Literatura wspaniałomyślnych uczynków

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Mark Twain
Tytuł Literatura wspaniałomyślnych uczynków
Pochodzenie Król i osioł oraz inne humoreski
Wydawca E. Wende i S-ka
Data wyd. 1925
Druk Zakł. Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LITERATURA WSPANIAŁOMYŚLNYCH
UCZYNKÓW

Przez całe swe życie, począwszy od dzieciństwa, nie opuszczał mnie nałóg czytania znanego zbioru anegdot, skreślonych piórem znakomitego, wszechświatowej sławy bajkopisarza. Czytałem je bądź gwoli nauce, bądź gwoli przyjemności, którą mi sprawiały. Zbiór tych anegdot zawsze leżał u mnie pod ręką, i zawsze, ilekroć poczynałem źle myśleć o rodzaju ludzkim, zwracałem się do niego, a on wnet rozpraszał mój nastrój mizantropijny. Za każdym razem gdy przyłapywałem się na uczuciach egoizmu, nieszlachetności, złośliwości — zwracałem się do nich, a one podpowiadały mi, co trzeba czynić, by uzyskać dawne dobre poczucie. I wiele razy żałowałem, że te wspaniałe anegdoty urywały się na pewnem szczęśliwem zdarzeniu, a nie ciągną do końca swej przyjemnej narracji, poprzestając jedynie na wyliczaniu coraz to nowych czynów dobrych i szlachetnych. Pragnienie to rozrastało się w mojej duszy z takim uporem, że wreszcie postanowiłem zaspokoić je, wymyślając dalszy ciąg tych anegdot. Zabrałem się tedy do rzeczy i, po wielu trudach i męczących studiach spełniłem swoje zadanie. Przedstawiam oto państwu rezultaty mych wysiłków, przyczem opowiem wszystkie anegdoty pokolei, uzupełniając je dalszym ciągiem, który zdołałem dorobić dzięki mozolnej pracy.

SZLACHETNY PUDEL

Zdarzyło się raz, że miłosierny lekarz (lubiący czytywać książki) znalazł chorego pudla, bezdomnego ze złamaną łapą. Przyprowadził tedy biedne stworzenie do siebie, poczem, złożywszy kość i nałożywszy bandaż na uszkodzoną kończynę — przywrócił małemu włóczędze wolność i przestał myśleć o tym wypadku. Ale jakież było jego zdumienie, kiedy w kilka dni później, otwierając drzwi, ujrzał szlachetnego pudla, cierpliwie czekającego nań w towarzystwie innego psa — włóczęgi, który, wskutek jakiegoś nieszczęśliwego wypadku, też miał złamaną jedną łapę. Dobry lekarz bezzwłocznie przyniósł ulgę cierpieniom biednego stworzenia, nie zapominając przytem pochylić głowy przed niewypowiedzianą łaską i miłosierdziem Boga, który obrał tak niepozorne narzędzie, jak biednego, bezdomnego pudla, poto by obudzić etc. etc. etc...

Ciąg dalszy

Nazajutrz miłosierny lekarz zastał oba psy koło swych drzwi. Pełne wdzięczności, oczekiwały one jego wyjścia, a wraz z niemi były jeszcze dwa psy kalekie. I te kaleki zostały wnet wyleczone, poczem wszystkie cztery psy wyniosły się w świat, pozostawiając miłosiernego lekarza bardziej niż kiedykolwiek wzruszonego i przepełnionego dziękczynnem zdumieniem. Minął dzień, nastał poranek. Koło drzwi siedziały już cztery opatrzone psy, a obok nich jeszcze cztery, spragnione opatrunku. Minął i ten dzień i nastał dzień nowy, i oto już szesnaście psów, a pośród nich ośm nowych kalek zajmowało trotuar przed jego domem, a przechodnie musieli je omijać. Ku południowi wszystkie złamane łapy zostały obandażowane, ale dziękczynne zdumienie w duszy miłosiernego lekarza mimowoli poczęło mieszać się z odczuciami o charakterze zupełnie innym, mniej cnotliwym.
Raz jeszcze wzeszło słońce i rzuciło swe blaski na trzydzieści dwa psy — wśród nich szesnaście sztuk z połamanemi łapami — zajmujące cały trotuar i połowę jezdni; dwunodzy widzowie zajmowali resztę przestrzeni. Jęki rannych, radosne szczekanie uleczonych zwierząt, oraz komentarze obecnych obywateli zlewały się w chór głośny i podniosły. Ruch na tej ulicy ustał. Dobry lekarz wziął sobie do pomocy kilku chirurgów i jeszcze przed świtem zdołał skończyć swą pracę filantropijną; wszelako, gwoli ostrożności, wystąpił poprzednio z grona członków towarzystwa kościelnego, aby mieć możność wyrażać się z całą swobodą, wymaganą przez okoliczności. Ale nie wszystko na świecie nie ma kresu. Kiedy znowu zamajaczył poranek, i dobry lekarz, wyjrzawszy z okna, ujrzał zbity do kupy, ogromny, ciągnący się po dalekiej przestrzeni tłum psów, wyjących błagalnie, wówczas rzekł:
— „Muszę wyznać, że ogłupiły mnie książki; opowiadają one tylko o pierwszej przyjemnej części historji, o reszcie zaś milczą. Podaj-no mi fuzję: sprawa zaszła zbyt daleko“.
Wyszedł z fuzją, lecz podczas tego niechcący nadepnął na ogon pudlowi z prawdziwej anegdoty i pudel czemprędzej ukąsił go w nogę, ponieważ był wściekły. Bowiem wielka i podniosła sprawa, której oddawał się ten pudel, przyprawiła go o tak silny, niezwykły entuzjazm, że w słabym łbie psim zawirowało wszystko — stąd wścieklizna. W miesiąc potem litościwy lekarz konał w mękach wodowstrętu, a przywoławszy swych płaczących przyjaciół, w takie odezwał się do nich słowa:
— Strzeżcie się książek. Ukazują one tylko połowę historii. Jeśli kiedykolwiek jaki biedny kaleka poprosi was o pomoc, a wy będziecie mieli wątpliwość co do rezultatów, jakie może mieć wasz dobry uczynek, zachowajcie swe wątpliwości przy sobie, a proszącego o pomoc — zabijcie.
Z temi słowy obrócił się twarzą ku ścianie i wydał ostatnie tchnienie.

ŻYCZLIWY PISARZ

Pewien biedny, młody, początkujący literat daremnie dobijał się przyjęcia swych rękopisów. Wreszcie, kiedy widmo śmierci głodowej zajrzało mu w oczy, opowiedział o swem smętnem położeniu pewnemu znakomitemu pisarzowi, błagając go o radę i poparcie. Ten wspaniałomyślny człowiek bezzwłocznie odłożył swe własne sprawy na bok i zabrał się do czytania odrzuconych skryptów. Skończywszy, uścisnął serdecznie dłoń młodzieńcowi i rzekł: „Znalazłem tu pewne rzeczy wartościowe; niech pan zajdzie do mnie jeszcze raz w poniedziałek“.
I o oznaczonej godzinie znakomity pisarz ze słodkim uśmiechem, ale nie mówiąc ani słowa, rozłożył przed młodzianem jeszcze wilgotny od drukarskiej farby tygodnik. Jakież było zdumienie biednego młodzieńca, gdy ujrzał na zadrukowanej stronicy swój własny utwór!
— Czy zdołam kiedykolwiek — zawołał, padając na kolana i zalewając się łzami — podziękować panu za jego wspaniałomyślny uczynek!
Znakomitym pisarzem był znany Snodgres, a owym biednym, początkującym literatem, ocalonym w taki sposób od śmierci głodowej i całkowitego zapoznania, również znakomity w przyszłości Snegsbay.
Niechajże ten podniosły wypadek skłoni was do łaskawego wysłuchania każdego początkującego literata, który potrzebuje pomocy.

Ciąg dalszy

Na przyszły tydzień Snegsbay ukazał się z pięcioma odrzuconemi rękopisami. Znakomity pisarz był tem nieco zdumiony, ponieważ dążący ku powodzeniu w książkach młodzieńcy proszą o pomoc, jak się zdaje, raz tylko. Pomimo to starannie opracował te utwory, usunąwszy zbędne kwiaty i wypełszy kilka zagonów niestosownych przymiotników, poczem udało mu się uzyskać to, że dwa utwory zostały przyjęte.
Minął jeszcze tydzień, czy coś koło tego i wdzięczny Snegsbay przybył z nowym towarem. Znakomity pisarz doznał był za pierwszym razem, gdy pomógł biednemu pracownikowi, uczucia najwyższej satysfakcji moralnej i z dumą porównywał się do wspaniałomyślnych ludzi, o których czytał w książkach. Teraz atoli począł podejrzewać, że pod względem szlachetnych epizodów natknął się na coś nowego. Tu entuzjazm jego ostygł nieco. Ale pomimo wszystko nie był w stanie odepchnąć pracowitego młodego pisarza, który uczepił się go z tak wzruszającą prostotą i zaufaniem.
I oto wreszcie, pokazało się, że znakomity autor począł zupełnie tracić siły pod ciężarem biednego początkującego pisarza. Wszystkie jego łagodne wysiłki ku zrzuceniu ze siebie tego ciężaru nie prowadziły do niczego. Musiał był codzień udzielać rad, codzień musiał zachęcać; zmuszony był bezustannie przerabiać utwory swego młodego przyjaciela, by je można było zaproponować redaktorom. Kiedy zaś młody poszukiwacz sławy wypłynął wreszcie na powierzchnię, zdobył odrazu niezwykłą popularność, opisując prywatne życie znakomitego pisarza z takim niepowszednim humorem, z tak dokładnemi i zjadliwemi szczegółami, że książka rozeszła się w zdumiewającej ilości egzemplarzy, a serce znakomitego pisarza pękło z urazy. Wydając ostatnie tchnienie, wyszeptał:
„Niestety, książki mnie oszukały; nie dociągają one całej historji do końca. Strzeżcie się pracowitych młodych literatów, o przyjaciele moi! Jeśli Bozia przeznaczyła komu zginąć śmiercią głodową nie ratujcie go, narażacie się bowiem na własną zgubę“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: anonimowy.