Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/XXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Dla Augusta zaczęło się nowe życie. Prawie całe dnie przebywał u swej narzeczonej, studiując nie tyle psychologję, ile estetykę.
A Rosario? — Rosario już się nie pokazała. Bieliznę odniosła Augustowi jakaś inna, nieznajoma dziewczyna. August nie śmiał się zapytać, dla czego Rosario nie przyszła. Pocóż zresztą miał pytać, skoro się domyślał. Wzgardziła nim, tak, napewno nim wzgardziła, zdawał sobie z tego jasno sprawę.
Miał przecież na nowo Eugenję. A Eugenja powtarzała ciągle: „Proszę się uspokoić! Proszę ręce trzymać przy sobie!“ — Nie wolno było przejść przez granicę konwencjonalizmu towarzyskiego.
Eugenja pozwalała mu patrzeć na ciebie, tylko patrzeć, a to podniecało jego pragnienia. Pewnego razu rzekł: „Mam wielką chęć napisać wiersz o twoich pięknych oczach“. Odpowiedziała: „Napisz“.
— Dobrze! Ale musisz zagrać na — daninie! Muzyka mnie inspiruje! — Wiesz przecież, Auguście, że od czasu, gdy dzięki twej wspaniałomyślności, przestałam udzielać lekcyj, nie dotknęłam już pianina, którego nienawidzę. Muzyka mnie nudzi!
— Zagra, zagraj Eugenjo, zagraj, proszę cię!
— Dobrze więc! Ale tylko jeden jedyny raz!
Eugenja usiadła przy pianinie i podczas, gdy grała, August pisał:
„Dusza moja błądziła zdaleka od ciała,
Dusza moja, idea we mgle zagubiona,
Zbłąkana w tych melodjach, które z światów łona
Dobywa ręką Stwórcy!.. Me samotne ciało,
Oddzielone od duszy, śmierci bliskie było.
„Sprzęgnięci od narodzin przeznaczenia siłą Mieli żyć razem, razem.. a jednak nie żyli
Pierwsze było materją jeno, drugie duchem,
Darmo umysł materję dopełnić się sili,
O słodka Eugenjo!.. Lecz wówczas twe oczy
Rzuciły zdroje światła na mą mroczną droge,
Owładły duszę moją, stały się łańcuchem
Łączącym niebo z ziemią! Tak, iż oto mogę
Rozpocząć nowe życie od tego momentu.
Oczy twe: rozpalone gwoździe firmamentu
Przykuły duszę moją do mojego ciała,
Myśl oblokła się w ciało, krew w żyłach zawrzała.
Żyję poczuciem pełni!.. lecz gdy światło zgaśnie,
Mój duch gotów z materją dawne zacząć waśnie,
Zatracę się w niebieskich mgłach, lub w otchłań mroku
Runę na zatracenie!....
— Jak ci się podoba? zapytał August, przeczytawszy Eugenji wiersze.
— Wiersze te są tak mało muzykalne, jak pianino...
Ten zwrot „słodka Eugenjo“, to tak jakby ktoś gwóźdź wbijał..
— Jakto? Ty masz być gwoździem?
— W tym wierszu tak.. Wszystko to jest zbytnio, zbytnio...
... bardzo nivolistyczne, nieprawdaż?
— Co to znaczy? — Ach nic, to żart mój i Wiktora!
— Gdy się pobierzemy, zapamiętaj to sobie, Auguście — żadnych fars, żadnych żartów, żadnych psów!
Musisz coś zrobić z Orfeuszem!
— Ależ Eugenjo! Gdybyś wiedziała w jaki soosób go znalazłem. Orfeusz jest moim powiernikiem! On słucha wszystkich moich monologów!
— Gdy będę twoją żoną, monologi nie będą już potrzebne, pies także nie!
— Litości Eugenjo! Przynajmniej do czasu, gdy będziemy mieli dziecko!
— Jeżeli wogóle będziemy mieli!
— Oczywiście, jeżeli wogóle będziemy mieli! A jeżeli nie, to niech będzie chociaż pies! O psie, powiedziano wszak, że jest najlepszym przyjacielem człowieka. Jestem pewien, że gdyby miał pieniądze...
— Gdyby pies miał pieniądze, zaręczam ci, że przestałby być przyjacielem człowieka.
Jeżeli nim jest, to tylko dlatego, że pieniędzy nie ma.
Któregoś dnia Eugenja rzekła do Augusta:
— Muszę cię zawiadomić o czemś bardzo ważnem, ale poproszę cię zgóry abvś się nie gniewał, abyś mi wybaczył to, co powiem...
— Mów, mów Eugenjo..
— Wiesz... ten mój były narzeczony...
— Tak. Maurycy..
— Czy wiesz, dlaczego zerwałam z tym bezwstydnikiem?
— Nie chcę o tem wiedzieć!
— To dobrze o tobie świadczy, że nie chcesz wiedzieć... A więc musiałam zerwać z tym próżniakiem, z tym ladaco, ale on..
— Niepokoi cię jeszcze?
— Tak!
— Już ja go nauczę!
— Nie, nie Auguście... nie wiesz, o co mi chodzi! Maurycy nie daje mi spokoju... ale tutaj chodzi o zupełnie inne sprawy...
— Nie rozumiem!
— Nie martw się Auguście! Bądź zupełnie spokojny! Maurycy nie gryzie, on tvylko szczeka.
— Wiesz co mówi przysłowie arabskie: „Gdyby się chciało przystawać w drodze, ilokrotnie jakiś pies zaszczeka, nigdyby się nie doszło do celu“. Zbyt wiele zachodu, aby rzucać kamieniami. Jedyna rada: nie zwracać zupełnie uwagi!
— Sądzę, że jest jeszcze lepszy sposób.
— Jaki?
— Nosić w kieszeni na wszelki wypadek skórki od chleba, i rzucać je psom, które szczekają, ponieważ szczekają z głodu.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Maurycy nie daje mi spokoju, ponieważ szuka posady, jakiegokolwiek stanowiska.
Mówi, że gdy go znajdzie, usunie się z moich oczu... jeżeli nie, to...
— To?
— Grozi, że mnie skompromituje.
— Łotr! Bandyta!
— Nie unoś się, Auguście! Sądzę, że najlepiej będzie pozbyć się go stąd. Trzeba mu wyszukać jakąś posadę na prowincji. Poza tem, mam dla niego trochę współczucia...
— Masz rację, Eugenjo! Nie wiem jednak, czy mi się uda. Pomówię jutro z jednym z moich przyjaciół, i może znajdziemy coś dla Maurycego.
Po kilku dniach, August zawiadomił Eugenję, że Maurycy może objąć posadę w jednem z miast prowincjonalnych.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.