Marzenie (Zola, 1935)/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Zola
Tytuł Marzenie
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1935
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Rêve
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II

Beaumont składa się z dwóch miast oddzielnych: Beaumont — kościół na wzgórzu ze starą katedrą z XII w, z opactwem z XVI w, i zaledwie tysiącem mieszkańców, cieśniących się w wąskich uliczkach; i Beaumont — miasto w dolinie na brzegu rzeki, niegdyś przedmieście, które, dzięki swym fabrykom batystu i koronek, zbogaciło się i rozszerzyło tak, że obecnie liczy dziesięć tysięcy mieszkańców, ma piękne, rozległe place i ratusz w nowoczesnym stylu. Oba okręgi: północny i południowy mają tylko wspólną administrację. Choć tylko trzydzieści wiorst, to jest dwie godziny drogi dzieli Beaumont — kościół od Paryża, to zdawaćby się mogło, że to miasto otoczone jest jeszcze średniowiecznemi wałami. Ludność pobożna, konserwatywna, prowadzi życie, jakie ich pradziadowie wiedli pięćset lat temu.
Katedra wszystko poczęła, — wszystko też tłumaczy i zachowuje. Jest matką i królową, olbrzymem wśród małych, niskich domków, jak pisklęta tulących się pod jej kamienne skrzydła. Wszystko wokoło istnieje dla niej i przez nią: przemysł pracuje dla niej, sklepy sprzedają tylko poto, by nakarmić, ubrać i utrzymać ją i jej duchowieństwo. Położona w centrum, jest sercem miasta, które nią tylko żyje i oddycha. Ciche, pełne klasztornego spokoju i wiary, ma w sobie duszę średniowiecza religijną, mistyczną.
Dom Hubertów, gdzie odtąd Anielka miała mieszkać, przylegał najbliżej do katedry. Niegdyś, jakiś biskup, chcąc przywiązać do siebie protoplastę rodu Hubertów, hafciarza ornatów, pozwolił mu zbudować dom między dwoma występami katedry. Na południe olbrzymi gmach zasłaniał wąski ogródek: najpierw obwód bocznych kapliczek, których okienka wychodziły na klomby, później wysmukła nawa kościelna, podparta filarami, i wreszcie wierzchołek, kryty blachą ołowianą. Słońce nigdy nie zaglądało do ogródka: rosły tam tylko bukszpany i bluszcz. Wieczny cień, rzucany przez olbrzymie mury, wywoływał religijny, czysty nastrój. W zielonawym półcieniu, w ciszy krzewów słychać było uroczyste bicie dzwonów z dwóch wysokich wież. Dom rozbrzmiewał ich głosem, przytulony do starych murów kościelnych, zatopiony w ich spokoju, ich życiem i krwią tętniący. Rozbrzmiewał echem organów, śpiewów kościelnych, westchnień wiernych. Zdawało się, że niewidzialny wiew z zaświata przenika do izb wraz ze słodką wonią kadzideł.
Anielka żyła tam przez pięć lat, zdaleka od świata, zamknięta jak w klasztorze. Wychodziła tylko w niedzielę na mszę ranną. Hubertyna nie posłała jej do szkoły, obawiając się dla niej niestosownych znajomości. Stary, ciasny domek i cichy ogród — były jej światem. Mieszkała w czysto bielonym pokoiku pod dachem. Rano schodziła do kuchni na śniadanie, później haftowała w pracowni na pierwszem piętrze; tam upływało jej życie wśród starych, szanownych, ściśle w stylu zeszłej epoki zachowanych sprzętów. Nigdy nie wchodziła do pokoju Hubertów, i zrzadka przechodziła przez parterową salę, jedyne dwa pokoje, urządzone nowocześnie. W sali zamurowano wystające belki; na suficie wyrzeźbione ozdoby i tapeta w wielkie żółte kwiaty pochodziły z czasów pierwszego cesarstwa, jak też i marmurowy kominek i mahoniowe meble, kryte aksamitem. Kiedy Anielka wchodziła tam, by zmienić wystawę — kilka pasów haftu, rozwieszonych przed oknem — i rzucała wzrokiem na ulicę, widziała zawsze jednakowy obraz: ulica, zamknięta przez portyk Św. Agnieszki, dewotka, niknąca bez szelestu za drzwiami kościoła, sklepy złotnika i fabrykanta figur woskowych, zawsze puste. I Beaumont wraz z ulicą Magloire za opactwem, Wielką ulicą, łączącą się z ulicą Złotników i placem Klasztornym, gdzie wznoszą się dwie wieże, tonęło w wielkiej klasztornej ciszy, zwolna i sennie ogarniającej opustoszałe miasto.
Hubertyna zajęła się wykształceniem Anielki. Ale musiała walczyć z niechęcią dziecka, które, zamiast uważać, patrzało przez okno w ogród. To też Anielka nie nauczyła się nawet pisać ortograficznie, choć charakter pisma miała piękny, litery równe i wysokie, jak u wielkich dam z dawnych czasów. O geografji, historji, rachunkach nie miała pojęcia. Poco jej nauka? Niepotrzebna. Później, do pierwszej komunji nauczyła się katechizmu słowo w słowo, zdumiewając ludzi żarliwością wiary i niezwykłą pamięcią.
W pierwszym roku Hubertowie zrozpaczeni i zaniepokojeni byli charakterem Anielki. Zdumiewała ich swemi nagłemi napadami lenistwa po wielu dniach pilnej pracy.
Nagle stawała się ponura, skryta, łakoma, kradła cukier... gdy ją strofowali, wpadała w dziki gniew, tupała nogami, biła piąstkami, gotowa gryźć i drapać. Hubertowie usuwali się wtedy od niej, przestraszeni wrącą w niej złością. Kto była? skąd pochodziła? pewno dziecko zbrodni i występku! Już dwa razy postanowili oddać ją do Domu Podrzutków napowrót, żałując, że podjęli się opieki nad nią. Ale za każdym razem dzikie sceny kończyły się potokami łez. Dziecko z żalem i rozpaczą rzucało się na ziemię, błagając o przebaczenie.
Zczasem Hubertyna zapanowała nad jej charakterem. Pełna spokoju i dobroci, rozsądna i zrównoważona duchowo, uczyła dziecko posłuszeństwa i pokory. Surowo potępiała dumę i namiętne wybuchy dziewczynki. Życie — to wieczne posłuszeństwo. Trzeba słuchać Boga, rodziców, zwierzchników, inaczej życie wykoleja się i paczy. Przy każdym buncie dziewczynki kazała jej za karę spełniać jakąś ciężką robotę, by ją nauczyć pokory. Anielka zmywała statki, lub szorowała podłogę, zpoczątku zbuntowana i rozgniewana, wkońcu pokonana i skruszona. Miała napady gwałtownych pieszczot i namiętnych pocałunków. Hubertyna zastała ją kilka razy, całującą własne ręce. Zbierała obrazki święte z gorączkowym zapałem, a raz znaleziono ją na ziemi zemdloną, z ustami, przyciśniętemi do wizerunku świętej. Hubertyna zabrała obrazki. Wybuchła straszliwa scena: Anielka krzyczała, płakała, spazmowała. Od tego czasu Hubertyna zaczęła się z nią obchodzić surowiej, dawała jej dużo pracy i przemawiała do niej zimno i spokojnie, gdy zauważyła, że dziecko wpada w rozdrażnienie.
Uspokajający wpływ miała na Anielkę jej książeczka z przytułku. Gdy co kwartał przychodził nadzorca i kładł w niej swój podpis, Anielka do wieczora chodziła smutna. Ból przejmował jej serduszko, gdy ją przypadkiem zobaczyła. Pewnego dnia ogarnął ją napad dzikiej złości: w gniewie zaczęła wyrzucać wszystko z szuflad; nagle wpadła jej w rękę mała książeczka w jasnej oprawie. Stanęła jak wryta, łkania zaczęły ją dusić. Rzuciła się do nóg Hubertom, rozpaczając, że nie zasługuje na ich dobroć. Od tego czasu myśl o książeczce hamowała napady gniewu,.
Anielka doszła do lat dwunastu, wieku pierwszej komunji. Mały, cichy domek w cieniu katedry, pachnący kadzidłem, przejęty echem pieśni pobożnych, wpływał dodatnio na charakter dzikiego dziecka, wyrwanego niewiadomo skąd i przeszczepionego na mistyczny grunt małego ogródka. Spokojny tryb życia, codzienna praca i samotność, gdyż żadna wieść ze świata nie dochodziła do cichej pracowni, i głównie wielka miłość Hubertów, spotęgowana nieszczęściem, działały kojąco na dziecko. Hubert wszelkiemi siłami starał się zatrzeć swą winę: poślubienie żony wbrew woli jej matki. Po śmierci ich dziecka, zdawało mu się, że Hubertyna ma żal do niego i śmierć tę uważa za karę. Pragnął, by mu przebaczyła. Hubertyna ubóstwiała go. On wątpił, i to zatruwało mu życie. Gdyby mieli dziecko, byłoby to dla niego dowodem, że przebaczyła mu nawet uparta staruszka, która ich przeklęła. Jedynem życzeniem obojga było to dziecko — dowód przebaczenia. Hubert żył, wpatrzony miłośnie w żonę; była to rzadka małżeńska miłość: czysta i namiętna jak wieczyste zaręczyny. Po dwudziestu latach wchodził do sypialni wzruszony i przejęty, jak młody małżonek w dzień ślubu. Ten jasny sypialny pokój z tapetą w niebieskie kwiaty i orzechowemi meblami, promieniał tkliwością i uczuciem. Anielka, otoczona miłością, rosła niewinna i bardzo czysta.
Później przyszła Legenda. Pewnego ranka, wśród narzędzi hafciarskich, wyszłych z użycia, znalazła stary egzemplarz „Złotej legendy“ Jakuba de Voragine. Książka, datowana z 1349 r. była kupiona, prawdopodobnie, przez dawnego hafciarza ornatów dla obrazków, przedstawiających świętych i święte. Anielka zpoczątku także interesowała się tylko temi staremi drzeworytami, pełnemi naiwnej wiary. Gdy była wolna, brała natychmiast do ręki stary tom, oprawny w cielęcą skórę, i przerzucała go powoli: najpierw adres księgarza, pisany starą przebrzmiałą francuzczyzną, później tytuł z medaljonami czterech ewangelistów; na dole Adoracja trzech Magów, a wgórze Chrystus w triumfalnym pochodzie. W tekście następował szereg obrazków rozmaitej wielkości: Zwiastowanie, olbrzymi anioł, rzucający oślepiające promienie na Marję; Rzeź Niewiniątek: okrutny Herod na stosach małych trupków; Jasełka: Jezus między Matką Boską a Św. Józefem, który trzyma gromnicę, Sw. Jan, dający biedakom jałmużnę, Św. Mikołaj i wszystkie święte: Agnieszka, przebita mieczem, Krystyna z wyrwanemi piersiami, Genowefa z barankiem, Juljanna, sieczona rózgami, Anastazja spalona, Marja Egipcjanka, czyniąca pokutę na pustyni, Magdalena i wiele innych, występowały szeregiem, wywołując trwogę i uwielbienie. Były to opowieści straszne a miłe, od których ściskało się serce, a łzy napływały do oczu.
Zczasem Anielkę zaciekawiła treść obrazków. Gotycki charakter pisma przestraszał ją. Przyzwyczaiła się jednak, odczytała, zrozumiała skróty i odgadła znaczenie starych słów; czytała już płynnie, zachwycona, jakby przenikała jakąś wielką tajemnicę, triumfująca, gdy zwalczyła trudność. W ciemnościach powstawał nowy świat. Wchodziła w krainę niebiańskich wspaniałości. Znikły z jej pamięci zimne i suche książki, które czytała niegdyś. Legenda roznamiętniała ją; nie istniało życie codzienne i pojęcie czasu; z pochyloną głową wpatrywała się w nieznaną dal, gdzie powstało marzenie.
Bóg jest dobry i pobłażliwy. Święci i święte przychodzą na świat z aureolą świętości; zwiastują je głosy niebiańskie. Matki ich mają sny cudowne. Twarze ich jaśnieją, otaczają ich promienie światła. Dominik ma gwiazdę na czole. Czytają w duszach ludzkich, mają dar proroczy i proroctwa ich spełniają się zawsze. Są między nimi biskupi i mnisi, dziewice i ulicznice, żebracy i panowie, nadzy pustelnicy, karmiący się korzonkami, starcy, żyjący w pieczarach. Ich dzieje są zwykle podobne: wierzą w Chrystusa, nie chcą Go zdradzić, męczeni i torturowani umierają w chwale. Andrzej, ukrzyżowany, przez dwa dni głosi słowo boże dwudziestu tysiącom ludzi. Tłumy nawracają się na widok cudów, lub uciekają w dzikiem przerażeniu. Świętych posądzają o czary, dają im do odgadywania zagadki, każą im dysputować z uczonymi, którzy wobec nich milkną. Gdy ich wiodą do świątyń na ofiarę, wszystkie bałwany pogańskie spadają i tłuką się w kawałki. Dziewica zawiązuje pasek na szyi Wenery, która rozsypuje się w proch. Ziemia drży w posadach, zapada się świątynia Diany, uderzona piorunem, narody się buntują, wybuchają wojny. Wtedy często kaci błagają o chrzest, a królowie klęczą u stóp świętych, okrytych łachmanami. Sabina ucieka z domu rodzicielskiego. Paulina opuszcza pięcioro dzieci i przestaje się kąpać. Posty i umartwienia oczyszczają ich dusze. Herman posypuje jedzenie popiołem. Bernard zna tylko smak czystej wody. Agaton przez trzy lata trzyma kamień w ustach. Augustyn rozpacza, że zabawiał się patrzeniem na biegnącego psa. Zdrowie i uciechy życia są w pogardzie, radość istnieje tylko w umartwieniach, które zabijają ciało. Święci żyją w ogrodach, gdzie kwiaty są gwiazdami, a liście drzew śpiewają... Tępią smoki, wywołują i uspokajają burze. Pobożne wdowy wspomagają ich za życia i po śmierci grzebią ich ciała. Życie ich składa się z nadzwyczajnych wypadków, zdarzeń niezwykłych i pięknych jak w bajkach. A po setkach lat słodkie zapachy wydobywają się z ich otwartych grobów.
Dalej w książce następują opowieści o djabłach. Jest ich niezliczone mnóstwo; fruwają w powietrzu jak muchy. I trwa wieczna wojna. Święci zawsze zwyciężają. Ale djabłów napływa coraz więcej. Sześć tysięcy sześćset sześćdziesiąt sześć mieściło się w jednej kobiecie, oswobodzonej przez Fortunata. Krzyczą i wrzeszczą przez usta opętanych, miotają się w ich ciele. Wchodzą przez nos, uszy lub usta i opuszczają ciało z dzikiem wyciem po wielu dniach strasznych walk. Święty walczy z djabłem wszędzie; Bazyli, by oswobodzić opętanego, osypuje djabła razami. Nawet anioły u wezgłowia zmarłych walczą z demonami o dusze. Czasem są to walki rozumu i inteligencji. Apostoł Piotr i Szymon Magik rywalizują cudami. Szatan, włóczący się wszędzie, przybiera różne postacie: zmienia się w kobietę, przybiera postać świętego. Zwyciężony ukazuje się w swej szkaradzie: czarny kot wielkości psa, z błyszczącemi oczami, wywieszonym olbrzymim ozorem krwawym, z zakrzywionym ogonem. Rozchodzi się od niego wstrętna woń zgnilizny. Nienawidzą go, boją się, wyśmiewają. W walce z nim niema uczciwości. I zwykle bywa oszukany. Umowy, które szatan podpisuje, wyrywają mu siłą lub podstępem. Najsłabsze kobiety pokonywują go. Małgorzata rozdeptuje mu głowę nogą. Święci walczą ze spokojem, bez strachu, zło jest bezsilne, panuje dobro i cnota. Na znak krzyża świętego, djabeł wyje i ucieka. Gdy święta przeżegna się, piekło się wali.
Następują straszne męki prześladowań: Kaci smarują ofiary miodem, by je obsiadały muchy, rozkazują im chodzić po tłuczonem szkle i rozżarzonych węglach; wrzucają ich do rowów, pełnych gadów; biją dyscyplinami, zakończonemi kulkami z ołowiu; w zamkniętych trumnach rzucają do morza; wieszają za włosy i podpalają; rany ich zalewają wapnem i roztopionym ołowiem; każą im siadać na żelaznych rozpalonych ławach, na głowy wkładają rozżarzone hełmy; łamią im ręce i nogi; wyłupiają oczy, wyrywają języki. Ale święci cierpią z rozkoszą. Zresztą cuda osłaniają ich ciągle: Jan pije truciznę bez żadnej szkody, Sebastjan uśmiecha się, przeszyty strzałami. Niekiedy strzały zatrzymują się w powietrzu, lub też wracają do łucznika i wykłuwają mu oczy. Święci piją roztopiony ołów, jak zimną wodę. Lwy korzą się przed nimi i liżą im ręce. Św. Wawrzyniec rozmawia z katami, gdy go smażą na wolnym ogniu; św. Cecylja w kąpieli z ukropu odczuwa słodycz niebiańską. Z polecenia ojca, dwunastu ludzi bije Krystynę; kat przywiązuje ją na stosie i podpala; płomienie odstępują od niej i pożerają tysiące ludzi; wrzuca ją do morza z kamieniem u szyi, ale aniołowie podtrzymują świętą; Chrystus we własnej osobie chrzści ją, a święty Michał sprowadza znowu na ziemię. Kaci wtrącają Krystynę do lochu, pełnego jadowitych żmij, które pieszczotliwie owijają się wokoło jej szyi. Zamknięta przez pięć dni w rozżarzonym piecu, Krystyna śpiewa, nie czując bólu. Następuje opis mąk Wincentego: łamią mu ręce i nogi, rwą z niego ciało obcęgami, aż wnętrzności wypływają; rzucają go na stos gorejący, wreszcie wtrącają do więzienia. Z przykutemi do belki nogami, połamanemi członkami, otwartym brzuchem, żyje w lochu. Zgniła słoma zmienia się w posłanie z róż, światłość napełnia ciemny loch, a aniołowie śpiewają niebiańskie pieśni. Prześladowcy, pokonani, muszą zginąć lub nawrócić się. Umierają też zwykle nagłą śmiercią; dławią się ością ryby, piorun w nich uderza, lub rozbija się wóz, na którym jadą. A więzienia świętych jaśnieją: Marja i Apostołowie odwiedzają prześladowanych. Niebo otwiera się przed nimi, a Pan Bóg ukazuje im się w chwale. Śmierć jest pożądana. Na górze Ararat kona dziesięć tysięcy ukrzyżowanych. Obok Kolonji jedenaście tysięcy dziewic zgładzili ze świata dzicy Hunnowie. W cyrkach kości trzeszczą w zębach krwiożerczych bestyj. Dzieci przy piersi urągają katom. Pogarda dla ciała zaostrza rozkosz śmierci. Niech ginie ciało szarpane, palone, niech przyjdzie śmierć! Eulalja na stosie pośród znieważających ją tłumów, wdycha płomienie, by prędzej umrzeć. Bóg wysłuchuje ją: biały gołąbek wyfruwa z jej ust i ulatuje do nieba.
Anielka zachwycała się temi opowieściami. Okropności i rozkosze wzruszały ją. Ale najwięcej zajmowały ją w Legendach opisy zwierząt: kruki, karmiące pustelników, lew, kopiący grób dla Marji Egipcjanki; lwy, które strzegły drzwi domów, gdzie prokonsulowie wprowadzali dziewice, by je zhańbić. Był wilk, ze skruchą odnoszący ukradzione prosię. Bernard wyklina muchy, które padają martwe. Remigjusz i Błażej karmią ptaki, Franciszek każe gołąbce śpiewać chwałę Bożą. Anielka po przeczytaniu próbowała zwoływać jaskółki. Z niektórych opowiadań śmiała się do łez: bawił ją dobry olbrzym Krzysztof, noszący Chrystusa, śmieszyła historja wielkorządcy z pokojówkami Anastazji. Idzie on za niemi do kuchni i obejmuje i całuje rondle i piece. W ciemnościach tak się zabrudził i zamoczył, że oczekujący go słudzy nie poznają go, biorą za djabła, biją i uciekają. Zabawna była także legenda o Juljannie, która, kuszona w więzieniu przez djabła, zbiła go własnemi łańcuchami. Anielka, haftując, opowiadała Hubertom cudne legendy, piękniejsze od bajek. Przeczytała je tyle razy, że umiała napamięć: legenda o siedmiu śpiących, którzy, by uciec przed prześladowaniem, zamurowali się w pieczarze, przespali trzysta siedmdziesiąt siedm lat i zbudzili się za panowania cesarza Teodozjusza; historja o św. Klemensie, różne opowieści dziwne i wzruszające: rodzina, ojciec, matka, trzech synów, rozdzieleni przez nieszczęścia i przeciwności, i wreszcie połączeni, dzięki niezwykłym cudom, Anielka żyła teraz ciągle w świecie cudów i nadludzkich nieszczęść, w świecie niebiańsko nagradzanej cnoty.
Gdy Anielka szła do pierwszej Komunji, zdawało jej się, że jak święta, unosi się w powietrzu. Oddawała się Bogu, pełna pokory, skruchy, jak pierwsze młode chrześcijanki. Hubertowie byli pobożni, pełni spokojnej wiary; obserwowali święta i chodzili na nabożeństwa potrosze przez tradycję, w części też dla klijenteli. Hubert wzruszał się i przejmował, słuchając legend, czytanych przez Anielkę. Gdy ujrzał ją w białej sukience, płakał z rozczulenia. Ten dzień przeszedł jak sen: wrócili oboje z kościoła wzruszeni i w zachwycie. Aż Hubertyna, nie znosząca przesady nawet w dobrem, musiała ich strofować. Od tego dnia walczyła ciągle z Anielką, nieznającą miary w rozdawaniu jałmużny. Franciszek poślubił nędzę, Julian nazywał biedaków panami swymi, Gerwazy i Protazy myli im nogi, Marcin podzielił się swym płaszczem. Dziecko, za ich przykładem, chciało wszystko rozdać. Najpierw oddała swoje drobiazgi, powoli zaczęła wynosić z domu. Najgorsze było, że dawała bez wyboru wszystkim. Kiedy nazajutrz po komunji wyrzuciła przez okno jakiejś pijaczce węzełek z bielizną i Hubertyna gniewała się na nią za to, wpadła znowu w atak dzikiej furji. Później, chora ze wstydu i zmartwienia, trzy dni przeleżała w łóżku.
Znowu przeszły dwa lata. Anielka miała lat czternaście i stawała się kobietą. Gdy czytała Legendy, krew pulsowała jej w żyłach, w uszach brzęczało, a niezwykła czułość i tkliwość do dziewic ogarniała jej serce.
Niewinność jest źródłem wszystkiego dobra, cnót i wiary. Daje łaskę, jest doskonałością. Duch Święty sprawia, że tysiąc ludzi i pięć par byków nie mogą pociągnąć Łucji na miejsce hańby. Wielkorządca, chcący pocałować Anastazję, ślepnie. W mękach jaśnieje cnota dziewic, z ich ciał poszarpanych płynie mleko zamiast krwi. Dziesiątki razy powtarza się historja młodej chrześcijanki, która ucieka z domu i ukrywa się pod habitem mnicha. Oskarżona, cierpi w milczeniu prześladowania. Święci walczą z pokusami, pustelnicy uciekają na pustynię, gdzie niema kobiet. Biczują się, nadzy rzucają się w ciernie i śnieg. Pewien samotnik, przeprowadzając matkę przez bród, okrywa sobie rękę płaszczem, by jej nie dotknąć. Męczennik, kuszony przez dziewczynę, odgryza sobie język i wypluwa go. Franciszek utrzymuje, że jego ciało jest jego najgorszym wrogiem. Papież Leon ucina sobie dłoń, w którą go pocałowała kobieta, a Marja sprawia, że ręka odrasta. Wszyscy uważają za chlubę rozdział między małżonkami. Aleksy żeni się i odchodzi od żony. Żenią się, by razem umrzeć. Justyna nawraca męża i idzie z nim na męki. Cecylja, ukochana przez Anioła, odsłania mężowi tę tajemnicę, i ten nie zbliża się więcej do niej, by ochrzczony, dostąpić łaski i ujrzeć anioła. Śmierć jest silniejsza od miłości, jest wyzwaniem, rzuconem życiu. Hilary prosi Boga, by zabrał jego córkę do Swej Chwały, nie chcąc dopuścić do jej małżeństwa. Matka Boska zabiera dziewicom narzeczonych. Szlachcic, krewny króla węgierskiego, porzuca swą narzeczoną, gdyż ukazuje mu się Marja ze słowami: „Jeśli mnie uwielbiasz, czemu mnie opuszczasz dla innej?“
Anielka miała swoje ulubione święte, które przenosiła nad inne. Mądra Katarzyna zachwycała ją swoją niezwykłą wiedzą. Dumna, jaśniejąca mądrością i pięknością, była uosobieniem cnót, którym Anielka pragnęła dorównać; marzeniem jej było nawracać ludzi i umrzeć jak tamta. Ulubionym pierwowzorem Anielki była Elżbieta, córka króla węgierskiego. Gdy ogarniał ją jej częsty kiedyś atak gniewu, myślała o tej świętej, pełnej pokory i prostoty, która od dzieciństwa z własnej woli prowadzi ciężkie życie nędzarki; je czarny chleb z żebrakami, opatruje ich rany, śpi na ziemi, chodzi w łachmanach. Anielka, za jej przykładem, brała się do najcięższych robót, gdy czuła napływ dawnej dumy i gwałtowności. Ale najdroższą, najukochańszą świętą była dla niej Agnieszka, dziewica-męczennica, która zaopiekowała się nią pod drzwiami katedry. Zabiło jej serce, gdy ją odnalazła w „Legendzie“. Gdy krew się w niej burzyła, wzywała wtedy na pomoc swoją opiekunkę. Zdawało jej się że czuje ją obok siebie i rozpaczała, że myśli o rzeczach, których święta nie pochwala. Gdy pewnego razu zaczęła całować swoje ręce, nagle zaczerwieniła się i zawstydziła, choć była sama, czując, że święta widzi ją. Św. Agnieszka była strażniczką jej ciała.
W piętnastym roku Anielka była czarującą dzieweczką. Ale ani klasztorne, pełne pracy życie, ani łagodny cień katedry, ani Legendy o świętych nie uczyniły z niej wzoru cnót i doskonałości. Ogarniał ją często zapalczywy gniew, niespodzianie wypływały jakieś wady. Ale tak rozpaczała później! tak żałowała! Była żywa, wesoła, naiwna, bardzo czysta i niewinna.
Dwa razy w roku, na Zielone Świątki i we Wniebowzięcie, Hubertowie udawali się na wielkie spacery: Anielka przyniosła ze wsi krzak dzikiej róży i zasadziła go w swym małym ogródku. Podcinała go, podlewała. Oczekiwała cudu, że dziki krzak zacznie rodzić róże, ale go nie szczepiła. Gdy żartowano z jej cudownego krzaku, śmiała się ze łzami w oczach. Fijołkowe oczy złagodniały, małe białe ząbki wyglądały z półotwartych usteczek, jasne włosy o słonecznym blasku otaczały jej podłużną twarzyczkę. Wysoka, smukła, pełna dumnego wdzięku, a przytem wesoła, zdrowa, urocza — roztaczała dokoła czar niewinnego ciała i czystej duszy.
Hubertowie z każdym dniem więcej przywiązywali się do Anielki. Obojgu przyszła myśl zaadoptowania dzieweczki. Długo obawiali się mówić o tem, by nie obudzić żalu za straconem dzieckiem. Kiedy Hubert wspomniał żonie o swoim projekcie, Hubertyna rozpłakała się boleśnie; więc już nigdy swego dziecka nie będą mieli! Żal i ból ścisnął jej serce, ale dobra myśl zwyciężyła: Anielka zostanie ich córką, będzie zawsze z nimi w tym starym domu, wypełnionym i rozjaśnionym jej młodością i śmiechem. Anielka na tę wiadomość rzuciła im się na szyję ze łzami. Ale zjawiły się trudności. Sędzia pokoju, p. Grausire objaśnił im, że nie wolno adoptować niepełnoletniej. Na widok ich zmartwienia, poradził im, by zostali oficjalnymi opiekunami Anielki, do czego mieli prawo. Postanowiono, że zaadoptują ją w testamencie, co kodeks przewiduje i uznaje. P. Grausire podjął się formalności: prośbę Huberta, zgodę jego żony, pozwolenie dyrektora Przytułku złożono w Paryżu u sędziego po przeprowadzeniu badania. Oczekiwano już tylko ostatecznej decyzji sprawy, t, j. stwierdzenia prawa oficjalnej opieki, kiedy Hubertów ogarnęły spóźnione wątpliwości.
Czy nie powinni odszukać najpierw rodzinę dziecka? Może matka żyła jeszcze; czy wolno im było bez jej woli rozporządzać losem Anielki? Na dnie ich serc taiło się też pytanie, skąd pochodzi to dziecko, tak gwałtowne i dzikie w dzieciństwie; czy zbrodnia i występek nie wyryły już na niej swego piętna. Trwoga przed nieznanem nie pozwalała im spać spokojnie.
Nagle Hubert pojechał do Paryża. Był to niezwykły wypadek w jego spokojnem życiu. Anielce powiedział, że jedzie w sprawach opieki. Myślał, że w dwadzieścia cztery godziny wszystkiego się dowie. Ale w Paryżu przechodziły dni za dniami bez wiadomości. W Przytułku przyjęto go niechętnie. Dzieci dowiadują się o swem pochodzeniu dopiero gdy są pełnoletnie. Trzy razy odmawiano mu wszelkich wyjaśnień. Ale Hubert uparł się, obchodził różne biura, aż wreszcie jakiś urzędnik objaśnił mu, że dziecko, o które mu idzie, nie ma żadnych papierów i zostało oddane przez akuszerkę. Zrozpaczony, chciał już wracać do domu, kiedy przyszło mu na myśl, by zażądać metryki dziecka, na której powinien być adres akuszerki. Po wielu trudnościach dowiedział się, że się nazywała Foucart i mieszkała w 1850 r. przy ulicy Deux Ecus.
Znowu rozpoczęło się bieganie. Ulica Deux Ecus była już częściowo zburzona; sklepikarze z sąsiednich ulic nie znali pani Foucart. W księdze adresów również nie znalazł jej. Zaczął szukać szyldów akuszerek i wchodzić do mieszkań. Ten sposób się udał, gdyż jedna z akuszerek świetnie pamiętała p. Foucart, osobę, pełną cnót i zalet, którą prześladowały nieszczęścia! Podała mu adres. Pobiegł tam natychmiast.
Nauczony doświadczeniem, postanowił działać dyplomatycznie. Ale pani Foucart, tęga niska kobieta, nie pozwoliła mu się wypytywać. Usłyszawszy imiona dziecka, sama opowiedziała mu całą historję. Aha, mała żyła! — mogła się pochwalić, że ma matkę łajdaczkę. O, pani Sydonja, jak ją nazywano od czasu wdowieństwa, była z dobrej rodziny; jej brat był ministrem, ale to nie przeszkadzało jej zajmować się brudnemi sprawami. Pani Foucart poznała ją, gdy pani Sydonja miała owocarnię przy ulicy św. Honorjusza po przyjeździe z Plassaus w Prowancji. W piętnaście miesięcy po śmierci męża urodziła córkę. Niewiadomo kto się na nią połakomił; zimna była jak weksel protestowany, sucha jak rachunek, obojętna i grubijańska jak świadek przy wręczaniu wyroku. Pani Foucart nie może jej przebaczyć niewdzięczności. Opiekowała się nią w czasie porodu i odniosła dziewczynkę do Przytułku; wprost poświęcała się dla niej. A w nagrodę, gdy sama wpadła w biedę, nie mogła odebrać od pani Sydonji należności za miesiąc jej utrzymania, ani nawet piętnastu franków, które jej pożyczyła. Dzisiaj pani Sydonja ma sklep przy ul. Faubourg-Poissoniere i mieszkanie trzypokojowe na pierwszem piętrze, gdzie, pod pozorem sprzedaży koronek, sprzedaje się wszystko. O, lepiej nie znać takiej matki!
W godzinę później Hubert kręcił się koło sklepu pani Sydonji. Zobaczył tam kobietę chudą, bladą, nieokreślonego wieku, w czarnej wytartej sukni, poplamionej i brudnej. Nigdy wspomnienie dziecka nie mogło rozgrzać duszy tej stręczycielki. Ostrożnie zasięgnął wiadomości i dowiedział się rzeczy, których nie powtórzył nikomu, nawet swojej żonie. Jednakże, wahał się jeszcze i znowu powrócił przed mały, tajemniczy sklepik. Czy nie powinien się dać poznać, prosić o zgodę? Czy wolno mu bez pytania przeciąć ten węzeł! Nagle odwrócił się i odszedł. Wieczorem pojechał do Beaumont.
Tymczasem Hubertyna dowiedziała się od kuzyna, że opieka nad Anielką została im przyznana. Gdy dzieweczka na powitanie rzuciła się Hubertowi w objęcia, w jej oczach malowało się jakby pytanie i błagalna prośba. Domyślała się widocznie prawdziwego celu jego podróży. Hubert powiedział spokojnie:
— Moje dziecko, twoja matka umarła.
Anielka, płacząc, uściskała Hubertów. Nigdy więcej nie mówili o matce. Anielka była ich córką.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.