Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Noc w grobach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

NOC W GROBACH.

Cisza w grobach Symeonowej Rodziny — i ciemno — chłodno do koła — tylko siedm trumien stoję przy sobie... a ostatnia z popiołami Sary — matki Maryi Magdaleny. Ale wśród groty wstał z ciemności cień jakiś... ciemniejszy jak ciemność — a jednak jasny — jak krwawa gwiazda — wzrok jego nie jest wzrokiem ludzi — widno, że był jasny miłością — lecz dziś jasny piorunem pychy i żalu, który sam przed sobą zagłusza — sam się go wstydząc — on wstał i sieje iskrami w grobach — i jasno w otchłani ciemnej — stoi oto trumien siedm — a on stąpił ku nim a echo konające woła za nim: któż ten smutny cień, co nam głazom przerywa ciemność i ciszę wieków?... a z pod ziemi głos cichszy jęczy: anioł to, anioł upadły — szatan! — z wysokości serca Jehowy strącony w głębie nicości, to anioł czarny — wróg ludzi dzieciątek Jehowy, które już z kołyski wykraść usiłuje — anioł to, anioł upadły — szatan! — i cień on zrzucił wieko — śmiejąc się dziko — jak rykiem lwa pustyni zawołał — zwiedę jej oczy niewinne, okłamię — olśnię jak stu Faryzeuszów... biada jej lub mnie! i wyniósł pięść w górę i cisnął z tej garści, co ongi struny arfy pieściła... garść iskier jasnych, żrących — na ciało śpiącej Sary — a iskry sycząc pełzały już i pierścieniąc się okryły postać sennej — i toczyły ciało do kości, iż jedna wielka całość milionem robactwa ruszała się — a każdy z robaków napinał żądło w górę i zarażał powietrze... Tak zachychotał — cisną się ludzie do prawdy szkieletu, który im dałem wyssawszy sak soku z niego — a drugą pięść w górę niosąc — z dłoni, która ongi przed Jehowę perłami siała łzy nieszczęśliwych a zato nad ich głowy rzucała kwiaty wdzięków i nad ciernie ich skroni natchnień aureole — dziś cisnął w ciemność kilka błędnych świateł, co drgając — sine, wiodą oko do obłędu. — Tak wodzą ich moje złudy a lśniące i błyszczące myśli — wiodą do celu spruchniałego — kędy podłość podłości i poszystko podłość! a śmiejąc się i rycząc głucho jak las burzą zdąsany — uleciał z ciemności grobów w ciemność swoją — i znowu cisza zasiadła wśród grobów Rodziny Symeonowej. — ale niedługa chwila twoja — o ciszo — królowo nocy. — Co za jasność idzie — nie idzie ale sunie się z wolna po kamieniach i spływa z góry?... niby w ciało niewieścich kształtów obleczona — a jednak widać, że to nie człowiek — niby patrzy oczyma dziewiczemi — wiecznej miłości i przebaczenia — a jednak widać, że to nie człowiek — niby dłoń świeża pełna kwiatów, które rozsypuje z wonią i garstkami jasnych promieni pod stopę swoją — ta dłoń niby gotowa porwać każdą dłoń ludzką w upadku dłoni potrzebującą, i wyratować — a jednak widać, że to nie człowiek — a za tą jasnością druga postać piękna — natchniona — odlatująca — ale mniej jasna — i choć te oczy poglądają niebem nieskończonych miłości i przebaczenia, jednak widać, że to człowiek — i chociaż dłoń jej rozsypuje w koło kwiecie woniejące, rosę jasne czy łzami promiennemi pod stopę jej biała — choć ta dłoń gotowa chwycić dłoń wroga w upadku dłoni potrzebującą — jednak widać, że to człowiek. Kto jesteście dwie boskie postacie — pyta nieśmiało szelest ich kroków konający echem u wrót jaskini — kto jesteście, pyta głośniej i śmielej szelest kroków drugiej postaci idącej… u końca jaskini?... I szelest kroków pierwszej postaci odbity od sklepień, odpowiada u wrót konającym pytaniom: Anioł to — anioł Pański — dzięcię Boga — którego czoło w gwiazdach niemą schylone pokorą — którego myśl wieczną skrzydlata modlitwą — którego dłoń wiecznie u hymnów arfy brzmi o zbawienie swych braci, duchem smutnych i płaczących synów na jednej z gwiazd miliona — anioł to — anioł jasny. Piękność — za nim się w dobro zamieniła... A szelest kroków drugiej postaci odpowiada od trumień cicho konającym pytaniom: Marya to, konając: Marya Magdalena córa Symeona dziewica cicha jako kwiat polny rosnący listkami, wonią i gałązkami ku niebu — niewiedząc o woni swojej. — Piękność w dobro ucieleśniona! Marya to — Marya Magdalena — której myśl wiecznie skrzydlata modlitwą — serce wielkie wiarą — czoło pokorą schylone — której palce nieoderwane od stroń arfy złotej wysyłają z niej pieśni jak gołębie srebrno pióre, czystemi, nieopadającemi skrzydły do Pana o swoich braci w niewoli — — Marya to — Maryn Magdalena! — I stanął anioł u środka groty — i stal milcząc — ale Marya Magdalena szła sama ku trumnom — i choć trumien było siedm — Marya poszła ku trumnie Sary matki swojej — zgadując ją sercem — i stanęła cicho — i serce jej biło aż grota drżącem wtórzyła echem jak bicie czystego źródła skały wtórzą... Aniele wiosny mojej... mogęż widzieć matkę moją, której okiem niewidziałam a duchem widzę jasną — wielką i miłosna ku mnie... Aniele mój! Aniele! I anioł milczał i długo patrzył w Marya Magdalenę, aż skinął dłonią — pod którą powietrze zagrało wonią cichej melodyi, jak pierwsza miłość. — I Marya Magdalena pomyślała w duszy, oby ten anioł zostawił mnie samą... I anioł nawet uczuć moich tu nie zrozumie — takem smutna — tak zachwycona — duchem ciekawa —!... Ja tylko pojmuję co czuję — i ten co pojmuje wszystko!... i anioł zniknął ciemność dokoła groty w ciszy zapadła — tylko szelest konających promieni anioła odbił się cicho — że go myślą słyszała Marya, i skonał cicho — ciszej grając: Czemuś mnie oddaliła?... Ale Marya Magdalena zgłuszyła ten głos — czy niesłyszała czy słyszeć nie chciała — czy niemogła — bo duch jej pełen był oczekiwania. — I stało się ciemno — a tylko w ciemnościach tajemnym blaskiem złoto jaśniała trumna Sary — przez szczelinę groty podziemnej błysnął złoty promyk nowiu — i padł na trumnę matki Maryi Magdaleny — i drżąc przystąpiła ku niej — a usta do niej przytuliła pocałunkiem sieroty matce — i pomyślała: Jam dumała, że pod ustami będzie woń i pieszczota kwiatka z tej trumny — a to pruchno i drzewo. — — I klękła bliżej i tknęła świeżnemi palcami wieka nieśmiało... i pomyślała: — Jam marzyła, że pod skinięciem palców moich ozwą się czucia, jak rozdźwięki stroń tkniętej arfy — o! — I powstała milcząc na palce — a w trwodze od upadku chwyciła się warkocza długich włosów swoich drżącą rękę sama ciągnąc się do upadku — i spięła się — a oddech wstrzymawszy — odgięła z wolna wieka trumny matki swojej i spójrzała — księżyc oświecał w trumnie… szkielet odarty — pełen robactwa i zarazy ziemnej i czaszkę z dołami, gdzie dusza wyglądała ongi oczyma… — robak z ust wyłaził grożąc swej zdobyczy — z ust, co igrały uśmiechem — jak gałązka oliwna z powiewem wieczoru!... O matko moja!... jękła głośno Marya Magdalena... i z trzaskiem opuściła wieko trumny a we łzach upadła na kamienie — targając złote włosy swoje — nie! nie! nie! — matko, to ty niejesteś! i chciała raz wtóry zajrzeć — ale snać ukrył się nów za chmury nocne, bo promień nad trumną Sary zniknął — i znów ciemno w grobach dokoła tylko błędne światełka migały oczom Maryi Magdaleny — tylko echo łoskotu upuszczonego wieka trumny — konając na ścianach groty, wołało do płaczącej Maryi — biada Ci! biada nieszczęsna — czemuż myślą oddaliłaś anioła stróża wiosny twojej. — A Marya dumała myślą. — Gdzieśty, gdzie światłości natchnień ducha mego!... marzona w długie ranki pierwszej młodości — śniona w nocach dzieciństwa — przeczcie w pierwszą południa chwilę?... Gdzieśty? Nie! nie, to złuda aniele mój!... Powróć! błagam — dziecię twoję — i utul mnie cieniem srebrno piórych skrzydeł twoich — i rozświeć czarność duszy mojej!... o!... I znów jasność spłynęła w ciemności, a jasny anioł stał przy trumnie matki Maryi Magdaleny — i leżącą na głazach wzniósłszy spojrzeniem — już dłoń oparł mile na jej drżącem ramieniu, a dłonią wtórą tknął wieka trumny, które odleciało w dół i padło na głazy bez trzasku, jakby się zasłoną chmur rozwiało — a anioł wskazał jej postać w trumnie śnieżnem obleczoną płótnem jak jasnym obłokiem niebios — śnieżną — czystą całą twarz tylko cudnej boskości blada, na której ślady łez kilka świadczyły o walkach życia i żalu braci — jaśniała z pod płótna szaty, dając świadectwo o swem życiu. — A Marya Magdalena długo wpatrywała się w twarz matki swojej — z niemej radości zachwytem — i jak w wód zwierciedle ujrzała tam wszystko — wszystko tak jak marzyła — i łez strumieniem zrosiła postać Sary — i milczała długo — długo — przypomniawszy sobie tę postać — raz — raz tylko jak we mgle — nad kolebką swoją... i przypomniała sobie niebieskie wrażenie pocałunku matki na czole — i czoło jej rozkoszą zajaśniało — lecz anioł skinął — a wieko znów leżało na trumnie jak dawniej i rzekł wielkim — śpiernym głosem —: Wiesz o prawdzie Maryo i wracaj w dom twój — i znikł — a promień nowin znów strzelił nad trumną Sary — tak, że Marya mogła iść ku otworowi groty — gdy w koło jej głowy drgały i gasły i podlatując rodziły się błędne ogniki, łudząc ją próżno — lecz ona nieszła za ich sinym blaskiem tylko prosto ku stopniom bez pochodni — a gdy na świat wyszła, kury piały pieśń o północy minionej i nów jasny sunął się w ciszy nad Judeą — i Marya Magdalena osłonięta szła z wolna ku domowi ojca i zaszła — a wszedłszy do łoża swego — śniła cicho do jutrzeńki spokojna — bo widziała co marzyła, — lecz usnąć niemogła a w grobach za nią został głos jakiś na kształt śmiechu złości — a groby znały śmiech ten śmiechem rozpaczy i gniewu strąconego anioła!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.