Przejdź do zawartości

Mgła (Unamuno)/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Unamuno
Tytuł Mgła
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Rój”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. Niebla
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

„Trzeba będzie wreszcie powziąć jakąś decyzję — myślał August, krążąc koło domu Nr. 58 na ulicy Alameda. Tak dłużej trwać nie może!“.
W tej chwili otworzyły się drzwi na balkonie drugiego pietra, i August ujrzał ciotkę Eugenii, pulchną osobę, w starszym wieku, o włosach, przyprószonych siwizną. Dama trzymała w ręku klatkę. Chciała wystawić kanarka na słońce. Zawieszając klatkę na murze, nie trafiła uszkiem na gwóźdź, i klatka runęła na ulice. Na balkonie rozległ się przeraźliwy krzyk rozpaczy. Och, mój Pichinku! August ile tchu w piersiach rzucił się na pomoc kanarkowi. Oszalały ze strachu ptak tłukł skrzydłami o żelazne pręty klatki. August wszedł na schody. Serce waliło mu młotem w piersiach. Dama czekała na progu.
— Dziękuję panu, dziękuję z całego serca.
— Nie ma za co, proszę pani!
— Pichinku mój maleńki Pichinku! Uspokój się złotko, uspokój! — Może pan będzie łaskaw wejść do nas na chwilę?
— Z przyjemnością proszę pani!
August wszedł.
Dama zaprowadziła go do salonu i po chwili wyszła, mówiąc: „Zechce pan łaskawie poczekać zaraz wrócę, muszę zanieść Pichina“.
Na progu pokoju stanął wuj Eugenji. Miał na oczach ciemne okulary i szlafmycę na głowie. Zbliżył się majestatycznym krokiem, usiadł obok Augusta i rzekł z namaszczeniem.
— „W języku esperanto istnieje jedno zdanie, któreby można było przetłumaczyć w następujący sposób:
„Czyż nie jesteście przekonani, że dzięki językowi esperanto nastanie niedługo pokój powszechny?“.
August w pierwszej chwili chciał się rzucić do ucieczki, zatrzymała go jednak miłość do Eugenji.
Wuj mówił dalej ciągle w esperanto.
Wreszcie August ośmielił się zauważyć:
— Ależ ja nie rozumiem ani jednego słowa!
— Jestem przekonana, że przemawia do pana tym przeklętym żargonem, który się zwie esperanto — rzekła ciotka Eugenji, stając na progu. Później zwróciła się do męża:
— Firminie! Ten pan odniósł Pinchina. Jak wiesz, Pinchin zleciał na ulicę. Ten pan pierwszy przybiegł z pomocą. Z kim mamy zaszczyt proszę pana? — dodała, patrząc łaskawie na Augusta.
— Jestem August Perez, syn wdowy Perez de Rovira. Prawdopodobnie nazwisko to nie jest pani obce?
— Donia Soledad?
— Tak... donia Soleded!
— Znałam bardzo dobrze matkę pańską. Była to niepospolita kobieta. Wzór wszystkich żon i matek.
— Cieszę się, że obecnie poznaję jej syna.
— A ja cieszę się, że dzięki szczęśliwemu przypadkowi mogłem zawrzeć znajomość z panią.
— Jakto? Tragedję Pinchina nazywa pan szczęśliwym przypadkiem?
— ...Jeżeli chodzi o mnie, był to istotnie przypadek szczęśliwy!
— Jest pan bardzo uprzejmym człowiekiem — zauważył don Firmin. Później dodał: „Rzeczami i ludźmi rządzą tajemnicze prawa, których człowiek przewidzieć nie może. Według moich poglądów... ale, ale trzeba panu wiedzieć, że ja mam na każdą rzecz mój osobisty pogląd...“
— Nie nudź nas Firminie! Powtarzasz ciągle w kółko jedno i to samo. Niech pan mi powie, don Auguście, jak to się stałe, że przybiegł pan tak szybko na pomoc tej biednej ptaszynie?
— Będę szczery wobec pani. Otworzę przed panią całą moją duszę! Oddawna krążę już koło domu...
— Koło naszego domu?
— Tak, proszę pani. Pani siostrzenica jest zachwycająca!
— Rozumiem teraz, co pan nazywa szczęśliwym trafem. Istnieją widocznie opatrznościowe kanarki.
— Któż zna drogi opatrzności, rzekł z westchnieniem don Firmin.
— Ja je znam, mój drogi, ja! — wykrzyknęła ciotka. I zwracając się do Augusta, rzekła: „Drzwi naszego domu stoją zawsze otworem dla pana! Bagatela! Syn donia Soledad! Musi mi pan przyrzec, że mi pan dopomoże. Wspólnemi siłami wybijemy tej małej z głowy kaprysy i fumy!
— ...I odbierzecie jej wolność — dodał don Firmin.
— Zamilcz! Nie popisuj się przed panem swemi anarchistycznemi teorjami!...
— Pan jest anarchistą? — wykrzyknął August.
Błogość rozlała się na obliczu don Firmina Rzekł ze słodyczą w głosie:
— „Tak proszę pana, jestem anarchistą! Anarchistą, mistykiem* Proszę to dobrze zrozumieć i nie obawiać się mnie, mój przyjacielu — tu don Firmin położył rękę na kolanach Augusta. Nie rzucam bomb. Mój anarchizm jest czysto teoretyczny istnieje tylko w sferze ducha... A ponieważ na każdą sprawę mam swój indywidualny pogląd...
— Pan może także jest anarchistą? — spytała ciotka Augusta, aby przerwać zwierzenia don Firmina.
— Ja? Uważam, że ludzie, którzy domagają się, aby nie było władzy, popełniają absurdalny błąd. Gdy nikt nie będzie rządził, któż będzie słuchał? Czy pan sam nie rozumie, że to jest niemożliwe?
— O ludzie małoduszni! I wy to nazywacie niemożliwością? zawołał z wyrzutem don Firmin.
Ciotka znów mu przerwała:
— A więc don Auguście, umowa między nami zawarta! Jest pan odpowiednią partją dla Eugenji... Człowiek doskonale wychowany, pochodzący z tak zacnej rodziny... właściciel dużego majątku... Tak tak. Od dzisiaj jest pan moim kandydatem...
— Czyni mi pani wielki zaszczyt.
— Trzeba tylko tej małej przemówić do rozumu! To dobra, z gruntu poczciwa dziewczyna, tylko bardzo kapryśna. Psuli ją dawniej ogromnie! Gdy spadł na nas ten okropny cios...
— Jaki cios? — zapytał August.
— Nie będę nic ukrywała przed panem — zwłaszcza, że rzecz jest już publiczną tajemnicą. Ojciec Eugenji popełnił samobójstwo, straciwszy na giełdzie cały swój majątek. Eugenji pozostał w spadku dom, ale tak obciążony długami, że procenty hipoteczne pochłaniają cały dochód. Biedne dziecko ciuła grosz do grosza, odkłada ze swych zarobków, aby powoli spłacić długi. Gdzie tu sens proszę pana?
— Gdyby nawet jeszcze przez lat sześćdziesiąt zabijała się lekcjami...
W tej chwili August powziął heroiczny i wspaniały zamiar.
— Eugenja to dobra dziewczyna! Niestety trudno z nią dojść do ładu!
— Gdybyście się wszystkie nauczyły języka esperanto — zaczął don Firmin.
— A daj mi spokój ze swemi uniwersalnemi językami! W naszym ojczystym języku porozumieć się nie możemy ze sobą, a tobie jeszcze drugi język po głowie chodzi!
— Przyznać trzeba jednak, że don Firmin ma rację. Dobrze byłoby na świecie, gdyby istniał tylko jeden język.
— Otóż to właśnie, otóż to właśnie — wykrzyknął zachwycony don Firmin.
— Tak proszę pana, oczywiście — rzekła ciotka stanowczo. Nie mam zasadniczo nic przeciwko temu jednemu językowi, ale niech to będzie język hiszpański... no i djalekt asturyjski, aby się było można porozumieć ze służbą.
Ciotka Eugenji pochodziła z Asturji, tak, jak i jej służąca. Donia Ermedinda wymyślała kucherce po asturyjsku.
Jeśli chodzi o teorję, bardzo piękny jest ten projekt jedynego, powszechnego języka, Ale mój mąż w teorji jest także przeciwnikiem małżeństwa.
— Nie chciałbym dłużej przeszkadzać państwu — rzekł August, wstając.
— Pan nam nigdy nie przeszkadza, ani przeszkadzać nie będzie — odparła ciotka. Proszę zachodzić do nas jaknajczęściej. Będziemy zawsze radzi! A niech pan pamięta, co panu powiedziałam: „Jest Pan moim kandydatem“.
Gdy August zbierał się do wyjścia, don Firmin zbliżył się do niego i szepnął tajemniczo: „Niech pan więcej nie myśli o niej“. — Dlaczego? — zapytał August.
—„Istnieją przeczucia proszę pana, istnieją przeczucia!“.
Po wyjściu Augusta, wkrótce wróciła do domu Eugenja. Ciotka już na progu przywitała ją słowami: „Czy wiesz Eugenjo, kto był u nas? Pan August Perez.
— August Perez?... August Perez?... A kto go tu sprowadził?
— Pichin... nasz kanarek.
— A po co przyszedł?
— Coś ty z nieba spadła? Przyszedł w twojej sprawie.
— W mojej sprawie? Sprowadzony przez kanarka? Czy ciocia tak, jak wuj Firmin zaczyna już mówić językiem esperanto?
— Przyszedł w twojej sprawie — powtarzam! Jest to młody mężczyzna, bardzo przystojny, doskonale wychowany, inteligentny, a przedewszystkiem bogaty, bardzo bogaty!
— A cóż mi po jego bogactwie!? Czy ciocia myśli, że pracuję po to, aby pozwolić się sprzedać?
— Ktoż mówi o tem, aby cię sprzedać, mój ty głuptasku.
— Dobrze, już dobrze, proszę cioci. Zmieńmy temat rozmowy.
— Zobaczysz go raz i drugi, poznasz go dobrze no i zmienisz przekonanie.
— Niech się ciocia lepiej nie łudzi!
— Nie zarzekaj się, moja droga! Niewiadomo co komu sądzono!
— Niezbadane są drogi przeznaczeń — zawołał don Firmin. Bóg..
— Chciałabym wiedzieć, mój drogi, w jaki to sposób godzisz swój anarchizm z panem Bogiem?
— Jeśli nikt z łudzi rządzić nie powinien...
— Mój anarchizm — mówiłem ci już o tem tysiąc razy, jest anarchizmem mistycznym. Bóg nie rządzi tak, jak rządzą ludzie! Bóg jest także anarchistą. Bóg nie rozkazuje, lecz...
— Słucha?
— Otóż to właśnie, otóż to właśnie! Święte słowa! Chodź do mnie, Ermelindo, niech cię uściskam!
Don Firmin złożył pocałunek na czole żony, i dodał.
— „Najwyższa mądrość przemówiła przez twe usta w tej chwili. Tak gdyż Bóg słucha się, słucha...
— Oczywiście w teorji — nieprawdaż? Co się zaś tyczy ciebie, Eugenjo, to przestań kręcić nosem. Zdarza ci się doskonała partja.
— Ja także jestem anarchistką, moja ciociu, tylko że mój anarchizm nie jest mistyczny!
— Dobrze, dobrze! Zobaczymy! Ten się śmieje, kto się na końcu śmieje — rzekła ciotka, wychodząc..


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Unamuno i tłumacza: Edward Boyé.