Mali mężczyzni/Rozdział dwudziesty pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Louisa May Alcott
Tytuł Mali mężczyzni
Wydawca Ferdynand Hösick
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Tytuł orygin. Little men
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział dwudziesty pierwszy.
Dziękczynienie.

W Plumfield obchodzono zawsze tę doroczną uroczystość po staroświecku, niewprowadzając żadnych zmian. Na kilka dni przedtém dziewczynki pomocne były pani Bhaer i Azyi w kuchni, jako téż i w śpiżarni. Robiły paszteciki i puddingi, gatunkowały owoce, okurzały talérze, — strojąc minki zafrasowane i poważne. Chłopcy zaczajeni w koło wzbronionych im miejsc, łykali rozkoszne zapachy, podglądali tajemnicze zajęcia, a czasem dostał im się jaki przysmak do skosztowania.
W obecnym roku zdawał się panować jeszcze większy ruch; dziewczęta krzątały się w pokojach górnych i dolnych, chłopcy w klasie i stodole, i cały dom był w jakiémś zamięszaniu. Chciwie polowano na stare wstążki i wszelkie ozdoby; krajano i lepiono wciąż papiér złocony, — a pani Ludwika z Franzem spotrzebowali zadziwiającą ilość słomy, szarego perkalu, flaneli i dużych czarnych pereł. Antoś kuł dziwaczne maszynerye w warsztacie; Adaś i Tomek mruczeli ciągle coś pod nosem, jak gdyby ucząc się czegoś; u Emila dawał się niekiedy słyszéć głośny wystrzał; a z dziecinnego pokoju dochodziły wybuchy śmiechu, gdy malców wyprawiono z domu, na daleką przechadzkę. Pan Bhaer był jednak tém najbardziéj zaciekawiony, co się stało z olbrzymią banią Robcia. Zawieziono ją z tryumfem do kuchni, skąd wprawdzie ukazało się wkrótce dwanaście przyrumienionych pasztecików, ale na to może wyszła czwarta część, a gdzież reszta? Znikła, — Robcio jednak zdawał się obojętnym: chichotał się tylko, gdy wzmiankowano o tém, i zalecał ojcu cierpliwe czekanie; głównie szło bowiem o to, by sprawić w końcu niespodziankę panu Bhaer, i niedać mu odgadnąć, co się dziać będzie.
Potulnie zamykał on oczy, uszy i usta; starał się niewidziéć, co mu pod wzrok podpada; niesłyszéć, co się zdradziecko rozlega w powietrzu; nie rozumiéć przejrzystych tajemnic, odbywających się dokoła. Jako Niemiec, lubił te proste domowe uroczystości i zachęcał do nich całém sercem, bo tak uprzyjemniały dom, że dzieciom nigdy nie przychodziło na myśl, gdzieindziéj szukać rozrywki.
Gdy nareszcie nastąpił ów upragniony dzień, chłopcy wybrali się na daleką przechadzkę, żeby miéć dobry apetyt, — jak gdyby im na tém kiedy zbywało! Dziewczątka zaś pozostały w domu, chcąc pomagać przy nakrywaniu stołu i wykończyć różne drobiazgi, przejmujące ich duszyczki niepokojem.
Klasa została zamkniętą poprzedniego jeszcze wieczoru, i zakazano tam wchodzić panu Bhaer pod karą, że go wybije Teodorek. Jakby mały smok strzegł on drzwi, chociaż umiérał z ochoty powiedzenia wszystkiego i tylko z téj przyczyny nie zdradził wielkiéj tajemnicy, że ojciec z bohaterską siłą zatykał sobie uszy.
„Wszystko już gotowe i prześlicznie wygląda!“ zawołała nareszcie Andzia, wychodząc stamtąd z tryumfalną minką.
„Doskonale udało się to, co wiesz; Silas zręczny do wszystkiego,“ dodała Stokrotka, skacząc z radości, że się jéj powiodła jakaś tajemnicza rzecz.
„Niech mię djabli porwą, jeżelim widział co ładniejszego w życiu!“ rzekł Silas i roześmiał się, jakby stary dzieciak.
„Już idą, słyszę głos Emila! Musimy się ubrać jak najprędzéj!“ zawołała Andzia, i obie pobiegły co tchu na górę.
Chłopcy dążyli do domu z takim apetytem, że byłby zadrżał olbrzymi indyk, gdyby nie to, że dla niego skończyły się już wszelkie obawy. Oni poszli także się ogarnąć, i przez półgodziny tak się myli, czesali i stroili, że serce każdéj schludnéj kobiéty radowałoby się tym widokiem. Na odgłos dzwonka gromada rumianych chłopaków o błyszczących włosach, w czystych kołnierzykach i niedzielnych kurtkach, zapełniała jadalny pokój.
Pani Ludwika w swéj jedynéj jedwabnéj czarnéj sukni, z bukiecikiem ulubionego złocieniu przy staniku, siedząc na główném miejscu przy stole, „wspaniale wyglądała“, jak mówili chłopcy, ile razy jéj się zdarzyło ubrać się wykwintniéj. Stokrotka i Andzia podobne były do kwiateczków, w nowych zimowych sukienkach i w jasnych przepaskach, z włosami przewiązanymi jasną wstążeczką. Teodorek ślicznie wyglądał w karmazynowéj bluzce z merynosu, i nowych bucikach z guzikami, które pochłaniały całą jego uwagę.
Gdy państwo Bhaer spojrzeli na siebie przez długi stół, pośród dwóch szeregów uszczęśliwionych twarzyczek, — złożyli dzięki w duchu, i jedno serce szepnęło drugiemu:
„Dzieło nasze powiodło się: bądźmy za to wdzięczni i prowadźmy je daléj.“
Przez kilka minut panowało milczenie, i tylko Marya-Anna z jaskrawą kokardą we włosach, uwijała się żwawo, podając półmiski, nalewając sosy. Ponieważ prawie każdy z biesiadników przyczynił się do uświetnienia uczty, przez cały jéj czas toczyła się rozmowa o krążących potrawach.
„Chyba się nie znam na kartoflach, jeżeli te są niesmaczne,“ zauważył Jakubek, biorąc już czwarty: duży i mączysty.
„Niektóre zioła moje są w nadzieniu od indyka, i dla tego jest takie dobre,“ powiedziała Andzia z żywém zadowoleniem, biorąc kawałek do ust.
„Moje kaczki są przewyborne; Azya mówi, że jéj się jeszcze nie zdarzyło piec tak tłustych,“ dodał Tomek.
„A nasza marchewka, czy nie ładna? Pasternak będzie równie dobry, jak go obkopiemy,“ powiedział Dick; a Dolo mruknął coś, patakując mu z poza kości pracowicie ogryzanéj.
„Ja pomagałem robić paszteciki, bo są z mojéj bani!“ zawołał Robcio ze śmiéchem, który stłumił, chowając buzię w kubku.
„A ja zrywałem jabłka na ten cydr!“ odezwał się Adaś.
„Ja zbiérałem pieczarki na sos!“ wykrzyknął Alfred.
„A ja przyniosłem te orzechy,“ dorzucił Dan. I tak szło ciągle w około stołu.
„Kto wymyślił dziękczynienie?“ zapytał Robcio, bo odkąd go ubiérano w kurtkę i majteczki, jako obywatel swego kraju, zajmował się jego ustawami.
„Ciekawym, który z was odpowié na to?“ rzekł pan Bhaer, i skinął głową na kilku chłopców, najlepiéj obeznanych z historyą.
„Ja wiem,“ zawołał Adaś, „pielgrzymi!“
„Za co?“ spytał znów Robcio, nieczekając, by dopowiedział, kto oni byli.
„Zapomniałem!“ rzekł Adaś i ustąpił z pola.
„Zdaje mi się, że gdy nie pomarli kiedyś z głodu, zebrawszy potém obfite plony, rzekli: „Podziękujmy Bogu,“ i wyznaczyli na to dzień, który nazwali dziękczynieniem,“ powiedział Dan, rozmiłowany w historyi tych zacnych ludzi, którzy tak wiele i tak szlachetnie cierpieli za wiarę.
„Brawo! Myślałem, że tylko historya naturalna może ci utkwić w pamięci,“ rzekł pan Bhaer, i z lekka uderzył w stół, przyklaskując w ten sposób.
Dan przyjął pochwałę z uradowaną twarzą, a pani Ludwika zapytała synka:
„Rozumiesz teraz, Robciu?“
„Nie rozumiem,“ odparł szczerze.
„Adasiu, sprobuj mu to opowiedziéć jaśniéj,“ odezwała się pani Ludwika.
„Dobrze,“ odparł tenże i umilkł na chwilę, żeby zebrać myśli, poczém dał następny szkic, który mógłby rozśmieszyć nawet tych poważnych i surowych mężów, gdyby go słyszeli.
„Widzisz, Robciu, niektórzy ludzie, co w Anglii nie lubili króla, ani téż nic podobnego, wsiedli na okręta i odpłynęli do naszego kraju. Pełno tu było Indyan, niedźwiedzi i dzikich zwierząt; mieszkali w fortecach i przechodzili różne przykrości.“
„Czy niedźwiedzie?“ zapytał Robcio z zajęciem.
„Nie, pielgrzymi, których Indyanie napadali. Nie mieli dosyć jeść, do kościoła musieli chodzić z pistoletami, dużo ich wymarło i popłynęli okrętami aż do skały, którą nazwali Plymouth; ciocia Ludka ją widziała i dotykała się jéj. Ci pielgrzymi pozabijali wszystkich Indyan, wzbogacili się i powiesili wszystkie czarownice. Bardzo byli dobrzy, i z pomiędzy nich jacyś moi prapraprapradziadowie przybyli na tych okrętach, i ustanowili dziękczynienie, a my je co rok obchodzimy i bardzo lubimy ten dzień. — Proszę mi dać więcéj indyka.“
„Adaś pewno będzie historykiem, kiedy opowiada z takim ładem i z taką jasnością,“ rzekł wuj Fritz, i gdy podawał potomkowi pielgrzymów trzeci kawał indyka, oczy mu się śmiały, zarówno jak i cioci Ludce.
„Myślałem, że w dniu dziękczynienia trzeba jeść, ile się zmieści; a tymczasem Franz powiada, że to nigdy nie uchodzi,“ rzekł Nadziany z taką miną, jak gdyby go doszła jakaś smutna wiadomość.
„Franz ma słuszność. Bądź umiarkowany, bo inaczéj nie mógłbyś dopomagać w niespodziance,“ powiedziała pani Ludwika.
„Dobrze, będę ostrożny; ale wszyscy dużo jedzą, i ja także wolałbym jeść do syta, niż być umiarkowanym,“ rzekł Nadziany, który dzielił to powszechne prawie przekonanie, że dziękczynienie trzeba obchodzić stanem bliskim apopleksyi, lub co najmniéj niestrawnością i bólem głowy.
„Teraz, moi pielgrzymi, bawcie się spokojnie, bo w wieczór będziecie mieli dosyć ruchu,“ rzekła pani Ludwika, gdy po wypiciu cydrem ogólnego zdrowia, wstała od stołu po długim obiedzie.
„Przejadę się teraz z całą moją gromadką, korzystając z przyjemnéj pory, — a ty będziesz mogła wypocząć, moja droga, żebyś nie była nadto strudzona wieczorem,“ dodał pan Bhaer. Zajechał więc po chwili ogromny omnibus, chłopcy ubrali się w płaszcze i kapelusze, i puścili się na daleką i wesołą przejażdżkę, aby pani Ludwika mogła wypocząć i swobodnie załatwić niektóre jeszcze drobiazgi.
Po wczesnéj herbacie z lekką przekąską, znowu czesali się i myli ręce, poczém zaczęli niecierpliwie wyglądać gości. Tylko rodzina była spodziéwaną, bo zazwyczaj odbywały się tam uroczystości w ściśle familijném kółku, — i dla tego strapienie bynajmniéj nie stanęło w owym roku na przeszkodzie.
Wszyscy przybyli: państwo March z ciocią Małgosią, tak słodką i ładną, pomimo czarnéj sukni i wdowiego czepeczka, okalającego jéj spokojną twarz! Wuj Teodorek z żoną i z prześliczną księżniczką, która mając przy błękitnéj sukience wielki bukiet z cieplarnianych kwiatków, włożyła chłopcom po jednym w dziurkę od guzika, co im nadawało pozór elegancki i świąteczny. Wuj Teodorek przedstawił także domowym nowego gościa, mówiąc:
„To jest pan Hyde; zapytywał mię o Dana, wiec ośmieliłem się przywieść go tu dziś, żeby się przekonał o jego postępach.“
Państwo Bhaer przyjęli go serdecznie przez wzgląd na Dana, radzi, że o nim ktoś pamięta; ale po chwilce rozmowy, cieszyło ich to zapoznanie się dla niego samego, taki był naturalny, prosty a zajmujący. Miło im było widziéć, jak się Danowi twarz rozjaśniła, gdy spostrzegł przyjaciela; jak się pan Hyde uradował zmianą zaszłą w obejściu i powierzchowności chłopca; i jak zapomniawszy o różnicy wieku, ukształcenia i stanowiska, rozmawiali w kąciku o przedmiocie zajmującym ich obu, porównywali notatki i zdawali sobie sprawę, z prac ubiegłego lata.
„Musimy wcześnie zacząć widowisko, bo aktorowie gotowi usnąć,“ rzekła pani Ludwika, skoro się skończyły powitania.
Wszyscy zasiedli więc w klasie, przed zasłoną z dwóch dużych kołder. Dzieci znikły poza nią, zdradzając jednak swę obecność tłumionym śmiéchem i wesołymi okrzyki. — Przedstawienie zaczęło się od ożywionych ćwiczeń gimnastycznych, pod kierunkiem Franza. Sześciu starszych chłopców w niebieskich spodniach i czerwonych koszulach, popisywało się piękném wyrobieniem muszkułów, przy mocy wag i różnych ciężarów, — idąc za dźwiękami fortepianu, na którym pani Ludwika grała za sceną. Dan objawiał tyle energii, że sąsiedzi obawiali się ciągle, czy im się co niedostanie; obecność pana Hyde i gorąca chęć przysporzenia chwały swym opiekunom, tak go bowiem zgorączkowała, że o mało nie rzucił na publiczność szeleszczącego worka z grochem.
„Dzielny z niego chłopak! Jak się wybiorę za rok lub dwa do południowéj Ameryki, to poproszę, żebyś mi go pan pozwolił wziąć z sobą,“ rzekł pan Hyde, bo słysząc tak pochlebne sądy, jeszcze bardziéj zajął się Danem.
„I owszem, weź go pan. Wprawdzie zatęsknimy do naszego młodego Herkulesa, ale dla niego będzie to ogromną korzyścią i pewien jestem, że potrafi służyć wiernie swemu przyjacielowi.“
Dan usłyszał ich rozmowę, i serce mu uderzyło z radości na myśl o podróży po nieznanych krajach, pod opieką pana Hyde; a przychylne świadectwo profesora, wynagrodziło go sowicie za pracę nad sobą.
Po ćwiczeniach gimnastycznych, Adaś z Tomkiem wypowiedzieli stary dyalog szkolny, w którym Tomek pobudzał całe towarzystwo do konwulsyjnéj wesołości, tak naśladując Silasa, iż ten zaniósł się od śmiéchu, i Azya musiała go uderzyć w kark, — oboje stali bowiem w sieni, i bawili się niesłychanie widowiskiem.
Potém Emil wypocząwszy już, odśpiewał w odpowiednim stroju pieśń marynarza, a chłopcy odpowiadali mu chórem. Następnie Antoś wykonał komiczny taniec chiński, i w kapeluszu podobnym do pagody, skakał, jakby ogromna żaba.
Ponieważ tego rodzaju występ pierwszy raz odbywał się w Plumfield, były téż popisy z arytmetyki, sylabizowania i czytania. Jakubek zadziwił publiczność szybkiém rachowaniem na tablicy, Tomek odznaczył się pisownią, Adaś tak poprawnie przeczytał bajeczkę, że wuj Teodorek był oczarowany.
„Gdzież reszta dzieci?“ zapytywano, gdy zasłona spadła, a młodsze grono nie ukazało się.
„To ma być niespodzianką; aż mi cię żal, mamo, że nie wiész, jakie to będzie ładne,“ rzekł Adaś, który poszedł pocałować matkę i objaśniać ją, jak mu już wolno będzie wyjawić tajemnicę.
Ciocia Ludka wyniosła z pokoju złotowłosą, ku wielkiemu zdziwieniu jéj papy, który zamęczał pana Bhaer, zapytując raz po raz:
„Co téż to będzie?“
Nareszcie po długiém szeleszczeniu, sztukaniu i bardzo głośnych rozkazach reżysera, podniosła się zasłona przy dźwięku cichéj muzyki, i ujrzano Becię siedzącą na niskim stołeczku, przy kominku z szaréj bibuły. Trudnoby znaleść ładniejszą istotkę, jak ta Cinderella w strasznie obdartéj ciemnéj sukience, i w dziurawych trzewiczkach. Twarzyczka jéj okolona jasnym włosem tak była zachwycająca, tak urocza, że wywołała nietylko uśmiéch, ale i łzy widzów, czule kochających te młodą artystkę. Siedziała ona w milczeniu, póki nie szepnął jakiś głos: „Zaczynaj.“ Wówczas westchnąwszy zabawnie, rzekła tak jakoś miluchno: „Jatzebym chciala pójść tatze na bal,“ że ojciec zaczął bić szalone oklaski, a matka zawołała: „Kochaneczka moja!“ Te niewłaściwe objawy uczuć sprawiły, że Cinderella zapomniawszy się, potrząsnęła główką i rzekła z niezadowoleniem: „Niemozna do mnie mówić!“
Cisza natychmiast została więc przywróconą i posłyszano trzykrotne pukanie w ścianę. Cinderella spojrzała z przestrachem, lecz zanim jéj przyszło na myśl, że się powinna zapytać: „Kto tam?“ kominek z szaréj bibuły otworzył się, jakby drzwi, i z niejaką trudnością przemknęła się przezeń, w śpiczastym kapeluszu, chrzestna matka-czarodziejka. Była to Andzia, w ponsowéj szacie i z laseczką, którą wywijała, mówiąc z naciskiem:
Musisz być na balu, moja droga!“
„Teraz ściądnij to ze mnie i potaz piętną sutientę,“ odparła Cinderella, szarpiąc na sobie odzież z bibuły.
„Nie, nie! Powiédz wpierwéj: Jakże mogę pójść w tych łachmanach?“ rzekła chrzestna matka swym naturalnym głosem.
„Ach plawda!“ zawołała księżniczka i powiedziała powyższe słowa, bynajmniéj niezmięszana pomyłką.
„Przemienię te strzępy na wspaniałą szatę za to, żeś dobra,“ odezwała się chrzestna matka teatralnym tonem, i energicznie odpiąwszy ciemny fartuszek, przedstawiła oczom wspaniały widok.
Księżniczka była rzeczywiście tak ładną, że mogła zawracać głowy książątkom, bo ją mama ubrała, jakby damę dworską: w różową jedwabną suknię z ogonem, na atłasowym białym spodzie, zdobną w świéże bukieciki. Chrzestna matka włożyła jéj koronę z różowych i białych piór i podała pantofelki ze srebrnego papieru. Księżniczka ubrawszy je, ułożyła suknię w piękne fałdy, i rzekła z dumą do publiczności: „Zlobione są ze stla, — cy nie ladne?“
Tak była zachwycona swymi pantofelkami, że trudno ją było przywołać do roli, i nakłonić, żeby powiedziała:
„Tiedy nie mam talety, chzestna matto.“
„Patrz!“ zawołała Andzia, i z taką siłą machnęła ręką, że o mało księżniczce nie spadła z główki korona.
W téj chwili ukazała się rzecz, stanowiąca największy tryumf téj sztuki: oto cztery duże brunatne szczury, u których łebki były wcale ładne, a czarne perełki błyszczały w nich, jakby żywe, ciągnęły — a raczéj tak się miało zdawać — duży kosz, zrobiony z połowy owéj bani, osadzonéj na żółtych kółkach od wózka Teodorka. Na koźle siedział ładniutki i rzeźwy woźnica, w peruce z waty, w stosowanym kapeluszu, czerwonych spodeńkach i galonowanym fraku. Tak energicznie trzaskał z długiego bicza, i tak mocno szarpał ponsowe lejce, że się rumaki żwawo poruszały. Byłto Teodorek, który swą uroczą osóbką zajął uwagę całéj publiczności. Artur odezwał się nawet, że gdyby znalazł równie okazałego woźnicę, zaraz wziąłby go do służby. Skoro stanął kocz, matka chrzestna posadziła w nim księżniczkę, która na odjezdném przesyłała publiczności całusy, pokazując szklanne pantofelki. Różowy ogon od sukni wlókł się po ziemi, bo choć ten ekwipaż był wykwintny, trzeba przyznać, że ciasno w nim było Jéj Wysokości.
Potém nastąpił bal. Panienki ukazały się wystrojone i jaskrawe, jak pawie. Andzia wybornie przedstawiała dumną siostrę, zamiatając posadzkę długim ogonem, i upokarzała damy, istniejące jedynie w jéj wyobraźni. Książę, umieszczony na jakimś chwiejącym się tronie, przybrany we wspaniałą koronę, rozglądał się do koła, bawił się mieczem i podziwiał kokardki u swych trzewiczków. Gdy Cinderella weszła, poskoczył ku niéj, pytając kto ona, poczém wziął ją do tańca; siostry jéj zaś szemrząc, chowały się po kątach.
Poważny taniec „jig“, wykonany przez tę maleńką parę, bardzo się podobał, bo dziecinne twarzyczki były tak uroczyste, kostiumy tak jaskrawe, a figury tańca tak dziwaczne, że wszystko razem wyglądało na malowidło à la Vatteau.
Księżniczce bardzo zawadzał ogon od sukni; książę o mało się nie przewrócił przez swój miecz; — ale zręcznie usuwając zawady, tańczyli do końca, z wdziękiem i ożywieniem.
„Zrzuć pantofelek,“ szepnęła pani Ludwika, gdy już dama miała zasiąść.
„Ach zapomnialam!“ zawołała, i zdjąwszy szklanny trzewiczek, rzuciła go Cinderella na środek sceny, mówiąc do Robcia:
„Telaz splobuj mię zlapać!“ i zaczęła biédz, a książę podniósł trzewiczek i posłusznie podążył za nią.
W trzeciéj części, jak każdemu wiadomo, herold przychodzi mierzyć pantofelek; Teodorek, ciągle jeszcze w stroju woźnicy, wszedł zatém trąbiąc przeraźliwie, a dumne siostry po kolei wystawiały nóżki. Andzia tak doskonale udawała, że próbuje uciąć sobie kawałek nogi, że herold aż się przestraszył. Wezwano wówczas Cinderellę, która weszła w fartuszku, i wsunęła nóżkę w trzewiczek, z radością oznajmiając:
„Ja jestem tsięznictą!“
Stokrotka przeprosiła ją ze łzami; ale Andzia, lubiąca tragedyę, zrobiła ten przydatek, że padła zemdlona, i leżała do końca przedstawienia. Nie trwało to jednak długo, bo książę wbiegł, ukląkł, i z wielkim zapałem całował rączkę Złotowłoséj, — a tymczasem herold trąbką zagłuszał całe towarzystwo. Zasłony nie spuszczono, gdyż księżniczka wybiegła ze sceny, pytając ojca:
„Cym dobze glala?“ a książę z heroldem wszczęli bitwę blaszaną trąbką i drewnianym mieczem.
„Jak wam pięknie poszło!“ mówili wszyscy; a gdy zachwyt nieco ustał, Alfred wystąpił ze skrzypcami.
„Cicho! cicho!“ wołały dzieci, i nastała cisza, bo coś takiego było w lękliwéj postaci i w rzewnych oczach chłopca, że całe grono chętnie usłuchało przestrogi.
Państwo Bhaer myśleli, że zagra jednę ze swych ulubionych pieśni; ale ze zdziwieniem usłyszeli nową melodyę, którą tak miękko wykonywał, że trudno im było uwierzyć, iż Alfreda mają przed sobą. Była to jedna z tych pieśni bez słów, co wzrusza serce, rozwesela i koi słuchaczy, opiewając nadzieje i uciechy ogniska domowego. Ciocia Małgosia wsparła głowę na ramieniu Adasia, Babunia obciérała sobie oczy, a pani Ludwika szepnęła do Artura:
„To musi być twój utwór.“
„Chciałem, żeby ci Alfred przyniósł zaszczyt i podziękował właściwym sobie językiem,“ rzekł Artur, pochyliwszy się ku niéj.
Gdy się już młody artysta ukłonił i chciał odejść, powstrzymały go huczne oklaski; grał więc daléj z uradowaną twarzą tak dzielnie, że nogi same tańczyły, i trudno było spokojnie usiedziéć.
„Uprzątnijmy pokój!“ zawołał Emil, i w jednéj chwili pousuwano krzesła: starsi zajęli bezpieczne kąciki, a dzieci zgromadziły się na scenie.
Więksi chłopcy poskoczyli z grzeczném zaproszeniem do dam starszych i młodszych, a malcy bili się prawie o księżniczkę; ale ona, jako zacna kobiétka, wybrała Dicka, który z dumą odprowadził ją potém na miejsce. Pani Ludwika nie mogła się także wymówić, a ciocia Amelka sprawiła Danowi niewysłowioną radość, gdy odrzuciwszy Emila, jemu podała rękę. Ma się rozumiéć, że Andzia z Tomkiem, Stokrotka z Alfredem, stanęli parami, a wuj Teodorek zaprosił Azyę, którą widocznie brała wielka chęć do tańca, — i bardzo jéj ten zaszczyt pochlebił. Silas z Maryą-Anną urządzili sobie pląsy w przedsionku, i przez półgodziny całe Plumfield oddawało się wesołości.
Następnie młodzież wybrała się na przechadzkę; na czele jechał kocz z bani, a szczury dzielnie w nim ciągnęły księżniczkę i woźnicę.
Podczas gdy się dzieci bawiły, starsi rozmawiając w bawialnym pokoju, przyglądali się im przyjazném okiem krewnych i przyjaciół.
„O czém myślisz, siostro Ludko, z tak uradowaną twarzą?“ zapytał Artur, siadając obok niéj, na sofie.
„O moich letnich pracach i o przyszłości tych chłopców,“ odrzekła z uśmiechem, robiąc mu przy sobie miejsce.
„Pewno wyobrażasz sobie, że każdy z nich będzie słynnym malarzem, wielkim mężem stanu, znakomitym wojakiem, lub przynajmniéj miljonowym kupcem.“
„Mylisz się: już nie jestem tak ambitną jak niegdyś, i poprzestanę dla nich na uczciwém imieniu; ale muszę przyznać, że dla niektórych, spodziéwam się niemałéj chwały i karyery. Adaś jest niezwyczajném dzieckiem, i zdaje mi się, że się wyrobi na coś dobrego lub pięknego, w najlepszém znaczeniu tego słowa. Mam nadzieję, że inni także pokierują się dobrze, a zwłaszcza moi ostatni wychowańcy, bo dzisiejsza gra Alfreda każe się spodziéwać po nim geniuszu.“
„Za wcześnie wyrokujesz; ale z pewnością ma talent, i nie można wątpić, że niezadługo będzie mógł zarabiać na chléb. Opiekujcie się nim jeszcze rok lub dwa, a potém odbiorę go, i pchnę w świat.“
„Jakież to piękne widoki dla biédnego Alfreda, który do mnie przyszedł sześć miesięcy temu, pozbawiony przyjaciół i opieki. — Dana przyszłość, łatwo mi wyobrazić sobie. Wkrótce zażąda go pan Hyde, a wówczas dam mu zacnego i wiernego sługę: należy on do rzędu tych, co umieją dobrze służyć, jeżeli zapłatą jest przywiązanie i ufność, i ma dosyć energii, by sobie wyrzeźbić losy według woli. Tak, bardzom uszczęśliwiona, że się nam powiodło z tymi dwoma chłopcami; jeden z nich tak był słaby, a drugi tak dziki, tymczasem dziś obaj są ogromnie zmienieni, i tak wiele obiecują.“
„Jakichże czarów użyłaś, Ludko?“
„Kochałam ich tylko, a Fritz dokonał reszty.“
„Poczciwa z ciebie dusza! Znać, że owo ,kochałam ich tylkoʻ, niemało cię kosztowało trudu,“ rzekł Artur, patrząc na jéj wychudłą twarz z większém uwielbieniem, niż kiedy była młodą panienką.
„Prawda żem zwiędła i postarzała się, alem bardzo szczęśliwa; nie lituj się więc, Teodorku,“ rzekła, rozglądając się w około z zadowoleniem.
„Tak, z każdym rokiem twoje dzieło lepiéj się powodzi,“ powiedział, wskazując znacząco na wesoły obraz, jaki mieli przed sobą.
„Jakżeby mi się mogło niepowodzić, kiedy mam tyle pomocy od was wszystkich,“ odparła pani Ludwika, z wdzięcznością spoglądając na hojnego opiekuna swego zakładu.
„Ta szkoła rozwesela całą rodzinę naszą. — Jakże odmienną przyszłość układaliśmy dla ciebie, a jednak przyznaję, żeś sobie obrała całkiem odpowiednie zajęcie, i poszłaś za dobrém natchnieniem“ odezwał się żywo Artur, żeby uniknąć podziękowań.
„A śmiałeś się w początkach, i dotąd obracasz w żart i mnie, i to moje natchnienie. Albożeś także nie straszył, że się nie powiedzie wspólne wychowanie dziewcząt z chłopcami? Tymczasem patrz, jakie stąd dobre owoce,“ rzekła, wskazując na rozweseloną gromadkę chłopców i dziewcząt, którzy tańczyli, śpiewali i gwarzyli, w dobrém koleżeństwie.
„Przyznaję ci słuszność, i w swoim czasie oddam ci moję Złotowłosą. — Czy mógłbym więcéj powiedziéć?“
„Jakże dumną będę z posiadania waszego skarbu! Ale doprawdy, Teodorku, że wpływ tych dziewczątek okazuje się doskonałym. Wiem, że mię wyśmiejesz, lecz mniejsza o to: przyzwyczaiłam się już do twych kpin — więc ci powiem, że mi to sprawia szczególną przyjemność, gdy patrzę na swę gromadkę, jakby na mały światek, — śledzę postępy tych małych mężczyzn, i dobry na nich wpływ moich małych kobiétek. Stokrotka przedstawia żywioł domowego ogniska i wszyscy ulegają urokowi jéj cichego, niewieściego usposobienia. Andzia jest ruchliwa, energiczna, przedsiębiorcza, więc podziwiają jéj odwagę i ulegają jéj woli, widząc, że prócz siły, ma także serce i dar świadczenia przysług. Wasza Becia pełna naturalnego wdzięku, uroku i powabu, poleruje ich bezwiednie, zajmując stanowisko wielkiéj damy i pięknéj kobiety, która korzysta ze swego wpływu, aby ich podnosić ponad grube i szorstkie rzeczy tego świata.“
„Niezawsze wielkie damy najlepiéj się wywiązują z tego, moja Ludko; czasami silna, zacna kobieta podżega chłopca do dobrego, i wyrabia go na człowieka,“ rzekł Artur oddając jéj pokłon ze znaczącym uśmiechem.
„Sądzę że urocza kobieta z którą się ożenił ów chłopiec, więcéj dlań zrobiła niż towarzyszka dziecinnych lat, druga „niesforna Andzia“. Najwięcéj jednak wpłynęła nań podobno owa rozumna, macierzyńska kobiéta która tak czuwała nad nim, jak Stokrotka dziś czuwa nad Adasiem.“ Mówiąc to, pani Ludwika zwróciła się ku matce siedzącéj na uboczu z Małgosią. Cechowały ją tak słodka godność i piękno podeszłego wieku, że Artur spojrzawszy z synowskiém poszanowaniem i z miłością, rzekł poważnie:
„Wszystkie trzy wiele dlań uczynili, i dla tego łatwo mi pojąć, jaką pomocą te dziewczynki będą dla twych chłopców.“
„Niemniejszą pomoc dadzą oni ze swéj strony: wierzaj mi, że to jest zobopólne. Alfred oddaje Stokrotce wielkie przysługi, muzyką; Dan lepiéj powoduje Andzią, niż ktokolwiek z nas; Adaś ze szczególną łatwością uczy waszę Złotowłosą. Ach! gdyby mężczyzni i kobiéty chcieli tylko ufać i dopomagać sobie wzajemnie, na wzór moich dzieci, — jakiémże cudowném miejscem byłby świat!“
Mówiąc to pani Ludwika miała zadumane oczy, jak gdyby jéj się przedstawiał obraz jakiegoś nowego i uroczego społeczeństwa, w którémby ludzie żyli tak szczęśliwie i niewinnie, jak jéj gromadka.
„Robisz wszystko co jest w twéj mocy, żeby przyspieszyć te błogie czasy, moja droga. Nie przestawaj w nie wierzyć, — pracuj i dowodź własnym przykładem że są możliwe,“ rzekł pan March zatrzymawszy się w przechadzce, aby jéj powiedziéć słowo zachęty, — bo ten zacny człowiek nie tracił wiary w ludzkość i ufał, iż ujrzy panowanie spokoju, dobréj woli i szczęścia.
„Nie jestem tak ambitną, ojcze; chcę tylko garnąć do siebie dzieci i przysposabiać je do życia, żeby nie potrzebowały staczać z niém ciężkich walk, gdy się rozproszą po świecie.“
„Chcę w nie wpoić uczciwość, odwagę, pracowitość, wiarę w Boga, w bliźnich i w siebie samych.“
„W tém się wszystko mieści. Dajcie im tę pomoc, a potém niech walczą z życiem; czy im się powiedzie, czy nie, — pewien jestem, że będą wspominać i błogosławić wasze usiłowania, — mój dobry synu i ty, córko droga.“
Profesor od niejakiéj chwili przyłączył się do tego grona, pan March mówiąc zatém powyższe słowa, podał obojgu ręce, pobłogosławił ich wzrokiem, i odszedł daléj. Podczas gdy państwo Bhaer stali, spokojnie rozmawiając pod wpływem tego uczucia, że się musieli dobrze wywiązać z letnich prac, kiedy ich ojciec pochwalił, — Artur wymknął się do sieni, powiedział słówko dzieciom, i nagle cała gromadka wpadła do pokoju, wzięła się za ręce, i tańcząc wkoło ojca i matki Bhaer, zaśpiéwała wesoło:

„Minął czas letniéj pory,
Jesień zbliża się już,
Schowane skrzętnie zbiory,
Zwiezione resztki zbóż.

Sprzątnięta już biesiada,
Wypite wino z czar,
Dzisiaj się dzięki składa,
Za hojny niebios dar.


Najlepsze to są żniwa
Kiedy przed Boży tron,
Śle rodzina szczęśliwa
Serdecznych modlitw plon.

Dawcom życia na ziemi
Spłacamy świety dług,
Mówiąc usty wdzięcznemi
Niech wam nagrodzi Bóg!“

Wymawiając te ostatnie słowa, koło ścieśniało się coraz bardziéj, aż nareszcie zacny profesor i żona jego zostali zamknięci w więzieniu przez kilkanaście par rąk, i nawpół ukryci za bukietem śmiejących się, młodocianych twarzyczek, które ich otaczały służąc za dowód, że jeden krzew zapuścił korzeń i pięknie zakwitł we wszystkich duszyczkach. Miłość jest bowiem kwiatem który rośnie na każdym gruncie, wszędzie dokonywa cudów, niedając się ustraszyć jesiennym chłodom, ani zimowym śniegom, — kwitnie i wonieje cały rok, i jest błogosławieństwem zarówno dla darzących nim, jak dla obdarzonych.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louisa May Alcott i tłumacza: Zofia Grabowska.