Ludzie elektryczni/Tułacze

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Ludzie elektryczni
Podtytuł Powieść fantastyczna
Tom I
Wydawca Bibljoteka Książek Błękitnych
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Graficzne „Polska Zjednoczona“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
TUŁACZE.

Przez chwilę dłuższą stali naprzeciw siebie nieruchomo, wpatrując się w siebie, mierząc się pełnemi ciekawości, badawczemi oczyma…
Widać w nich było i rozradowanie jakieś dziwne, i ciepło serdeczne, i wiły się pytania, których usta wypowiedzieć nie mogły, czy nie chciały…
Wreszcie przerwał to milczenie pierwszy Halicz…
— Wuju! — rzekł cicho, zwracając się do starca, i wyciągnął ku niemu ramiona.
— To ty, siostrzeńcze! — odrzekł mu starzec, — ty, tak wielki i głośny obecnie… ty, co wzniósłszy się dzięki reklamie gazeciarskiej tak wysoko, odmawiasz przyjęcia rodaka, odprawiasz go od progu, nie zapytawszy się uprzednio, czy nie jest głodny?… Czy jadł co? czy ma środki do życia? Wytłumacz mi się, proszę, z tego, a w tedy dopiero podam ci rękę... Inaczej obcy sobie jesteśmy.
Na twarzy Halicza ukazał się rumieniec.
— Daruj, wuju, — rzekł po chwilowym namyśle, — przyznaję się, zawiniłem. Lecz teraz tylu schodzi się rodaków bez chleba, tylu ich prosi o zajęcie lub pomoc, a ja, przy całym nawale swej pracy, nie mogę udzielić im ani sekundy czasu. Dlatego też muszę odprawiać ich...
— Dlatego, — surowo rzekł starzec, siadając na fotelu, — to zbyt błahy powód. Pamiętaj, że to są tułacze, bez dachu, bez chleba, włóczący się po całym świecie, pędzący marny żywot... Pamiętaj i o tem, że my wszyscy tworzyć winniśmy jedno wielkie bractwo, jeden wielki zakon, którego członkowie wszyscy wzajemnie pomagać sobie winni, i że wszystko winno być wspólne. Wspomnij też sobie i rozmowy, i plany, i rojenia wspólne nasze, w Dębogórze snute, a wtedy sam uznasz, czy postąpiłeś słusznie i sprawiedliwie.
Inżynier Halicz, człowiek o wszechświatowej sławie, stojący na czele olbrzymiego przedsięwzięcia, rozporządzający olbrzymiemi funduszami, twórca potężnego dzieła, które imię jego rozsławić miało po całym świecie, słuchał słów starca z opuszczoną na piersi głową.
— Tak, przyznaję, — odparł wzruszonym głosem, — nie postąpiłem tak, jak powinienem był postąpić. Pochłonięty nadmiarem pracy, zapomniałem, wuju, o wszystkiem, i, proszę cię, przebacz mi to zapomnienie, zwłaszcza, że cała teraźniejsza praca moja ma na celu dobro właśnie tych rodaków — tułaczy...
Starzec zmarszczył brew i, patrząc na niego badawczo, rzekł:
— Opowiedz mi o tych planach swoich. Są one tak fantastyczne i tak olbrzymie, że, czytając o nich artykuły dziennikarskie i reklamy, nie chce się im wprost wierzyć. Zdjął mnie też lęk, panie siostrzeńcze, czy obracając się w sferze aferzystów giełdowych paryskich, nie przejąłeś się ich zwyczajami, lub też nie wpadłeś w ich sidła i nie umaczasz rąk w jakiejś brudnej sprawie.
— Wuju, — zawołał z wymówką w głosie Halicz, — znasz mnie chyba dobrze, i wiesz, że nie zdolny jestem do czynu, któryby się minął z pojęciem uczciwości i honoru. Sprawa i dzieło, do którego się zabieram, bezwzględnie muszą być czyste i pewne, gdyż inaczej nie przystępowałbym do nich... Ci bankierzy i miljonerzy są tylko narzędziem w mem ręku... narzędziem, dostarczającem mi środków do przeprowadzenia planów moich.
— Opowiedz więc mi o nich, — rzekł już znacznie łagodniej starzec, — wtajemnicz i mnie w nie, bym choć w drobnej może cząstce mógł ci się stać pomocny.
Inżynier Halicz na to wezwanie podszedł do stołu, wziął leżącą na nim mapę, i rozwijając ją przed starcem, mówić zaczął:
— Patrz, wuju na te bezbrzeżne, bezkreślne prawie morze piasku, jakie przedstawia Sahara... Leży ona odłogiem, nieurodzajna, pusta, podczas gdy miljony ludzi nędzę cierpi, głód znosi, nie mogąc znaleźć pola do pracy, gdyż ziemia uprawna płodami swemi wykarmić ich nie może. Oto zadaniem mojem i celem jest te bezpłodne przestrzenie uczynić urodzajnemi, zdatnemi do uprawy, do rodzenia owoców i zbóż... Prócz tego, wyzyskać chcę niepotrzebne skarby mineralne, kryjące się pod piaszczystą powierzchnią tej pustyni.
— Plan piękny, — rzekł starzec, który z uwagą słuchał opowieści Halicza, — lecz przy pomocy czego dokonasz tych cudów?
— Przy pomocy elektryczności, — odparł spokojnie zapytany — ona to zdolna jest dokonać wszystkiego, i ona to jest głównym czynnikiem, który posłuży do odrodzenia się pustyni...
— I ty sam... sam, chcesz dokonać tego dzieła?...
— Nie, wuju, nie sam... mam pomocnika, który już z pierwszym transportem potrzebnych maszyn i narzędzi wyruszył na Saharę... Jest nim bratanek mój, a twój wnuk, Czesław... Pracował on dłuższy czas pod moim kierunkiem, wtajemniczony jest we wszystkie me plany, projekty i wynalazki, tak, że w razie mej śmierci, on jeden tylko mógłby być odpowiednim kierownikiem rozpoczętych prac i przygotowań... dalszym wykonawcą mych planów.
Zamyślił się starzec nad słowami jego, wreszcie zapytał:
— A skąd weźmiecie kolonistów do zaludnienia przygotowanych do uprawy terenów.
— Skąd?... a czyż to mało ludzi rok rocznie odrywa się od roli, od pracy przy niej, by podążać za Ocean po chleb, po zarobek... I tam już jednak uczuwa się przeludnienie... Toż całą tę falę emigrantów skierować chcemy na utworzone przez nas kolonje, przyczem dawać im będziemy warunki jaknajdogodniejsze. Oderwani od ziemi ojczystej, tułacze ci bliżej będą kraju rodzinnego, będą mogli łatwiej z nimi utrzymać kontakt, złączeni razem, nie zatracą tak rychło mowy ojczystej, a zbogacając się tu, nieść pomoc w potrzebie Ojczyźnie będą mogli, zwłaszcza, że o zachowanie odrębności narodowej każdej grupy kolonistów gorąco dbać będziemy i energicznie zapobiegać ich wynaradawianiu...
Umilkł Halicz, a starzec siedział w milczeniu, z głową wspartą na dłoni. Wstał wreszcie, wyciągnął do siostrzeńca ramiona i rzekł:
— A więc niech Bóg ci błogosławi w pracach twych i zamiarach... Jeżeli w dziele twem para rąk przydać się może — masz mnie. Staję do pracy pod kierunkiem twoim, widząc, że dzieło to twoje uczciwem jest i że dobro ludzkości ma na celu… Lecz nie chcę stawać do pracy z gołemi rękoma… Zakupię paręset akcyj tego przedsiębiorstwa i, jako akcjonarjusz, żądam stanowczo, byś wysłał mnie na teren przyszłej pracy, do Afryki…
Gorąco uścisnął go Halicz i zawołał:
— Nie mógłbym marzyć o lepszym pomocniku nad wuja. We trzech teraz stworzymy dzieło, które wiekopomnem będzie i które do uszczęśliwienia ludzi przyczyni się znacznie.
— Kiedyż więc mam jechać? — spytał niecierpliwie starzec, wskaż mi termin i udziel instrukcyj… Pragnę czynu, pragnę dokazać, że przydać się do czegoś mogę.
Inżynier Halicz spojrzał do notatnika i spytał:
— Czy mógłby wuj wyruszyć w drogę za trzy dni?
— Choćby jutro nawet, — odrzekł zapytany, — rzeczy mam spakowane, tak że tylko siadać na okręt i jechać.
— A więc za trzy dni, — ciągnął dalej Halicz, — wyrusza z Marsylji do Algieru okręt, naładowany częściami maszyn i przyrządów, potrzebnych nam do budowy pierwszej stacji. Możeby wuj udał się nim, a na miejscu, w Algerze, roboty będzie już niemało… Czesław udzieli tam wujowi potrzebnych wskazówek.
— Dobrze, mój chłopcze! — odrzekł, wstając, starzec, — przechodzę w zupełności pod twoją komendę, i posłusznie rozkazy wykonywać będę. A wiesz dobrze, że subordynacja jest mi dobrze znaną... Żegnaj zatem, a w przeddzień wyjazdu wpadnę do ciebie po rozkazy.
Uściskali się serdecznie, i starzec wyszedł, a inżynier Halicz stał chwilę pogrążony w zadumie...
Zasiadł potem przy biurku i gorączkowo zabrał się do pracy...







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.