Małe kobietki/Rozdział XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Louisa May Alcott
Tytuł Małe kobietki
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1930
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
TESTAMENT AMELKI.

Podczas gdy się to działo w domu, Amelka ciężkie chwile przebywała u ciotki March. Głęboko czuła swe wygnanie i pierwszy raz w życiu przekonała się jak ją rodzina kochała i pieściła. Ciotka March nie miała dla nikogo pieszczot i nie pochwalała ich w ogólności, lecz starała się być dobrą dla grzecznej dziewczynki, która jej się bardzo podobała. Zresztą w jej starem sercu był cichy kącik dla dzieci siostrzeńca, chociaż nie uznawała za właściwe zdradzać się z tem. Istotnie robiła wszystko, co było w jej mocy, żeby uszczęśliwiać Amelkę; ale Boże mój! jakże się nietrafnie brała do rzeczy! Niejedna stara osoba przechowuje młodość serca mimo zmarszczek i siwizny, umie brać udział w drobnych troskach i w uciechach dzieci, potrafi urządzić dom w ten sposób, żeby się czuły jak u siebie, i ukrywać mądre nauki pod przyjemną zabawą; kocha i jest najtkliwiej kochaną. Ale ciotka March nie posiadała tego daru; na śmierć prawie zamęczały Amelkę jej rozkazy, kaprysy i długie, nudne przemowy. Widząc, że jest bardziej uległa i łagodna jak siostra, stara jejmość poczuwała się do obowiązku wystawiać ją na próbę i, o ile się da, oddziaływać przeciw złym wpływom domowej wolności i pobłażania. Wzięła więc Amelkę w swe ręce i tak ją prowadziła, jak prowadzono ją samą przed sześćdziesięciu laty. To postępowanie nękało biedaczkę i tak się czuła, jak muszka w gęstej tkance pajęczej. Co rano musiała zmywać filiżanki, czyścić staroświeckie łyżki, pękaty srebrny imbryk do herbaty i szklanki, póki nie błyszczaly jak nowe. Potem skurzała pokoje, a jakież to przykre było zadanie! żaden pyłek nie uszedł oka ciotki March, wszystkie meble miały nogi rzeźbione, i dużo było dywanów, które nigdy nie dały się dostatecznie wypylić. Następnie karmiła Polly, czesała pieska i dwanaście razy przenosiła z góry na dół różne rzeczy i rozkazy, bo stara jejmość, bardzo kulejąc, rzedko wstawała z fotelu. Po tych męczących zajęciach, odrabiała lekcje, a to stanowiło codzień probierz jej cnoty. Potem wolno jej było godzinę ćwiczyć na fortepianie; — a jakże tego używała! Artur codzień przychodził i póty przymilał się ciotce March, póki nie pozwoliła wyjść z nim Amelce; wówczas chodzili sobie lub jeździli, bawiąc się wybornie. Po obiedzie czytywała głośno, potem musiała cicho siedzieć w czasie drzemki starej jejmości; trwało to zwykle godzinę, a zaczynała się kiwać przy pierwszej stronicy. Następnie wydobywano bieliznę do naprawy i serwety do obrąbiania; Amelka szyła do zmroku, na pozór ulegle, lecz buntowała się w duchu. Do samej herbaty wolno jej było bawić się według upodobania. Wieczory schodziły najgorzej, bo ciotka March zaczynała opowiadać o swej młodości, a te długie historje były tak niewypowiedzianie nudne, że Amelka byłaby chętnie położyła się do łóżka, żeby popłakać nad swym twardym losem, lecz zazwyczaj ogarniał ją sen, zanim uroniła jedną łzę.
Gdyby nie Artur i stara służąca Estera, czuła, że nigdyby nie mogła przetrwać tego okropnego czasu. Sama papuga jużby ją do szału doprowadziła, bo wkrótce poznawszy, że jej Amelka nie wielbi, mściła się z największą złośliwością. Targała ją za włosy, ile razy się zbliżała biedaczka. Gdy już klatka była prawie oczyszczona, wylewała mleko z chlebem, żeby jej dokuczyć; pobudzała Mopa do szczekania, dziobiąc go, skoro pani drzemała; wymyślała jej przy gościach i dokuczała we wszystkiem. Amelka nie mogła również znosić psa, tłustego złośliwego stworzenia, — który mruczał i szczekał, gdy go myła i czesała, kładł jej się na plecach z łapami w powietrzu i idjotyczną stroił minę, skoro był głodny, a powtarzało się to dwanaście razy dziennie. Kucharka była zła, stary woźnica głuchy, i jedna tylko Estera zwracała jakąś uwagę na „panienkę“.
Estera była Francuzką, która zostawała od bardzo dawna przy „madame“, tak bowiem nazywała swoją panią, i tyranizowała nieco starą jejmość, nie mogącą się obejść bez niej. Prawdziwe jej imię było Estella; ale gdy ciotka March kazała je zmienić, usłuchała pod warunkiem, że nigdy jej nie zmusi do przyjęcia innej religji. Polubiła ona „mademoiselle“ i bawiła ją opowiadaniem o swem pobycie we Francji, robiąc koronki dla „madame“. Pozwalała jej też błąkać się po dużym domu i oglądać ciekawe i ładne rzeczy, zamknięte w wielkich szafach, lub w starych skrzyniach, — ciotka March zbierała bowiem skrzętnie, jak sroka. Największą rozkosz sprawiał Amelce indyjski gabinet, pełen dziwacznych komód, szufladek i skrytek, gdzie ciotka trzymała rozmaite ozdoby — niektóre kosztowne, inne tylko osobliwe, a wszystkie mniej lub więcej starożytne. Amelka niezmiernie lubiła przeglądać i układać te rzeczy, zwłaszcza pudełka z klejnotami, które przed czterdziestu laty zdobiły elegantkę, a dziś spoczywały na ponsowych, aksamitnych poduszkach. Był tam garnitur z granatów, który kładła idąc na ulicę; perły, otrzymane od ojca w dzień ślubu; djamenty od narzeczonego; pierścionki i szpilki z dżetu; dziwaczne medaljoniki, przy których z wierzchu był portret zmarłej osoby, a w środku wierzba płacząca z włosów zrobiona; — maleńkie bransoletki, noszone przez jej jedyną córeczkę; duży zegarek stryja March z czerwoną pieczątką, którą się bawiło tyle dziecinnych rączek; — i w osobnym pudełku ślubny pierścionek ciotki March, teraz za mały na jej tłusty palec, lecz starannie schowany, jako najcenniejszy ze wszystkich klejnotów.
— Coby wybrała „mademoiselle“, gdyby to zależało od jej woli? — spytała Estera, która siedziała zawsze blisko, by mieć oko nad kosztownościami i zamykać je w pudełkach.
— Najlepiej mi się podobają djamenty, ale niema naszyjnika, a to taka ładna rzecz. Gdybym mogła, wybrałabym to, — odrzekła, patrząc z uwielbieniem na wieniec ze złotych i hebanowych pereł z takimże ciężkim krzyżem.
— Ja także miałabym na to ochotę, ale nie służyłby mi jako naszyjnik, o nie! dla mnie, dobrej katoliczki, to jest różaniec, — powiedziała Estera, patrząc smutno na ten piękny przedmiot.
— Czy to służy do tego, co twój wianek z pachnących kulek drewnianych, który wieszasz nad lustrem?
— Tak, na tem odmawia się modlitwy.
— Zdaje mi się Estero, że cię modlitwa bardzo pociesza i uspokaja. Jabym także chciała się tak modlić.
— Gdyby mademoiselle była katoliczką, znajdowałaby w tem prawdziwą pociechę, ale ponieważ jest innego wyznania, byłoby dobrze, aby się codzień usuwała na chwilę rozmyślania i modlitwy, jak moja dobra pani, u której służyłam, przed madame. Miała ona kapliczkę i w niej szukała osłody na wiele zmartwień.
— Byłoby dobrze, gdybym i ja tak robiła? — spytała Amelka, której w osmotnieniu potrzeba było jakiej pomocy; zmiarkowała bowiem, że łatwo puszcza w niepamięć swą książeczkę, odkąd jej Eliza nie przypomina tego obowiązku.
— Byłoby ślicznie, doskonale, — i chętnie urządzę kącik, jeżeli panienka zechce. Nie trzeba mówić madame, tylko jak śpi, może panna tam pójść, posiedzieć sama, oddać się dobrym myślom i prosić Boga, żeby ocalił siostrę.
Estera była prawdziwie pobożna i szczerze dawała tę radę, bo mając kochające serce, dzieliła niepokój z pannami March.
Amelce podobała się ta myśl, i w nadziei, że jej z tem lepiej będzie, przystała na urządzenie gabineciku obok jej pokoju.
— Chciałabym wiedzieć, gdzie się podzieją te wszystkie ładne rzeczy, gdy ciotka March umrze? — powiedziała, zwolna kładąc na miejsce błyszczący różaniec i zamykając jedno po drugiem pudełka z klejnotami.
— Przejdą do rąk panienki i jej sióstr. Wiem to z pewnością, bo mi się madame zwierzyła, i byłam obecną, gdy pisała testament, — szepnęła Estera z uśmiechem.
— Jak to miło! alebym chciała, żeby je nam zaraz darowała. Odkładanie jest nieprzyjemne, — zauważyła Amelka, spoglądając ostatni raz na djamenty.
— Jeszcze zawcześnie, żeby panienki nosiły takie rzeczy. Pierwsza, co będzie zaręczona dostanie te perły, madame tak powiedziała; a ten pierścionek z turkusem, o ile mi się zdaje, panienka otrzyma na odchodnem, bo madame bardzo zadowolona z jej postępowania i ślicznego układu.
— Czy tak myślisz? Ach, będę barankiem, bylem tylko miała ten ładny pierścionek! Nawet daleko jest piękniejszy od brylantu Kasi! Jednakże ja kocham ciotkę March. — Mówiąc to, przymierzyła niebieski pierścionek z promienną twarzyczką i ze stałem postanowieniem, że nań zasłuży.
Od owego dnia była wzorem posłuszeństwa, i stara jejmość łaskawie podziwiała skutki swej metody. Estera postawiła w gabineciku podnóżek i stolik, a nad nim obraz, wzięty z jednego z zamkniętych pokojów. Wydawał jej się niewiele wart, ale ponieważ okazał się stosowny, pożyczyła go, dobrze wiedząc, że madame nigdy się o tem nie dowie, a w każdym razie gniewać się nie będzie. Była to jednak bardzo cenna kopja obrazu sławnego na cały świat, i Amelka, rozmiłowana w pięknie, napatrzeć sie nigdy dosyć nie mogła słodkiej twarzy Matki Boskiej, podczas gdy tkliwe myśli o własnej matce przejmowały jej duszę. Na stoliku umieściła mały Testament, książkę z hymnami i wazon, zawsze pełen najpiękniejszych kwiatów, które jej Artur przynosił. Chodziła tam codzień oddawać się zbawiennym myślom i prosić Boga, by ocalił siostrę. Estera jej dała różaniec z czarnych pereł ze srebrnym krzyżem, lecz powiesiła go i nie używała, mając wątpliwość, czy to się nie sprzeciwia protestanckiej modlitwie.
Bardzo była szczera w tem wszystkiem, gdyż w oddaleniu od bezpiecznego gniazda czuła tak boleśnie potrzebę życzliwej i wspierającej ręki, że instynktownie zwróciła się do silnego i tkliwego przyjaciela, który swą ojcowską miłością najwięcej otacza maleńkie dzieci. Brakowało jej matki do rozumienia siebie i kierowania swem postępowaniem; lecz gdy ją nauczono, gdzie zwracać spojrzenia, robiła co mogła, by znaleść drogę i postępować nią z ufnością. Ale młodą była pielgrzymką, i dawały jej się bardzo czuć dźwigane ładunki. Próbowała jednak zapomnieć o sobie, być wesołą, zadowoloną tem, że dobrze postępuje, chociaż jej nikt nie widzi i nie chwali. Chcąc być bardzo, bardzo dobrą, postanowiła napisać testament za przykładem ciotki March, aby w razie choroby i śmierci jej mienie sprawiedliwie i szlachetnie zostało podzielone. Ale dużo ją kosztowała sama myśl wyrzeczenia się małych skarbów, które w jej oczach były tak cenne, jak klejnoty starej jejmości.
W godzinę, przeznaczoną na zabawę, napisała ten ważny dokument, jak mogła najlepiej, z niejaką pomocą Estery co do pewnych wyrażeń prawnych. Gdy poczciwa Francuzka podpisała swe nazwisko, Amelce lżej się zrobiło i położyła testament, oczekując Artura, który miał być drugim świadkiem. Ponieważ był to dżdżysty dzień, poszła z Polly na górę, do wielkiej sali. Była tam duża szafa, pełna staroświeckich ubiorów, któremi Estera pozwalała jej się bawić często. Kładła na siebie spłowiałe brokatele, paradowała przed lustrem i robiła poważne ukłony, wlokąc za sobą ogon z szelestem, zachwycającym jej uszy. Owego dnia tak była przejęta, że Artur zadzwonił i wszedł niepostrzeżenie. Przechadzała się wzdłuż i wszerz, chłodziła się wachlarzem, poruszała głową strojną w duży turban różowy, zabawnie odbijający od niebieskiej brokatelowej sukni i żółtej pikowanej spódnicy. Musiała bardzo ostrożnie chodzić z powodu wysokich obcasów i, jak jej później powiedział Artur, było to arcyzabawnie widzieć jak się przechadza w jaskrawym stroju, z tyłu zaś Polly pawi się i kołysze z nogi na nogę, chcąc ją naśladować jak najlepiej; czasem zatrzymuje się ze śmiechem lub krzyczy: „Albośmy nie piękne? idź precz, straszydło! powstrzymaj język! pocałuj mię, droga! ha! ha!
Artur powstrzymywał się od śmiechu, żeby nie obrazić majestatu Amelki, lecz wreszcie zapukał i łaskawie został przyjęty.
— Usiądź i odpoczywaj, póki nie zdejmę tych rzeczy, a potem poradzę się ciebie w jednej bardzo ważnej kwestji, — rzekła Amelka, gdy się już popisała swym blaskiem i zapędziła Polly do kąta. — Ten ptak jest udręczeniem mego życia, — mówiła dalej, zdejmując różową górę z głowy, podczas gdy Artur siadał na krzesło, jak na konia. — Wczoraj, skoro ciotka usnęła, chciałam się zachować cicho jak myszka, tymczasem Polly zaczęła krzyczeć i szamotać się w klatce, więc poszłam ją wypuścić i znalazlam dużego pająka. Gdym go wyjęła stamtąd, poleciał zaraz pod szafę z książkami; Polly poszła za nim, nachyliła się, zajrzała i krzyknęła z trjumfem: „Wynijdź i przespaceruj się, mój drogi.“ Nie mogłam wstrzymać się od śmiechu, więc Polly ze złości zaczęła wrzeszczeć, a ciotka March obudziła się i wyłajała nas obie.
— Czy pająk przyjął to zaproszenie? — zapytał Artur ziewając.
— Przyjął; wylazł z pod szafy, a Polly uciekła śmiertelnie przestraszona i wskoczyła na krzesło ciotki, wołając na mnie: „Złap go! złap go! złap go!“, bo ja polowałam na tego pająka.
— „To kłamstwo, mój panie“, — krzyknęła Polly, dziobiąc palce Artura.
— Skręciłbym ci szyję, gdybyś była moją, ty stara wiedźmo! — zawołał Artur grożąc pięścią papudze, która zwiesiła głowę na bok i z powagą krakała: „alleluja, niech będą błogosławione twe guziki, mój drogi!“
— Jestem już gotowa, — rzekła Amelka, gdy zamknęła szafę i wyjęła papier z kieszeni. Jeżeli chcesz, to przeczytaj ten dokument i powiedz, czy dobrze napisany. Życie jest niepewne, więc się poczułam do tego obowiązku, nie chcąc mieć nieprzyjaciół po śmierci.
Artur przygryzł sobie usta, i odwróciwszy się trochę od zamyślonej Amelki, czytał z powagą zasługującą na pochwałę — tak śmieszna była pisownia.

„Moja ostatnia wola i testament“.

Ja Amelja Courtis March, będąc przy zdrowych zmysłach, daję i przekazuję własność moją jak następuje:
Ojcu, najlepsze malowidła, szkice, mapy i dzieła sztuki, włączając ramy. Również 100 f. szter., żeby z niemi zrobił co zechce.
Matce, całe ubranie, wyjąwszy niebieski fartuszek z kieszeniami, — także mój portret, medaljon i serdeczne pozdrowienie.
Drogiej siostrze Małgorzacie, turkusowy pierścionek (jeżeli go dostanę), kawałek prawdziwej koronki na szyję i jej wizerunek mojej roboty, na pamiątkę po jej „małej dziewczynce“.
Ludce zostawiam moją szpilkę, tę naprawioną lakiem; bronzowwy kałamarz, od którego zgubiła pokrywkę, i najpiękniejszego królika z gipsu, bo mi przykro, że spaliłam jej powieść.
Elizie (jeżeli mię przeżyje) przekazuję lalki, biurko, wachlarz, płócienne kołnierzyki i nowe pantofle, w razie gdyby je mogła nosić — bo schudnie po chorobie. Żałuję, że nieraz żartowałam ze starej Joanny.
Mój przyjaciel i sąsiad Teodor Laurence otrzyma papierową tekę i gliniany model konia, chociaż powiedział, że nie ma szyi. W nagrodę za dobroć, okazywaną w ciężkich dla nas chwilach, pozostawiam mu to dzieło sztuki, które sam wybierze; Notre Dame największą ma wartość.
Naszemu szanownemu dobroczyńcy, panu Laurence — zapisuję czerwone pudełko z lusterkiem na wierzchu; wygodne jest do piór i przypominać mu będzie zmarłą dziewczynkę, wdzięczną za łaski wyświadczone jej rodzinie, a w szczególności Elizie.
Ukochanej towarzyszce zabaw, Kasi Bryant, proszę oddać niebieski jedwabny fartuszek, pierścionek ze złotą perełką i pocałowanie.
Annie przekazuję ulubione jej tekturowe pudełko i całą starzyznę, w nadziei, że mię sobie przypominać będzie, gdy na to spojrzy.
Ponieważ rozdzieliłam najcenniejsze moje rzeczy, spodziewam się, że wszyscy będą zadowoleni i nie potępią umarłej. Wybaczam wszystkim i ufam, że się spotkamy, gdy nas wezwie trąba archanioła. Amen.
Do tej ostatniej woli i tego testamentu przykładam rękę i pieczętuję, dwudziestego listopada Anno Domini 1861.
Amelja Courtis March.
Świadkowie
Estella Valnor.
Teodor Laurence.
To ostatnie nazwisko było nakreślone ołówkiem i Amelka objaśniła Artura, że ma na wierzchu napisać atramentem i zapieczętować.
— Skąd ci to przyszło do głowy? Czy ci kto powiedział, że Eliza rozdaje swoje rzeczy? — spytał Artur poważnie, gdy Amelka podała kawałek czerwonej wstążeczki, zapaloną świecę i kałamarz.
Wytłomaczywszy mu całą rzecz, — zapytała niespokojnie, — co się dzieje z Elizą?
— Przykro mi, żem się wygadał, ale muszę ci już dopowiedzieć resztę. Jednego dnia tak było z nią źle, że odezwała się do Ludki, iż chce dać fortepian Małgosi, ptaszka tobie, a biedną starą lalkę Ludce, któraby ją kochała przez pamięć na siostrę. Żal jej było, że ma tak mało do rozdania, więc dla nas wszystkich przekazała promienie włosów, a dla dziadka pozdrowienie. Ona nie pomyślała o testamencie.
Opowiadając to wszystko, podpisał się, zapieczętował i podniósł oczy dopiero wtedy, skoro wielka łza spadła na papier. Amelka miała twarz pomieszaną, lecz rzekła tylko:
— Czy nie można dodać przypisku do testamentu?
— Owszem, to się nazywa kodycylem.
— Dopisz więc, że pragnę, by mi wszystkie loki obcięto i rozdano znajomym. Zapomniałam wymienić to życzenia, ale proszę je spełnić, chociaż mię to zeszpeci.
Artur z uśmiechem dopisał tę ostatnią i największą ofiarę; poczem zabawiał ją z godzinę, przejmując się jej troskami. Gdy miał odejść, Amelka wstrzymała go, szepcąc drgającemi usty:
— Czy Eliza naprawdę znajduje się w niebezpieczeństwie?
— Lękam się czy tak nie jest, ale miejmy jak najlepszą nadzieję. Nie płacz, moja droga. — Mówiąc to, objął ją po bratersku, co ją bardzo pocieszyło.
Gdy odszedł, udała się o zmroku do swej kapliczki, modliła się za Elizę ze łzami i ze zbolałem sercem, czując, że miljony turkusowych pierścionków nie pocieszyłyby jej po stracie lubej siostrzyczki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louisa May Alcott i tłumacza: Zofia Grabowska.