Małe kobietki/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Louisa May Alcott
Tytuł Małe kobietki
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
LISTY.

O zimnym, szarym świcie zapaliły dziewczęta lampę, i przeczytały przypadający na ten dzień werset z takiem przejęciem jak nigdy jeszcze, bo cień rzeczywistego zmartwienia dał im poznać, jak bogate było ich życie przy promieniach słonecznych. Książeczki okazały się skuteczne i kojące, bo ubierając się postanowiły dziewczęta, że pożegnanie ich będzie pełne otuchy, i że wyprawią matkę w tę przykrą podróż, niezasmuconą ich łzami, ani skargą. Wszystko wydawało im się bardzo dziwne, gdy zeszły na dół; tak mglisto i cicho było na dworzu, tak jasno i ruchliwie w domu. Śniadanie o wczesnej porze stanowiło także niezwykłą rzecz, i nawet znana twarz Anny wyglądała nienaturalnie gdy się krzątała po kuchni w nocnym czepku. Duży kufer stał na pogotowiu w sieni, szal matki i kapelusz leżały na sofie, ona sama siedziała zmuszając się do jedzenia, lecz była tak blada i znużona bezsennością i trwogą, że dziewczętom ciężko było dotrzymać postanowienia. Małgosi mimowoli napełniały się oczy łzami, Ludka musiała nieraz chować twarz, a małe dziewczynki były tak poważne i zmieszane, jakgdyby zmartwienie było czemś nowem dla nich.
Mało się odzywały; dopiero gdy chwila odjazdu nadchodziła, i czekały na powóz, zaczęły się wszystkie zajmować matką: jedna składała szal, druga prostowała szarfę od kapelusza, trzecia kładła kalosze, czwarta zamykała podróżny worek, — ona zaś przemówiła:
— Powierzam was, moje dzieci, staraniom Anny i opiece pana Laurence. Anna jest uosobieniem wierności, a nasz dobry sąsiad tak was będzie strzegł, jakby własnych córek. Nie obawiam się o was, ale pragnę byście należycie przyjęły to strapienie. Nie martwcie się ani gryźcie po moim wyjeździe, i niech wam się nie zdaje, że was może pocieszyć próżniactwo i chęć zapomnienia. Zajmujcie się jak zwykle, będzie to wielką ulgą. Ufajcie i pracujcie a cokolwiek nastąpi, pomnijcie, że zawsze będziecie miały ojca.
— Przyrzekamy ci to, mamo.
— Małgosiu droga, bądź roztropna, czuwaj nad siostrami, zasięgaj rad Anny, i w każdym niepokoju udawaj się do pana Laurence. Ty Ludko, bądź cierpliwa, nie zrażaj się i unikaj nierozwagi. Pisuj do mnie często, bądź jak zawsze mężną dziewczynką, gotową nas wszystkich pocieszać i rozweselać. Elizo, ty uprzyjemniaj sobie czas muzyką i bądź wierną drobnym domowym obowiązkom; Amelka zaś niech pomaga wszystkim, o ile będzie w jej mocy, niech będzie posłuszna i siedzi bezpiecznie w domu.
— Usłuchamy cię, mamo, usłuchamy!
Turkot nadjeżdżającego powozu przestraszył je; wszystkie się wsłuchały. Była to bolesna chwila, lecz wytrzymały ją dobrze; żadna się nie rozpłakała, żadna nie uciekła, nie wydała jęku, chociaż było im ciężko na sercach, gdy przesyłając pozdrowienia ojcu, przypomniały sobie, że może już ich nie odbierze. Ucałowały matkę spokojnie, przytuliły się do niej tkliwie i przesyłały rękami wesołe znaki, gdy odjeżdżała.
Artur z dziadkiem przyszli ją pożegnać; twarz pana Brooke objawiała tyle siły, tkliwości i dobroci, że dziewczęta nazwały go panem „Wielkie serce“.
— Bądźcie zdrowe, moje najdroższe! Niech nas Bóg błogosławi i ma w swej opiece! — szeptała pani March, całując drogie twarzyczki, i pospieszyła do powozu.
Gdy odjeżdżała, słońce się pokazało, i spojrzawszy po za siebie, spostrzegła, że błyszczy jakby na dobrą wróżbę nad gromadką, stojącą przed bramą. Dzieci także to zobaczyły, i z uśmiechem pozdrawiały ją rękami. Skręcając na rogu ulicy, zobaczyła cztery pogodne twarze, a za niemi jakby straż przyboczną starego pana Laurence, wierną Annę i przywiązanego Artura.
— Jak wszyscy dobrzy są dla nas, — powiedziała, zwracając się do młodzieńca, i znalazła świeży tego dowód w jego współczuciu pełnem poszanowania.
— Czy mogłoby inaczej być? — odparł z tak udzielającym się śmiechem, że pani March mimowoli rozjaśniła twarz. Tak więc, ta długa podróż zaczęła się od dobrych wróżb: bo od promieni słonecznych, uśmiechów i wesołych słówek.
— Tak mi jest jakby po trzęsieniu ziemi, — odezwała się Ludka, gdy sąsiedzi poszli do domu na śniadanie, zostawiając je, by wypoczęły i otrzeźwiły się.
— Zdaję się, że pół domu ubyło, — dodała Małgosia ze smutkiem.
Eliza otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz zdołała tylko wskazać stos pończoch starannie pocerowanych, które leżały na stoliku matki, na dowód, że nawet w ostatnich gorączkowych chwilach były przedmiotem jej pracy i myśli. Ta drobnostka przeniknęła ich serca, i pomimo mężnych postanowień upadły na duchu i rozpłakały się gorzko.
Roztropna Anna pozwoliła, by ulżyły uczuciom, dopiero zmiarkowawszy, że się atmosfera wyjaśnia, przyszła na pomoc z imbryczkiem kawy.
— Proszę pamiętać, drogie panienki, co mama powiedziała, i nie smucić się. Chodźcie wypić po filiżance kawy, a potem weźcie się do roboty, żeby być chlubą rodziny.
Kawa stanowiła dla nich rzadki przysmak, i Anna okazała wiele taktu, robiąc ją tego ranka. Nie mogły się oprzeć jej zaproszeniu i woni, wydobywającej się z dziobka od imbryczka. Przysunęły się do stołu, schowały chustki od nosa, a położyły przed sobą serwety, i w dziesięć minut przyszły zupełnie do siebie.
— Ufajcie i pracujcie! to jest nasze hasło; zobaczymy, która je najlepiej zapamięta. Ja pójdę do ciotki March, jak zwykle. Ach! będzież prawić morały, — rzekła Ludka i popijała wesoło kawę, odzyskawszy humor.
— A ja pójdę do moich Ringów, chociaż wolałabym mieć nadzór w domu, — odezwała się Małgosia, żałując, że ma tak zaczerwienione oczy.
— To niepotrzebne; możemy doskonale gospodarować we dwie z Elizą, — powiedziała Amelka bardzo serjo.
— Anna powie, co mamy robić, i wszystko zastaniecie w porządku, — dodała Eliza, biorąc zaraz szczotkę i szaflik do mycia talerzy.
— Zdaje mi się, że niepokój jest bardzo zajmującą rzeczą, — zauważyła Amelka, jedząc cukier z zamyśleniem.
Dziewczęta nie mogły się wstrzymać od śmiechu, i ulżyło im to, ale Małgosia wskazywała głową na panienkę, mogącą znaleść pociechę w słoju z cukrem.
Widok jabłek, smażonych w cieście, zupełnie otrzeźwił Ludkę; a gdy we dwie wyszły do codziennych zatrudnień, smutno obejrzały się na okno, gdzie zazwyczaj ukazywała się twarz matki. Nie było jej, ale Eliza spamiętała ten mały obrządek domowy i stała, kłaniając się jak mandaryn, z różową twarzyczką.
— Jak to maluje moją Elizę, — rzekła Ludka, powiewając kapeluszem z wdzięcznym wyrazem twarzy. — Bądź zdrowa, Małgosiu; mam nadzieję, że cię małe Kingsy nie będą dziś dręczyć. Nie smuć się o ojca, moja droga, — dodała przy rozstaniu.
— A ja się spodziewam, że ciotka March nie będzie gderać. Do twarzy ci z temi włosami, wyglądasz jak chłopiec, i bardzo ci ładnie, — powiedziała Małgosia, wstrzymując się od śmiechu z tej kędzierzawej głowy, która się zdawała komicznie małą na wysokich ramionach Ludki.
— To moja jedyna pociecha, — odrzekła ona, i dotykając kapelusza à la Artur, poszła dalej, a tak jej było w ten wietrzny dzień, jak ostrzyżonej owcy.
Wiadomości od ojca bardzo pocieszyły dziewczęta, bo chociaż niebezpiecznie był chory, obecność najlepszej i najtkliwszej żony już sprawiła polepszenie. Pan Brooke codziennie przysyłał biuletyny, a Małgosia jako głowa rodziny, upierała się, by jej przypadało prawo odczytywania depesz, które po upływie tygodnia stawały się coraz weselsze. Z początku było im wszystkim pilno pisać i grube koperty starannie były wkładane do skrzynki od listów, przez którą z sióstr, bardzo przejętych waszyngtońską korespondencją. Ponieważ jedna z tych przesyłek zawierała charakterystyczne listy od całego grona, zrabujemy tę urojoną pocztę, aby je przeczytać.

„Najdroższa Matko!
Nie zdołam wypowiedzieć, jak nas uszczęśliwił twój ostatni list. Przesłałaś tak pomyślne wiadomości, że nie mogłyśmy wstrzymać się od śmiechu i łez. Jaki też pan Brooke jest zacny, i jak to szczęśliwie, że interesy pana Laurence zatrzymają go tak długo, kiedy jest pożyteczny tobie i ojcu. Dziewczęta są dobre jak złoto; Ludwisia pomaga mi szyć, i wszystko co najtrudniejsze chce koniecznie brać na siebie. Dręczyłaby mię obawą, że się zapracuje, ale wiem, że niedługo potrwa jej moralny „atak“. Eliza jest punktualna w zajęciach jak zegar, i nigdy nie zapomina twoich zaleceń. Martwi się o ojca i smutną ma minkę, z wyjątkiem chwil spędzanych przy fortepianie. Amelka słucha mię grzecznie, i pilnie ją doglądam. Sama się czesze; uczę ją robić dziurki do guzików i cerować pończochy. Bardzo jest pilna, i sądzę, że za powrotem ucieszysz się jej postępami. Pan Laurence czuwa nad nami po macierzyńsku, jakby stara kokosz, według wyrażenia Ludki; Artur jest bardzo serdeczny i przyjacielski. Oboje z Ludką podtrzymują w nas wesołość, bo czasem bywamy bardzo kwaśne, i zdaje mi się, żeśmy sieroty, kiedyś ty tak daleko. Anna, jakby święta; nigdy nie łaje, nazywa mię „miss Małgorzatą“, czem dowodzi wielkiego taktu, i traktuje mię z poszanowaniem. Jesteśmy zdrowe, zajęte, i marzymy dzień i noc o twoim powrocie. Oświadcz me przywiązanie ojcu i wierzaj, że jestem zawsze twoją
Małgosią“.

Ten list pięknie napisany na wonnym welinie, bardzo odbijał od następnego, który był nagryzmolony na dużym arkuszu cienkiego, zagranicznego papieru, pełen kleksów i nierównych liter.

„Moja droga Mamo!
Trzykrotne pozdrowienie dla drogiego ojca!
Poczciwy chłopiec z Brookeʻa, że zaraz telegrafował, by nas zawiadomić o polepszeniu. Gdy nadszedł list, pobiegłam na poddasze, chcąc podziękować Bogu, że taki dobry dla nas, ale zdołałam tylko powtarzać ze łzami: — jestem uradowana! jestem uradowana! Czy to nie zastąpiło modlitwy według reguł, kiedy miałam przepełnione serce? Miewamy bardzo przyjmne chwile; i mogę ich teraz używać, bo wszyscy są tak rozpaczliwie dobrzy, że się zdaje, iż żyjemy w gniazdku synogarlic. Śmiałabyś się, widząc jak Małgosia siedzi z macierzyńską miną na głównem miejscu przy stole. Codzień robi się ładniejsza, i czasem bywam w niej zakochana. Dzieci to zupełne archanioły, a ja — no ja jestem Ludką i nigdy nie będę czem innem. Ach, muszę ci powiedzieć, żem się prawie poróżniła z Arturem; odezwałam się raz szczerze o jakiejś drobnostce, i obraził się. Wprawdzie miałam słuszność, ale nie należało przemawiać w taki sposób. Poszedł do domu z groźbą, że się nie zjawi, póki go nie przeproszę; — na co odrzekłam, że to nie nastąpi, ale mię potem ogarnął zupełny szał.
Trwało to cały dzień; źle mi było i bardzo żałowałam, że ciebie niema. Oboje z Arturem jesteśmy tak dumni, że nam jest trudno przeprosić się. Myślałam, że przyjdzie, kiedy miałam słuszność; nie przyszedł jednakże. W nocy przypomniały mi się słowa, które powiedziałaś do mnie, gdy Amelka wpadła w rzekę. Czytałam moją książeczkę, — i doznawszy stąd ulgi, postanowiłam nie dać słońcu zajść nad moim gniewem, i pobiec do Artura, by mu wyznać skruchę. Spotkałam go przed bramą, idącego do mnie w tym samym celu. Ze śmiechem przeprosiliśmy się wzajemnie, i znowu było nam dobrze i miło. Uściśnij odemnie najczulej ojca, i siebie ucałuj dwanaście razy od twej roztrzepanej
Ludki“

PIEŚŃ Z PRALNI.

Królując nad balją, wciąż śpiewam wesoło,
Wyżymam i płuczę od rana,
A zawsze pogodą jaśnieje me czoło,
Myśl moja jak pianka mydlana.

Na sznurach bieliznę rozwiewam i suszę,
Gdy słonko przygrzewa złociste;
I pragnę, by ludzkie sumienia i dusze
Tak były bielutkie, tak czyste.

Lecz próżne marzenia! Na ścieżce żywota,
Gdy serce od bólu nam pęka,
Gdy duszę ogarnia niepokój, tęsknota,
Niech pracą zajmuje się ręka.

Przy pracy myśl smutna bez śladu ulata,
A ufność w swe siły się budzi,
Bo praca wywalcza szacunek u świata
I miłość zaskarbia u ludzi.

Więc śpiewam wesoło, zajęta robotą,
Wesoło nad balją króluję.
Ty, serce, snuć możesz marzenia nić złotą,
Lecz ręka niech zawsze pracuje.


„Droga matko!
Tylko tyle jest miejsca, bym przesłała pozdrowienie i kilka suszonych bratków z krzaku, który przechowałam dla ojca. Czytuję co rano, staram się być dobrą cały dzień i śpiewam sobie do snu pieśń ojca. Wszyscy są bardzo dobrzy, i jesteśmy szczęśliwe, o ile to może być bez ciebie. Amelka prosi o resztę stronicy, więc muszę położyć pióro. Nie zapomniałam dać wierzchu na mankietach; codzień nastawiam zegar i wietrzę pokoje. Ucałuj drogiemu ojcu ten policzek, który nazywa moim. Ach, wróćcie prędko do kochającej was
małej Elizy“

„Ma chere mamma!
Wszystkie jesteśmy zdrowe, zawsze odrabiam lekcje nigdy nie opieram się dziewczętom. Małgosia jest dla mnie wielką pociechą, i co wieczór daje mi galaretę do herbaty, co jest bardzo dobre, bo Ludka mówi, że mię to czyni słodką. Artur okazuje mi za mało poszanowania, bo wszakże jestem już prawie dorosłą. Nazywa mię kurczątkiem i obraża, mówiąc bardzo prędko po francuzku, gdy powiem merci albo bon jour jak Helenka King. Rękawy u mojej niebieskiej sukienki były zupełnie podarte, i Małgosia wszyła nowe, ale wierzch źle wypadł, i są bardziej niebieskie jak suknia; Źle mi jest, lecz nie narzekam i cierpliwie znoszę troski, ale chciałabym, żeby Anna brała więcej krochmalu do moich fartuszków, i żebym miewała codzień pszenne placuszki, czy można? Alboż nie ładnie zrobiłam ten znak zapytania, Małgosia mówi, że nie znam się na znakach pisarskich i na ortografji, martwi mię to, ale mam tyle rzeczy do zrobienia a nigdy niema końca. Adieu, przesyłam czułe pozdrowienia dla papy, kochająca was córka
Amelka Curtis March“.

„Droga pani March!
Ja także dodaję kilka wierszy, by donieść, żeśmy wszystkie zdrowe. Dziewczęta są grzeczne i krzątają się bardzo. Z panny Małgorzaty robi się prawdziwie dobra gospodyni. Wszystko robi się ochoczo i dziwnie prędko. Ludka ciągle coś tłucze przez pośpiech i nad niczem się nie zastanawia, dlatego nie można nigdy wiedzieć co zrobi. Prała suknie w poniedziałek, ale je ukrochmaliła przed wyżęciem, i tak zafarbkowała niebieską suknię, że myślałam, iż umrę ze śmiechu. Eliza jest najlepszą w świecie istotką i stara się pomagać, a taka jest roztropna i uległa! Wszystkiego chciałaby się nauczyć, i nad wiek dobrze kupuje na targu. Przy mojej pomocy robi także rachunki zupełnie zadziwiająco. Jesteśmy bardzo oszczędne; daję dziewczętom kawę raz na tydzień stosownie do życzenia pani, i żywię je tylko prostemi i zdrowemi potrawami. Amelka trochę się gniewa, chciałaby codzień nosić najładniejsze sukienki i jadać łakocie. Pan Artur jest żartobliwy jak zwykle, i bardzo często robi zamęt w całym domu, ale rozwesela dziewczęta, więc mu pozostawiam swobodę. Stary pan przysyła mnóstwo rzeczy; jest trochę męczący, ale ma dobre chęci, i nie mogę nic mówić przeciw niemu. Chleb mi wyrasta, więc tym razem będzie dosyć. Przesyłam ukłony panu March.
Z uszanowaniem
Anna Mullet“.

„Naczelna dozorczyni szpitalnej sali.
Wszystko idzie dobrze w Rappapanock; pułk w pożądanym stanie, wydział komisyjny dobrze prowadzony, domowa straż pod pułkownikiem Teodorem zawsze na swym posterunku. Naczelny dowódca generał Laurence robi codzień przegląd wojska. Kwatermistrz Mullet utrzymuje obóz w porządku, a major Lion odbywa straż nocną. Dobre wiadomości z Waszyngtonu zostały przyjęte wystrzałami z dwudziestu czterech pistoletów, i wielka parada miała miejsce na głównej kwaterze.
Naczelny dowódca przesyła najserdeczniejsze życzenia, do których przyłącza się szczerze,
pułkownik Teodor“.

Droga pani!
Wszystkie dziewczynki są zdrowe; od Elizy i mojego chłopca odbieram codziennie sprawozdania. Anna jest wzorową sługą i strzeże pięknej Małgosi jak smok. Cieszy mię to, że się utrzymuje ładna pogoda. Proszę korzystać z usług Brookeʻa, i rachować na mnie jeżeli wydatki przechodzą oczekiwanie. Niech mężowi pani na niczem nie zbywa. Dzięki Bogu, że powraca do zdrowia.
Szczery przyjaciel i sługa,
James Laurence



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louisa May Alcott i tłumacza: Zofia Grabowska.