzali od niego na rzekomy podarunek dla kochanki to grzebień ze słoniowej kości, to sakiewkę, a to znów nożyk lub inne drobiazgi, przynosząc mu wzamian pierścionki bez żadnej wartości, któremi jednak Calandrino nad wyraz się cieszył. Przez wdzięczność podejmował też przyjaciół smacznemi ucztami i rozmaite niespodzianki im gotował, aby ich zachęcić tylko do tem gorętszego popierania swojej sprawy.
Przez dwa miesiące durzyli go w ten sposób, nie posuwając sprawy naprzód, aż wreszcie Calandrino, widząc, że robota się kończy i obawiając się, że jeśli celu swej miłości w czasie pobytu w tem miejscu nie osięgnie, gdzieindziej z pewnością mu się to nie uda, począł Bruna do muru przypierać.
Tymczasem Nicolassa przybyła znów niespodzianie do Cameraty. Bruno umówił się naprzód z nią i z Filippem, a potem rzekł do Calandrina:
— Słuchaj, przyjacielu! Dziewczyna ta nie raz ale tysiąc razy już obiecała mi spełnić wszystko, czego pragniesz; mimo tych przyrzeczeń nic jednakoż nie uczyniła, i dlatego zdaje mi się, że cię zwodzi. Przyszło mi tedy na myśl, że za twoją zgodą winniśmy ją zmusić do dotrzymania obietnicy wolą lub niewolą.
— Tak, tak, na żywy Bóg — zawołał Calandrino — tylko nie zwlekajmy ani chwili.
— Czy sądzisz — rzekł na to Bruno — że znajdziesz sposobność dotknięcia jej talizmanem, który ci wręczy?
— Dlaczegóżby nie? — odparł Calandrino.
— Postaraj się tedy o kawałek dziewiczego pergaminu, o żywego nietoperza, trzy ziarna myrrhy i poświęcaną gromnicę, a resztę mnie już pozostaw.
Calandrino przez cały następny wieczór stał przed domem z różnemi siatkami i przyrządami do łapania ptaków, czatując na nietoperza. Gdy wreszcie pochwycić mu się go udało, przyniósł go wraz z innemi żądanemi przedmiotami Brunowi. Malarz zamknął się w swojej komnacie, wypisał na pergaminie rozmaite androny, nakreślił kilka liter, poczem wręczył pergamin Calandrinowi z temi słowy:
— Wiedz, że skoro ją tylko dotkniesz tem pismem, pójdzie natychmiast za tobą i uczyni wszystko, czego tylko zechcesz. Gdy tedy Filip dzisiaj się oddali, zbliż się do niej pod jakimkolwiek pozorem, dotknij ją tym talizmanem i ruszaj prosto do stodoły, w której będziecie się czuli bezpiecznie, nikt bowiem do niej nie zagląda. Przekonasz się, że pójdzie za tobą! Gdy się już znajdziecie razem, sam będziesz wiedział dobrze, co ci czynić wypada.
Calandrino, usłyszawszy te słowa, uczuł się najszczęśliwszym w świecie człowiekiem, schwycił pergamin i zawołał:
— Dziękuję ci serdecznie, przyjacielu! Reszta już do mnie należy.
Nello, przed którym Calandrino chciał wszystko ukryć, wiedząc doskonale o całej tej sprawie, bawił się na równi z innymi i pomagał im wedle możności. Gdy Bruno doniósł mu, jak rzeczy stoją, Nello pospieszył tajnie do Florencji, do żony Calandrina i rzekł do niej:
— Nie zapomniałaś jeszcze zapewne, Tesso, jak cię sponiewierał Calandrino w owym dniu, gdy powrócił z kamieniami z doliny Mugnone. Owóż chcę ci dzisiaj dać sposobność do zemsty. Albo z niej skorzystasz, albo też przestaniesz uważać mnie za swego krewniaka i przyjaciela. Wiedz tedy, że Calandrino w tej wiosce, gdzie pracujemy, zakochał się w pewnej błaźnicy, która jest na tyle głupia, że często się z nim w tajności schodzi. Właśnie niedawno umówili się na nowe spotkanie. Musisz tedy wybrać się ze mną razem do Camerata i, schwytawszy Calandrina na gorącym uczynku, przykładnie go ukarać.
Żona Calandrina, słysząc to, w srogi gniew popadła i, zrywając się z miejsca, zawołała:
— Biada mi! A to hultaj! Takie to twoje sprawki, niecnoto! Aliści poczekaj, łotrze, nie ujdzie ci to na sucho! Policzymy się odrazu za wszystko! To rzekłszy, zarzuciła na się zwierzchnie szaty, przybrała sobie do towarzystwa jedną z sąsiadek i pobiegła za Nellem.
Bruno, ujrzawszy ją nadchodzącą, rzekł do Filippa:
— Patrzaj, oto nasza pomocnica!
Filippo, ani chwili nie zwlekając, pospieszył na miejsce, gdzie Calandrino pospołu z innymi pracował i rzekł do nich:
— Pracujcie pilnie, mistrzowie mili!
Poczem, pożegnawszy się z nimi, odszedł, aliści nie oddalił się nigdzie, jeno ukrył się w takiem miejscu, skąd sam niewidziany, mógł przypatrywać się dowoli, co Calandrino czynić będzie.
Calandrino, mniemając, że Filippo już się oddalił, wyszedł na dziedziniec, gdzie spotkawszy Nicolassę, wdał się z nią w rozmowę. Chytra dziewczyna, wiedząc dobrze, co ma czynić, zbliżyła się do niego z większą niż zwykle uprzejmością. Korzystając z tego, Calandrino dotknął ją talizmanem i natychmiast, nie mówiąc ni słowa, ruszył w stronę stodoły. Nicolassa poszła za nim. Gdy oboje wewnątrz się znaleźli, dziewczyna zamknęła drzwi, rzuciła się Calandrinowi na szyję, przewróciła go na słomę, rozścieloną na ziemi, i usiadłszy na nim wierzchem, przytrzymała mu ręce, tak aby się do niej zbliżyć nie mógł. Poczem jęła się weń wpatrywać, jakby najgorętszą żądzą trawiona, wreszcie zawołała:
— O mój najsłodszy Calandrino, o serce mojego serca, duszo moja, jedyne szczęście moje i kresie mych pragnień, jakże długo pragnęłam cię posiadać i tak jak teraz z całą swobodą trzymać cię w objęciach. Piękność i uprzejmość twoja w wielki zachwyt mnie wprowadziła, a dźwięki twojej lutni odurzyły moje serce. Prawdaż to, że cię mam nareszcie?
Calandrino, nie mogąc się poruszyć, odparł:
— Prawda, moja duszo najsłodsza, ale daj mi się w usta pocałować.
— Tak ci się spieszy? — spytała z tkliwym uśmiechem Nicolassa — pozwól mi się pierwej na siebie napatrzyć, pozwól, niech oczy widokiem twego drogiego oblicza nasycę.
Tymczasem Bruno i Buffalmacco znaleźli się obok Filippa w kryjówce, skąd wszystko widzieć i słyszeć mogli.
Gdy wreszcie Calandrino miał już Nicolassę pocałować, zjawili się na dziedzińcu pani Tessa i Nello. Ów, spojrzawszy ku stodole, rzekł:
— Przysiągłbym na Boga, że znajdziemy ich teraz razem. I podążył ku stodole, a gdy u drzwi stanęli, pani Tessa, nie panując już nad sobą dłużej, pchnęła je tak mocno, że z zawias wypadły, poczem wpadła do środka i ujrzała Calandrina z piękną amazonką na sobie. Nicolassa, spostrzegłszy panią Tessę, zerwała się i ile tchu w piersiach do kryjówki Filippa umknęła. Aliści Calandrinowi nie udało się tak gładko wywinąć, nim bowiem się poruszyć zdążył, już jego żona była przy nim. Rzuciwszy się nań, najpierw mu pazurami twarz rozorała, a potem schwyciła go za włosy i czochrać go potężnie zaczęła, krzycząc:
— Ty stary, niedołężny psie — także to sobie ze mną poczynasz? Niech będzie przeklęta miłość, którą dla ciebie, łotrze, żywiłam. Zali nie dosyć masz do czynienia w domu, że się gdzieindziej za miłostkami uganiasz? A to mi miłośnik naschwał! Czy nie znasz siebie, nędzniku? Nie znasz siebie, niedołęgo? Przecie, gdyby cię ktoś wziął pod prasę, ani kropelki soku z całego ciebieby nie wycisnął. Na Boga! Na ten raz nie przeze mnie zajdziesz w ciążę, ale przez tę hultajkę, którą niechaj Bóg ciężko pokarze! Musi to być niezłe ladaco, skoro takiego klejnotu, jak ty, zapragnęła.
Calandrino, ujrzawszy swoją żonę, nie wiedział, czy żyw jest czyli też umarły i dlatego też najmniejszego oporu nie stawiał. Podrapany, z rozczochranemi włosami, wstał wreszcie, okrył się płaszczem i jął prosić pokornie żonę, aby nie krzyczała tak głośno, jeżeli nie chce go widzieć w tej chwili posiekanego na ćwierci, białogłowa bowiem, która przed nią uciekła, była żoną samego pana tych włości.
— A mnie co tam do tego! — zawołała pani Teresa. — Niechże ją wraz z tobą jasny piorun strzeli!
Bruno i Buffalmacco, którzy w ukryciu swojem pospołu z Filippem i Nicolassą setnie z tego wszystkiego się naśmieli, zjawili się wreszcie, jakgdyby hałasem zwabieni. Uspokoiwszy panią Tessę, poradzili Calandrinowi, aby się coprędzej do Florencji wybierał i w tem miejscu więcej się nie pokazywał, bowiem Filippo, dowiedziawszy się o całem zajściu, djablą kurtę skroić mu może. Powrócił tedy biedny, niepocieszony i srodze na gębie podrapany Calandrino do Florencji i nigdy już w tych miejscach pokazywać się nie ważył. Nie na tem jednak jego utrapienia się skończyły. Mimo, iż wyrzekł się swych gorących afektów dla Nicolassy, przez długi czas, ni w dzień ni w nocy nie miał spokoju od gniewnej żony, która go nieustannemi wyrzutami prześladowała.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.