Męczennicy w imię nauki/Rozdział XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gaston Tissandier
Tytuł Męczennicy w imię nauki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les martyrs de la science
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Mikołaj de Condorcet. — Dozorca zastał tylko trupa...
ROZDZIAŁ XII.
Filozofowie ekonomiści.

Mikołaj de Caritat, margrabia de Condorcet, urodzony w Ribemont, w Pikardyi (Aisne), 17 września 1743 roku, był jednym z najznakomitszych matematyków i filozofów francuskich. Condorcet pochodził ze starożytnego rodu komitatu aweniońskiego, matka jego, niewiasta oddana zupełnie tylko pobożności, poświęciła syna Najświętszej Pannie i ubierała go w sukienki dziewczęce do dziewiątego roku życia.
Condorcet, z pozoru chłodny, filozof, ukrywał w duszy uczucia najgorętsze. »Był to wulkan, przysypany śniegiem« — powiada d’Alembert.
Ten żarliwy obrońca wolności, twórca zasad z 1789 r., zasłużony literat, utalentowany matematyk, miał stać się, jak tylu innych, ofiarą demagogii rewolucyjnej.
Arago, na podstawie portretów i podań ludzi współczesnych Condorcet’owi, kreśli w ten sposób jego obraz:
»Condorcet był wysokiego wzrostu, głowę miał kolosalnej objętości, ramiona barczyste, ciało krzepkie, nieproporcyonalne, z wątłemi cienkiemi nogami, które prawdopodobnie wyglądały tak niezgrabnie z powodu braku ruchu w dzieciństwie i sukienek dziewczęcych, gimnastykę utrudniających, w jakie go matka przybrała. Ruchy też Condorcet’a były ociężałe. Ktoby go widział idącego, rzekłby z pewnością: »To musi być jakiś poczciwiec«, lecz bynajmniej nie powiedziałby: »To człowiek inteligentny«.
Condorcet nie uczęszczał nigdy do szkół publicznych, być może dlatego, aby jego ubiór dziewczęcy nie stał się przedmiotem żartów i szyderstw kolegów. Zdaje się też, że nie wiele uczył się do jedenastego roku życia, w którym to wieku wuj jego, biskup z Lisieux, zajął się wychowaniem chłopca, a następnie powierzył go pewnemu jezuicie.
Gdyby wpływ wychowania był tak wielki, jak pospolicie mniemają, to niezaprzeczenie Condorcet zostałby jakim dostojnikiem kościoła lub niezachwianym arystokratą. Pochodząc z rodu, w którym utrzymywały się wszystkie tradycye szlacheckie i religijne, w którym tego tylko poczytywano za człowieka, kto nosił suknię duchowną lub szpadę, otoczony tylko prałatami i wojskowymi, wykołysany na kolanach matki pobożnej, karmiony ciągłymi morałami, czemże został Condorcet, gdy podrósł? Oto antytezą wszystkich zasad, które w jego sercu szczepiono. Owocem tak przezornego wychowania było, jak powiada Arago — w kwestyi polityki najzupełniejsze zerwanie z wszelką ideą przywilejów dziedzicznych — w kwestyi religijnej sceptycyzm, posunięty do ostatecznych granic.
Czyż po tem wszystkiem można być pewnym wpływu wychowania na pewne umysły?
W trzynastym roku życia, oddany w ręce jezuitów w Reims, a mianowicie w 1756 roku, Condorcet w ich kolegium zakończył, jak się zdaje, nauki.
W 1758 roku znajdujemy go w Paryżu, oddanego studyom matematycznym w kolegium nawarskiem, w słynnym instytucie, zmienionym dziś na szkołę politechniczną, w którym również pobierał nauki Lavoisier. Kolegium nawarskie podzielało z Sorboną przywilej urządzania rozpraw publicznych i udzielania stopni naukowych z filozofii, teologii i innych umiejętności.
Condorcet w tym zakładzie poczynił szybkie i znakomite postępy. Po upływie dziesięciu miesięcy, mając lat szesnaście, bronił rozprawy z analizy matematycznej, w kwestyi wielce trudnej, wobec d’Alembert’a, Clairaut’a i Fontaine’a — i zachwycił tych słynnych uczonych. Ci, oddając mu pochwały, przepowiedzieli, że młody ten człowiek zostanie kiedyś ich kolegą w Akademii nauk.
Wskutek takiej zachęty Condorcet oddał się z gorętszym jeszcze zapałem studyom matematycznym, pomimo zawziętego oporu i zaklinań wszystkich członków jego rodziny, pragnących, aby, idąc za przykładem ojca, wybrał zawód wojskowy, podług nich jedynie godny potomka starożytnego rodu. Po ukończeniu kolegium złączył się z Giraud de Kéraudon’em, dawnym swym nauczycielem matematyki.
Wszelako Condorcet był już głębokim myślicielem. Bogata jego inteligencya nie mogła poprzestawać na samej matematyce. Inna wiedza, studyująca moralność, której nabywa się bez nauczycieli, gdyż czerpie ona natchnienia w sercu, upomniała się o swe prawa w duszy młodego człowieka i pierwsze wyrzuciła błyskawice. Condorcet sam nas o tem objaśnia w liście, pisanym do Turgot’a, zatytułowanym: Moje wyznanie wiary. Powiada w nim, że od lat młodzieńczych wyrobił sobie zasady moralności, któremi kierował się w całem życiu.
»Wzgląd na sprawy osobiste — powiada on — powinien zawsze milknąć przed obowiązkiem sprawiedliwości; potrzeba też zachowywać uczucie naturalne, które poczytuję za źródło wszelkiej cnoty«.
Ta moralność, ta sprawiedliwość i czułość były w rzeczy samej przewodnikami w życiu Condorcet’a, odcisnęły się one w jego wszystkich pismach, rozprawach i czynnościach. Znachodzimy w nim publicystę, administratora, trybuna, prawodawcę, a zwłaszcza sędziego, któremu miała być powierzona fatalna sprawa w procesie Ludwika XVI-go. Ta sprawiedliwość, wolna od nienawiści, jest tem doskonalsza, że łagodziła ją czułość.
W obrazie tym widzimy całego Condorcet’a, a dodamy, że to, co przynosiło mu zaszczyt w życiu, stało się, niestety, przyczyną jego śmierci. W głębi ustronia, w którem krył przed katami głowę, pisał do córki te wzruszające słowa:
»Moja droga córko, zachowaj w całej twej czystości i w całej sile serce, które nam nakazuje podzielać boleść wszelkiej istoty, obdarzonej uczuciem. Niech twe współczucie odnosi się nie tylko do cierpień ludzi, lecz i zwierząt. Nie bądź dla nich przykra, lecz przeciwnie, pamiętaj o ich potrzebach i przyjmuj szczerą, naiwną wdzięczność, jaką okazywać ci będą; dlaczegóż miałabyś skazywać te biedne istoty na nieużyteczne cierpienia? Brak przezorności w zwierzętach jedynie może wytłómaczyć to prawo barbarzyńskie, które ich zniewala do pożerania się wzajemnego«.
Mówiliśmy wyżej, że rodzina Condorcet’a opierała się jego postanowieniu poświęcania się nauce. Potrzeba nadmienić, że opór ten trwał bardzo długo, gdyż po upływie dwudziestu lat przeszło od chwili pierwszej opozycyi rodziny Condorcet’a tenże, będąc już członkiem, a nawet stałym sekretarzem Akademii nauk, pisał do Turgot’a, którego został przyjacielem: »Bądź przychylny dla P. Thouvenel’a, jest to jedyny człowiek z całej mej rodziny, który mi przebaczył, że nie zostałem oficerem w kawaleryi«.
Kartezyusz, którego rodzina zajmowała mniej dostojne stanowisko w hierarchii szlacheckiej, nie mógł przecież jej dowieść, że nie przynosi mu wcale hańby zajmowanie się naukami i filozofią. Wszelako Kartezyusz, poświęcając się powołaniu naukowemu, miał środki pieniężne, których całkiem brakowało uczniowi Giraud de Kéraudon’a.
Na szczęście, młody nasz uczony zapoznał się z księciem Rochefoucauld’em, którego pozyskał protekcyę. Książę wyjednał mu pensyę i wprowadził do wielu domów znakomitych. Condorcet mógł więc pracować, a pracował z takim zapałem pod kierunkiem swego nauczyciela, że wkrótce go przewyższył.
Condorcet nie miał jeszcze dwudziestu dwóch lat życia, gdy przedstawił paryskiej Akademii nauk pracę swą: Studyum nad rachunkiem różniczkowym, który to przedmiot zajmował i dziś jeszcze zajmuje wielu uczonych, wykrywających w nim zawsze coś nowego. Najkompetentniejsi analitycy twierdzili, że w tej pierwszej pracy Condorcet rozwinął szczęśliwie idee Fontaine’a i wogóle uczonych, którzy mu oddawali pochwały w kolegium nawarskiem i pozostawali z nim odtąd w stosunkach przyjaźni.
Rozprawa Condorcet’a oceniana była w maju 1765 r. przez komisyę akademicką, której raport, zredagowany przez d’Alembert’a i Bezout’a, kończył się temi słowy: »Praca ta ujawnia nadzwyczajne zdolności, zasługujące najzupełniej na pochwałę Akademii«.
Studyum nad rachunkiem różniczkowym uznano za godne pomieszczenia w zbiorze: Savants étrangers à l’académie des sciences.
Powiadano, że Akademia nauk przyjęła tę pierwszą pracę Condorcet’a z wielkiem pobłażaniem. Opinii tej nie podziela wcale Lagrange, który w dwa miesiące po ocenie rzeczonej pracy pisał do d’Alembert’a: »Rachunek różniczkowy Condorcet’a zdaje się być godnym pochwał, jakie mu oddałeś«.
W aktach Akademii nauk z roku 1772 znachodzimy nową rozprawę Condorcet’a, która zyskała pochwały Lagrange’a, jeszcze większe od poprzedniej.
»Rozprawa ta — powiada Lagrange — obejmuje idee subtelne, które mogłyby dostarczyć materyału do wielu dzieł. Ostatni rozdział najwięcej mię zajął; otwiera on, że tak powiem, nowe pole w udoskonaleniu rachunku różniczkowego«.
Zbiory akademickie w Berlinie, Bolonii i w Petersburgu obejmują mnóstwo rozpraw Condorcet’a, któremi dowiódł bystrości swego poglądu i głębokiej wiedzy w matematyce. Różne te prace odnoszą się do kwestyi nowych lub wielce trudnych.
Możnaby zarzucić Condorcet’owi, o czem nawet Arago z pewnem uzasadnieniem wspomina, że zaniedbywał zastosowywać użytecznie swe odkrycia naukowe. Poprzestawał on na przedstawieniu pięknych formuł algebraicznych lub analitycznych, nie zadając sobie trudu uczynić je przystępnemi dla ogółu. Zdaje się, jakby nie chciał ułatwić innym »drogi, po jakiej sam dalej kroczyć nie miał odwagi«.
Ta wada Condorcet’a pozbawiła go tryumfu, jaki mógł odnieść, gdy proszono go w ważnej sprawie, aby, porzucając analizę czystą, przeszedł do matematyki stosowanej. Oznaczenie drogi komet należało zawsze od czasów Newton’a i postępu astronomii oraz geometryi wyższej do najtrudniejszych zagadnień.
»Bez wątpienia — powiada Arago — teoretycznie trzy obserwacye są aż nadto wystarczające do oznaczenia drogi kometarnej, która, jak nam się zdaje, jest paraboliczna; lecz elementy tej drogi są tak obliczone w równaniach, że zdaje się arcy-trudnem otrzymać je bez pomocy rachunku przerażającej długości. Zagadnienie, uważane z tego punktu, nie było rozwiązane nawet przez Newton’a, Fontaine’a, Euler’a i t. p., chociaż zajmowali się niem gorliwie«.
Akademia berlińska w kwestyi tej wyznaczyła konkurs; aż do tej epoki astronomowie obywali się bez rachunku wyższej geometryi w oznaczaniu dróg planet, poprzestając, jak i ich poprzednicy, na metodach graficznych, w których figurowały parabole tekturowe rozmaitych parametrów. Oceniając potrzebę dokładniejszych obliczeń, Akademia berlińska wyznaczyła nagrodę za proces bezpośredni, to jest czysto matematyczny. Nagroda, mająca być przyznaną w 1774 roku, odroczona została do 1778 roku. Condorcet podzielał z Tempelhof’em zaszczyt rozwiązania, którego mógł sam dostąpić, według zdania Lagrange’a, gdyby zastosował swą metodę do jakiejkolwiek komety. Condorcet doskonale rozumiał, że odstępował od programu, lecz, jak sam się przyznawał, miał niepokonany wstręt do rachunków, wymagających wytężonej uwagi. W matematyce był artystą, nie praktykiem.
Porzucając dziedzinę matematyki, nie jeden zapytać się może, jakie wistocie stanowisko zajmował Condorcet, gdyż jego wartości naukowej często zaprzeczano. Powiedzieliśmy wyżej, jak wielkie położył zasługi w analizie, i nikt tego zaprzeczyć nie może.
Co do pozostałych działów matematyki, podajemy następną sprawiedliwą krytykę, w której ocenionych jest zarazem dwóch uczonych:
»Przyznałbym — powiada Arago — że pracom matematycznym Condorcet’a brak tej wybitnej jasności, która w tak wysokim stopniu przejawia się w rozprawach Euler’a i Lagrange’a. D’Alembert, jakkolwiek sam pod tym względem nie pozostawał bez zarzutu, zachęcał jednak żywo, chociaż bezowocnie, Condorcet’a, aby miał nieco względu na czytelników. W marcu 1772 roku pisał do Lagrange’a: »Życzyłbym sobie, aby nasz przyjaciel Condorcet, obdarzony wiedzą i geniuszem, w inny sposób pisał; lecz z naturą jego praca, jakiej chce od niego, zgodzić się nie może«.
Druga próba Condorcet’a na polu matematyki stosowanej wywołała zgorszenie uczonych i zrodziła opinie wprost przeciwne, a dotąd jeszcze nie rozstrzygnięte. Chodziło tu o rachunek prawdopodobieństwa, którego twórcami byli Pascal i Fermat. Condorcet, rozpatrując się po nich w tym rachunku, stworzył rzeczywistą gałąź umiejętności matematycznej. Znane są dziś powszechnie usługi, jakie oddał Condorcet publiczności, wyprowadzając ze swej analizy prawa prawdopodobieństw, mniej ścisłe od innych praw naukowych, lecz bądź co bądź dokładne.
Drogą wyrozumowanego przekonywania zdołał on wpłynąć na zniesienie loteryi i innych gier hazardowych, w których kombinacye, mniej lub więcej zamaskowane, sprowadzają zawsze korzyści dla trzymających bank.
Na tym to rachunku prawdopodobieństwa, przedziwnie rozwiniętym przez Condorcet’a, opierają się dzisiejsze systemy amortyzacyi, dożywoci i ubezpieczeń wszelakiego rodzaju.
Aż dotąd Condorcet nie spotykał pomiędzy uczonymi oporu ani namiętnych wystąpień; lecz wkrótce to nastąpiło, gdy zamierzył pod rachunek prawdopodobieństwa podciągnąć fakty prawodawcze i rezultaty sądowe. To nowe pole oparło się wkraczaniu analizy matematycznej. Prawnicy obruszyli się, moraliści załamywali ręce, i dał się słyszeć powszechny okrzyk zgrozy przeciw zamachom geometryi.
Zgorszenie jednak nie było tak wielkie, jak sobie wyobrażano. Condorcet nie zamierzał bynajmniej, jak to pisał złośliwie La Harpe, występując przeciw filozofii, wydawać wyroków sądowych na podstawie formuł analitycznych, ani zastępywać świadków i dowodów gałkami czarnemi i białemi. Condorcet tylko, opierając się na cyfrach, chciał wykazać, że zdań potępiających niewinnego jest tem mniej, im sąd liczy więcej członków, rozpatrujących sprawę.
Horoskop, wyrzeczony o Condorcet’cie w kolegium nawarskiem przez Clairant’a, Fontaine’a i d’Alembert’a, sprawdził się w 1769 roku. Condorcet został ich kolegą w Akademii nauk, licząc wówczas 26 lat życia. D’Alembert listownie zawiadamia o tem Lagrange’a, wspominając, że rodzina Condorcet’a stawiała opozycyę jego kandydaturze.
Z pośród pierwszych prac akademickich Condorcet’a, jedna, dotąd nie wydana, jest wielce zajmująca. Jest to rozprawa, napisana na żądanie rządu hiszpańskiego, o Najlepszej organizacyi towarzystw uczonych.
Hiszpania właśnie zamierzała utworzyć Akademię umiejętności dla zabawki grandów i zajęcia kilku uczonych. W projekcie Condorcet miał uprzystępnić wejście do przyszłej Akademii tak uczonym, jak i figurom rządowym. Czyniąc to ustępstwo, Condorcet obowiązywał ministrów króla hiszpańskiego, aby w wyborze nie opierali się wyłącznie na zasadach religijnych, i w tej mierze stawiał im kwestyę następną:
»Czy myślicie, że akademia, złożona z ateusza Arystotelesa, z brahmanisty Pitagoresa, z muzułmanina Alhasena, z katolickiego Kartezyusza, z jansenisty Pascal’a, z ultramontanina Cassini’ego, z kalwinisty Huygens’a, z anglikanina Bacon’a, z aryanina Newton’a, z deisty Leibnitz’a, będzie gorsza od innych? Czy myślicie, że w podobnem towarzystwie nie będzie doskonale reprezentowaną geometrya, fizyka, astronomia?«
Arago, przytaczając powyższy wyjątek z tego ciekawego, nie wydanego dotąd dokumentu, dodaje: »Condorcet nie myślał tu tylko o Madrycie«.
Po śmierci Fontenelle’a żaden członek Akademii nauk nie chciał po nim objąć prezydentury ze względu, że musiałby się poddać zwyczajowi wypowiedzenia pochwały na cześć kolegi nieboszczyka. Wskazywano Mairan’a, który po wielu wahaniach objął tymczasowo krzesło prezydyalne do chwili stanowczego wyboru. Wreszcie jeden z najskromniejszych członków towarzystwa, Granjean de Fouchy, zajął to stanowisko pod warunkiem, że nie będzie nigdy zmuszony do naśladowania Fontenelle’a.
Zacny ten prezydent zajmował krzesło prezydyalne lat trzydzieści. Jakkolwiek nic nie działał, czuł się przecież znużonym dolegliwościami wieku. Jedni na następcę po nim pragnęli wybrać Buffon’a, inni Bailly’ego. Granjean zwrócił uwagę na Condorcet’a, najmłodszego kolegę, na który to wybór zgodziła się Akademia.
Condorcet nie szczędził niczego, aby się okazać godnym tego wyboru. Na brak zresztą materyału do pracy nie mógł się uskarżać. Zmarli akademicy w czasie od 1666 do 1699 r., z których żaden nie był uczczony na posiedzeniu publicznem, z głębi grobu przypominali się o spłacenie im należnego długu. W tę też stronę zwrócił się Condorcet.
Przedmiotem do wypowiedzenia mów pochwalnych byli słynni uczeni: Huygens, Roberval, Picard, Mariotte, Perrault, Roemer i inni.
Chociaż Condorcet nie poniżał w swych mowach pochwalnych Fontenelle’a, to jednak przekonał uczonych, że znał lepiej od synowca Corneille’a kwestye, o których tenże pisał. Zresztą styl Condorcet’a jasny, zwięzły zachwycił wszystkich z wyjątkiem małej garstki starych akademików, przywykłych do czczej frazeologii autora Wielości Światów.
Wiedza, równie jak historya, nie pragnie komplimentów.
Nie poczytując swego stanowiska za synekurę, Condorcet oddał się całkiem pracy, uzupełnił mowy pochwalne Fontenelle’a, dotyczące akademików zmarłych między 1699 a 1740 rokiem, nie pomijając i współczesnych mu uczonych, zmarłych od czasu wstąpienia jego do Akademii. Była to praca ciężka. Zmuszony był corocznie wygłaszać sześć do ośmiu pochwał.
Condorcet, spełniając ten obowiązek sumiennie, wygłosił pochwałę znakomitego geometry Fontaine’a, który był jego protektorem i przyjacielem. Mowę tę poczytywano za arcydzieło, tak ją przynajmniej nazwał d’Alembert w liście, pisanym do Lagrange’a. Wolter, któremu komunikowano kopię rękopismu, zażądał jej odpisu do swego osobistego użytku.
Od tej chwili Wolter korespondował z Condorcet’em, nazywając, go w listach, a nawet w adresie: »Monsieur plusque Fontenelle«.
Życiorysy Condorcet’a odznaczają się przedewszystkiem jak najściślejszą bezstronnością, nawet gdy chodzi o jego uczucia osobiste, i wykazują te strony biograficzne, w których czytelnik znajduje naukę i zajęcie. Najsurowszy krytyk nie dopatrzy nigdy w jego pismach, równie jak w pracach Franklina, apologii.
Najwidoczniejszem świadectwem bezstronności Condorcet’a jest pochwalna jego mowa, wypowiedziana o Buffon’ie, który był jego nieprzyjacielem i nieraz wyrażał się o nim z ubliżającem lekceważeniem.
»Znakomity ten naturalista — powiada Condorcet — posiadał duszę wrażliwą, podniosłą, w której zawsze uwydatniał się rozum. Potomność pomieści jego dzieła obok dyalogów ucznia Sokratesa i rozmów filozofa z Tusculum. Buffon więcej obrazowy, więcej pociągający od dwóch tych słynnych przyrodników Grecyi i Rzymu, łączy łatwość z werwą, wdzięk ze wspaniałością. Filozofia jego z mniej wybitnym charakterem, jest prawdziwsza i mniej zasmucająca. Arystoteles, można powiedzieć, pisał dla uczonych, Pliniusz — dla filozofów, Buffon — dla wszystkich wykształconych ludzi«.
Condorcet wkrótce został sekretarzem honorowym Akademii nauk; stosunki jego z Fontaine’m i d’Alembert’em przyczyniły się wielce do postępu wiedzy. Związki jego z Wolterem, a niemniej i obowiązki panegiryka, zwracały go ku literaturze, a z drugiej strony przyjaźń z Turgot’em skłaniała do prac z działu ekonomii społecznej. Wszędzie jednak znachodzimy w nim wolnomyśliciela.
Turgot w ostatnich latach panowania Ludwika XV, już był słynny z pism, traktujących o ekonomii politycznej i z ważnych usług, jakie oddał krajowi, będąc na stanowisku intendenta w Limoges; Turgot, wskazywany jako przyszły mąż stanu, mianowany został ministrem marynarki w 1774 r., po wstąpieniu na tron Ludwika XVI. W miesiąc potem powołany był do objęcia posady generalnego kontrolera finansów. Na obu tych stanowiskach Turgot zapewnił sobie pomoc Condorcet’a, który nie tylko podzielał jego poglądy w polityce i administracyi, lecz pozostawał z nim w blizkich, przyjacielskich stosunkach.
»Ich pojęcia, nadzieje, uczucia — powiada Arago — były całkiem identyczne. Niepodobna byłoby wymienić jednej gałęzi wiedzy, przedstawiającej dziś tyle kwestyi spornych, w którejby Turgot różnił się w zdaniu od Condorcet’a, nawet w niedostrzeżonych odcieniach«.
Obydwaj przekonani byli najmocniej o tej prawdzie, naówczas nowej, dziś jeszcze nie wszędzie uznawanej, że w kwestyi handlu »najzupełniejsza wolność jest jedynie użyteczna i sprawiedliwa«. Zgadzali się obydwa, że protekcya, wspierająca jedną jakąkolwiek gałąź przemysłu, szkodzi wszystkim, i że drobiazgowe ostrożności, któremi prawodawcy obwarowali swe przepisy, będące owocem ich lękliwości i niedołęstwa, były bez żadnej kompensaty, źródłem kłopotów, ucisków nie do zniesienia i strat rzeczywistych. W kwestyi wolności handlu zbożowego pogląd ich był niemniej zgodny. Obadwaj też domagali się tej wolności w zobopólnym interesie rolników, właścicieli i robotników, producentów i konsumentów. Wydawała im się ona prócz tego najlepszą drogą, wpływającą na obniżenie przeciętnej ceny rzeczy najniezbędniejszych, na wyrównanie, o ile to jest możebne, cen w całem państwie i na zaradzenie, jeżeli nie całkiem, to przynajmniej w części, klęskom miejscowych nieurodzajów.
Można sobie wyobrazić oburzenie, wywołane podobnym systemem, podejrzanym równie konsumentom, jak i producentom, gdy dziś jeszcze protekcyoniści powstają przeciw wolności handlowej, jaka obecnie jest zaledwie słabym zarysem w porównaniu z tą, której Turgot z Condorcet’em byli promotorami.
Inną, niemniej rewolucyjną zasadą dwóch tych mężów, zasadą, apostołowaną śmiało wbrew pojęciom wszystkich, były: »prawa natury, których żadne prawo nie może niweczyć«. Z pośród tych praw, nie ulegających przedawnieniu, stawiali w pierwszym rzędzie: »prawo jednostki zarządzania swą inteligencyą, rękoma i pracą«. Tym razem panowie majstrowie i przełożeni cechów podnieśli wrzask wielki. Wygłaszanie wolności pracy było w ich oczach zuchwałem bluźnierstwem.
Nie wiele sobie ważąc pociski nieprzyjaciół, jakkolwiek ci byli silni, Turgot z Condorcet’em potępiali przymusową robociznę, zniewalającą do bezpłatnej pracy nieszczęśliwych, dla których płaca była niezbędnym warunkiem istnienia. Wreszcie obaj głośno potępiali niecny handel niewolnikami, »bezwstydny rozbój, który od lat dwudziestu wyludnia ląd afrykański«, wołał Condorcet.
Oprócz tych starć uczony nasz musiał znosić przykrości, wynikające ze współzawodnictwa naukowego. Akademia rozdzieliła się na dwa nieprzyjazne sobie obozy. Jedni stawali po jego stronie, drudzy po stronie Buffon’a. Ten pisał do Necker’a, przyszłego i blizkiego następcy Turgot’a: »Nic a nic nie rozumiem szpitalnego szwargotu tych żebraków, których nazywacie ekonomistami«.
Złośliwsze, więcej jeszcze krzywdzące epitety spotykały reformatorów, gdy bronili swobód Towarzystwa naukowego, w którem jednym z najdawniejszych i najzasłużeńszych członków był niezaprzeczenie Condorcet.
D’Alembert w liście, pisanym dnia 15 kwietnia 1775 r. do Lagrange’a, wprost o ten zamach oskarża Buffon’a. » Znosimy, powiada, w łonie Akademii, ja z Condorcete’m, udręczenia, odstręczające nas od prac poważnych«.
Oskarżenie to wyjaśnia nam Arago: »Myśl wprowadzenia cenzury akademickiej — powiada — podsuwana ministrom Ludwika XVI-go, pochodziła od Buffon’a«.
Turgot, zamianowany ministrem skarbu, poczytywał za rzecz wielce pilną oddać Condorcet’owi posadę inspektora mennicy, której jednak tenże wzbraniał się przyjąć.
»Mówią w pewnych kółkach — pisał do Turgot’a — że pieniądze nic cię nie kosztują, gdy chodzi o zobowiązanie twych przyjaciół. Przyjmując posadę, uzasadniałbym pozornie te pocieszne gadaniny. Proszę cię więc, nic dla mnie nie czyń w tej przynajmniej chwili. Jakkolwiek nie jestem bogaty, nie pozostaję przecież w położeniu rozpaczliwem. Pozwól mi zająć miejsce pana Forbonnais, daj mi jaką ważną robotę, naprzykład układ miar, i bądź przekonany, że starać się będę zasłużyć istotnie na wynagrodzenie«.
W następnym roku Turgot, powziąwszy plan ogólny zaprowadzenia żeglugi na wodach, wewnątrz kraj przerzynających, powołał do przyjęcia udziału w tej pracy Condorcet’a, Bossut’a i d’Alembert’a. Komisyi tej powierzono zbadanie projektów, przedstawionych ministrowi przez zwolenników żeglugi, nie umiejących ani wymierzyć wód bieżących, ani obliczyć ich skutków. W tej mierze opracowali d’Alembert z Bossut’em projekt, który nawet rozpoczęto wprowadzać w życie podczas krótkiego pełnienia obowiązków ministra przez Turgot’a.
W przedmiocie tym pisał d’Alembert do Lagrange’a:
»Powiedzą ci, że jestem dyrektorem żeglugi kanałowej z płacą 6.000 franków, fałsz! Powodowani przyjaźnią dla Turgot’a, przyrzekliśmy, Condorcet, Bossut i ja, wydać opinię w kwestyi kanałów, lecz odmówiliśmy przyjęcia płacy, jaką nam minister skarbu ofiarował«.
Oto szpitalny szwargot żebraków, do jakich tych ludzi zaliczał Buffon!
Necker w celu zachwiania stanowiska politycznego Turgot’a napisał tendencyjne dzieło przeciw wolności handlu zbożowego. Condorcet, broniąc sprawy przyjaciela, a zarazem i własnej, odpowiedział broszurą, napisaną w tonie ironicznym, pod tytułem: »List rolnika pikardyjskiego do wzbraniającego pana Necker’a«.
Filozofowi fernejskiemu podobała się ta satyra.
»Ach! wyśmienicie — pisał Wolter do autora. — List do wzbraniającego doskonały. Powinien on sprowadzić na drogę logiki i dobrego smaku ludzi, jakkolwiek jest ich bardzo mało w Paryżu«.
Pomimo tego sądu Woltera przyznać trzeba, że list Condorcet’a daleki był od prześlicznych i dowcipnych dyalogów, jakie ksiądz Galiani, sekretarz ambasady neapolitańskiej w Paryżu, pisał w tymże przedmiocie.
Condorcet wydał nową broszurę szerszych rozmiarów, zatytułowaną: Uwagi nad handlem zbożowym. Na dwustu stronicach rozwinął wyczerpująco zagadnienie wielce trudne i zgnębił niepokonaną siłą logiki zwolenników Necker’a.
»Osoby, zajmujące w literaturze najdostojniejsze stanowiska — pisze Arago — stały się od tej chwili nieubłaganymi nieprzyjaciółmi Condorcet’a. Akademia nauk i Akademia francuska odczuwały w przykry sposób w ciągu długich lat skutki wynikłych stąd niezgód«.
Wszelako uspokoiły się powoli umysły po upadku Turgot’a, spowodowanym koalicyą ludzi interesowanych w bronieniu nadużyć.
Condorcet, nie zważając na oburzenie, wywołane nową jego broszurą Listy teologa, tudzież rewizyą Myśli Pascal’a, przedstawił się Akademii w 1782 roku. Przyjęty został podobnie, jak gdy pierwszy raz w jej progi wstępował; przeciwnikiem jego był Buffon, współzawodnikiem Bailly, nad którym odniósł zwycięstwo przewyżką tylko jednego głosu. »Oto jeszcze jedna wielka bitwa, w której d’Alembert odniósł zwycięstwo nad Buffon’em« — pisał Grimm w swej Korespondencyi. I niewątpliwie tak samo sądził d’Alembert, jeżeli jest prawdą, co przytacza La Harpe, że, wychodząc z sali posiedzeń, miał głośno wyrzec: »Więcej się cieszę, niż gdybym wynalazł kwadraturę koła!«
W następnym roku zgasł d’Alembert; Condorcet utracił w nim przewodnika, opiekuna i przyjaciela. Ulubioną sentencyą d’Alembert’a było: »Nie usprawiedliwiony jest zbytek jednych, gdy inni ludzie pozbawieni są chleba«. D’Alembert, zgodnie z tą prawdziwie ewangeliczną zasadą, nie pozostawił po sobie żadnego majątku. W ostatnich chwilach narzekał, że nie zabezpieczył losu swoim starym służącym.
Nagle przypomina sobie o swym przyjacielu Condorcet’cie, człowieku równie bezinteresownym, lecz zamożniejszym od niego, i testamentem przekazuje mu obowiązek zaspakajania potrzeb sług osieroconych. Legat ten Condorcet przyjął i spełniał ostatnią wolę d’Alemberta przez długie lata; po śmierci zaś Condorcet’a zięć jego z córką zajmowali się losem biedaków.
Wkrótce po śmierci d’Alemberta Condorcet, liczący wówczas 43 lat życia, zaślubił pannę Zofię Grouchy. Młodsza jej siostra została w późniejszym czasie żoną Cabanis’a, a młodziutki jej brat mianowany został za Cesarstwa marszałkiem. Pożycie filozofa z cnotliwą i piękną kobietą było najszczęśliwsze, jakkolwiek krótko-trwałe.
Wszelako zbliżał się rok 1789, groźny burzą.
Condorcet pomimo swych opinii postępowych nie został wybrany na członka Zgromadzenia konstytucyjnego; jedynem jego stanowiskiem politycznem w pierwszym okresie, rewolucyjnym były obowiązki członka paryskiej Rady municypalnej.
Jednakże to, względnie biorąc, skromne stanowisko nie wzbraniało mu wpływać na postanowienia Zgromadzenia narodowego, często też mógł działać energicznie, redagując adresy gminy, przedstawiane Zgromadzeniu.
Trzydziestego sierpnia 1789 roku, w chwili gdy Zgromadzenie narodowe miało odrzucić projekt wprowadzenia ulepszeń do ustawy zasadniczej, Condorcet pisał:
»Jeżeli nasi prawodawcy zamierzają pracować dla wiekuistości, trzeba, aby konstytucya zstąpiła z nieba, które jedynie, na co wszyscy się zgodzą, może dać prawa niewzruszone. Otóż zatraciliśmy sztukę starożytnych prawodawców czynienia cudów i mówienia przez usta wyroczni. Pytya Delficka i pioruny Synai od dawien dawna umilkły. Prawodawcy dzisiejsi są tylko ludźmi i mogą obdarzać podobnych im ludzi jedynie prawami równie doczesnemi, jak oni«.
Porzuciwszy w 1791 roku paryską Radę municypalną, Condorcet został jednym z sześciu komisarzy skarbu narodowego. Wkrótce potem w wyborach do Zgromadzenia prawodawczego brał udział.
Spełniał tu obowiązki sekretarza, później mianowany został prezesem, lecz wrodzona mu nieśmiałość w połączeniu z wielce słabą budową płuc oddalały go od trybuny.
»Jednakże — powiada Arago — gdy Zgromadzenie chciało wygłosić jaką odezwę w słowach poważnych i szlachetnych do ludu francuskiego, do armii, do stronnictw lub narodów obcych, prawie zawsze Condorcet stawał się jego organem urzędowym«.
Widząc wzrastające nienawiści osobiste, które miały wybuchnąć z taką gwałtownością w Konwencyi narodowej, Condorcet starał się je uspokajać, zwracając do burzliwych stronnictw te rozumne słowa: »Zajmujcie się mniej sobą, a więcej Rzeczpospolitą«.
Wybrany powtórnie do Konwencyi, Condorcet należał do sędziów Ludwika XVI-go. Nie wierzył, aby król mógł być sądzony; poczytywał go za nietykalnego, nie mógł oswoić się z tą myślą, aby sędziami króla byli ci sami ludzie, którzy występowali przeciw niemu w charakterze oskarżycieli. Według niego sąd powinien być ustanowiony przez Zgromadzenia wyborcze całej Francyi.
Gdy Konwencya potępiła króla, i tylko pozostawało zawyrokować o rodzaju kary, Condorcet starał się ją złagodzić. Zgromadzenie głosowało za karą śmierci, Condorcet przyłączył się do tych, którzy pragnęli odwołania się do ludu.
Szlachetne jego skrupuły sprawiły, że stał się podejrzanym.
Gdy zachodziła kwestya zastąpienia ustawy Zgromadzenia konstytucyjnego nowem prawem, Condorcet był jednym z dziewięciu członków, powołanych do wypracowania projektu. Po kilkumiesięcznych rozprawach projekt przedstawiony został Konwencyi narodowej; poprzedzony zaś był długim wstępem pióra Condorcet’a.
Ten żądał usilnie, aby rozpatrzono artykuły, lecz ważne wypadki, zaszłe tak w łonie Konwencyi, jak i poza jej obrębem, wpłynęły na odroczenie do czasu nieograniczonego rozpraw w tym przedmiocie.
Trzydziesty pierwszy maja sprowadził upadek Żyrondystów. Komisyi, złożonej z pięciu członków, wybranej z łona Komitetu ocalenia publicznego, polecono przygotować nowy projekt konstytucyi. Hérault de Séchelles, komisarz tej komisyi, złożył swą pracę 10 czerwca, a 24 tegoż miesiąca Konwencya głosowała za nową ustawą, która nigdy nie stała się obowiązującą, z ustanowieniem bowiem rządu rewolucyjnego wszelkie ustawy i prawa zawieszono.
W Piśmie do obywateli francuskich Condorcet śmiało wytyka ważne błędy pracy Hérault de Séchelles’a, a co gorsza jeszcze, ośmiela się twierdzić, że niektóre postanowienia, nie ulegające zarzutom, w drugim projekcie, są wprost zaczerpnięte z jego pracy. Niezwłocznie potem ex-kapucyn Chabot powstaje ostro przeciw niemu, wskazuje go Zgromadzeniu, jako nieprzyjaciela Rzeczypospolitej i spiskowca.
Dekret aresztowania Condorcet’a wkrótce wydany zostaje. Ostrzeżony wcześnie, filozof uchodzi; tegoż dnia wyjęty jest z pod opieki prawa, papiery jego zostają opieczętowane, dobra skonfiskowane.
Trzeba było coprędzej szukać schronienia. Dwóch uczniów Cabanis’a i Vicv-d’Azyr’a, a mianowicie: Pinel i Roger, którzy później pozyskali sławę w zawodzie lekarskim, przypominają sobie o domku Nr 21, przy ulicy Servandoni, gdzie dawniej mieszkali. Dom ten należał do wdowy po rzeźbiarzu Ludwiku-Franciszku Vernet’cie, blizkim krewnym artysty tegoż nazwiska.
Dzielna ta kobieta przyjmuje nieszczęśliwego, nie pytając się nawet o jego nazwisko. Czuwa nad nim z rzadkiem poświęceniem, zaspokaja wszystkie jego potrzeby, strzeże przez ośm miesięcy, nie wiele sobie ważąc niebezpieczeństwa, na jakie ją naraża ta bohaterska gościnność.
W tem to schronieniu Condorcet ułożył bez pomocy książek, posługując się jedynie swą pamięcią: »Historyczny obraz postępu umysłu ludzkiego«. Dzieło to nie zostało ukończone, lecz w takim stanie, w jakim je pozostawił autor, wywołało następne zdanie Daunou’a: »Nie znam żadnego erudyty, ani w kraju, ani za granicą, któryby, będąc pozbawiony książek, jak Condorcet, i mając jedynie pamięć za przewodnika, mógł ułożyć podobne dzieło«. W pracy tej nic nie wskazuje trudnych warunków, w jakich autor zostawał. Jednego słowa skargi w niem niema.
Condorcet, nie chcąc dłużej narażać swej dobrodziejki, kilkakrotnie zamierzał opuścić ofiarowany mu przytułek, lecz pani Vernet czuwała nad jego nieprzyjaciółmi i nad nim samym.
Wszelako poufnie ostrzeżony, że ma nastąpić rewizya w pomieszkaniu wdowy, postanowił dłużej nie pozostawać w jej domu, który też niebawem, używszy podejścia, opuścił.
Piątego marca 1794 roku Condorcet, ubrany w kaftan, w prostej czapce wełnianej na głowie, przestąpił próg domu przy ulicy Servandoni i skierował się ku ulicy Vaugirard. Odźwierna, której czujność omylił wybiegiem, wydała krzyk przerażający; pani Vernet nadbiegła, a dowiedziawszy się o ucieczce Condorcet’a, z przerażenia zemdlała.
Szlachetny zbieg szedł zwolna krokiem niepewnym, jak człowiek, odwykły od chodu.
Wyszedł wreszcie za bramy miasta. Słońce już było wysoko na horyzoncie, gdy stanął w Fontenay-aux-Roses, przed domem, zajmowanym przez jednego z jego przyjaciół, akademika Suard’a.
Co dalej zaszło nie wiadomo, Condorcet nie mógł już tej historyi opowiedzieć nikomu; czy go nie przyjęto, czy, jak utrzymują inni, Suard z żoną przyjęli go tylko na kilka minut, wyznaczając mu schadzkę w nocy w ogrodzie, od którego furtka miała być uchylona.

Trzeba przypuścić, że obietnica przyjaciela nie została
CONDORCET.
Ranny, wpół martwy z głodu i zimna, wstąpił do karczmy...
dotrzymana. Furtka pomimo parcia nie otworzyła się, nieszczęśliwy nie mógł się dostać do domu.

Błąkał się więc przez całą noc po wsi, poszukując bezowocnie schronienia w jakiej norze.
Nazajutrz z rana przybył do Clamart ze zranioną od kamienia nogą, wpół martwy z głodu i zimna.
Wchodząc do karczmy, zażądał jajecznicy.
— Z ilu jaj? — zapytano go.
— Z dwunastu.
Filozof, który posiadał tak rozległą naukę, nie wiedział, ilu trzeba jaj do zrobienia jajecznicy.
Odpowiedź jego wzbudziła podejrzenia. Rozpytywano go, kim jest i czem się trudni. Odrzekł, iż jest cieślą, nie myśląc o białości swych rąk, które go zdradzały.
Żądano, aby okazał papiery, niestety! nie posiadał żadnych.
Wszystkim obecnym tej scenie Condorcet wydał się podejrzanym. Aresztowano go i zaprowadzono z polecenia municypalności do Bourg-la-Reine.
Powiadają, że w drodze pewien winiarz, spotkawszy go kulejącego, chorego, tknięty litością ofiarował mu swego konia.
Szlachetny ten człowiek w owe czasy, kiedy się bano własnego cienia, był nadzwyczajnym wyjątkiem.
Nazajutrz 8-go marca 1794 roku, gdy dozorca więzienia w Bourg-la-Reine otworzył drzwi, chcąc oddać więźnia w ręce żandarmeryi, zastał tylko trupa.
Condorcet, unikając gilotyny rewolucyjnej, połknął truciznę, którą nosił w pierścieniu. Trucizna, wręczona mu przez Cabanis’a, była, jak utrzymują, takąż samą, jaką w 1814 r. Napoleon chciał się otruć w Fontainebleau.
W ten sposób zgasł człowiek, będący zaszczytem i chwałą Francyi, człowiek, obdarzony duszą podniosłą i rozległą inteligencyą.
Takich to smutnych ofiar wymagają rewolucye polityczne.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gaston Tissandier i tłumacza: anonimowy.