Macbeth (Shakespeare, tłum. Komierowski, 1858)/Odsłona IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Macbeth
Pochodzenie Dramata Willjama Shakspear’a Tom II
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1858
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Komierowski[1]
Tytuł orygin. The Tragedy of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ODSŁONA IV.

SPRAWA I.
Ciemna jaskinia — na środka wrzący kocioł; grzmot.
Stają trzy CZAROWNICE.
1. CZAROWNICA.

Trzykroć bure kocie mjaukło.

2. CZAROWNICA.

Trzykroć i raz, kwiknął jeż.

3. CZAROWNICA.

Dudarz woła: — już czas, już czas.

1. CZAROWNICA.

W koło kotła rzędem stajcie,
I wściekłego padła dajcie.
Kret co się pod głazem mieści,
Przez nocy i dni trzydzieści,
I tam drzemiąc ssie jad ciężki,
Naprzód w garnek czarnoksięzki!

WSZYSTKIE.

Daléj żwawo, co sił starczy,
Kocieł kipi, płomień warczy.

2. CZAROWNICA.

Z węża, co się w bagnach pławi,
Pierścień w kotle niech się traw i;
Ślep jaszczurki, żabia pięta,
Wełna z niedoperza zdjęta,
Psie ozory, kolce jeża,
Żądło żmij, sowie pierza;
To dla mocy razem w kupę,
I tak warzcie djablą zupę.

WSZYSTKIE.

Daléj żwawo co sił starczy,
Kocieł kipi, płomień warczy.

3. CZAROWNICA.

Nadto jaj, co znoszą smoki;
Wilczy-ząb, czarownic zwłoki;
Żarłocznego psa jelita,
Co po morzach obież chwyta;
Żółć koźlęcia i wesz-świnia,
W nocy szczkana od korzenia.
Z bluźniącego żyda wzięta
Wątroba; w zaćmieniu ścięta
Gałąź cisu; przytem w parze,
Turczy nos, wargi tatarze;
Palec dziecka, które struje
K — i w dół zakopuje.
Niech płyn gęstnie i szumuje;
Dodać tygrysiego trzewa,
Niech wre kocioł i przelewa.

WSZYSTKIE.

Daléj żwawo, co sił starczy,
Kocioł kipi, płomień warczy.

2. CZAROWNICA.

Na ochłodę z pełnéj miary,
Wlać krwi małpiej; a tak czary
Będą, pełne, będą silne.

(Wchodzi Hecate i trzy inne Czarownice).
HECATE.

O wybornie! za tę pracę,
Każdą hojnie ubogacę;
Stańcie przy kotle pierścieniem,
I to czarodziejskiem pieniem,
Urzekajcie, co w nim jest.

(Muzyka).
ŚPIEW.

Duchy czerwone,
Czarne, zielone,
Jasne i bure;
Przybywajcie,
Zamięszajcie,
Jak zdoła które.

2. CZAROWNICA.

Mój paluszek szepce cicho,
Tu się zbliża jakieś licho;
Odsuwajcie, otwierajcie,
Kto zapuka, powitajcie.

(Wchodzi Macbeth).
MACBETH.

No, tajemnicze, czarne, nocne wiedźmy,
Co tam robicie?

WSZYSTKIE.

Dzieło bez nazwiska.

MACBETH.

Na czarno-księzką sztukę was zaklinam,
(Któréj wam znane tajemnice) mówcie,
Choćby kościoły wypierać wichrami,
Choćby wam przyszło po spienionych morzach
Rzucać, druzgotać okręty i całe
Zmiatać obszary zbóż i drzew kwitnących;
Zchwiać mury zamków na głowy ich panów;
Szczyty piramid i pałaców zniżyć,
Do ich podstawy i całą budowę
Świata w zarodzie zgruchotać i zburzyć,
Dajcie odpowiedź, o co was zapytam.

1. CZAROWNICA.

Mów.

2. CZAROWNICA.

Zapytaj.

3. CZAROWNICA.

Masz odprawę.

1. CZAROWNICA.

Powiedz, czy wolisz słyszyć ją z ust naszych,
Czy naszych mistrzów?

MACBETH.

Przyzwiejcie ich tutaj,
Niech-że ich poznam.

1. CZAROWNICA.

Świniéj juchy dolać sporo,
Która prosiąt dziewięcioro
Swych pożarła; potu zbója,
Co na szubienicy buja,
Dorzuć w ogień!

WSZYSTKIE.

Wielki, mały, wystąp grzecznie,
Jak przystoi, mów prześpiecznie.

(Grzmot? widmo w kształcie zbrojnej głowy).
MACBETH.

Powiedz mi mocy nieznana.

1. CZAROWNICA.

On zna myśl twą nieomylnie,
Milcz; coć powie uważ pilnie.

WIDMO.

Macbeth! Macbeth! Macbeth!
Ciężką jest Macduffa rana;
Więc się waruj Fify Thana;
— Puść mnie. — Dosyć.

(Zapada).
MACBETH.

Kto kolwiek jesteś, dzięki za przestrogę;
Tyś mi strój nadal w wątpliwéj obawie.
Lecz jeszcze słowo.

1. CZAROWNICA.

Nie słucha rozkazu;
Oto jest drugi, możniejszy niż tamten.

(Grzmot; widmo w postaci zakrwawionego dziecka).
WIDMO.

Macbeth! Macbeth! Macbeth!

MACBETH.

Potrójne ucho, każde byś ogłuszył.

WIDMO.

Bądź zacięty, pragniej krwi;
Z nieprzyjaciół dumy drwij;

Bo kogo na świat wydała kobieta,
Ten niepokona Macheth-a.

(Zapada).
MACBETH.

Więc żyj Macduffie, nie lękam się ciebie;
Ale bezpieczniéj być podwójnie pewnym,
Dać zakład losom. Więc zginiesz, Macduffie,
Abym rzekł bladéj bojaźni: ot leży;
I spał spokojnie wśród gromu piorunów.
— Cóż to za jeden.

(Grzmot: widmo ukoronowanego dziecka z gałązką w ręku).

Jakby z rodu królów;
Dziecinne czoło przewija opaska,
I znak udzielnej władzy?

WSZYSTKIE.

Słuchaj, milcząc.

WIDMO.

Bądź jak lew, co się nie strwoży,
Choć odburknie, choć się sroży,
Chociaż wróg jest sprzysiężony;
Bo Macbeth jest niezwalczony,
Aż wielki Birnamu bór,
Przymknie pod Dunsiny mur.

(Zapada).
MACBETH.

To nie nastąpi; kto lasy nażenie?
Wpojone zmusi otrząsnąć korzenie?
Wdzięczne wyrocznie! dobrze! więc nie wzniesie
Bunt swojéj głowy, aż w Birnamu lesie

Pomkną się drzewa; tak na chwały szczycie,
Macbetha działem będzie długie życie;
Pełń wieku wydrze mu ostatnie tchnienie,
I kres śmiertelnych. — Jednak uderzenie
Mojego serca, pragnie wiedziéć jeszcze,
(Jeśli zasięgną wasze moce wieszcze)
Mówcie, czy będzie tém królestwem władać
Kiedy ród Banqua?

WSZYSTKIE.

Daléj niechciéj badać.

MACBETH.

Ja muszę wiedziéć, nie wzbrońcie mi tego;
A potém klątwa na wieki wam! mówcie.
— Kocioł opada; do czego te zgiełki?

(Słychać oboje).
1. CZAROWNICA.

Wystąp!

2. CZAROWNICA.

Wystąp!

3. CZAROWNICA.

Wystąp!

WSZYSTKIE.

Przed oczy stań,
Serce mu zrań,
Jak cień wejdź,
Jak cień zejdź.

(Ośmiu królów ukazują się i przechodzą rzędem scenę. Ostatni trzyma w ręku zwierciadło. Banquo za niemi).
MACBETH.

Duchowi Banqua zbyt jesteś podobny;

Precz stąd; korona na twéj skroni razi
Me oko. — Twoje oblicze, ty druga
Opaską złotą przewiązana głowo,
Podobna pierwszéj. — Trzecia, jak poprzednie;
Przeklęte widma! na co mi ten widok?
Czwarty? — truchlejcie oczy! i ten łańcuch
Ciągnąć się będzie aż do dnia sądnego?
I jeszcze? siódmy? nie spojrzę już więcéj.
I jeszcze ósmy, a ten mi w zwierciedle
Więcéj za sobą wskazuje. Co widzę?
Dwoją się globy i troją się berła.
Okropne sprawy! — Ha, to istna prawda;
Bo krwawy Banquo natrząsa się ze mnie,
I tam wskazuje mi na ród swój. — Czy tak?

1. CZAROWNICA.

Tak jest wszystko, jak on wróży,
Lecz przecz-że się Macbeth sroży?
Drzewiéj siostry, splećmy koło,
Rozjaśniejmy jego czoło.
Ja głos czarów pchnę w obłoki;
A wy dawne zmieńcie skoki,
I pospieszcie tan piekielny
Uroczyście przed nim wznieść,
Niechaj pozna sam król dzielny,
Że ma honor, że ma cześć.

(Muzyka; Czarownice znikają w tańcu).
MACBETH.

Gdzież się podziały? znikły, — niechaj będzie;
Ta w biegu czasów przeklęta godzina!
Hola tam, bywaj!

(Wchodzi Lenox).
LENOX.

Na wasze rozkazy.

MACBETH.

Czyście widzieli te złowróżbie wiedmy.

LENOX

Nic nie widziałem.

MACBETH.

Wszak obok was zbiegły.

LENOX.

O nie, mój panie miłościwy.

MACBETH.

Niechaj mór przejmie powietrze, po którém
One szybują, a z niemi przeklęty,
Kto im da wiarę!
Słyszałem tentent czwałujących koni,
Kto tu przejeżdżał?

LENOX.

Dwu albo trzech ich, którzy wam donoszą,
Że Macduff uszedł do Anglji.

MACBETH.

Uszedł do Anglji.

LENOX.

Tak, dostojny panie.

MACBETH.

Czasie przebiegasz tór groźnym zamysłom;
Nasz szybki zamiar można wtedy schwycić,
Jeźli w trop za nim idzie czyn; więc odtąd
Płód pierworodny serca mego, będzie
Miał pierworodztwo razem mojéj ręki.
I aby pomysł wraz czynem uwieńczyć,
Myśléć, wykonać; uderzę na zamek,

Zdobędę Fifę a żonę i dzieci,
I wszystkie dusze przeklętego rodu,
Puszczę na ostrze miecza i dla tego
Prawić jak trefniś czcze słowa, niegodnie;
Daléj do dzieła, nim pomysł ochłodnie;
Tylko bez duchów! — Gdzież są ci posłańce?
Spieszwa ztąd; daléj doprowadźcie do nich.

(Odchodzą).
SPRAWA II.
Fifa; pokój w zamku Macdaffa.
Wchodzą: LADY MACDUFF SYN JÉJ i ROSSE.
LADY MACDUFF.

I cóż przewinił, żeby kraj porzucić?

ROSSE.

Cierpliwość, pani.

LADY MACDUFF.

Więc nic nie przewinił,
Uciekł przez głupstwo: jeżeli nie czyny,
To nas tchórzostwo podwodzi do zdrady.

ROSSE.

Nie pojmujecie czyli w tém roztropność,
Czy bojaźń jego.

LADY MACDUFF.

Piękna mi roztropność!
Opuścić żonę, rzucić drobne dziatki,
Dom, ojcowiznę i samemu zdala
Ztąd się uchronić. Nie ma do nas serca;
Brak w nim uczucia jest przyrodzonego.

Wszak biedny królik, najm niejsza ptaszyna,
A przecie pisklę osłania przed sową,
I broni gniazda.
Zewsząd obawa, znikąd przywiązania;
Mdła to roztropność, którą lada powód
Tak skoro spłoszy.

ROSSE.

Moja droga kumo,
Takie uwagi zachowajcie sobie.
Co zaś do męża, jest to człek szlachetny,
Mądry, przezorny i pewnie najlepiéj
Zdoła ocenić bieg okoliczności.
Nie chcę się nad tém dłużej wam rozwodzić,
Ależby groźne nadeszły już czasy,
Gdybyśmy mieli sami mimo-wolnie
Stać się zdrajcami; roznosili wieści
Na własny postrach, a nie wiedząc nawet
Czego się lękać, sami się puścili
Na wir, bezdroże, rozhukanej fali.
Teraz was żegnam, a znowu niebawem
Do was powrócę. — Kiedy czasy wichrzą,
Wszystko zapada w głębinę zniszczenia;
Co z niéj wypłynie, to znowu do pierwszéj
Wróci świetności. — Ładny mój krewniaczku,
Niech Bóg cię strzeże!

LADY MACDUFF.

Ma ci on ojca a jednak sierota.

ROSSE.

Jak jaki trefniś próżno się ociągam;
I wam się przykrzę, i sam siebie drażnię.
Bądźcież już zdrowi.

(Odchodzi).
LADY MACDUFF.

I cóż mój chłopcze, twój ojciec nie żyje;
Co teraz poczniesz? jak daléj żyć będziesz?

SYN.

Jak ptaszki, matko.

LADY MACDUFF.

Co, robakiem, muchą?

SYN.

Ja sobie myślę, żyć jak one żyją,
Tém co mi wpadnie.

LADY MACDUFF.

Biedna ty ptaszyno!
Więc się nie boisz ni siatki, ni lepu,
Zakrytych dołków i brożków?

SYN.

A czemu
Biedne ptaszęta one się nie boją?
Ojciec nie umarł, choć tak rozpowiadasz.

LADY MACDUFF.

Oj pewnie umarł; cóż poczniesz bez ojca?

SYN.

No, a ty teraz co poczniesz bez męża?

LADY MACDUFF.

I, ja dwódziestu mogę ich zakupić
Na lada targu.

SYN.

Tylu ich zakupisz?
To znów odprzedasz.

LADY MACDUFF.

Roztropnie prawisz, w istocie na ciebie
Dosyć rozsądnie.

SYN.

Matko, czy mój ojciec był zdrajcą?

LADY MACDUFF.

Pewnie był zdrajcą.

SYN.

Kto jest zdrajcą?

LADY MACDUFF.

Taki co przysięga a kłamie.

SYN.

I każdy taki jest zdrajcą?

LADY MACDUFF.

Każdy taki jest zdrajcą i powinien wisiéć.

SYN.

I wszystkich godzi się wieszać co przysięgają i kłamią?

LADY MACDUFF.

Wszystkich bez wyjątku.

SYN.

A kto ich powiesi?

LADY MACDUFF.

Kto? no, poczciwi ludzie.

SYN.

Głupi to są ci, co przysięgają i kłamią, bo ich jest tak wielu, że oni by łacniéj mogli wybić i powywieszać poczciwych ludzi.

LADY MACDUFF.

Niech Bóg ich strzeże, biedna ty małpeczko! Lecz cóż ty poczniesz teraz bez ojca?

SYN.

Gdyby on nie żył, to byś go już opłakała; a skoro nie płaczesz, dobry znak; będę miał wkrótce innego ojca.

LADY MACDUFF.

Biedny ty bajarzu! o czém ty prawisz!

(Wchodzi Posłaniec).
POSŁANIEC.

Niech Bóg wam, piękna pani, błogosławi!
Wy mnie nieznacie, ale mnie nie obcy
Stan i cześć wasza. Przeczuwam nad wami
Bliskie nieszczęście. Jeźli nie wzgardzicie
Życzliwém słowem prostego człowieka,
Tu nie ostajcie; uchodźcie ztąd spiesznie,
Zabierzcie dzieci! — O wielki gbur ze mnie,
Że was przerażam; ale okrucieństwo
Spełnił bym dziksze, gdybym miał przemilczéć
Co wam zagraża. Niech was Bóg zachowa!
Nie mogę dłużéj już tu z wami bawić.

(Odchodzi).
LADY MACDUFF.

I gdzież mi uciec? nic nie przewiniłam;
Lecz pomnieć muszę, że na tym padole,
Złe często chluby a cnota za zgubne
Uchodzi głupstwo. I przecz-że, niestety!
Mam się osłaniać niewieścim puklerzem,
Głosić niewinność? — Co to za maszkary?

(Wchodzą Zbójce).
ZBÓJCA.

Gdzie mąż twój?

LADY MACDUFF.

Tuszę, nie w tak podłém miejscu,
Gdzie wam podobni, mógli by go zdybać.

ZBÓJCA.

On zdrajca.

SYN.

Kłamiesz, kudłaty hultaju!

ZBÓJCA.

O patrzaj, piekle! świeży pomiot zdrady!

(Przebija go).
SYN.

Zabił mnie, matko! uciekaj ztąd, błagam!

(Umiera. Lady Macduff wypada z okrzykiem: Mordy! zbójce ją ścigają).
}}
SPRAWA III.
Anglja; pokój w pałacu królewskim.
Wchodzą: MALCOLM i MACDUFF.
MALCOLM.

Pójdźmy opłakać pod samotnym cieniem,
Ciężar boleści, co nam piersi tłoczy.

MACDUFF.

Raczéj miecz zemsty silną schwyćmy dłonią,
I jak na prawych przynależy mężów,
Nasze zdeptane osłońmy nim prawa.
Co ranek słychać nowe łkania wdowie,
Świeży krzyk sierot; głos rozpaczy bije
W oblicze nieba, a jego współczucie,
Odsyła Szkocji każdy jęk boleści,
Jakby po zgłosce.

MALCOLM.

Czemu dam wiarę i ja obżałuję;

Co słyszę, wierzę; co zdołam, naprawię;
Jeźli po temu znajdę czas powolny.
Co rozpowiadasz, to wszystko być może.
Wszakże ów tyran, na którego imie
Samo, drętwieją dzisiaj nasze usta,
Uchodził przecie za zacnego męża;
Tyś sam go kochał. On się nie posięgnął
Dotąd na ciebie. Ja zaś jestem młodzian;
We mnie masz zakład pewny jego względów.
Wszak słaby, skromny, niewinny baranek,
Bardzo przezornie składa się na ołtarz,
Gniewnemu Bogu.

MACDUFF.

Jam przecie nie zdrajca.

MALCOLM.

Lecz Macbeth zdrajca. I prawy, cnotliwy,
Cofnie się trwożnie przed nakazem władcy.
Ależ mi daruj, proszę cię; czém jesteś,
Tego myśl moja już w tobie nie zmieni.
Anioł jest światły, jednak najświetlejsi
Z aniołów spadli. Złe chociaż przywdzieje
Oponę cnoty, lecz cnota dla tego
Czém jest ostoi.

MACDUFF.

Więc wszystkie nadzieje
Mnie już odbiegły!

MALCOLM.

Gdy właśnie zabiega
Dla mnie wątpliwość. W takich dzikich czasach
Mógłżeś opuścić i żonę i dziecko,

Rzucić skarb drogi, stargać przywiązania
Tak silne węzły; nawet na rozstanie
Ich nie uściskać. Lecz, proszę cię, tylko
Moja nieufność niech cię nie obraża;
W niéj moja całość. Cóżkolwiek dopuszczam,
Dla tego przecie, możesz bardzo prawym
Pozostać człekiem.

MACDUFF.

Pław się, pław się we krwi,
Biedna ojczyzno! przeklęta Tyranjo,
Wtłocz twe posady! bo już zbrakło cnoty,
Co cię okiełzna! Poddaj się! twój władca,
Upadł na duchu! — Bądźcie zdrowi, Książe!
Za obszar krain które tyran dławi,
Za skarby Wschodu, nie zostanę podłym,
Jak mnie sądzicie.

MALCOLM.

Tém się nie obrażaj;
Nie mówię tego, jakbym miał się ciebie
Na pewno lękać. Wiem że się ojczyzna
Chyli pod jarzmo, że jęczy, że krwawi;
Że dzień jéj każdy nową wtłacza bliznę;
I to wiem równie, że dosyć rąk jeszcze
Podniosło-by się w moich praw obronie;
A tu przyjazna Anglja mi ich zwierza,
Całe tysiące. Lecz dopuśćmy nawet,
Że zdołam zdeptać, że na miecz mój wbiję
Głowę tyrana, biedną moją ziemię,
Dla tego większe dotkną tylko klęski,
Większe cierpienia i z liczniejszych przyczyn,
Przy zmianie władcy.

MACDUFF.

Od kogo?

MALCOLM.

O sobie?
Mówię, bo zaród wszystkich zbrodni noszę;
A skoro władza popuści im wodzy,
Wówczas ten czarny Macbeth stanie przy mnie,
W śnieżnéj odzieży; w oblicze postrachu
Którém jéj grożę, on biednéj ojczyźnie,
Zda się barankiem.

MACDUFF.

W hufcach piekielnych, w otchłani przekleństwa,
Żaden Macbetha szatan nie prześcignie.

MALCOLM.

Przyznam że krwawy, że on jest rozwiązły,
Chciwy, obłudny, podstępny, przewrotny,
Zły i gwałtowny i że łaknie grzechu
Wszelkiego miana. Lecz moja lubieżność,
I ona równie nie zna żadnych granic.
Wasze małżonki, córki i niewiasty,
Wasze dziewice w tę studnicę żądzy,
Wszystko za mało. W rozkiełznaniu chuci,
Ma wola żadnéj nie ścierpi zapory.
Lepiéj więc Macbeth, aniżeli taki,
Niech krajem władnie.

MACDUFF.

I chuć lubieżna jest także tyranją;
Niejeden szczęsny tron osierociła,
I wielu królów zwiodła do upadku.
Dla tego przecie, nie miejcie obawy
Brać, co jest wasze. Możecie rozpostrzéć
Swoje uciechy a jednakże pozór

Zachować zimny, przed światem je ukryć.
Dość chętnych kobiét; a wy przecie w sobie,
Tak żarłocznego nie gnieździcie sępa,
Aby już wszystkie, co frymarczą wdziękiem,
I same rade zabiegają władcy,
Nie miały starczyć, aby w was nasycić
Rozpustna żądzę.

MALCOLM.

Krom tego jeszcze, w méj łaknącéj duszy,
Rozpanowała się bezmierna chciwość;
Gdybym był królem, wyganiałbym możnych
Z ich ojcowizny, zagrabiał klejnoty,
I wszelkie mienie, a co raz miéć więcéj.
Byłoby osłą, na któréj-bym moje
Ostrzył łakomstwo. Zastawiał bym sidła;
Zacnych, spokojnych nawodził do kłótni,
Ażeby tylko z własności ich wyzuć.

MACDUFF.

Takie łakomstwo, to głębiej nurtuje;
Zgubniéj do wnętrza zapuszcza korzenie,
Niż chuć wszeteczna, jak obłok przelotna.
Pod jego mieczem, wielu naszych królów
Padło ofiarą. Lecz i w tém nie miejcie
Przecie obawy. Szkocja ma kopalnie,
A te z nadmiarem chciwość tę zapełnią,
Są wasze własne. Wszystko jeszcze znośne,
Jeżeli wagę przechylają cnoty.

MALCOLM.

Cnot brak mi wszelkich; te przymioty królów,
Jak słuszność, prawda, wstrzemięźliwość, stałość
Dobroć, wytrwanie, szczodrość i łaskawość,

Pobożność, męstwo, cierpliwość, odwaga,
Tych nie ma śladu. — W zamian wszystkie zbrodnie,
Z pełnym przyczynkiem, rozlicznemi szlaki
Zbiegły się we mnie i gdybym miał władzę,
Wdzięczny ten osad pospolitéj zgody,
Co jako mleko ustojone zbiega,
W piekło-bym przelał i pokój powszechny,
I wszelką jedność na ziemi bym zniszczył.

MACDUFF.

O Szkocjo! Szkocjo!

MALCOLM.

Sam powiedz, taki czy godzien panować?
Jestem, jak rzekłem.

MACDUFF.

Czy godzien panować?
On żyć nie godzien! Nieszczęsny narodzie!
Nękany krwawém berłem samo-wdziercy!
Jakże nad tobą ma zejść dzień swobody,
Skoro potomek prawy twego tronu,
Sam siebie piętnem narzuca przekleństwa,
I krwi swéj bluźni. Król, wasz rodzic, był to
Pan świątobliwy: a królowa matka,
Częściéj na klęczkach, niżeli stojąca,
Wciąż żywot myślą zasilała śmierci.
Żegnam was! grzechy o które się winisz,
Te wywołańcem zrobiły mnie Szkocji.
O serce, tutaj grób twoich nadziei!

MALCOLM.

Macduffie, ten szlachetny zapał,
To prawe dziecko nieskalanéj cnoty,
Płoszy z méj duszy czarne podejrzenie,

Z twoją prawością i honorem jedna.
Piekielny Macbeth, w takie samołówki
Pragnął mnie schwycić, czujna podejrzliwość,
Stała na stróży i od téj przepaści,
Mój łatwowierny odtrącała pośpiech.
Bóg teraz sędzią między mną i tobą;
Odtąd już całkiem na ciebie się zdaje,
Wraz odwołuję własne me zarzuty,
I wyprzysięgam się błędów i zbrodni
Całkiem mi obcych. Nieznam dotąd niewiast;
Mojéj przysięgi nigdym nie naruszył;
Ledwiem stał o to, co mi było własne;
Zawszem był wierny raz danemu słowu;
Klątwą, samego-m nieobciążył czarta;
Więcéj nad życie, ukochałem prawdę,
I w chwili pierwsze, sam przeciwko sobie,
Wyrzekłem kłamstwo. Teraz więc jak jestem,
Ty mną Macduffie i biedna Ojczyzno,
Sami rozrządźcie. Lecz co bądź, zaprawdę,
Za nim przybyłeś, już sędziwy Siward,
Z zbrojnego ludu dziesiątkiem tysięcy,
Gotów był w pochód. Spieszmy się z nim łączyć;
A słuszna sprawa niechaj szalę szczęścia,
Ku nam przechyli. — I cóż, milczysz na to?

MACDUFF.

Tyle pociechy i wraz tyle smutku,
Trudno zespolić.

(Wchodzi Lekarz).
MALCOLM.

Dość, na potém reszta.
Proszę was, panie, czy król już wychodzi?

LEKARZ.

Na wyjściu, Panie. Schorzała nędzota
Czeka nań tłumnie; pragnie uzdrowienia.
Na ich cierpienie wszelki zachód sztuki,
Staje się próżnym. Ale jego rękę,
Taką świętością obdarzyło niebo,
Ze on uzdrawia przez samo dotknięcie.

MALCOLM.

Dzięki, lekarzu.

(Lekarz odchodzi).
MACDUFF.

Cóż to za choroba,
O któréj mówi?

MALCOLM.

Oni zowią niemoc.
Cudowne sprawy w tym pobożnym królu;
Tych sam bywałem świadkiem w czasie mego
Pobytu w Anglji. Jemu tam wiadomo,
Jak modły swoje zanosi do Boga;
Ale w dotkniętych ciężkiemi niemocy,
Leczy nabrzmienia i zjadliwe wrzody,
Przykre dla oka, rozpaczne dla sztuki.
Wiesza na szyi złote talizmany,
I nad choremi odmawia modlitwy,
A głos powszechny niesie, że cudowną
Moc tę leczenia przez błogosławienie,
Przekaże swoim królewskim następcom.
Obok tej dziwnéj władzy, on posiada
Jeszcze niebieski dar prorokowania;
I pełno pociech tron jego otacza,
Widome znamię, że jest w stanie łaski.

MACDUFF.

Patrz, ktoś nadchodzi.

(Wchodzi Rosse).
MALCOLM.

Widzę że ziomek, lecz go nie znam jeszcze.

MACDUFF.

Mój drogi krewny; witamy was tutaj!

MALCOLM.

Już znam go teraz. — Boże! znieś zaporę,
Która nas dotąd przedzielała wzajem.

ROSSE.

Amen, mój Panie.

MACDUFF.

Jakże tam w Szkocyi, żadnéj dotąd zmiany?

ROSSE.

Biedna kraina, ach! ona jak upiór,
Z przestrachem własnéj przygląda się nędzy!
Już nierodzinną nazwać ją nam ziemią;
Raczéj mogiłą. Uśmiech tam niegości,
Chyba u tego który zobojętniał,
Całkiem na wszystko. Powietrze rozlega
Westchnieniem, jękiem i żałośném łkaniem,
A nikt już na to nie zwraca uwagi.
Powszechna rozpacz przesila się w bólu.
Dzwon smętném brzmieniem głosi wciąż żałobę,
Lecz po kim, o to nikt się nie zapyta,
Żywot cnych mężów snadniej tam więdnieje,
Niż kwiat z ich czapek. Zgon wyprzedza słabość.

MACDUFF.

O żywy obraz! i jaka w nim prawda!

MALCOLM.

Jakież najświeższe głoszą teraz klęski?

ROSSE.

Kto wieść roznosi ubiegłéj godziny,
Ten już skazany bywa na milczenie.
Każda przyczynia chwila nowych cierpień.

MACDUFF.

A moja żona jak się ma?

ROSSE.

Ha, — dobrze.

MACDUFF

A dziatwa moja?

ROSSE.

I ona téż dobrze.

MACDUFF.

Na ich spokojność nie targnął się tyran?

ROSSE.

Gdym ich opuszczał, pozostali wszyscy
W błogim pokoju.

MACDUFF.

Nie bądźcież tak skąpi,
Przecie w wyrazach; mówcie, co się dzieje?

ROSSE.

Gdym tutaj spieszył ponieść wiadomości
Które mnie ciężkiém dowierały brzemiem;
Biegały wieści, że wielu cnych chwatów,
Padło ofiarą. Co mnie w tém utwierdza,
Żem widział wojska tyrana w pochodzie.
Czas się ratować. Na wasze skinienie,
Obudzi Szkocja tłumy wojowników;
Nasze niewiasty rzucą się do broni,
By stargać jarzmo okropnéj niewoli.

MALCOLM.

Niech się pociesza; my już tam spieszemy.
Przychylna Anglja dziesiątek tysięcy
Daje nam wojska; przywodzi mu Sivard,
Dostały wojak i wraz najdzielniejszy
Rycerz na cały chrześcjański świat.

ROSSE.

Radbym wam równą odpłacić pociechą!
Lecz słowa moje, te bym wolał raczéj,
Wyć gdzie na puszczy, aby nie ogłuszyć
Ludzkiego ucha.

MACDUFF.

I kogóż dotyczą?
Wszystkich obchodzi, czy wyłączne serce,
Owo nieszczęście?

ROSSE.

Podzieli je każde
Szlachetne serce, lecz głównie osnowa,
Was się dotycze.

MACDUFF.

Jeźli mnie dotycze,
Toż się nie wahaj, daléj, wymów spiesznie.

ROSSE.

Bodajby tylko język mój na wieki,
Klątwy waszego nie wywołał ucha,
Gdy mu poniesie głos najboleśniejszy,
Jaki je doszedł.

MACDUFF.

Ha, już odgaduję.

ROSSE.

Zamek wasz wzięty, a żona i dzieci

Wymordowane. Opisywać sprawy
Tego rozboju, przypadło by pewnie,
Rzeź twego rodu, twym zgonem wypełnić.

MALCOLM.

Miłosierne nieba!
Ależ tak czapki nie ciśniej na oczy;
Raczéj człowieku, wymów całą boleść;
Żal niemy, może gwałtownie ściśnięte
Rozsadzić serce.

MACDUFF.

Jakto, moje dziatki?

ROSSE.

Żonę i dzieci i sługi i wszystko
Co natrafiono.

MACDUFF.

A mnie tu pozostać!
I moją żonę wraz zamordowali?

ROSSE.

Tak-em powiedział.

MALCOLM.

Toż się już uspokój;
Raczéj domięszaj do owego leku,
Który ukoić ma twój ból śmiertelny,
Ociętną zemstę.

MACDUFF.

Wszak on nie zna dzieci!
Na raz te wdzięczne wszystkie moje malce
Wszystkie, powiedasz? — O piekielny sępie!
Wszystkie? Co, wszystkie te miłe robaki,
I macierz z niemi jednym dzikim szponem?

MALCOLM.

Pokonaj żal twój, jak mężom przystoi.

MACDUFF.

Ja go pokonam, ale muszę pierwéj

Jak mąż go wylać. Trudno mi zapomniéć,
Żem na raz wszystkie skarby me utracił.
Bóg na to patrzał i nie miał litości!
Grzeszny Macduffie! za ciebie zginęli;
O nikczemniku! nie własne ich winy,
To twoje grzechy, za nie, oni dusze,
W takiéj okropnéj wypławili rzezi.
Boże im zaświéć!

MALCOLM.

Niech to będzie osłą
Twojego miecza, a na miejsce żalu,
Powołaj wściekłość. Raczej ci należy
Hartować serce, nie miękczyć je próżno.

MACDUFF.

Ja bym podołał łzami jak niewiasta,
Ból mój przedrzeźniać; prawić jak cektownik!
Ależ o Boże, ty skróć wszelką, zwłokę;
Zwiedź mnie i tego wroga Szkocji społem
Czoło na czoło; ustaw go przedemnie,
Jedynie tylko na dłuż mego miecza;
Jeźli mi ujdzie, wtenczas, Wielki Boże!
I ty mu daruj!

MALCOLM.

Oto męzkie słowo;
Spieszmy do króla; wojsko już zebrane,
Jeszcze go tylko pożegnać należy.
Czas na Marbetha; żniwo już dojrzałe;
Gotowe sierpy w niebieskiéj są mocy;
Rozbudźmy męstwo, zbierzmy siły całe,
Po długiéj przecie, zadnieje nam nocy.

(Odchodzą).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Jan Komierowski.