Lunatyk (Odyniec, 1874)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Edward Odyniec
Tytuł Lunatyk
Pochodzenie Poezye
Data wyd. 1874
Druk Drukarnia Gazety Lekarskiej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LUNATYK.



„Patrzcie! ach! patrzcie! co to za człowiek
Idzie po blasku miesiąca? —
Zacięte usta, twarz dumająca,
Sciężałych nie wzniesie powiek.

„Gdzież to on idzie z takim pośpiechem,
Gdy wszyscy śpią już głęboko?
Z jak przyjacielskim zda się uśmiechem
Wita się z drzewem, z opoką!

„Co mu jest? patrzcie! gdzie się on zbliża?
Chce–li wejść na skał tych czoła,
Gdzie ledwie sarna doleci chyża,
Lub dzikie skrzydło sokoła?

„Przebóg! on śpiący! — Wzrok–li mię łudzi?
On śpiący! widzę dokładnie.
Niech kto pobieży, niech go rozbudzi,
Inaczéj w przepaść tam wpadnie! —

„Słysząc to kilku młodzieńców z koła,
Chcą mu nieść pomoc z pośpiechem.
Wtém na wpół z żalem, na wpół z uśmiechem,
Sędziwy starzec zawoła:

„Stójcie, młodzieńcy! niech go niewcześnie
Nikt nie ostrzega, nie budzi;
Jestto lunatyk, co chodzi we śnie,
Człowiek nadludzki śród ludzi.

„Zawsze on nie rad z drugich, ni z siebie,
Zawsze myślami tęsknemi
Dziwaczne mary goniąc po niebie,
Nie dba że żyje na ziemi.

„A taka nad nim jest wola Boża:
Gdy księżyc w pełnéj lśni mocy,
On śpiący nagle zrywa się z łoża,
I śpiący błądzi śród nocy.

„Gdzie stare zamków leżą zwaliska,
W posępne lasów samotnie.
Gdzie się po skałach pnie ścieżka śliska,
Tam on pośpiesza ochotnie.

„A jak słyszałem od tych, co sami
Tego doznali za młodu,
Że go zwodniczy sen wtenczas mami
Wdziękiem rajskiego ogrodu.

„Lecz skoro ranne zabłyśnie zorze,
On przebłądziwszy noc całą,
Znowu spokojnie wraca na łoże,
Niepomny co się z nim działo.

„Wzrok tylko smutny, twarz tylko blada,
Od innych różnią go ludzi.
Lecz gdy się czasem idąc przebudzi —
Biada mu wtenczas, ach! biada!“ —

Rzekł: a młodzieńcy starca słuchali.
Zbiera się większy tłum ludzi,
Tamci szydzili, ci żałowali,
Ale go żaden nie budzi.

A on tymczasem coraz się zbliża
Do niedostępnych skał czoła.
Gdzie ledwie sarna doleci chyża,
Lub dzikie skrzydło sokoła.

On idzie śmiało — światłość księżyca
Zda się mu służyć za stopnie;
Dziką radością jaśnieją lica,
Usta się śmieją okropnie.

Nagle do góry podniósł ramiona,
Na skałę uścisk zarzucił.
I z gwałtownością ciśnie do łona —
Przebóg! — i wtém się ocucił.

„Gdzież to ja jestem? Co mi się śniło?
Jaka tu przepaść podemną?
Przed chwilą takie słońce świeciło.
Teraz tak zimno, tak ciemno!

„Tu mię kochanki wabił blask oka,
Stali przyjaciele wierni.
Zamiast kochanki — zimna opoka,
Zamiast przyjaciół — krzak cierni!

„Przepaść mi wsteczną przelega drogę,
Przedemną same pustynie!
Iść daléj nie chcę, wrócić nie mogę —
Nieszczęsny! cóż więc uczynię?

„O! śnie mój słodki! Gdzież znajdę ciebie?
Gdzieś mi tak rychło upłynął? —
Pójdę cię szukać — w piekle, czy w Niebie!“ —
Rzekł, skoczył w przepaść, i zginął.

1824.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Edward Odyniec.