Litwa za Witolda/1391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Litwa za Witolda
Podtytuł Opowiadanie historyczne
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1850
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1391.

W tym czasie, od dawna złożony chorobą, Mistrz Konrad Czolner, umarł nareszcie: na miejsce jego do niejakiego czasu zastępcę tylko mianowano, gdyż dla pilnych zajęć i wojny z Litwą, czasu na wybór nowego Mistrza nie miano. Że Polska nie korzystała z téj chwili bezkrólewia w Zakonie, nie ma w tém nic dziwnego: gdyż raczéj stawała wyzwana do wojny, niżeli wojnę poczynała, a ostateczność chyba do wstąpienia w kraje Krzyżackie nakłonić ją mogła. Litwę Witold podburzał, a Polacy dotąd spraw Litewskich krwią swoją obléwać nie bardzo byli radzi. Daremnie przypisują to zabiegóm Zakonu u Królowéj lub radóm Sędziwoja Wojewody Kaliskiego, jakoby Zakonowi przychylnego.
Znaczna liczba Litwinów znajdowała się podówczas na ziemiach i koszcie Zakonu, ale zręcznie podzielono ich na małe gromadki: X. Jan Olszański i Jerzy Bełzki, mieszkali w Morungen, X. Symeon Jawnutowicz, wzięty pod Wissewalde, uwięziony był w Malborgu; — inni po zamkach, wieżycach, pod strażą ścisłą i dozorem bojaźliwym byli trzymani. Liczono ich wszystkich do dwóch tysięcy głów. X. Witold z rodziną mieszkał w Bartensteinie: tu do niego przybyli posłowie X. Bazylego Dymitrowicza, po zaręczoną córkę Witoldową: Anastazją. Posłowie ci, Alexander Pole, Belewut i Seliwan, w Styczniu przyjechali; odprowadzona przez X. Olszańskiego, morzem odpłynęła z Gdańska, i przez Psków i Nowogród Wielki do Moskwy udała się, gdzie dnia 21 Stycznia zaślubioną została W. X. Bazylemu, przyjąwszy na chrzcie imię Zofji. Małżeństwo to zadziwić może, gdyż dla żadnych widoków związku potrzebnego ze strony W. X. Moskwy zawarte być nie mogło. Umówione gdy Xiąże Bazyli powracał z wygnania, a Witold był tylko udzielnym Xiążęciem niewielkiéj posiadłości; spełnione prawie w niewoli, bo na obcéj ziemi; — nie okazuje rachuby. Jest podanie, jakoby to być miało dotrzymaniem obietnicy w roku 1386 uczynionej, gdy Witold zachwycił Bazylego w jakiémś mieście niemieckiém, uwalniając go za zobowiązaniem zaślubienia córki. Ale to przypuszczenie najmniéj wiary godne.
Na miejscu zmarłego Czolnera, wybrany został wreszcie Marszałek Zakonu i dotychczasowy jego zastępca Konrad Wallenrod, człowiek umysłu wyższego, ale oddany życiu niezakonnemu wcale, wystawność i przepych lubiący, nadewszystko rozrzutny. Konrad widział jak groźną dla Zakonu była Polski potęga, a mając po sobie Sędziwoja Wojewodę Kaliskiego, chciał i spodziewał się zawrzéć pokój, choćby czasowy tylko, starając téż o zamianę jeńców. Szczególniéj pragnął osobiście widziéć się z Królem, aby nieprzyjaźń Polski z Zakonem o ile możności uśmierzyć. Rachowano na Sędziwoja, jako na opiekuna, i na stateczną pomoc z jego strony. Tymczasem na wszelki przypadek gotowali się do wojny, odnawiając umowy dawniejsze z Pomeranją. Zdało się istotnie zbliżać ku pożądanemu pokojowi, gdy Wojewoda Sędziwoj ze Strusiem i Arnoldem Waldau w tym celu w Kwietniu do Marienburga przybyli. Umówiono się tu, aby na dzień S. Małgorzaty (d. 12 Lipca) na wyspie Wiślnéj u Złotoryj zjazd był złożony, na który obie strony wysłać miały po cztéréch pełnomocników, z zupełną władzą rozsądzenia sporów tyczących się Litwy, Rusi, Polski i Pruss, wedle prawa i przyjacielskiéj miłości. Jeśli tym udałoby się zgodzić na pewne punkta, oznajmić mieli Królowi i Mistrzowi, aby piérwszy do Raciąża, drugi do Torunia zjechał, dla obmyślenia miejsca ku osobistemu widzeniu się. Między Prussami, Litwą i Rusią, od ostatniéj Niedzieli przed Zielonemi Świątkami, do cztérnastego dnia po Ś. Małgorzacie (27 Lipca) włącznie, stały pokój i zawieszenie broni trwać miało, w co i Inflanty zajęto, a W. Mistrz wysłać miał natychmiast rozkazy stosowne. Przez ten czas wzajemne stosunki między Prussami i Polską z obu stron, handlowe i wszelkie inne sprawy bez przeszkody odbywać się miały, jak zdawna bywało. Króla poddanym pozwolono do Torunia i Gdańska, na morze i gdzie się im podoba handel prowadzić wedle żądania; a poddanym Mistrza w sprawach handlowych jechać do Krakowa, Węgier i na Ruś, lub w inne królewskie kraje i miasta; nie zmuszając piérwszych i drugich do składu koniecznego towarów w Toruniu lub Krakowie, dozwalając owszem swobodnie rozporządzać niemi, wedle zwyczaju. Jeśliby zaś w tym przeciągu czasu Kupcy obu krajów, dla niepewności na morzu lub innych przeszkód nie pokończyli spraw swych i w porządek ich nie przywiedli, a Król i Mistrz nie mogli ostatecznie się o pokój zgodzić; kupcóm obu krajów, od dnia Ś. Małgorzaty, do blizkiego Ś. Jana (29 Sierpnia) dano czas jeszcze, bez wszelkiéj przeszkody sprawy swe urządzić i kupią do kraju przewieść. Wreszcie zabezpieczono jeszcze mocno, aby ziemie litewskie i ruskie, w czasie zawieszenia broni umówionego, nie czyniły szkód i napaści (wypraw) na chrześcian, lub na inne ziemie ruskie, ani radą, ani pomocą nie stając Królowi, ni Król im; jeśliby zaś przez kogo napadnięte zostały, własnemi siły bronić się mają. Pokój trwający naruszonym przez to być nie może. Zakon toż samo przestrzegać zobowiązał się. (Actum in castro Marienburg die prescripta scriptum vero in pisser. Sabato post diem Corporis Christi sub anno ejusdem et prefertur CCC nonagesimo primo. Cod. dipl. lithv. p. 73).
Działo się to dnia 8 Kwietnia, ale wkrótce potém nadziei nie było najmniejszéj zawarcia dalszych umów; Zakon zyskawszy na czasie użytym do przygotowań wojennych, zerwał sam z Polską dla przyczyn nam niewiadomych.
Zastanawiają warunki rozejmu tém, że Litwę od Polski usiłowały zupełnie oddzielić, wszelkiéj pomocy i solidarności z krajem, do którego już przyłączona była, nie dopuszczając.
Nie wiémy, czy to były pozory tylko, czy istotne chęci zawarcia niepodobnéj do utrzymania zgody; to pewna, że tymczasem nie zwoływane głośno i na pozór nie żądane nadpłynęły posiłki z zachodu.
Z Niemiec przyciągnęli pięciuset Rycerzy, pod chorągwią Margrabi Misnji Friederyka, któremu towarzyszyli inni Rycerze i Hrabiowie: dwóch Szwarzburgów, Hr. Gleichen i Plauen. Około Ś. Jana do Pruss przybyli, przyjęci zostali jak zwykle gościnnie, z okazałością Xiążęcą. Za niemi ciągnęły jeszcze tłumy rycerzy Niemieckich, z dalszych téż ziem: Francji, Anglji, Szkocji, ciekawi i chciwi boju z pogany. W Królewcu było ognisko sił zbiérających się na nową wyprawę. Tu stół poczestny (Ehrentisch) zgotowany na przyjęcie, uczty i biesiady poprzedzały walkę. Gdy Marszałek przygotowaniem do wyprawy się zajmuje, Szkoci z Anglikami tak się zwaśnili (jak to zwykle sąsiedzi), że do oręża przyszło, i Hr. Wilhelm Douglas, z jednym z krewnych swych w pojedynku poległ. Nastąpiły potém spory Anglików z Francuzami, aż Marszałek unikając dalszych, odłożył zastawienie stołu poczestnego do wstąpienia na ziemię nieprzyjacielską, i nie czekając dłużéj, ruszył z pod Królewca, sam na czele zebranych stanąwszy. Wojsko, do którego Witold ze Żmudzinami się przyłączył, wynosiło do 46,000 ludzi; zakładano sobie za cel znowu, dobycie zamków Wileńskich.
Szły naprzód: chorągiew Zakonu, potém Ś. Jerzego, w końcu Margrabiego Misnji, i tak zatoczyły się obozem kładnąc pod Kownem, za prawym brzegiem Wilji, na wysokim brzegu, u zbiegowiska dwóch rzek. Tu nakryto ów przyobiecany stół poczestny, ucztę rycerską, przyjęcie wspaniałe, na który wszelkie potrzeby, żywność i napoje sprowadzono z Królewca.
Wedle obyczaju Marszałek przodkował. To uroczyste przyjęcie odbyło się z przepychem i zbytkiem nigdy dotąd niewidzianym. Łupy Litewskie płacić to miały! Zajęli miejsca wedle stopni i blasku imion Hrabiowie i Rycerze pod bogatym namiotem, przed stołami uginającemi się od sréber i złota, gdyż statki przywiozły tu wszelki sprzęt potrzebny. Koszta téj uczty bezprzykładnéj, liczono wespół z żołdem najętych na wyprawę ludzi, do 500,000 grzywien srébra.
Po téj głośnéj, a rozgłoszonéj nad miarę potém po Kronikach uczcie; wojsko ruszyło za Wilją ku rzece Strawie, i rozdzielając się zmierzało ku południowi. Mistrz z gośćmi obrócił się ku Trokom, ale znalazł je przez Skirgiełłę do koła opalone, i pociągnął śpiesznie dla połączenia z drugim oddziałem, który Witold i Marszałek Zakonu wiedli około Poporć, niszcząc i paląc do Wilkiszek. Przybycie Mistrza znagliło warownię do poddania się; zdali ją Litwini przyjaźni Witoldowi, a Polacy tylko do ostatka zdać się nie chcąc, poszli w niewolę. Zameczek ten, nie tak wielkością swoją, jak położeniem panującém nad Niemnem, był ważny. Dobywano potém zameczku Wissewalde (wisswaldau — wszystkiém władam), który spalono, i trzechset ludzi w niewolę uprowadzono. Tymczasem nadciągnął Mistrz Inflantski z wojskiem swojém, na którego czekano tylko jeszcze, aby pójść całą siłą na Wilno. Przyszła tu wieść, że nieprzyjaciel sam wszystko na kilka mil jak w Trokach (nauczywszy się sposobu tego od osady Krzyżackiéj w Grodnie) popalił, aby długiemu oblężeniu zapobiedz.
Kroniki Zakonu, chcąc Niemcóm wstydu oszczędzić, nie piszą, żeby być mieli w tym roku pod samém Wilnem; dodają, że późna jesień nie dała im tego dokonać. Za Kronistami poszli równie troskliwi o sławę Zakonu Historycy, i posłuszni krytyce Niemieckiéj Pisarze nasi niektórzy. Świadectwo przecie Kronik własnych, choćby dat dokładnych nie dawały, jest tu stanowcze i wypadek ten niewątpliwym czyni.
Z pod Trok (jak piszą) ruszyły wojska Wallenroda pod Wilno, które Oleśnicki zasłyszawszy o ciągnieniu ogromnych sił, wynoszących z Inflantczykami 60,000 ludu, wcześnie do koła opalił, nie dając nieprzyjacielowi miejsca, gdzieby się mógł przytulić; miasto nawet zniszczone zostało, a ludność pozostała schroniła się znów do Krzywego grodu, na nowo Kobyleniem, szrankami i płotami z surowéj sośniny i dębiny opasanego.
Krzyżacy przyciągnęli i położyli się obozem między Krzywym Grodem a Kościołkiem Panny Marji na Piaskach, lecz Oleśnicki nie czekając rychło się do szturmu wezmą, zrobił w kilka dni po przybyciu ich, wycieczkę nocną na obóz nieprzyjacielski, tak silną, że straciwszy doń dużo ludu, uszli Krzyżacy, na chłód i mrozy niepowodzenie swe składając. Czasu jednak pozostałego jeszcze przed zimą przedsięwzięli użyć, na budowanie zameczków drewnianych, tych gniazd jastrzębich, które nad brzegami rzek sobie słali. Pociągniono ku dwóm rozpoczętym już gródkom na wysepkach o półmili od Kowna, z których jeden podobno był starym Bajerburgiem.
Oba, na cześć Margrabiego Miśnji, ozdobiono jego chorągwiami. Ritterswerder także na nowo odbudowany, i te trzy zamki Witoldowi, ku któremu lud zewsząd, jak zapewniają Krzyżackie Kroniki, płynął, uważając go już za Pana swego, oddano dla osadzenia ludźmi. Oddziały pojedyncze wojska niszczyły i paliły tymczasem wsie, osady, grodki, które zachwycić mogły. Witold wsparty ludem litewskim, oprócz posiłków Krzyżackich, rachował teraz jeszcze na znaczną przyobiecaną mu pomoc w ludziach, których nadesłać miał zięć jego W. X. Moskiewski.
Zaraz po ustąpieniu Krzyżaków, Oleśnicki wysłał X. Wigunda Alexandra z kilką rotami jazdy litewskiéj i trzema rotami piechoty, dla zabrania na powrót wydartych i pobrania nowo zbudowanych zamków. Ritterswerder oblężony i uciśniony był tak, że o niewiele chodziło, iżby się poddał, ale zniecierpliwiony Wigund odstąpił od niego za wcześnie. Obie strony rzuciły się teraz do oblegania grodków, Witold dostał Merecza (Merkenpille), a Polaków tu zabranych do Malborga odesłał; poczém Marszałek i Komandor Osterodemski połączyli się z Witoldem dla wspólnego działania przeciw Grodnu, które koniecznie Witold chciał odzyskać.
Zamek Grodzieński osadzony był Polakami, Rusinami i Litwą, która w początku oblężenia potężnie się broniła przeciw szturmom i postrzałom działowym na mury skierowanym. Pożar, jak zwykle w takich razach, rzucony przez zdrajców na nieprzyjaciół, zmusił zamek do poddania. Wśród ognia już Polacy z Rusią i Litwą, posądzając ich o zdradę, waśnić się poczęli, nie ratując, ani się broniąc. Wśród szturmu już, Litwa przemogła garść Polaków, ugasiła ogień, zamknęła Polską załogę w jakimś gmachu, a sama pośpieszyła zamek poddać Witoldowi. Polacy poddali się Marszałkowi, który z nich piętnastu ściąć, a resztę do Pruss uprowadzić kazał. Zamek przeszedł we władanie Witolda.
W tym prawie czasie, ulubiony brat królewski Wigund, na którym wielkie spoczywały nadzieje, nie bez podejrzenia o truciznę, umarł bardzo młodo. Jemu dotąd zdawał się Jagiełło władzę namiestniczą nad Litwą przeznaczać. Wigund najmniéj Litwin, bo zmłodu wychował się wśród Polaków, najupodobańszy był im i Królowi: pobożny, łagodny, zrzucił z siebie skórę dzikiego poganina, a przywdział szaty chrześciańskie.
Trzymał on z rąk Jagiełły nadane Kiernów, Bruczyszki i Czeczersk, w r. 1385; potém Bydgoszcz i Inowrocław. Bezdowodnie obwiniano Witolda o podanie mu trucizny, wedle owego prawnego aforyzmu, który winnego szukać każe w tym, komu wina korzyścią być może. Alexander stawał wprawdzie na zawadzie Witoldowi, lecz żaden by najmniejszy dowód głuchego odgłosu tego nie potwierdza.
Ciało Wigunda pochowane zostało w kościele Zamkowym Wileńskim, obok Korygiełły, i późniéj do Krakowa przeniesione. Król czule do brata przywiązany, tracąc człowieka, na którego w Litwie rachował, codzień bardziéj o niezdolności Skirgiełły przekonany, widząc nieskończone roztérki w ojczyznie, która uspokojenie swe jednemu tylko silnemu ramieniowi Witolda winną być mogła; począł się nakłaniać do tajemnych z nim układów. Śmierć brata i zniszczenie Litwy, głównemi były powodami do zabycia nieprzyjaźni i srogich uraz wzajemnych. Wycieńczenie kraju w skutek długiéj i nic nie oszczędzającéj wojny było takie, że Jagiełło musiał ustawicznie nadsyłać żywność nawet nie tylko dla załóg po zamkach, ale nawet dla ludu. Żmudź zaopatrywać musiano w chléb, w jarzynę, aby z głodu nie poddała się Witoldowi, w rozpaczy i zniszczeniu sądząc opuszczoną.
W tak opłakanym stanie kraju, jedna zgoda i powierzenie losów Litwy silnéj ręce Witolda, ratować go mogło. On jeden zdolny był, i braci Jagiełły, i możnych, i Zakon, i hołdowników ruskich, utrzymać postrachem, grozą, sprawiedliwością surową w posłuszeństwie.
Lecz trudno było zbliżyć się do Witolda, strzeżonego przez Krzyżaków nieufnie. Dawniéj podobno zaręczony z Ryngalą, siostrą Witoldową Henryk syn Ziemowita Xiąże Płocki, podjął się być pośrednikiem między Królem a Xięciem. Od czasu swoich zaręczyn, Henryk oblókł był przez rachubę suknię duchowną, a chociaż dwoje tylko święceń odebrał, mianowany był już Biskupem Płockim. Ten, pod jakimś pozorem, ze zleceniem umówienia się o zgodę i pełnomocnictwem zupełném, z Dobrzynia do Balgi i Christburga się dostał. W Christburgu poufale zwierzył się Komandorowi, że chciałby widzieć i porozumieć się z Witoldem. Krzyżacy uwierzyli mu i kłamaną przychylność jego dla Zakonu wzięli za prawdziwą; przyjęli go bardzo uczciwie w Christburgu, i odesłali ztąd do Witolda, który przebywał w Ritterswerder.
Spełnił Henryk posłannictwo swoje, przedstawując Witoldowi, że od niego tylko zależy, objąć rządy Litwy, gdy zerwie z Zakonem, Król bowiem Wielkorządztwo, stolicę i zwierzchnią władzę oddać mu ofiaruje, z warunkiem tylko przysięgi posłuszeństwa i wierności Koronie. Skirgiełło nawet znienawidziany od ludu, przekonawszy się sam, że w Litwie utrzymać się nie potrafi, miał tu zgodnie z Królem działać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.