Macbeth (Shakespeare, tłum. Komierowski, 1858)/Odsłona V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Macbeth
Pochodzenie Dramata Willjama Shakspear’a Tom II
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1858
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Komierowski[1]
Tytuł orygin. The Tragedy of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ODSŁONA V.

SPRAWA I.
Dunsinane. Pokój w zamku.
Wchodzą: LEKARZ i SZATNA.
LEKARZ.

Dwie noce czuwałem już z wami, jednak nie mogę dojść prawdy waszego zeznania; kiedyż przechadzała się po raz ostatni?

SZATNA.

Gdy król Jegomość udał się do obozu. Patrzałam na to, jak się zerwała z łóżka; zarzuciła nocne giezło, odemknęła swoje zachowanie, dobyła papier, rozłożyła go, pisała na nim, odczytała, potém opieczętowała i znów legła na łożu; a wszystko w najtwardszym śnie.

LEKARZ.
Wielkie wstrząśnienie natury; doznawać dobrodziejstw snu i razem sprawować posługi czucia. W tym sennym ruchu, gdy się przechadzała, lub wśród innego jakiego zajęcia, coście ją wówczas słyszeli mówiącą?
SZATNA.

Tego ja po niéj powtarzać nie będę.

LEKARZ.

I owszem, koniecznie wyjawić mnie to należy.

(Wchodzi Lady Macbeth ze światłem).
SZATNA.

Ani wam, ani komu; nie mam świadków na poparcie moich słów. — Patrz, otóż idzie! To jest zwykły jéj układ; a jakem żywa, głęboko uśpione. Zważaj na nią; stój spokojnie.

LEKARZ.

Zkąd ona przyszła do światła?

SZATNA.

To stało u niéj; światło chce mieć zawzdy u siebie; takie jéj rozkazanie.

LEKARZ.

Patrz, oczy jéj otwarte.

SZATNA.

Tak, ale zmysł w nich zawarty.

LEKARZ.

Co ona teraz robi? Ano, jak sobie ręce ociera.

SZATNA.

To są zwykłe jéj poruszenia; zdaje się że sobie dłonie omywa. Uważałam nie raz, przez cały kwandrans tak tarła.

LADY MACBETH.

Tu jeszcze plama.

LEKARZ.
Słuchaj, coś mówi; pilną dam uwagę aby z tego nic wytężonéj pamięci mojéj nie uszło.
LADY MACBETH.

Precz przeklęta plamo! mówię, precz! — Raz, dwa; no, już czas dokonać. — Czarny jest zamrok piekieł. — Fuj, Milordzie, fuj! żołnierz i tchórz? kogo się nam lękać; niechaj się i dowiedzą; kto jest tak silny aby nas powołał? — Któż by pomyślał że ten starzec tyle jeszcze krwi miał w sobie?

LEKARZ.

Uważacie?

LADY MACBETH.

Than Fify miał żonę; gdzie ona teraz? — I cóż te ręce nie dadzą się odmyć? — Nic już o tem, Milordzie, nic, ani wzmianki; wszystko psuje twoje wahanie.

LEKARZ.

Ot masz, masz; dowiedziałaś się czegoś wiedziéć nie była powinna.

SZATNA.

Wyrzekła, co jéj należało zamilczéć; tego jestem pewna. Bóg wie, co ona tam wiedziéć może.

LADY MACBETH.

Wciąż tu krew cuchnie; wszystkie pachnidła Arabij, już nie owonią téj małéj dłoni. Oh! oh! oh!

LEKARZ.

Cóż za westchnienie? jawna w niém rozpacz serca.

SZATNA.

Nie chciałabym nosić tego serca w moich piersiach, za całą chwałę dostojeństwa.

LEKARZ.
Pewnie, pewnie, pewnie.
SZATNA.

Proście Boga, niech to na dobre zmieni.

LEKARZ.

To cierpienie przechodzi moja znajomość; chociażem widał wielu lunatyków, którzy dla tego bogobojnie na swoich łożach pomarli.

LADY MACBETH.

Opłócz ręce, zarzuć nocne giezło; nie bledniéj tak. — Jeszcze cię raz upewniam, Banquo pochowany, nie powstanie już z grobu.

LEKARZ.

Istotnie?

LADY MACBETH.

Do łoża, do łoża; pukają, do bramy, spiesz, spiesz, spiesz, spiesz, podaj mi rękę. Co się raz stało, nie może się odstać; do łoża, do łoża, do łoża.

LEKARZ.

I wraca na łożnik?

SZATNA.

Prosto.

LEKARZ.

Obmierzłe sprawy stają tu na jaśni;
Bezecne czyny rodzą niecny postrach;
Przegniły umysł, swoje tajemnice
Spowiada głuchym wezgłowiom. Jéj więcéj
Potrzebna pomoc księdza, niż lekarza.
Przepuść o Boże, o Boże nam wszystkim!
Patrz za nią pilnie; usuń z przed niéj wszystko,
Co by ją mogło obrazić i oczu
Na chwilę od niéj nie zwracaj. — Dobra noc;,

Zdrewniało oko, strach przeraził duszę;
Chwytam za domysł; ale milczéć muszę.

SZATNA.

Dobra noc wam, zacny lekarzu.

(Odchodzą).
SPRAWA II.
Okolica Dunsinany.
Bębny i Sztandary; wchodzą: MENTETH, CATHNESS, ANGUS, LENOX, i WOJSKO.
MENTETH.

Wojska angielskie zbliżają, się ku nam;
Wiedzie je Malcolm i stryj jego Siward,
I dzielny Macduff. Pierś ich zemstą tleje;
Bo czyliż na tę krzyczącą zniewagę,
Nie wstąpi wściekłość i krew nie uderzy,
W potulne nawet serca?

ANGUS.

W tym kierunku,
Złączem się z niemi pod lasem Birnamskim.

CATHNESS.

Wiadomo komu z was, czy Donalbain
Ciągnie tu z bratem?

LENOX.

O pewnie go niema;
Ja mam spis szlachty, co idą z Malcolmem;
Jest syn Siwarda i wielu majżów,
Co pierwociny zaprawią męzkości.

MENTETH.

Cóż przedsiębierze tyran?

CATHNESS.

Dunsinane,
Utwierdza silnie. Jedni głoszą, o nim,
Że popadł w obłąd, mniéj nienawistni,
Biorą w nim tylko to za szał rycerski.
Pewna, że jego umysł niedość silny,
Aby zjąć zdołał schorzały stan rzeczy,
Na trok porządku.

ANGUS.

Teraz poczuje te tajemne rany,
Które mu przylgły do morderczéj dłoni;
A bunt grożący co chwila w obozie,
Wyrzuca własne mu krzywo-przysięztwo.
Jego poddanych, nie przychylność przy nim,
Lecz bojaźń trzyma. Pewnie pozna teraz,
Ze tytuł króla tak na nim obwiśnie,
Jak płaszcz olbrzyma na ramionach karła,
Co mu go wykradł.

MENTETH.

Nie można się dziwić,
Ze rozprzężenie i wściekłość nim miota,
Skoro już wszystko co tkwi w jego duszy,
Złorzeczy sobie.

CATHNESS.

A więc daléj w pochód;
Posłuszni bądźmy gdzie powinność wzywa;
Nieśmy lek; każdy niech z nas będzie kroplą,
Uzdrawiającą cierpienia ojczyzny.

LENOX.

Tyle ich nieśmy, aż znowu odżyje
Nasz kwiat królewski, a zielsko wygnije.
Teraz w marsz; spieszmy ku Birnam.

(Wychodzą w marszu).
SPRAWA III.
Dunsinana. Pokój w zamku.
Wchodzą: MACBETH, LEKARZ, i DWORZANIE.
MACBETH.

Żadnych doniesień, żadnych nie chcę słyszéć,
Niech uciekają wszyscy. Las Birnamu
Póki nie pomknie pod mar Duusinany,
Nie doznam trwogi. Cóż to chłopię Malcolm?
Czy go niewiasta na świat nie wydała?
Duchy, co znają koléj rzeczy ludzkich,
Tak mnie ostrzegły: Nie trwóź się Macheth-ie;
Żaden którego powiła kobieta,
Niezwalczy ciebie. — Daléj uciekajcie,
Obłudue Thany, spieszcie się pobratać,
Tam z tą hałastrą angielskich hołyszów.
Hartu méj duszy i tej serca chuci,
Rozpacz nie złamie, bojaźń nie powróci.

(Wchodzi Sługa).

Idź mi do czarta, niechaj ci umurzy,
Te mleczną brodę! czego mi gamoniu,
Świecisz tu gęsiem obliczem?

SŁUGA.

Dziesięć tysięcy.

MACBETH.

Gęsi, ty mazgaju?

SŁUGA.

Żołnierzy, panie.

MACBETH.

Idź, natrzéj policzki,
Zapuść rumieniec na struchlałe lica;
Wyblakłe chłopię;
Jakich żołnierzy, przeklęty warhole?
Te blade wiechcie tylko postrach sieją;
Jakich żołnierzy, bladoszu?

SŁUGA.

Wojska angielskie, z waszém przyzwoleniem.

MACBETH.

Ustąp mi z oczu. — Sejton! — mdłości biorą,
Patrzéć na... — Sejton! — Ten zamach rozstrzygnie,
Lub szczęście moje, lub zgubę na zawsze.
Już dosyć żyłem; tór mego żywota,
Śnieć zasypała i przeżółkłe liście;
A to co miało zdobić wiek sędziwy,
Zaszczyty, miłość, powaga, drużyna,
O tém nie myśleć. W ich miejsce przeklęstwa,
Pokątne, ciche, zmyślona uległość,
I téj by biedne serce się zaparło,
Lecz nie śmie. Sejton!

(Wschodzi Sejton).
SEJTON.

Na wasze rozkazy.

MACBETH.

Co tam za wieści?

SEJTON.

Wszystko się potwierdza,
Jak doniesiono, panie.

MACBETH.

Będę walczyć.
Dopóki mięsa nie odrą mi z kości.
Podaj mi zbroję.

SEJTON.

Jeszcze nic nie nagli.

MACBETH.

Wolę ją przywdziać.
Słać więcéj konnych, rozpuścić objazdy:
Na szubienicę kto postrach roznosi!
Podaj mi zbroję. — Jak się miewa wasza,
Chora, lekarzu?

LEKARZ.

Nie tak chora, jako
Dręczona raczéj schorzałem marzeniem,
Które odjęło pokój jéj umysłu.

MACBETH.

Ulecz ją z tego;
Zdołasz uzdrowić ty schorzały umysł;
Wyrwać pamięci wkorzenioną boleść;
Wygładzić troski na mózgu wyryte,
I jakim słodkim trunkiem zapomnienia,
Odwieść nieczysty stek trwożących marzeń,
Co cisną serce?

LEKARZ.

W tém sama chora winna sobie radzić.

MACBETH.

Rzuć psom twą. sztukę; mnie nic po niéj. — Daléj
Podać mi pancerz; gdzie moja buława.
Sejton, rozesłać. — Lekarzu, te Thany
Mnie odbiegają, — Daléj, daléj, chutnie.
Gdybyś ty zdołał, lekarzu, rozejrzeć
Tę powódź kraju; dociec stan chroby,
I rozwolnieniem przywrócić pierwotne
Zdrowie mojemu państwu, sam naówczas
Twoją pochwałą, zmordował bym echo.

(Do Sejtona).

Tu mi oderwać!

(Do Lekarza).

Może rhubarba, senes, albo jaki
Czyszczący proszek, potrafi ztąd spędzić
Wojska angielskie? — Słyszałeś co o nich?

LEKARZ.

Wasza gotowość przyczynia nam wieści,
Które niekiedy dochodzą tu, Panie.

MACBETH.

Sprowadź ich do mnie.
Śmierci zła dola wszędzie mnie pominą,
Aż las Birnamu stanie przed Dunsiną.

(Odchodzi).
LEKARZ (na stronie).

Gdybym mógł ujść ztąd na bezpiecznéj nodze,
Żadne mnie zyski nie wstrzymają w drodze.

(Odchodzi).
SPRAWA IV.
Okolica Dunsinany; w głębi las.
Wchodzą z bębnami i sztandarami: MALCOLM, STARY SIWARD, SYN JEGO, MACDUFF, MENTETH, CATHNESS, ANGUS, LENOX, ROSSE i WOJSKO w szyku.
MALCOLM.

Powinni, wnoszę że bliskie już chwile,
W których sypialne roztworzeni komnaty.

MENTETH.

Nie wątpiem.

SIWARD.

Jaki to jest las przed nami?

MENTETH.

To las birnamski.

MALCOLM.

Niech każdy żołnierz zetnie sobie gałąź,
I tę przed sobą niesie; tak osłoniem
Szeregów naszych liczbę i zmylemy
O nas rachubę.

ŻOŁNIERZ.

Zaraz się tak stanie.

SIWARD.

Kryjmy się wzajem; bo i zaufany
Tyran spokojnie siedzi w Dunsinanie,
I czeka póki nas to oblężenie,
Całkiem nie zniszczy.

MALCOLM.

W tóm jego nadzieja;
Korzyści jakie pozyskał w rokoszu,

Teraz przy jego chylącéj się sprawie,
Nikną wraz z temi, którzy go odchodzą.

MACDUFF.

Jakkolwiek słuszne wstrzymajmy uwagi,
Niech je rozwiąże sam wypadek czasu;
A my przybierzmy gotowość wojenną.

SIWARD.

Czas kroczy naprzód, jego wyrok ziści,
I długi nasze i nasze korzyści;
Próżny nasz domysł często prawdzie przeczy;
Między nadzieją a wypadkiem rzeczy,
Przeciąga wojna.


SPRAWA V.
Dunsinana. Wnętrze zamku.
Wchodzą z bębnami i sztandarami: MACBETH, SEJTON i WOJSKO.
MACBETH.

Na przednich szańcach utkwijcie proporce;
Teraz nam hasłem: Za broń! Silna twierdza
Groźnemi mury, drwi z ich oblężenia.
Niech się zależą, aż głód i zaraza
Całkiem ich wyźrze. Gdyby nie ci zdrajcy,
Co nas odbiegli, tu byśmy się z niemi
Zwarli na gołe łby i przepłoszyli
Za się do domu. Co tam są za krzyki?

(Słychać krzyki kobiece).
SEJTON.

Niewieście wrzaski, Miłościwy Panie.

MACBETH.

Cale odwykłem już wrażeń bojaźni;

Był czas, ze zimne przejęły mnie dreszcze,
Na huki nocne; włosy się jeżyły,
Na każdy postrach powstawały słupem,
Jakby żyjące; teraz już inaczéj;
Z widmami, w nocy siedziałem na ucztach;
Myśl moich mordów, tak spoufaliła
Wszelkie postrachy, że mnie nie przeraża
Żadna okropność. — Zkąd wyszły te wrzaski?

SEJTON.

Dostojny Panie, królowa skonała.

MACBETH.

Choć by i późniéj umarła, toć kiedyś
Musiał czas nadejść takiemu poselstwu.
Jutro i jutro, wciąż jutro, z dnia na dzień,
Mknie drobnym krokiem, aż dopełni głoskę
Ostatnią czasu; a te wczoraj nasze,
Iluż to błaznom oświetliły drogę,
Na grób zbutwiały. Gaśniej, gaśniej świeczko!
Życie jak cień przechodzi; jest to kuglarz
Biedny na scenie; ten swoją godzinę
Kołacze, huczy, aż i wraz zamilknie;
To powieść, którą prawi trefniś, pełna
Brzęku i szału, a wątku jéj braknie.

(Wchodzi posłaniec).

Chcesz tu rozprawiać? co masz, zdaj mi krotko.

POSŁANIEC.

Przychodzę, panie, donieść wam com widział,
Sam jednak nie wiem, jak się z tego sprawić.

MACBETH.

No, mów.

POSŁANIEC.

Ze wzgórka stojąc na wedecie,
Patrzę ku Birnam, a w tém mi się zdało,
Ze las się pomknął.

MACBETH (Chwytając go).

Kłamco! nędzniku!

POSŁANIEC.

Niech mnie dosięgnie gniew wasz jeźli kłamię;
Daléj ćwierć mili, sam dojrzysz, jak mówię,
Las wędrujący.

MACBETH.

Jeźli fałsz roznosisz,
Na pierwszem drzewie obwieszę cię żywcem,
Aż z głodu wyschniesz; jeźli prawdę, wówczas
Niedbam, że ze mną to samo dokonasz.
Teraz się moja odwaga zachwiała;
Lękam się słówek dwuznacznych, któremi
Zły duch obwija kłamstwo jako prawdę.
Nie trwóż się, póki pod mur Dunsinany
Nie pomknie las Birnamu. — Ot, a teraz,
Pod Dunsinane ciągnie las. — Do broni,
Do broni, naprzód! — Jeżeli nie myli
Jego zeznanie, trudna rzeczy postać;
Nie mam gdzie uciec, nie mogę pozostać;
Mierzi mi słońce. Radbym widziéć w chwili,
Wszystko na okół wraz ze mną ginące:
Uderzcie w dzwony; wichry szalejące!
Pchniejcie ostatnią zniszczenia godzinę!
Jeźli już ginąć, z bronią w ręku zginę.

(Odchodzą).
SPRAWA VI.
Tamże, równina przed zamkiem.
Bębny i chorągwie; wchodzą: MALCOLM, STARY SIWARD, MACDUFF i t. d. wojsko z gałęziami.
MALCOLM.

Jesteśmy blisko: zielone zasłony
Rzućcie na ziemię i wystąpcie śmiało.
Pierwsze natarcie wiedźcie wy, mój stryju,
Z moim powinnym, waszym godnym synem.
A my i zacny Macduff, dokonamy
Dalsze obroty, mą sprawą wiedzeni.

SIWARD.

Bywajcie zdrowi,
Jeżeli nocą wróg się zejdzie z nami,
A kroku cofniem; zostaniem żakami.

MACDUFF.

Uderzcie razem i w surmy i w rogi,
Niechaj dźwięk gromki, zapowie bój srogi.

(Odchodzą; ciągła wrzawa wojenna).
SPRAWA VII.
Tamże; inna strona równiny.
Wchodzi MACBETH.
MACBETH.

Nie mam gdzie uciec; do pala przykuty,
Jak niedźwiedź w matni, tu im stawię czoło.
I gdzież ten człowiek którego niewiasta
Nie porodziła? tego się ulęknę.

(Wchodzi młody Siward).
SIWARD.

Twe miano?

MACBETH.

Słysz je i truchléj.

SIWARD.

Pewnie nie zadrżę, choć byś mi wymienił
Imie piekielne.

MACBETH.

Jestem Macbeth.

SIWARD.

Szatan
Sam sprośniejszego nie nosi nazwiska.

MACBETH.

Wraz groźniejszego.

SIWARD.

Przeklęty tyranie,
Kłamiesz a w kłamstwie miecz ten cię utwierdzi.

(Potykają się i miody Siward ginie).
MACBETH.

Drwię z twego miecza, marna twoja siła,
Bo ciebie na świat kobieta powiła.

(Odchodzi).
(Wrzawa; wchodzi Macduff).
MACDUFF.

Tam zgiełk donośny. — Ukaż się tyranie;
Jeźli od mego nie polegniesz miecza,
Dręczyć mnie będą, duchy mojéj żony,
I moich dzieci ciągłym niepokojem.
Nie śmiem uderzyć na tych nędznych kernów,
Co dzidy niosą najemniczą ręką;
Ciebie ja żądam, albo miecz bezczynny,

Z dziewiczém ostrzem zachowam u poszew.
Tam ciebie znajdę; te zgiełki rosnące,
Znakomitego wskazują rycerza;
O szczęsny losie, daj mi się z nim spatrzéć!
Więcéj nie pragnę.

(Odchodzi; — wrzawa;).
(Wchodzą: Malcolm i Stary Siward).
SIWARD.

Tam książe! — Zamek zdał się bez oporu;
Wojsko tyrana rozdzielone walczy,
Przeciwko sobie. Śmiało idą w ogień
Szlachetne Thany, a szczęście dnia tego,
Ku nam się waży i trud już na schyłku.

MALCOLM.

Walczem z wrogami, którzy nam omylne
Miotają ciosy.

SIWARD.

Wy, książe, na zamek!

(Odchodzą; — wrzawa).
(Wraca Macbeth).
MACBETH.

Czegóż mam rolę grać rzymskiego błazna,
Na własnym ginąć mieczu? Póki tylko
Widzę żyjących jeszcze w koło siebie,
Wolę nim znaczyć.

(Wraca Macduff).
MACDUFF.

Stój! stój! psie piekielny.

MACBETH.

Ze wszystkich mężów na tém bojowisku,

Ciebie unikam tylko; moja dusza
I tak już nazbyt twoją, krwią ociekła.

MACDUFF.

Mnie brak wyrazów; głos mój w moim mieczu
Ty krwawszy łotrze, nad wszelkie wyrazy!

(Potykają się).
MACBETH.

Marna twa praca; jako ostrzem miecza,
Ulotne trudno zachwycić powietrze,
Tak niepodobna jest ranić Macbetha;
Na inne czaszki opuść twe żelazo,
Które krew zbroczy; bo we mnie jest życie
Zaczarowane, nad niem nie ma władzy
Żaden, którego kobieta powiła.

MACDUFF.

Przeklnij twe czary, a niech ci ten szatan,
Któremuś dotąd wiernie służył, powie,
Ze Macduff z matki żywota przed czasem,
Został wycięty.

MACBETH.

Przeklęte usta te wyrzekły słowa;
One zachwiały moją męzką duszę;
Przeklęte razem i wrogi mamiące
Dwoistą gadką, co frymarczą nami,
Dla ucha zwodnie dotrzymują słowa,
Niszczą nadzieje. — Nie chcę z tobą walczyć.

MACDUFF.

A więc się poddaj tchórzu;
Bądź naśmiewiskiem i powiastką czasu;
Będziem cię nosić jak dziwne straszydło,

Odmalowane na wysokiéj żerdzi,
A pod niem napis: Patrzcie, ano Tyran.

MACBETH.

Ja się nie poddam, bić nie będę czołem,
W pyle u stopy chłopięcia Malcolma;
Ani igraszka wściekłego pospólstwa;
Choć las Birnamu doszedł pod Dunsinę,
Chociaż niewiasta cię nie porodziła,
Ja wszystko ważę. Tą rycerską tarczą,
Osłaniam piersi; Macduffie zawzięty,
Uderz w nią; ten z nas niech będzie przeklęty,
Kto pierwszy krzyknie: Stój! dosyć!

(Walcząc z sobą oddalają się. — Wojska cofają się. — Wracają z bębnami i chorągwiami; — Malcolm, Stary Siward, Rosse, Lenox, Angus, Cathness, Menteth i wojsko.
MALCOLM.

Bodajby nasi których jeszcze braknie,
Szczęsnie wrócili.

SIWARD.

Muszą być ofiary;
Potym co widzę, trudny dzień ten chwały,
Pozyskaliśmy dość tanim okupem.

MALCOLM.

Braknie Macduffa i waszego syna.

ROSSE.

Wasz syn Milordzie, spłacił dług rycerski;
Żył na świadectwo, że już dorósł męża;
W tém stanowisku gdzie się spotkał z wrogiem,
Legł pełen chwały.

SIWARD.

Więc zginął?

ROSSE.

Tak panie;
Nawet zniesiony jest już z poboiska;
Tą stratą waszéj nie mierzcie boleści;
Ta nie ma granic.

SIWARD.

Czy z przodu ranny?

ROSSE.

W samo czoło.

SIWARD.

Niech więc
Stanie się odtąd bojownikiem Bożym.
Gdybym miał synów w liczbie włosów głowy,
Piękniejszéj śmierci żadnemu nie życzę;
Niech mu to stanie za dzwon pogrzebowy.

MALCOLM.

Większa mu jeszcze należy żałoba,
Ta go nie minie.

SIWARD.

I na téj ma dosyć;
Błogo zakończył, takie wasze słowa,
Opłacił stypę, niech go Bóg zachowa.
Nowa pociecha.

(Wraca Macduff i wnosi przebitą głowę Macbeth-a).
MACDUFF.

Cześć ci o królu! ta wam przynależy;
Oto jest głowa przeklęta tyrana;
Znów czas swobody, znowu was oglądam,
Tu w otoczeniu pereł twego państwa;
Ich myśl uprzedza moje pozdrowienie,

A głosy wspólnie mięszają się z moim,
Cześć, królu Szkocyi!

WSZYSCY.

Cześć wam, królu Szkocyj!

(Odgłos muzyki).
MALCOLM.

Długiego czasu nie trzeba nam trawić,
Aby obliczyć dowody miłości,
I z was każdemu uiścić się z długu.
Thanowie, krewni, odtąd was nadajem
Godnością Grabiów; pierwszych, których Szkocja
Czci takiém mianem. Co daléj przedsięwziąść;
Czego najpierwéj czas po nas wymaga;
Jako wychodców powołać do domu,
Co uszli sideł czujnego tyrana;
Wymierzyć kary na groźnych oprawców,
Tego rzeźnika i piekieł królowéj,
O któréj głoszą, że nić życia własną
Przerwała dłonią; — To wszystko i jeszcze,
Co się okaże za przejrzeniem Bożem,
Do czasu, miary i miejsca ułożem,
Wszystkim wam dzięki, a teraz ku Sconie,
Tam was powitam na królewskim tronie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Jan Komierowski.