Małe niedole pożycia małżeńskiego/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Małe niedole pożycia małżeńskiego
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1932
Druk M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Petites misères de la vie conjugale
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIV.
„Klapa“

Kobiety, zwłaszcza zamężne, wbijają sobie idee w oponę twardą mózgu zupełnie tak, jak wbijają szpilki w poduszeczkę; sam djabeł nie potrafiłby wydobyć takiej szpilki; one jedne zachowują sobie prawo wbijania ich, wyjmowania i wbijania na nowo.
Pewnego wieczora, Karolina wróciła od pani Foullepointe w stanie gwałtownej zazdrości i podrażnionej ambicji.
Pani Foullepointe, lwica... To słowo wymaga objaśnienia. Jest to modny neologizm, odpowiadający pewnym, bardzo zresztą ubogim pojęciom współczesnego społeczeństwa: trzeba się nim posługiwać, aby być zrozumianym gdy się pragnie określić kobietę będącą w modzie. Otóż, ta lwica odbywa codziennie konną przejażdżkę, i Karolina wbiła sobie w głowę aby również uczyć się konnej jazdy.
Zwracam waszą uwagę, że, w tej fazie małżeńskiej, Adolf i Karolina znajdują się w okresie, który nazwaliśmy ośmnastym brumaire małżeństwa, lub też mają za sobą dwie albo trzy ostatnie sprzeczki.
— Adolfie, mówi Karolina, chcesz mi zrobić przyjemność?
— Zawsze, moja droga.
— Nie odmówisz?
— Ależ, jeżeli tylko to czego pragniesz jest możebne, jestem gotów...
— Ach, już... Typowe słowo wszystkich mężów... jeżeli...
— No o cóż chodzi?
— Chciałabym się uczyć jeździć konno.
— Ależ, Karolino, co tobie znów do głowy wpadło?
Karolina wychyla się z powozu i próbuje otrzeć suchą łzę.
— Słuchaj, dziecko, powiada Adolf: czyż mogę cię puścić samą do maneżu? czyż mogę cię odprowadzać i czekać na ciebie, wśród tylu kłopotów jakie mam obecnie? Co tobie znów się dzieje? Zdaje się, że daję ci wystarczające motywy.
Adolf widzi perspektywę stajni, konia, grooma, konia dla służącego, słowem wszystkie kłopoty jakie spadają na męża zawodowej lwicy.
Gdy kobietom daje się racje zamiast im dać to czego chcą, niewielu mężczyzn odważy się zajrzeć w głąb tej małej otchłani zwanej sercem, aby zmierzyć gwałtowność burzy jaka się tam zbiera w jednej chwili.
— Twoje racje! Och, jeśli o nie chodzi, oto one, wykrzykuje Karolina. Jestem twoją żoną: pocóżbyś się miał troszczyć o moje przyjemności. A wydatek! Co do tego, to bardzo źle rachujesz, mój drogi!
Kobiety mają tyle odcieni dla słów: mój drogi, ile ich znają Włosi dla słowa: amico; naliczyłem ich dwadzieścia dziewięć, z których wszystkie wyrażają dopiero rozmaite stopnie nienawiści.
— O, co do tego, to się przekonasz! ciągnie Karolina. Rozchoruję się i zapłacisz aptekarzowi i doktorowi to co byłbyś wydał na konia. Mam tkwić zamurowana w domu, o to ci chodzi. Spodziewałam się tego. Prosiłam o pozwolenie, pewna że odmówisz; chciałam się tylko przekonać jak się do tego weźmiesz.
— Ależ... Karolino?
— Samą do maneżu! mówi ciągnąc dalej jakgdyby nie słyszała. Czy to jest powód? Czy nie mogę chodzić z panią de Fischtaminel? Pani de Fischtaminel uczy się jeździć konno i nic o tem nie wiem aby pan de Fischtaminel jej asystował.
— Ależ... Karolino...
— Jestem zachwycona twoją troskliwością, istotnie, dbasz o mnie niezmiernie. Pan de Fischtaminel więcej ma zaufania do żony. Nie pilnuje jej bezustanku. Może dlatego właśnie nie chcesz abym chodziła do maneżu, gdziebym mogła być świadkiem twoich manewrów z tą... Fisztaminelką!
Adolf próbuje ukryć zniecierpliwienie jakie budzi w nim ten potok słów, który trysnął w połowie drogi do domu i nie znajduje morza kędyby mógł utonąć. Skoro Karolina znalazła się już w swoim pokoju, ciągnie bez przerwy dalej:
— Możesz być pewny, że, gdyby argumenty mogły mi wrócić zdrowie, zaspokoić moją chęć ćwiczenia tak zgodną z potrzebami natury, nie omieszkałabym zaaplikować ich sobie; umiem na pamięć wszystkie i sama się dobrze zastanowiłam, zanim zwróciłam się do ciebie.
To wszystko, moje panie, może się słusznie zwać prologiem dramatu małżeńskiego, wypowiedziane jest bowiem tonem gwałtownym, z towarzyszeniem gestów, spojrzeń i innych ornamentów któremi umiecie zdobić te swoje arcydzieła.
Karolina, z chwilą gdy raz zasiała w sercu Adolfa zapowiedź żądania nieustającego, uczuła w duszy spotęgowaną nienawiść lewicy przeciw Rządowi. Dąsa się, i to tak okrutnie, że Adolf musi to spostrzec pod grozą zminotauryzowania, gdyż wszystko, wiedzcie o tem, jest skończone między dwojgiem istot złączonych przez mera lub tylko przez miłość, z chwilą gdy jedna pozwoli sobie nie spostrzec dąsu drugiej.

Pewnik

Zdławiony dąs staje się śmiertelną trucizną.
Aby uchronić się przed tem samobójstwem miłości, pomysłowa Francja wprowadziła buduary. W systemie nowożytnych mieszkań, kobiety nie mogły mieć wierzb Wirgiliusza. Z zanikiem domowych kapliczek, zacisza te stały się świątyniami dąsów[1].
Ten dramat małżeński ma trzy akty. Prolog: właśnie się rozegrał. Następuje akt fałszywej zalotności: jeden z tych, w których Francuzki doprowadziły najwyżej swą sztukę.
Adolf krąży po pokoju rozbierając się; dla mężczyzny zaś rozebrać się, znaczy stać się nadzwyczaj słabym.
Każdy mężczyzna, który doszedł lat czterdziestu, uzna głęboką słuszność następującego pewnika:

Pewnik

Poglądy mężczyzny, który nie ma na sobie butów ani szelek, są zupełnie różne od myśli mężczyzny, który dźwiga jeszcze jarzmo tych dwóch tyranów naszej duszy.

Zważcie, iż zdanie to jest pewnikiem jedynie w ramach małżeństwa. Jest to — jak zwykliśmy określać — twierdzenie względne.
Karolina oblicza, jak żokej na terenie, chwilę w której będzie mogła zdystansować przeciwnika. Rozwija wszelkie środki, aby podziałać na Adolfa nakształt nieodpartej pokusy.
Kobiety posiadają całą mimikę wstydliwości, sztukę operowania wdziękami, sekrety spłoszonej gołąbki, specjalną skalę głosu dla odśpiewania, jak Izabela w czwartym akcie Roberta Djabla: Lituj się nad sobą! zlituj się nademną! — słowem, mnóstwo sposobów, z którymi nie mogą się równać najwprawniejsi cyrkowcy. Jak zawsze, djabeł jest pobity. Cóż chcecie! to wiekuista historja, wielkie katolickie misterjum zdeptanego węża, oswobodzonej kobiety, która staje się potężną siłą społeczną, jak twierdzi szkoła Fouriera. W tem główna różnica między wschodnią niewolnicą a małżonką Zachodu.
Drugi akt kończy się na poduszce małżeńskiej onomatopeą o charakterze nawskroś pokojowym. Adolf, jak dzieci którym pokazano ciasteczko, przyrzekł wszystko czego żądała Karolina.
Akt trzeci. — (W chwili podniesienia kurtyny, scena przedstawia sypialnię w wielkim nieładzie. Adolf, już w szlafroku, próbuje się wyślizgnąć i wychodzi pocichu nie budząc Karoliny, która tonie w głębokim śnie).
Karolina, nad wyraz szczęśliwa, wstaje, patrzy w lustro i niepokoi się o śniadanie. W godzinę potem, gdy już jest gotowa, oznajmiają iż śniadanie na stole.
— Dajcie znać panu.
— Proszę pani, pan jest w saloniku.
— Jakiś ty milusi, ti ti, mój chłopaćtu, mówi, podchodząc do Adolfa i przybierając dziecinny, spieszczony język miodowego miesiąca.
— No, cóż takiego?
— No, zie poźwoliłem, zieby twoja Linka jeździła na kucyku...
(Uwaga. — W miodowym miesiącu, niektóre pary małżonków, bardzo młodych, przybierają rozmaite narzecza, które już w starożytności Arystoteles podzielił i ugrupował. (Patrz jego Pedagogja). Tak więc, mówi się w narzeczu lala, w narzeczu ziazia i t. d., podobnie jak matki i piastunki do dzieci. Oto jedna z tajemnych przyczyn, rozstrząsanych i ustalonych przez Niemców w wielkich dziełach in quarto, przyczyn które kazały Kabirom, twórcom mitologji greckiej, przedstawić Miłość jako dziecko. Są i inne przyczyny wiadome kobietom, z których najważniejsza jest ta, iż, według nich, miłość mężczyzny jest zawsze zbyt wątła.)
— Skądże ty to wzięłaś, duszko? Śniło ci się?
— Jakto?...
Karolina stanęła jak wryta; otwiera oczy szeroko ze zdumienia. Wewnątrz miotana epilepsją, nie wydaje z siebie ani słowa: patrzy na Adolfa. Pod szatańskim ogniem tego spojrzenia, Adolf wykonuje ćwierć obrotu ku jadalni; jednak zadaje sobie w duchu pytanie, czy nie trzeba będzie pozwolić Karolinie na jedną lekcję, polecając masztalerzowi aby ją zniechęcił do jazdy konnej, czyniąc jej naukę możliwie przykrą i uciążliwą.
Nic straszliwszego jak aktorka, która liczy na powodzenie, a która zrobi klapę.
W żargonie kulis, zrobić klapę, znaczy mieć pustą salę lub nie dostać ani jednego brawa, znaczy wiele wysiłków zmarnowanych napróżno, znaczy niepowodzenie w swej najdoskonalszej postaci.
Ta mała (bardzo nawet) niedola powtarza się na tysiąc sposobów w małżeństwie, gdy miodowy miesiąc minął i gdy kobieta nie ma osobistego majątku.
Mimo niechęci autora do wtrącania opowiadań w dzieło nawskroś aforystyczne, którego budowa znosi jedynie spostrzeżenia mniej lub więcej subtelne i bardzo delikatne, przynajmniej samym tematem, nie może się on oprzeć pokusie ozdobienia tej stronicy faktem, który zresztą doszedł wiadomości autora z ust jednego z najznakomitszych lekarzy. Reminescencja ta zawiera reguły na użytek lekarzy paryskich.
Pewien mąż znajdował się w położeniu naszego Adolfa. Jego Karolina, zrobiwszy klapę za pierwszym atakiem, uparła się że postawi na swojem, gdyż często Karolinie zdarza się postawić na swojem! Ta o której mowa zabawiła się w komedyjkę choroby nerwowej. (Patrz Fizjologja małżeństwa, Rozmyślanie XXVI, paragraf O newrozach). Od dwóch miesięcy nie ruszała się z kanapki, wstając z łóżka w południe, wyrzekając się wszystkich rozkoszy Paryża. Żadnych teatrów... Och! to straszne powietrze, te światła! Światła przedewszystkiem!... hałas, wychodzenie, wchodzenie, muzyka... to wprost straszne! drażniące nerwy w najwyższym stopniu!
Żadnych wycieczek na wieś! Och, to byłoby jej marzenie, ale tylko własnym powozem, własnemi końmi (desiderata)... Mąż nie chciał kupić powozu. Jechać na spacer dorożką?... sama myśl o tem przyprawia ją o mdłości.
Żadnego posiłku... sam zapach potraw sprawia jej ściskanie w dołku. Obstawia się mnóstwem leków, ale pokojówka nigdy nie widziała aby je zażywała kiedykolwiek.
Słowem, bogactwo efektów, cichych cierpień, póz, blanszu dającego cerze śmiertelną bladość, dekoracyj, zupełnie jak wówczas gdy dyrekcja teatru rozpuszcza wiadomość o przygotowaniach do nowej sztuki ze wspaniałą wystawą.
Pozostała pewna nadzieja, że może wyjazd do wód, do Ems, Homburga, Karlsbadu mógłby ją uleczyć z choroby; ale nie chce słyszeć o wyjeździe; chyba — we własnym powozie. Więc własny powóz!
Adolf trzymał się ostro i nie ustępował.
Karolina, jako osoba nadzwyczaj sprytna, przyznawała słuszność mężowi.
— Adolf ma rację, mówiła do przyjaciółek, to ja jestem szalona; nie może, nie powinien sprawiać jeszcze powozu; mężczyźni wiedzą przecie lepiej od nas, jak stoją ich interesa.
Bywały chwile, w których Adolf dochodził wprost do szaleństwa! Kobiety mają swoje sposoby, które czerpią chyba wprost z piekła. Wreszcie, w trzecim miesiącu tego djabelskiego tańca, spotyka dawnego kolegę, ledwie że podoficera w korpusie armji lekarskiej, naiwnego jak każdy młody doktór, który nosi epolety dopiero od wczoraj a ma prawo komenderować ognia!
— Na młodą kobietę młody lekarz, pomyślał Adolf.
I proponuje przyszłemu Bianchonowi, aby odwiedził Karolinę i powiedział szczerze, co myśli o jej stanie.
— Moja droga, już ostatni czas aby cię zobaczył jaki lekarz, powiada wieczorem Adolf do żony; przyprowadziłem ci doktorka najodpowiedniejszego dla ładnej kobiety.
Nowicjusz bada sumiennie, pyta, opukuje nieznacznie, wypytuje o najdrobniejsze objawy; wreszcie, wśród rozmowy, mimowoli poczyna mu na ustach, zarówno jak i w oczach, błądzić jakiś uśmieszek, lekki grymas powątpiewania, aby nie powiedzieć ironji. Przepisuje obojętne lekarstwo, kładąc nacisk na jego ważność, i przyrzeka wrócić, aby stwierdzić jego działanie. W przedpokoju, myśląc że jest sam z przyjacielem, wzrusza wymownie ramionami:
— Twojej żonie nic nie brakuje, powiada; kpi sobie z ciebie i ze mnie.
— Byłem tego pewny...
— Ale, jeśli będzie dłużej się bawić w chorobę, gotowa jest się wkońcu naprawdę rozchorować: jestem zanadto twoim przyjacielem, aby spekulować na to, gdyż, będąc lekarzem, chcę pozostać uczciwym człowiekiem.
— Moja żona chce mieć powóz.
Podobnie jak w Marszu pogrzebowym, i ta Karolina słuchała pod drzwiami.
Do dziś dnia jeszcze, młody lekarz musi się bronić w swojej karjerze od potwarzy jakie szerzy o nim ta czarująca kobieta; chcąc zdobyć sobie spokój, musiał się przyznać do tego młodzieńczego błędu wymieniając po nazwisku swą nieprzyjaciółkę, aby ją zmusić do milczenia.




  1. Bouder — dąsać się.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.