Maksymy i rozważania moralne/Portret księcia de la Rochefoucauld skreślony przez niego samego (1659)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor François de La Rochefoucauld
Tytuł Maksymy i rozważania moralne
Pochodzenie Bibljoteka Narodowa Serja II Nr. 38
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Maximes et Réflexions morales
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Portret księcia de la Rochefoucauld
skreślony przez niego samego (1659)[1]

Jestem średniego wzrostu, zręczny i dobrze zbudowany. Płeć mam ciemną ale dość gładką; czoło wyniosłe i wcale szerokie; oczy czarne, małe i głęboko osadzone: brwi czarne i gęste, ładnie zarysowane. Trudnoby mi określić kształt nosa, nie jest ani płaski, ani orli, ani gruby, ani szpiczasty, przynajmniej tak mi się zdaje: tyle wiem, że jest raczej duży niż mały i ma się nieco ku dołowi. Usta mam duże, wargi zwyczajnie dość czerwone, ani ładne ani brzydkie; zęby białe i dość regularne. Mówiono mi swego czasu, że mam za krótką brodę: macam się i oglądam w lustrze i doprawdy nie wiem, co o tem sądzić. Sama twarz jest kwadratowa lub owalna: trudnoby mi to określić bliżej. Włosy czarne, kędzierzawe, dość gęste i długie. W fizjognomji mojej jest coś surowego i dumnego; stąd wielu pomawia mnie zgoła niesłusznie o wzgardliwość. Ruchy mam bardzo swobodne, aż nadto może, tak iż mówiąc dużo gestykuluję. Oto poprostu jak sobie wyobrażam mą zewnętrzną postać: każdy się może zgodzi, że to co myślę o sobie w tej mierze, nie jest zbyt odległe od rzeczywistości. Tak samo wiernie dokonam i reszty portretu; dość się przyglądałem sobie aby się dobrze znać; nie brak mi zaś ani swobody w tem, aby przyznać sobie jakieś zalety, ani też szczerości, z jaką wyznaję swoje wady. Po pierwsze, co się tyczy usposobienia, jestem melancholiczny, do tego stopnia, iż, od lat kilku, ledwie parę razy zdarzyło mi się rozśmiać. Melancholja moja byłaby wszakże dość znośna i łagodna, gdyby się ograniczała do tej, która płynie z natury; ale tyle mi jej przychodzi z zewnątrz, tak silnie wypełnia mą wyobraźnię i zaprząta umysł, iż, po największej części, albo dumam nie mówiąc słowa, albo nie myślę prawie co mówię. Jestem bardzo zamknięty z tymi, których nie znam, a niezbyt otwarty z większością znajomych. Jest to wada, wiem, i nie zaniedbam niczego, aby się z niej poprawić; ale mam w twarzy coś chmurnego, co mi daje pozór bardziej jeszcze zamkniętego w sobie niż jestem, że zaś nie jest w mej mocy wyzbyć się tej przykrej miny, sądzę, iż, nawet poprawiwszy się wewnątrz, zawsze mimo to zachowam ujemne pozory. Nie brak mi dowcipu[2], i mówię to bez skrupułów, na cóż bowiem zdadzą się wydwarzania[3] w tej mierze? Zbyt kołować i omawiać mówiąc o swych zaletach, to znaczy kryć nieco próżności pod pozorem skromności: to zręczny sposób, aby dać się o sobie domyślać więcej dobrego niż się mówi. Co do mnie, nie pragnę, aby mnie uważano za piękniejszego niż się maluję, ani za milszego, ani za dowcipniejszego i mędrszego niż mówię że jestem. Posiadam tedy dowcip, mówię to jeszcze raz, ale dowcip skażony melancholją.
Mimo że władam dość dobrze językiem, że mam dobrą pamięć i sąd o rzeczach niezbyt mętny, smutek[4] gniecie mnie tak silnie, iż często dość licho wyrażam to, co chcę powiedzieć. Rozmowa z godnymi ludźmi, to jedna z moich najmilszych przyjemności. Lubię rozmowę poważną, zwłaszcza obracającą się koło kwestyj moralnych; umiem wszakże smakować i wesołą gawędkę. Jeśli nie często mięszam się w nią z trefnościami, znam mimo to dobrze wartość ciętych słówek, i znajduję nader uciesznym ten sposób figlowania, w którym chybkie i swobodne umysły tak celują. Piszę dobrze prozą, dobrze składam i wiersze, i gdybym dbał o sławę[5] z takich rzeczy, sądzę iż, przy niejakiej pracy[6], mógłbym zyskać niezłą reputację.
Lubię wogóle książki; dzieła zawierające materjał do kształcenia umysłu i skrzepienia duszy są mi najmilsze. Lubię zwłaszcza czytać wspólnie z jakąś bystrą osobą[7]; w ten sposób, człowiek zastanawia się wciąż nad tem co czyta, a myśli, które mu przychodzą, rodzą najmilszą w świecie i najużyteczniejszą rozmowę. Umiem dość dobrze ocenić utwory wierszem i prozą jakie mi ktoś pokaże; ale sąd o nich wyrażam[8] może zbyt swobodnie. Mam jeszcze i tę wadę, że bywam zbyt wybrednym i surowym krytykiem. Dość chętnie przysłuchuję się dysputom i często mieszam się do nich; ale upieram się niekiedy zbytnio przy mem przekonaniu, i kiedy ktoś broni niesłusznego zdania, tak się rozpalam w obronie rozsądku, iż sam staję się niezbyt rozsądny. Mam zacne uczucia, dobre skłonności i tak gorące pragnienie, aby się stać we wszystkiem godnym człowiekiem, że przyjaciele nie mogą mi zrobić większej przyjemności niż ostrzegając mnie o moich błędach. Ci, którzy znają mnie nieco bliżej i którzy raczyli czynić mi uwagi w tej mierze, wiedzą, że zawsze je przyjmowałem z największą radością i poddaniem. W uczuciach jestem dość łagodny i umiarkowany; prawie nigdy nie widziano mnie w gniewie; nigdy też nie czułem do nikogo nienawiści. Nie jestem wszakże niezdolny do zemsty, o ileby mnie ktoś obraził i gdyby honor mój żądał odpłacenia zniewagi. Przeciwnie, jestem pewien, iż poczucie obowiązku zastąpiłoby we mnie nienawiść tak skutecznie, że dochodziłbym pomsty energiczniej niż kto inny. Ambicja mnie nie dręczy. Mało czego się obawiam, a śmierci wcale. Mało podlegam uczuciu litości[9], a chciałbym nie podlegać jej zgoła. Mimo to, niema rzeczy, którejbym nie uczynił, aby ulżyć strapionej osobie; sądzę w istocie, że należy wszystko uczynić[10] w tej mierze, nawet objawiać ludziom wiele współczucia w nieszczęściu; nieszczęśliwi bowiem są tak niedorzeczni, że im to przynosi ulgę. Ale uważam też, że trzeba się zadowolić okazywaniem litości, ale strzec się pilnie odczuwania jej w istocie. Jest to uczucie zgoła niewłaściwe dla szlachetnej duszy i zdolne jedynie zemdlić w nas serce; zostawmy to pospólstwu, które, nie czyniąc nic z rozumu, potrzebuje czerpać pobudkę w uczuciach. Kocham przyjaciół, i to tak, że nie wahałbym się ani chwili poświęcić dla nich własnej korzyści. Jestem dla nich wyrozumiały; znoszę ich humory i tłómaczę z łatwością wszystko; ale nie czulę się z nimi zbytnio, ani też nie doznaję zbytnich niepokojów w czasie rozłąki. Jestem z natury bardzo mało ciekawy przeważnej ilości rzeczy, które budzą ciekawość u innych. Jestem bardzo skryty, i łatwiej niż kto inny umiem zmilczyć to, co mi ktoś zwierzył poufnie. Jestem osobliwie wierny słowu; nie chybiam mu nigdy, jakiejbądź wagi byłaby rzecz, którą przyrzekłem; tego strzegłem z niezmierną pilnością całe życie. Jestem bardzo dworny dla kobiet i nie sądzę, abym kiedy rzekł coś takiego, coby im mogło sprawić przykrość. Towarzystwo rozumnych kobiet wolę niż męskie; jest w niem niejaka słodycz, której my nie mamy; zdaje mi się pozatem, że wyrażają się jaśniej i wdzięczniej. Do miłostek byłem nieco skłonny niegdyś; obecnie — mimo iż w pełni lat — już nie. Wyrzekłem się galanterji, i dziw mi jedynie, że jest jeszcze tylu godnych ludzi, którzy się nią bawią. Cenię wysoko wielkie uczucia; znamionują one wielkość duszy, i mimo że wzruszenia te są nieco przeciwne surowemu rozsądkowi, godzą się pozatem tak dobrze z najdrażliwszą cnotą, iż nie sądzę, aby słusznem było je potępiać. Znam wszystko, co jest delikatnego i silnego w głębokiej miłości, i jeżelibym kiedy pokochał, to z pewnością w ten sposób; ale, sądząc z mego usposobienia, nie przypuszczam, aby ta świadomość przeszła kiedy z głowy do serca.









  1. Portret ten zamieszczony był (na kilka lat przed ukazaniem się Maksym) w Zbiorze portretów i pochwał wierszem i prozą, poświęconym Jej Królewskiej Wysokości Pannie (de Montpensier). Zauważono, iż bądź co bądź pochlebniejszy jest niż portret ogólny ludzkości zawarty w Maksymach.
  2. dowcip (esprit) w znaczeniu staropolskiem: inteligencja.
  3. wydwarzanie — staroświeckie słowo: mizdrzenie się.
  4. Ten smutek przebija w całej książce i jest poniekąd cechą epoki. W porównaniu do humoru Rabelais’go, humor Moliera jest prawie smutny; a w porównaniu do pogody Montaigne’a filozofja La Rochefoucaulda jakże gorzka!
  5. gdybym dbał o sławę... Pisząc te słowa, La Rochefoucauld nie skosztował jeszcze trucizny autorstwa: później będzie dbał o tę sławę i to bardzo. Gdy jego książka ukaże się w druku, poprosi panią de Sablé, aby napisała „reklamowy“ artykulik do gazetki literackiej, a otrzymawszy szkic artykuliku uzna, że za wiele jest w nim za i przeciw, i przerobi go w duchu bezwzględnego zachwytu.
  6. przy niejakiej pracy... I to przyszło: Maksymy te są owocem pięciu lat, a szlifował je i poprawiał przez lat piętnaście.
  7. bystrą osobą... Znając jego życiorys, można się domyślać, że z osobą płci żeńskiej.
  8. sąd o nich wyrażam... Ten wiersz i klika następnych przywodzą na pamięć sceny Alcesta w molierowskim Mizantropie.
  9. mało podlegam uczuciu litości... Przywodzi to na pamięć diatrybę przeciw litości Nietzschego, który tak wysoko cenił Maksymy
  10. należy wszystko uczynić... Tę zasadę stoików przytacza Montaigne: „Zalecają, aby wspomagać nieszczęśliwych, ale nie, aby się rozczulać i współczuć z nimi“ (I, 1). Zaznaczamy, że współczesne świadectwa cytują kilka faktów świadczących o ludzkości La Rochefoucaulda, tem bardziej odbijającej od tła tej twardej epoki. On sam pisze do panny de Scudéry na klika lat przed śmiercią: „Mam nadzieję, że łagodność przyjdzie do mody i że nie będziemy już oglądali nieszczęśliwych“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: François de La Rochefoucauld i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.