Mały lord/XXX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXX.

W kilka dni po pierwszej swojej bytności na zamku, owa kobieta, która kazała się tytułować lady Fautleroy, po raz drugi tam przybyła i znowu synka przywiozła z sobą. Ale hrabia nie chciał jej przyjąć, oświadczając przez kamerdynera, że jeżeli ma co do powiedzenia, może się udać z tem do pana Hawisama. Tomasz zlecenie to spełnił i szeroko się potem rozgadał o tej pani przed resztą służby. Służył on już w niejednym znakomitym domu, jak powiadał, znał się na paniach, widział ich przecież dosyć w swojem życiu; i upewniał Tomasz, że ta kobieta żadną miarą panią być nie mogła.
— Ta z willi, to całkiem co innego — dodawał Tomasz z uroczystą powagą — Merykanka, nie Merykanka, ja tam się na tem nieznam, ale że pani prawdziwa, pani całą gębą, za to ręczę. Ja to poznałem od pierwszego razu, jak ją zobaczyłem i każdy pozna tak samo.
Kobieta, której Tomasz odmawiał nazwy pani, odjechała z zamku, nie ukrywając gniewu. Twarz jej dość przystojna, w rzeczy samej nosiła piętno gminnego pochodzenia, a mowa i układ zdradzały zupełny brak wychowania. Pan Hawisam spostrzegł wkrótce, że nie była tak pewna siebie, jak się zrazu zdawało. Stawiła się wprawdzie hardo, nadrabiała zuchwalstwem, lecz często widocznie się mieszała. Wyglądała niespokojna, zakłopotana, zapewne nie spodziewała się napotkać tylu trudności, myślała, że wszystko pójdzie odrazu, jak z płatka; nieraz znać było na niej zniechęcenie, jakgdyby żałowała rozpoczęcia kroków, które nie szły jakoś po jej myśli. Potem znów zaczynała krzyczeć głośniej, hałasować i grozić, jakby dla wynagrodzenia chwili zwątpienia.
— Oczywistą jest rzeczą — mówił raz pan Hawisam do matki Cedryka — że ta kobieta nigdy w lepszem towarzystwie nie bywała, nie ma żadnego wychowania, nie umie się znaleźć, musiała się urodzić i życie całe spędzić pośród pospólstwa. Przygnębiło ją to strasznie, że hrabia przyjąć jej nie chciał na zamku. Była rozzłoszczona, ale i przybita widocznie, gdy po tych odwiedzinach zjawiła się u mnie. Namówiłem hrabiego, ażeby pojechał wraz ze mną do gospody „pod Koroną Dorincourt,“ gdzie stanąć musiała, gdy ją z zamku wyproszono. Ujrzawszy jego Dostojność we drzwiach, zbladła jak ściana, po chwili dopiero odzyskała przytomność, zaczęła wykrzykiwać i grozić w sposób nieprzyzwoity.
I niedziw, że się widoku hrabiego przelękła. Sędziwy pan wszedł w milczeniu, nie witając jej ani jednem słowem, z głową dumnie podniesioną i wlepił w nią oczy z takim wyrazem obojętności i pogardy, jakgdyby oglądał jakieś złośliwe zwierzątko. Pozwolił jej krzyczeć, grozić, wygadywać, aż póki się nie zmęczyła i nie umilkła. Wówczas odezwał się z wielką stanowczością i powagą:
— Jeżeli pani jesteś rzeczywiście żoną mego syna, przedstaw dowody, a wówczas będziesz miała prawo za sobą i syn twój uznanym będzie za lorda spadkobiercę. Sądy rozstrzygną tę sprawę i rozstrzygną z pewnością sprawiedliwie. Gdy to nastąpi, otrzymasz pani dla siebie i dziecka utrzymanie przyzwoite; ale pamiętaj, że póki żyję, noga wasza w zamku nie postanie. Dość już na nieszczęście będzie tam waszego gospodarstwa po mojej śmierci.
A na zakończenie dodał:
— Syn mój Bewis piękny wybór zrobił, nie ma co powiedzieć.
I wyszedł równie spokojnie, jak wchodził.
W parę dni później pani Errol zajęta była jakąś robotą w swoim pokoju, gdy wbiegła służąca i oznajmiła jej gościa. Katarzyna, przynosząc tę wiadomość, była nadzwyczajnie wzruszona, z niepokojem widocznym na panią spoglądała:
— To hrabia, proszę pani — mówiła takim drżącym głosem, jak gdyby ją samę spotkał zaszczyt tych odwiedzin — to sam stary hrabia, jest w salonie.
Pani Errol udała się śpiesznie do salonu; zastała tam starca o wyniosłej, okazałej postawie, stojącego na skórze tygrysiej, rozciągniętej przed kominkiem. Przenikliwe oczy jego zwróciły się na młodą kobietę i zapytał:
— Pani Errol zapewne?
— Tak jest — odpowiedziała, kłaniając się z uszanowaniem starcowi.
— Ja jestem hrabia Dorincourt.
Starzec umilkł na chwilę; wzrok jego napotkał parę oczu, łagodnie ku niemu zwróconych. Te oczy duże, ciemne, tak były podobne do tamtych dziecinnych, które codziennie patrzały z miłością na niego, że szczególnego doznał wrażenia.
— Jakie to dziecko podobne do matki — rzekł bezwiednie prawie.
— Wszyscy to mówią — odrzekła młoda kobieta — ale zdaje mi się, że podobniejsze jaszcze do ojca.
Lady Lorridale się nie myliła, spostrzegł to i hrabia, że matka Cedryka miała wdzięk niewypowiedziany w wejrzeniu i w mowie. Głos jej był dźwięczny i miły, ułożenie skromne, lecz pełne godności. Nie wyglądała wcale zakłopotana temi niespodziewanemi odwiedzinami.
— Tak — potwierdził hrabia — chłopiec podobny także bardzo do mego syna — tu szarpnął silnie wąs biały i dodał — czy domyślasz się pani, po co ja tu przybyłem?
— Pan Hawisam był u mnie — odpowiedziała — opowiadał o tej kobiecie, która upomina się o prawa swojego syna i...
— A ja przychodzę powiedzieć pani — przerwał hrabia — że prawa te będą roztrząsane w sądzie, i obalone, jeżeli rzecz okaże się możliwą. Będę bronił syna pani wszelkiemi siłami, będę walczył z prawem, ze światem całym...
— Muszę zanieść prośbę do waszej Dostojności w imieniu mego syna — przerwała z kolei pani Errol — nie chciałabym, aby cośkolwiek dostało mu się niesłusznie, a chociażby prawo obejść się dało, jeżeli to ma być kosztem sprawiedliwości...
— Na nieszczęście prawo obejść się nie daje; ta obrzydła kobieta wie o tem dobrze.
— Ta kobieta kocha swoje dziecko, jak ja kocham Cedryka — odrzekła znów młoda wdowa — jeżeli jest rzeczywiście żoną starszego brata, syn jej ma prawo do spadku, a mój go nie ma.
Pani Errol mówiła zwykłym swym głosem spokojnym i słodkim. Obecność hrabiego nie budziła w niej trwogi, patrzała mu w oczy tak śmiało, jak Cedryk przy pierwszem spotkaniu. Ten starzec, który przez całe życie swoje gnębił wszystkich otaczających, starał się postrach i grozę budzić dokoła, dziwnie miłego doznawał teraz wrażenia, napotkawszy kogoś, kto śmiało i bez obawy na niego spoglądał, a nawet miał odwagę przekonania swoje wypowiadać w jego obecności.
— Piękna przyszłość otwierała się przed moim synem — mówiła dalej młoda kobieta i żywy rumieniec na twarz jej wystąpił — cieszyłam się tem bardzo; przedewszystkiem jednak pragnę, aby szedł w ślady ojca, był dobrym, prawym, nieskażonym.
— Aby nie naśladował dziada, nieprawdaż? — odezwał się hrabia szyderskim głosem.
— Dotychczas nie miałam przyjemności znać osobiście jego dziadka — odpowiedziała pani Errol bez zająknienia — wiem tylko, że był dobry dla mojego dziecka i wiem także... — tu zatrzymała się na chwilę i wzrok pogodny podniosła na starca — i wiem, że Cedryk kocha swojego dziadunia.
— A czy byłby mnie kochał — rzekł hrabia z lekkiem drżeniem w głosie — gdyby rozumiał, dlaczego matka jego wygnana jest z zamku?
— Nie sądzę — odparła pani Errol z prostotą — i dlatego właśnie nie chciałam, aby rozumiał.
— Mało jest jednak kobiet, któreby w takim razie milczeć umiały — zawołał hrabia z żywością. Powstał z krzesła, na którem się usadowił był podczas tej rozmowy i zaczął się przechadzać po pokoju wielkiemi krokami, szarpiąc białe wąsy z niezwykłą gwałtownością.
— Tak, on mnie kocha — mówił, jakby sam do siebie — kocha mnie, i ja go kocham. Nigdy przedtem nie kochałem nikogo, a jego pokochałem tak gorąco, że sam nie przypuszczałem, abym był zdolny do takiego uczucia. Odrazu, od pierwszego dnia pochwycił mię za serce. Byłem starcem znękanym, znużonym życiem, on mnie z niem pogodził na nowo, dał mi cel w życiu. Ja się pysznię tym chłopcem, z radością i dumą myślałem, że zajmie kiedyś wysokie stanowisko w kraju, bo jest tego godzien.
Zatrzymał się przed panią Errol, która także powstała.
— Jestem nieszczęśliwy! — mówił — jestem bardzo nieszczęśliwy!
I znać to było na nim, że się czuł nieszczęśliwym. Zwykłe panowanie nad sobą opuściło go zupełnie, duma nawet nie dała mu siły powstrzymać drżenia głosu i niespokojnych ruchów. Załamał ręce, posępne oczy zamgliły się, jakby łzami.
— Nieszczęście przywiodło mnie do pani — mówił znowu — będę szczery, nienawidziłem cię dotąd, zazdrościłem ci przywiązania tego dziecka. Ostatnie wypadki zmieniły te niechętne uczucia. Patrząc na to nędzne stworzenie, które ma być żoną Bewisa, doznaję wielkiej ulgi i pociechy na myśl, że mam inną synową. Byłem szaleńcem starym i niegodnie się obszedłem z tobą. Jest jednak nić, która nas zbliża wzajemnie do siebie: pani kochasz Cedryka, a Cedryk wszystkiem jest dla mnie. Przychodzę do matki Cedryka, przychodzę z prośbą, aby przez wzgląd na niego mi przebaczyła i litość miała nademną.
Mówił to wszystko śpiesznie, jakby ciężar chciał zrzucić z serca, głos jego nie miał w sobie tkliwości, lecz brzmiała w nim taka boleść głęboka, że młoda kobieta szczerze była wzruszona. Przysunęła fotel i dotykając lekko ramienia starca:
— Usiądź, mylordzie — rzekła łagodnie i z wyrazem współczucia — usiądź i wypocznij. Wszystkie te wypadki zanadto cię wzburzyły i zdrowie na tem ucierpieć może.
Gdy usiadł, ona przyniosła poduszkę i pochylając się wdzięcznym ruchem, podsunęła mu ją pod nogi. Ta troskliwość rąk kobiecych była także nowością dla niego. Ale przeciwności stały się najlepszą szkołą dla dumnego starca. Gdyby nie był tak przygnębiony, tak nieszczęśliwy, możeby trwał dłużej w nienawiści dla synowej; lecz w tak okropnym stanie duszy, jej słodycz, i te objawy współczucia, które u niej tylko mógł znaleźć, przyniosły mu wielką pociechę. Widok tamtej kobiety, podającej się za jego synową, napełnił go takim wstrętem, że każda inna wydałaby mu się zachwycającą. Tymczasem pani Errol, oprócz wdzięcznej powierzchowności, miała umysł wykształcony i serce tkliwe, w każdym jej ruchu, w każdym wyrazie przebijała szlachetność. Pod wpływem słów jej łagodnych i rozsądnych, hrabia przyszedł powoli do równowagi i ból jego złagodził się nieco.
— W każdym razie — powiedział już spokojniej — przyszłość Cedryka będzie zapewniona. Mam osobisty majątek, a ten w całości przejdzie na niego.
Wstał wreszcie i spoglądając dokoła, dodał:
— Jak to mieszkanie ładnie teraz wygląda. Urządziłaś pani wszystko z takim smakiem. Czy pozwolisz mi tu czasem posiedzieć przy sobie?
— Zawsze rada będę waszej Dostojności.
Odprowadziła gościa z uszanowaniem aż na ganek. Gdy Tomasz, usadowiwszy hrabiego w powozie, wskoczył na kozioł obok stangreta, obaj spojrzeli sobie w oczy; nic nie mówili, gdyż słów im brakło na razie, tak byli zdumieni. Wśród tylu nadzwyczajnych wydarzeń, ta nagła przyjaźń hrabiego z synową nie była jednym z najmniej dziwnych.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.