Listy z ustronia/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor B. Bolesławita
Tytuł Listy z ustronia
Pochodzenie Sobótka: tygodnik belletrystyczny illustrowany, rok 3
Wydawca Księgarnia M. Leitgebra
Data wyd. 1871
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
LISTY Z USTRONIA.

Być kronikarzem chwili obecnéj jest jedném z tych zadań, które nieboszczyk Twardowski mógł djabłu dać do rozwiązania i byłby go zakłopotał... Kronikarz nieustannie prawie z piasku bicz musi kręcić... bo u nas wszystko na piasek suchy rozsypane i nic trudniejszego jak nasze sprawy, naszego życia prochy i pruszynki w jakąś ująć całość, choćby tak subtelną jak owe w przysłowiu biczysko.
Jedno się drugiego nie trzyma... rozlatują czyny, myśli i uczucia... Nigdy może żaden naród w niedoli, niewoli i cierpieniu tak rozproszonym nie był, tak się sam dobrowolnie nie rozpyłkował na odrobiny... Przenajzacniejsza Wielkopolska krzywém nieco okiem pogląda na Prusy Zachodnie, które jéj to spojrzenie z ironicznym dodatkiem płacą, Kraków niechce znać Lwowa, a Lwów Krakowa nie lubi, Wielkopolska i Galicya łączą się we wspólnym wstręcie ku emigracyi, Warszawa radaby może kochać wszystkich, ale jéj się do nikogo zbliżyć nie wolno. Któż wie? i to szczęściem jest może. Zszedłszy w głębiny niezgruntowane społeczeństwa naszego — istna wieża Babel. Odkładając na stronę owe germanizmy, o których uczenie pisze Dr. Skobel, i rusycyzmy o których nikt nie wspomina nic, bo — nielźia — mówiąc nawet jednym językiem zrozumieć się nam trudno. Tamtych wyniańczyła szkoła ksks. Jezuitów, owych bezkonfesyonalne szkoły, jednego katechizm Belarmina, drugiego filozofia niemiecka, trzeciego — (co najgorzéj) — nikt nie kształcił... Jeden pił ze zdrojów Sekwany, drugi z Newy, trzeci ze Sprei, czwarty z Pełtwi... lub z Tybru...
Chaos w pojęciach, w przekonaniach, w zasadach... Wieża Babel. Sympatye nasze zwracają się na północ, południe, wschód, zachód a jak najmniéj ku sobie. To co stoi górą niecierpi tego co na dole, co na dole nienawidzi tego co w górze, środek może chciałby być na wierzchu.. a wierzch wolałby być sam jeden i żeby mu nikt nie przeszkadzał.
Dawniéj jakoś były miejsca, idee, ludzie, uczucia, do których jak do ognisk zbiegały się ze stron przeciwnych szczątki rozproszone i choć chwilowo bratały — dziś... hasła niema ani wspólnego nic... poszliśmy sobie samopas... Nic dziwnego że błądzimy i żeśmy słabi... Znajdziecie Polaka w każdym obozie, w każdym kraju, we wszystkich wojskach, pod wszelakimi sztandarami — począwszy od najwyższych krzeseł Senatu w Petersburgu, do najlichszych posad w Konstantynopolu i N. Yorku, natraficie wszędzie na nieszczęśliwych rozbitków z woreczkiem ziemi polskiéj na piersiach, lub bez niéj nawet... najemnikami u obcych z musu lub dobréj woli. Poszukawszy natrafilibyśmy na Polaków w Chinach i Japonii. Wojska rosyjskie, pruskie, austryackie, tureckie, pełne są braci naszéj... tam przy szpitalu doktorem, ówdzie przy kolei maszynistą, nauczycielem szkółki, współpracownikiem miernika, zamiataczem ulic i sekretarzem ministra... znaleść możecie Polaka. Mowa polska dobywa mu się nagle z ust, gdy ją usłyszy przy sobie, łza rosi oko, ściskają się dłonie zetknąwszy na chwilę i — daléj każdy w swą drogę.
Od wieków wielu nie było podobnego tułactwa i rozproszenia na ziemi. Kto mu winien, my czy oni? Odpowiedzcie wy — ja zamilczę. Taki los łzy wycisnąć może z najostyglejszéj powieki. A gdybyśmy weszli w głąb tych dramatów nieznanych, które wygnanie za sobą zostawiło, w sobie ciśnie, przed sobą ma zgotowane — łez by na opłakanie téj doli nie stało...
W wigilią Bożego Narodzenia, w godzinie gwiazdy, gdy na polskiéj ziemi łamią się opłatkiem rodziny, bracia, obcy, wszyscy... czyście pomyśleli, że jak szeroki świat, gdzie był Polak to mu się łza zakręciła na wspomnienie owéj wieczerzy żłobka nazareńskiego? Żaden naród nie zachował ani tego obyczaju łamania się chlebem żywota i braterstwa w Chrystusie, ani dzielenia symbolicznem jajkiem Wielkiéj Nocy, które taż sama myśl braterstwa natchnęła.
A dziś gdzież w tym narodzie bracia? gdzie braterstwo? Jedyną spójnią co nas wiąże to chyba cierpienie — wszystkim nam rozdzielone równo... boć od najmniejszego do największego dostało się każdemu.
Darujcie mi, żem tak smutnie jakoś mimowoli Kronikę rozpoczął, ale gdzież znaleść czém by się można pocieszyć? Szukam i dojrzeć nie mogę. — Tam ku północy głuche milczenie pod gniotem reform moskiewskich, w Galicyi wrzawa co robić — a nic się nie robi, nasza Wielkopolska drzémie, modli się przebudziwszy i kłóci.. wszystkie oczy wpatrzone w wielką łunę na zachodzie.. kropli wesela wycisnąć z tego trudno...
Przecież „Polska nie zginęła“ a tu i owdzie na polu pług chodzi i sierp chodzi i ziarno się sieje i chwast wyplenia. Język nasz brzmi na szerokiéj przestrzeni, przeto zepsuć się nie daje — kiedy niekiedy myśl polska strzeli księgą, pieśń poleje się strumieniem — i imię czcią jak purpurą strojne przypomni przeszłość szczęśliwszą. Jest źle, ale by gorzéj być mogło... Żyjemy jeszcze, a kto życie ma, nadzieję mieć powinien... Na taką dobę jak dzisiejsza — która w dzielniejszych i szczęśliwszych życie jak dech zatamowała, jeszcze my nie jesteśmy ostatni... Cała działalność nasza skupiona około pracy wewnętrznéj, stosunkowo dozwala się nam pochlubić żeśmy rąk nie opuścili. — Gdzie nigdy nie było życia narodowego, tam ono jakby z letargu się budzi; gdzie je stłumiono i zgnieciono, odrasta trawką po cichu... Żyjemy... ażeby ocenić to życie dosyć je porównać ze symptomami innych ludów Europy, więcéj może niż my przygniecionych Kataklyzmem... Literatura w Niemczech ogranicza się prawie do pieśni obozowych i liryki zwycięzkiéj, wcale nie szczególnéj; w Anglii ledwie się mięsi chleb powszedni... my i parę zbiorów poezyi i kilka ksiąg historycznych i jedno filozoficzne dzieło oryginalne i dużo wielce oryginalnych otrąb literackich wykazać możemy... Dziennikarstwo wprawdzie nie wiele się od nowego roku zbogaci — ale też nie zubożeje nad miarę.
Sztuka wreszcie bardzo żywotnemi objawy poświadcza, iż w życiu naszem zajęła właściwe stanowisko. — Wystawa Warszawska i Krakowska są tego najlepszym dowodem; Lwowska w Marca mająca się otworzyć, obiecuje być także choć w okazy obfitą. Pism ilustrowanych polskich dalibyśmy aż blisko dziesiątka, a niektóre z nich śmiało z zagranicznemi iść mogą w zawody. Teatra nasze nie próżnują, odczytów mamy dosyć w stosunku do słuchaczów — nie godzi się więc skarżyć bardzo... Mógłbym wprawdzie odwrotną stronę medalu pokazać, poczynając od pajęczyną okrytych półek księgarzy... ale na dziś — wolę zamilczeć. — Zacznijmy rok nowy od nadziei i otuchy.. od starego Kazimierzowskich dwuzłotówek godła: Deus providebit; krzątajmy się, pracujmy i wierzmy, że praca nigdy nie jest bezowocowną, nigdy daremną. Wywdzięczy się ona choćby tém, że pracownika uzacni i podniesie.
Wspomnieliśmy dziennikarstwo nasze, słuszna jest obliczyć jego straty. Zapowiedzianych pism nowych bardzo mało, z dawniejszych wychodzić przestaje Dziennik literacki we Lwowie (los ten przewidzieć było łatwo), zawiesza wydawanie ten poczciwy i pożyteczny Rękodzielnik. Natomiast w Warszawie humorystyczna wylatuje Mucha, we Lwowie Unia, zmienia się na codzienną, Krakowski Włościanin, wychodzić ma co tydzień, na Szlązku w Katowicach, powstaje ludowe pismo: Prawda... Co się dzieje w Poznaniu wy sami lepiéj wiedzieć będziecie, nas tu zapewniają, iż nowy Dziennik polityczny ma się narodzić z wielkiego gniewu na stary, który pono szatą się nową przyoblecze. Dzienników nie mamy za wiele, gniewać się więc nie będziemy, gdy choć najprzeciwniejszych nam przekonań, powstanie nowe pismo. Każde z nich wyrabia sobie koło czytelników z tych żywiołów, które wprzódy nic czytać nie potrzebowały, zyskujemy więc zawsze na rozszerzeniu kręgu żyjących duchowo braci. W Warszawie niegdyś jeden polityczny dziennik miał około trzech tysięcy abonentów, a gdy drugi powstawał, truchlał o nich ze strachu; — stało się wszakże, iż on przy swych trzech pozostał, a drugi się ośmiu niemal dorobił. Jest to może jedynem błogosławieństwem teraźniejszéj wojny, iż znacznie się przyczyniła do pomnożenia liczby czytelników, z których i późniéj część jakaś wierną nawyknieniu pozostanie, à quelque chose malheur est bon... czyli, nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło.



II.
Każda z tych ogień i zniszczenie niosących bomb, które padały w pobliżu Hotelu Lambert i naszéj biblioteki na Quai d’Orleans odbijały się w sercu naszém. Schroniliśmy tam pod skrzydła Europejskiéj cywilizacji i międzynarodowych praw strzegących historycznych pamiątek, ostatnie skarby nasze i tam je przecie fatalizm losów wystawił na zagładę. — Obawiano się w Sieniawie najścia Moskali na Galicyę i zwykłego im rabunku; nieprzewidziano (któż by był mógł to przewidzieć) rozpalonych kul które w gruz obrócą Muzeum Cluny i dawny Pantheon Francyi! Nie wiemy jeszcze, czyśmy, jakie ponieśli straty, czy nas może Opatrzność od nich ochroni, lecz drżemy wszyscy... Statuta mazowieckie, pontyfikat Ciołka, mnogie rękopisma, księgi, archiwum Czartoryskich, pamiętniki księcia Adama, korespondencye jego i rodziny, kilkadziesiąt tysięcy aktów i listów... najpiękniejsze zabytki sztuki... wszystko to jest na łasce — pocisków któremi włada... chciałem powiedzieć los ślepy, ale niema ślepego losu... jest tylko wola Boża. Do nieoszacowanych skarbów tych, prywatną własnością będących, dodajmy kosztem ofiar i pracy zebraną bibliotekę Towarzystwa historyczno-literackiego, dosyć téż zamożną w księgi, rękopisma i ryciny... Do tych pamiątek, doliczmy starych żołnierzy naszych, stare niedole, szczątki ludzi dla nas drogich... dzieci ubogich wygnańców, nasze szkoły... a na ostatku to, co całéj już ludzkości jest skarbem, dzieła sztuki, który nieśmiertelnego ducha ludzkiego, biblioteki, rękopisma, rzeźby i obrazy przedstawiające dzieje świata z tych epok, gdy germanie jeszcze po swych puszczach karmiąc się żołędziami błądzili dzicy... Czy interesa jednego narodu mogły go upoważnić do obrócenia w popiół tego, co całemu światu jest drogiem i nie wynagrodzoném? historya odpowie, historya surowa, niezbłagana, nielitościwa, która się upoić niedaje szczęściem, przekupić nadzieją, zmiękczyć sofizmatami... Nieprzesadzam gdy powiem, że oczy i serca całego cywilizowanego świata z uczuciem miłości i sympatyi zwracały się ku nieszczęśliwemu Paryżowi... i że naród dobijający się Herostratoskiéj chwały, nie zyskał w oczach ludzi bezstronnych ani współczucia ani uniewinnienia. Mimowolnie każdy powiedzieć musiał sobie, że siła jest niebezpieczeństwem i żądza tryumfów groźbą, a historya zdobywców powinnaby się od XIX nie powtarzać wieku... Cóż pomogą westchnienia i słowa? powiecie. Na dziś zapewne nic, ale to są świadectwa dane prawdzie. — Co do nas mimowolnie téż pomyśleliśmy sobie, że nam zabrano do Petersburga i zrabowano bibliotekę Załuskich, część Puławskiéj, bibliotekę Przyjaciół Nauk w Warszawie, część Archeologicznego muzéum w Wilnie, niezliczone księgozbiory szkolne i klasztorne, ale te niespłonęły przynajmniéj, kozacy uronili dużo po drodze z ogromnéj książnicy Załuskich, wiele rozkradziono i zmarnowano, cenniejsze przecież rzeczy zostały, i istnieją — a tu... rzucona iskra przeszłości świadectwa w oka mgnieniu może zatracić na wieki.

I gdzież się skryć przed grabieżą i zniszczeniem?... Mówią nam, że bezpieczniejsi będziemy pod gościnnym dachem Szwajcarów w Rapperswylu. — Niestety! cóż go broni? prawa narodów? Gdzież są dziś narodów prawa? w Pufendorfie i Valtelu nie na żywym świecie i w stósunkach istniejących... A jeśli interes państwowy nie będzie się mógł obejść bez kawałka Szwajcaryi? czy ją Valtel, Pufendorf i prawa narodów od dział Kruppa obronić potrafią?!...
Mówmy więc odbolawszy o czém inném, mówmy o czém inném, aby o ciężkiem strapieniu i upokorzeniu zapomnieć. — Gdzież znajdziemy cóś pocieszającego? Może w nas samych. — Wiele jest złego pewnie i groźnego, znajdzie się przecież z czego zaczerpnąć otuchę. — Życie całe skupiło się około pracy domowéj, przy ołtarzach narodowości i języka. Tam gdzie najwięcéj przeszkód stawi się swobodnemu rozwojowi narodowości, w zabranych do Rosyi krajach, krząta się ludek Boży, tu i ówdzie wychyli kwiatkiem książka, zaświeci obrazek, zadźwięczy piosenka... ludzie żyją. W Warszawie gdzie od r. 1864 wydawnictwo prawie było ustało, choć pomalutku, znowu się ono obudza... Niektórzy księgarze ważą się na nakłady... niektórzy młodzi wieszcze na poemata. Pisma peryodyczne w Królestwie liczą więcéj abonentów niż wszystkie razem poznańskie i galicyjskie. Połowa literatów galicyjskich ciągnie ku Warszawie, bo tam znajduje współczucie, pracę, życie, którego w domu niema. Z tych młodych talentów Mirona, Sęka, Klina, nic jeszcze na przyszłość wróżyć nie podobna, ale i to są świadectwa życia...
Aleks. Tyszyński wydał swój zarys Krytyki powszechnéj, Levistoux Filozofię natury, a świeżo Leon Rogalski nową historyę Literatury polskiéj. Po Warszawie idzie w ślad Poznań usiłujący poruszyć ogół i dać dowody że swéj przeszłości jest godzien... naostatku zdąża Galicya. Tu z wyjątkiem dzienników żyjących na łasce stronnictw i mecenasów politycznych a gorliwych propagandzistów, pracują tylko stowarzyszenia — Zakład Ossolińskich a nadewszystko Towarzystwo Naukowe Krakowskie. Ostatnie wydaje wiele i ważnych rzeczy, świeżo naprzykład Dyplomataryusz akademii i Walewskiego Historyę Polski wyswobodzonéj za Jana Kazimierza. Z wydawnictw po za granicami kraju, niespodzianką zupełną dla nas była nigdzie nieogłoszona, nieznana nowa Biblioteka historyczno-literacka Behra w Berlinie. Pierwsze jéj tomy składają: Badania krytyczno-historyczne i literackie J. B. z Pobujan (?). Ni mniéj ni więcéj pięć tomów rozpraw, ale z nich dotąd znamy tylko tytuły i nic jeszcze powiedzieć nie możemy... o wartości rzeczy. Tom szósty Biblioteki mieści już znane i w nową tylko okładkę przebrane, Gordona, Przechadzki po Ameryce. Siódmy i ósmy równie znaną Doralicz hr. Idy Hahn-Hahn. Dziewiąty, znane także, Skarbka, Olim. Dwa tomy następne zapowiadają (jeszcześmy ich nie oglądali) Ludwik Kicki i czasy w których żył, dwunasty nareszcie, Pamiętniki Karola i Samuela Różyckich. Całe to przedsiębiorstwo w części nowe, w części odnowione, było i jest jakąś tajemnicą, bo nakładca nawet o niém po pismach polskich nie ogłaszał. — Coś to jest w rodzaju Biblioteki Brockhausa, któraby była mogła umiejętniéj redagowana i drukowana staranniéj bardzo być użyteczną, a sparaliżowaną została zmięszaniem w niéj najlepszych rzeczy z najmniéj wartemi stanąć na równi z niemi... W bibliotece polskiéj Behr’a, co robi Doralisa domyśleć się trudno. Takich dorywczych przedsiębierstw na które zmarnowano pieniądze i zachód — dosyć już naliczyć u siebie możemy. Niektórym z nich nawet jaśniejsza myśl przyświecała, ale ładu i logiki nie było.
Z nowszych książek wymienim tu jako rzecz opracowaną staranniéj, Irenę, powieść oryginalną przez M. G. z czasów prześladowania chrześcian przez Domicyana. Pod względem artystycznym wiele jéj zapewne zarzucić można, ale autor studyował epokę, usiłował przynajmniéj cudownych tych czasów obraz odtworzyć i należy mu uznanie. Wśród wielkiéj ilości powieści dosyć nieudolnych, to ma za sobą, że jest dziełem jeśli nie zbyt świetnego talentu, przynajmniéj poczciwéj pracy.
Jeden z odczytów mianych tego roku w Dreznie, księdza prof. Doktora Respądka, w téj chwili opuszcza prasę. Ojczyzna ze stanowiska chrześciańskiego. — Bez pochlebstwa, nie wahamy się powiedzieć, że pod względem logiki pisarskiéj, natchnienia, piękności stylu, czystości języka, — dawnośmy nic tak pięknego, tak doskonałego nie spotkali. Mała ta książeczka, większą ma wartość niż nie jedno wielotomowe dzieło. Pod względem artystycznym równie śliczną jest broszura Lenartowicza, do Artystów polskich z wezwaniem aby prace swe nadsyłali do Muzeum polskiego w Rapperswylu. W stylu téj odezwy, w kunsztownéj formie zdradza się poeta. Rzewne to, rozczulone, miłe i do serca mówiące.
„Każde oko polskie, — mówi śpiewak — stało się żywą łzawnicą, krwią na pro-Christum pęcznieje ziemia, istne milionowego ludu katakomby, a na utwierdzenie się w wierze język milczący, sztuka polska ogarnie kości, ściągnie w jedno miejsce szczątki zbroj, pamiątek staréj sławy — uroczysta i aż do świętości podniesiona archeologia.“ Broszurka Lenartowicza sprzedaje się na korzyść tego Muzeum, które w tak nieszczęśliwy czas się poczęło... gdy tyle bratnich nędz, gdy tyle potrzeb i troski tyla.
Ad vocem poety, otóż nowiusieńki poemat: Królewska Para, który wyszedł we Lwowie. Autorem jego już znany śpiewak miłości Z pogańskich światów, a zowie się Józef Trzywdar Tretiak. — Królewska Para to Zygmunt August i Barbara, przedmiot ulubiony początkującym, którzy się radzi na wyżyny drapią... Nie można powiedzieć by tu i pięknych ustępów nie było, ale całość jest jakoś nie zbyt foremna, a wiele deklamacyi. Niektóre obrazy i szczęśliwe wiersze, objawiają talent poetycki a autor przynajmniéj zbyt się o oryginalność nie ubiegał i będąc sobą, ma pewien rodzaj właściwości a fizyognomii odrębnéj.
Nie do mnie by należało pisać o poważnéj książce P. Maksym. Jackowskiego, — ułomnościach narodowych, o których obszerna rozprawa wyszła u was w Poznaniu; należy ona z prawa do miejscowego sprawozdawcy, a pominąć jéj nie godzi się — bo mówi jako sumienie narodu, w tej chwili odezwać się powinno.
Teatrom naszym zapowiada się obfite żniwo, na konkurs krakowski przypłynęło mnóstwo sztuk oryginalnych[1], których gdyby trzecia część miała jakąkolwiek wartość, jużby sceny nasze nieco odżyć mogły, po długiem a długiem przeżuwaniu tłomaczeń i rzeczy oklepanych starego repertuaru. Nie lepiéj wprawdzie mają się i teatra niemieckie, które przez patryotyzm wyrzekłszy się tłomaczeń z francuzkiego i pożyczek nadsekwańskich — osiadły na mieliźnie. P. Birch-Pfeiffer i Benedix nie starczą.
Nieszczęśliwe dosyć były dotąd wszystkie prawie konkursa nasze — rzadko się na nie kto zjawiał, a z prac nadesłanych, najczęściéj żadna zadaniu nie odpowiadała. Skarży się na to ks. Bażyński, skarżyło Towarzystwo historyczno-literackie Paryskie, oby Kopernika czterystolecie było szczęśliwszem. Najobfitsze zwykle bywają teatralne konkursa, ale na te gonitwy przybywają współzawodnicy jak Bóg dał, często — oklep, boso i na takich koniętach, że chyba rozpaczliwą odwagę jeźdźców admirować trzeba.
Już same tytuły sztuk konkursowych, niektórych zwłaszcza — dozwalają o smaku pisarzy i wykształceniu ich osądzić. Teatra warszawskie mało dają rzeczy nowych, we Lwowie grano niedawno Tromtadratów Aurelego Urbańskiego, lecz zdania były podzielone — czekać musimy aż ich wydrukuje dziennik który lub nakładca... W rękopismach Bartoszewicza zostało kilka tłomaczeń dzieł dramatycznych z niemieckiego.
Wszystkie wystawy nasze, krakowska, warszawska, (lwowska także) skarżyły się i skarżą na brak akcyonarynszów. Stosunkowo najlepiéj może idzie warszawska, któréj rząd dał lokal, a ludzie dobréj woli przewodniczą. W Krakowie, choć nigdy artyści nie są zadowolnieni a Matejko i Eliasz nawet nie dają na wystawę obrazów — jest przecież dosyć i coraz przybywają nowe. Lwowska rozpocznie się w Marcu. Tu właściwie praca i zachód największy — usposobienie ogółu najostyglejsze. Moglibyśmy was zapytać kiedy się otworzy wystawa w Poznaniu i zawiąże Towarzystwo Przyjaciół sztuki, ale wiem że mnie zbędziecie milczeniem.



III.
Były czasy szczęśliwe — gdyśmy między sobą wszyscy w zgodzie i pokoju żyli, mając jedno na myśli — obronić się od jawnych nieprzyjaciół narodowości naszéj i tych którzy nam zapowiedzieli a poprzysięgli zagładę. Naówczas, w owym błogim wieku złotym, nie pytaliśmy się jeden drugiego o przekonania religijne, o orthodoksyę, o doktryny polityczne, o gusta w literaturze... spotykaliśmy się i rozstawali z jedném pytaniem i życzeniem na ustach — jak stoimy ze sprawą naszą? czyśmy wszyscy wiernymi synami matki męczennicy, któréj wiernymi winniśmy zostać do grobu — usque ad finem. Szczęśliwi stokroć co umarli z przekonaniem iż tak zawsze będzie! Nam się dostało dożyć nowych odstępstw, skandalów i w imię najświętszych rzeczy świętokracko sianéj niezgody... Tak! smutek cięży na duszy, iż gdy się pióro weźmie w rękę, niepodobna o czém inném już pisać tylko o téj wielkiéj boleści. — Przeminie to — przeminie, — lecz blizna téj rany zostanie na karcie historyi naszéj na wieki, a stygmat na czołach wichrzycieli... Właśnie w chwili gdy bolejemy nad tém, wpada nam w rękę książeczka, wydana w Krakowie, w tym Krakowie który dziś uważają niektórzy za stolicę ultramontanów, w tym Krakowie którego Jagiellońską macierz obmówiono już że się Jezuitom zaprzedała — i przynosi nam pociechę. Jest to właśnie przemówienie Rektora Jagiellońskiéj Akademii do młodzieży, a w niem między innemi znajdujemy do sposobiących się do stanu duchownego te śliczne, godne tradycyi polskiéj wyrazy — „Miejcie na sercu, iż cięższą, niż najjaskrawsza książka anti-religijna, wyrządza krzywdę kościołowi owa tak nieszczęsna, a, niestety, tak nierzadka żarliwość zaprawiona goryczą i żółcią. Miejcie na sercu Chrystusa, i tę w Jego nauczaniu niebiańską słodycz i bez granic nadziemską dobroć. Pamiętajcie, że miłość jest wszechmocną potęgą, bo Bóg chrześciański jest miłości Bogiem. Pod tym względem idźcie za pełną chwały tradycyą duchowieństwa polskiego. Duchowieństwo polskie zawsze tchnęło miłością ludzi i dla tego było zawsze obywatelskiem, nie było kastą. Każdy kapłan polski czuł się być w głębi duszy obywatelem. Więc téż naród nasz szedł zawsze z duchowieństwem swojém ręka w rękę, i nawzajem duchowieństwo podzielało po wszystkie czasy dole całego narodu.“ Złote słowa! święte słowa... a ci co inaczéj chcą i inaczéj mówią, siewacze źli obcych doktryn, niech będą odepchnięci i pogardą skarani... Ale — dosyć, nie chcę mojego listu tą żółcią która z ran płynie zalewać, zwróćmy się ku weselszym widokom, od tego cuchnącego pobojowiska... Książek i książeczek dosyć leży na stole, lecz cóż tu wam wybrać, o czém byście nie wiedzieli już, i coby dla czytelników waszych nowém być mogło a zajęło ich w chwili gdy gorętsze rzeczy serca i umysły odrywają?? — Zapowiada się poważnych prac podostatkiem. Oto naprzód gramatyka porównawcza Sanskrytu ks. Malinowskiego, we Lwowie Prof. D. Urbańskiego Fizyka umiejętna, w Warszawie pisma historyczne, spuścizna po Jul. Bartoszewiczu, w Krakowie bibliografia Estreichera... Nie wymieniliśmy wszystkiego, a już to samo cośmy spisali powinno by przekonać, że nam i na polu prac surowszych nie zbywa na trudach pożytecznych. — Prof. Skobel, co było najpożądańszém, wydał w osobném odbiciu z Roczników Tow. Nauk. Krakowskiego swą znakomitą rozprawę o każeniu języka, któraby na jak najszersze rozpowszechnienie zasługiwała... po wszystkich redakcyach, wszystkim literatom którzy studiowali w uniwersytetach niemieckich rozesłaną być powinna. — Tu jeszcze pomiędzy poważnemi pismami pomieszczę genialnego naszego ekonomisty Józefa Supińskiego „Siedem wieczorów, Opowiadanie z życia społecznego, wydane nakładem stowarzyszenia przyjaciół oświaty ludowéj.“ Gdzieindziéj obszerniéj się o tém rozpiszę, tu dodam tylko że przy ślicznéj (nie powierzchownie ale treścią) książeczce téj stoi — Odezwa... a w téj odezwie czytamy: „Autor niniejszego dziełka mimo utraty zdrowia i wzroku zajmował się usilnie przez kilka lat ostatnich przejrzeniem wszystkich prac swoich.“ Prace te pragnie wydać p. Jan Welichowski i wzywa o pomoc, o spółkę, o podanie mu ręki. Zaprawdę piękna zręczność uczynienia przysługi narodowi i przyszłości... Józef Supiński to jedna z najpiękniejszych postaci Galicyi, to jeden z męczenników pracy i idei, spokojny przy swém cierpieniu, a nieustający w wykończaniu pism, których my ani ocenić nie umieliśmy, ani mu do ich wydania dopomogli. Los nam zdarzył w czasie bytności we Lwowie, na pamiętném bratniem przyjęciu u jednego z nim siedzieć stołu obok... dziwnie, bośmy po lewéj mieli ślepego wieszcza Winc. Pola, po prawéj oślepłego ekonomistę Supińskiego, a w sercu świeże tego dnia wspomnienie łoża dogorywającego Szajnochy, który także wzrok utracił... Na jedno miasto, współcześnie trzech ludzi co wypłakali i wymęczyli oczy... nie wiem czy co podobnego gdzie się powtórzy... Polski na to potrzeba by się pochlubić mogła takiemi trzema jasnowidzącymi bez oczów. — A gdy mowa o Polu — powiedzmyż że w Strzesze drukuje Obrazki litewskie i że Towarzystwo Krakowskie Oświaty, (niegdyś wydawn. dzieł tanich i pożytecznych) także wydało jego obrazy kraju, który on tak żywo malować umie. — O konkursie krakowskim wiecie zapewne, bo dosyć był głośny. Komedyę uwieńczoną wielce utalentowanego P. J. Narzymskiego już drukować zaczął Tygodnik illustrowany. — Druga po niéj Bałuckiego, Pracowici próżniacy, wyjdzie téż zapewne w którem z pism naszych. — Dramat Gero, któremu zalety stylu i poezyi przyznała wielkie komisya konkursowa, jest dziełem młodego Warszawianina, który się podpisywał Józefem z Mazowsza (Wojciechowskiego).


Zobaczymy téż pewnie na scenie i komedyę Wołodego Skiby, która stawała do konkursu i otrzymała wzmiankę zaszczytną, a wkrótce ukażą się w jedném z pism „Tromtadraci“ Aur. Urbańskiego. Te teatralne nowości niezawadzą, bo teatra żyją ciągle tłomaczeniami Fru-fru i rzeczy które przy całym artyzmie wykonania dla naszéj spółeczności są niezdrowym pokarmem. Znałem dziwaka lekarza, który utrzymywał że natura wszędzie gdzie postawiła człowieka, obok niego rodzi lekarstwa na jego choroby, i że ich daleko szukać nie potrzeba, bo gdzie słabość powstaje, tam i lek Pan Bóg daje. — Toż możnaby powiedzieć o literaturze, a szczególniéj teatrze, który lekarstwem jest na społeczne wady i ułomności — a winienby być owym lekiem, co w domu rośnie na grzędzie. Przywożone specyfiki są bardzo skuteczne... ale bywają truciznami i dozą ich ostrożnie miarkować potrzeba. Gdy da Bóg, że teatr narodowy w Poznaniu stanie, pomyślawszy o nim, należałoby w ostatku pomyśleć i o repertuarze i o podbudzeniu pracowników, którzyby go zasilali. Mówiliśmy o tém razy kilka, a nie zawahamy się powtórzyć jeszcze — że autorowie dramatyczni u nas, nie mogą mieć bodźca do tworzenia, bo oprócz sławy jaką im dają afisze... nie znajdują żadnego wynagrodzenia za pracę. Często trudno im się o druki doprosić, na scenie z wielkim podziwem swym znajdują, że reżyser pookrajał ich, poprzemieniał, poskracał, że artysta jeszcze umyślnie lub bezmyślnie w fałszywym wystawia świetle, przesadzając charaktery albo je nawet zmieniając... i cóż za ochota drugi raz dla sceny pisać! Naturalnie schodzi to potém na wyrobników i teatra padają a smak publiczności się psuje. — Z przedmiotów polskich parę dramatów grywają teraz na scenach niemieckich, Marynę (Mniszek) Mosenthal’a, Vita Stwosza (którego przełożono na polski język) Primnia, jakąś Jadwigę, że już nie wymienię Puttlitza owéj Katarzyny II. która jest najpoczwarniejszą fantazyą pod pretextem niby historycznego dramatu... Na teatrze Drezdeńskim ukazuje się czasami Wanda (opera z czasów Sobieskiego) z muzyką na wskroś polską, choć libretto pisał kosmopolita. — O śmierci Bosaka, o jego pogrzebie, czytaliście we wszystkich pismach dziennych, o jego męztwie i heroizmie... wiecie już, nie wiecie jednak może, że w bohaterze był i artysta... Żyjąc w tém zaciszu Carouge pod Genewą, z którego w pogodne dni olbrzym Mont Blanc na niebie się maluje jak sen poetyczny, nad jedném z najpiękniejszych jezior w świecie, wśród natury co natchnęła mistrza Calam’a Boki... Wiemy o jego kompozycyach w tym rodzaju godnych ażeby je szerzéj poznać dano, czemu téż żadne z pism illustrowanych nie postarało się o wizerunek człowieka[2], który charakterem i czystością ducha stanął tak wysoko, i na cześć a pamięć naszą zasłużył. Wdowa też po ś. p. generale jest artystką, i dom ich był kątkiem, w którym umiano czuć piękno wszelkiego rodzaju... Sztuka cieszyła wygnańców i skracała długie dnie tułacza... Ze wszystkich sztuk u nas kto wie czy muzyka nie jest dziś najszczęśliwiéj i najpowszechniéj uprawianą. Wirtuozów zliczyć trudno, kompozytorowie długim stoją szeregiem z Moniuszką na czele, którego Halka mimo polskiego Mazura brzmi nad Newą i zachwyca... Straciliśmy wielce sympatycznego Dunieckiego, ale na jego miejsce wstępuje Wł. hr. Tarnowski i Żeleński; oba znakomicie wykształceni, lecz pierwszy z nich poeta sercem całém, pełen natchnienia i niepospolity już dziś artysta. Koncert w Wiedniu w salonach Bösendorfera dał go poznać muzykalnemu światu stolicy naddunajskiéj, kiedyś przecie i w kraju kompozycye jego posłyszymy. Uczeń Liszta ukochany, fortepianista wyborny — poświęciwszy się nauce kompozycyi, instrumentacyi i zbieraniu wrażeń muzykalnych, które są praktyką niezmiernéj wagi — długie lata, hr. Tarnowski w sile wieku, w sile talentu, z wielostronną nauką i wyrobieniem, zapowiada nam mistrza... A jakże niedodać (choćby go skompromitować przyszło) że na jego ręku skonał ten zacny Dubiecki, który suchot dostał dźwigając skrzynkę kolportera po Szwajcarskich górach i cięższe od téj skrzyni tęsknoty za rodziną i krajem... Żeleński, którego koncert niedawno się odbył w Krakowie jest téż znakomicie wykształconym artystą. W ogóle kwitnie w Galicyi muzyka; poczucia piękna w sztuce dowodzą téż Matejko, Grottger, Teppa, Eljasz i mnodzy malarze a rysownicy. Odetchnęliśmy lżéj gdy ustało bombardowanie Paryża, bo tam i naszych pamiątek i skarbów dosyć się schroniło.. Unija téż była oblężoną... Zacny nasz artysta także i historyk Bronisław Zaleski z trwogą słuchał świstu bomb padających na Quai d’Orléans w pobliżu biblioteki polskiéj. — Bohdan był szczęściem w Hyères i tam się modlił za przybraną ojczyznę... Dziś jesteśmy w przededniu pokoju... dziś to przeszłość należąca do historyi... Zostanie w niéj i nasza karta, któréj się nie powstydzimy... Co się stało z Maleszewskim, którego portret Dra Libelta zawiesicie w waszem Towarzystwie Przyjaciół Nauk niewiemy[3]. Zdaje się że niebył w Paryżu w czasie tego okropnego głodu, z którego jeszcze dziś umierają ci co go przecierpieli. Mamy nadzieję, że przytulone w Bazarze Towarzystwo Przyjaciół Nauk znajdzie odpowiednie bogacącym się swym zbiorom pomieszczenie. — Teatr niezawodnie potrzebny, ale gmach któryby pomieścił bibliotekę i muzeum Towarzystwa nie mniéj konieczny, należałoby i o to się postarać. Nasze składki w ogóle grzeszą tém, że chcą nagle i tylko od zamożnych, grosza narodowéj jałmużny a raczéj podatku... W Czechach groszówki ludu powoli ale ciągle zsypują się do skarbony i składają tysiące. Niezawsze można i mogą, gdy ich i zawsze jednych dotyka to podatkowanie, ubogi da wedle siły i możności, a czemuż go nie przypuścić do téj spółki, z któréj dając swój fenig, czerpałby za to siłę moralną, poczucie swéj godności i zajęcie tém na co złożył ofiarę? Szkoda że nam brak wielkiéj jednéj cnoty, cierpliwości. A tak nas dawno, długo i uparcie uczą jéj nieproszeni profesorowie!! Palim się płomiennym ogniem... choć uczy przysłowie a raczéj aksiomat, że świat mają posiąść flegmatycy... zdaje się, że my go chyba nie opanujemy nigdy!



IV.
Do dziś dnia jeszcze brzęczą nam w uszach wasze stłuczone szyby i na sercach ciężą kamienie, któremi was zbombardowano. Pamiętny ten dzień większe mieć może skutki niżeliby się spodziewać można; jest ci to wypowiedzenie wojny. Nie zawsze i słabym pogardzać i siły nadużywać się godzi. Nie licząc moralnego znaczenia faktu, który chluby narodowi nie przynosi; następstwa jego w blizkiem sąsiedztwie i na inny sposób uczuć się dać mogą. Dołożywszy do stłuczonych rozbite złudzenia, odpowiedzią w parlamencie, mamy sobie co zapisać dla wiadomości przyszłych pokoleń i ku poprawie tych, którzy w lepsze uczucie a w jakąkolwiek sprawiedliwość wiarę mieli. — Mimowolnie na wstępie tego listu wymknęła się nam wzmianka — trudno zamilczeć o tém co boli. Nowin téż nader mało, nie tylko u nas lecz wszędzie ze świata literatury i sztuki. Zdrętwiałe oczekiwanie objęło wszystkich; we Francyi krwią pisze się złowroga karta dziejowa, w Niemczech literatura wojenna panuje prawie wyłącznie, o Włoszech mało wiemy, w Anglii miesi się tylko chléb powszedni... U nas, jeśli się jeszcze gdzie nieco życia budzi to, na przekór wszelkiemu prawdopodobieństwu, w Królestwie, tam, gdzie o to życie najciężéj walczyć przychodzi. Obiad dla Koeniga, owacye dla Deotymy, czytanie Wandy, obrazy z niéj, siedmioramienny świecznik i statuetka złożone jéj w ofierze, choćby nawet niefortunne pokuszenia Dzikowskich, wszystko to świadczy iż tam się coś rusza i coś żyje... Nie godzi się pominąć ani przedruku nowego dzieł I. Korzeniowskiego, który licznych znalazł abonentów, ani nowego wydania dzieł A. Fredry, przedsiębranego przez PP. Gebethnera i Wolffa, ani ogłoszonéj Encyklopedyi rolniczéj, któréj redaktorów imiona, dozwalają wróżyć dzieło poważne. O drobniejszych przedsiębiorstwach warszawskich rozpisywać się trudno — dosyć że istnieją. Do dzienników nawet przybyć ma coś w rodzaju Figara paryzkiego, na co p. Z. Sarnecki miał już otrzymać konsens. Kuryer Warszawski rozłożył się w arkuszyk, illustrowane pisma wcale szczęśliwie współzawodnicząc idą daléj, a obok nich wyrastają jeszcze takie, popularne i tanie jak Opiekun. Wprawdzie, obok tego można by postawić w Poznaniu urosłego Orędownika, w Krakowie wystrzelające Coś, we Lwowie zapowiedziany kwartalny — Przyrodnik, ale my tu, jakoś przywykliśmy do efemerycznego zjawiania się przedsiebierstw, które nie długo potrwawszy, giną. W Królestwie niema tak ostro zarysowanych obozów i tak dobitnie odróżniających się przekonań, bo je wszystkie do jednego mianownika sprowadza Cenzura. W Galicyi i Poznańskiem klerykalne stronnictwo zwarło się i wydzieliło, a wywołany przez nie rozłam wpłynął i na literaturę i na dziennikarstwo. Jednym ze skutków najwidoczniejszych dotąd, to że czytelnicy dla obu walczących zobojętnieli. Słowem, nie na różach jesteśmy... ale téż to czasy nie różane. Smutno po świecie — człowiek uciekać musi po troszę z placu boju, aby gdzie pod cieniem wypocząć. Taki wypoczynek dla ducha daje nie wielka liczba dzieł, które drażliwych kwestyi czasu nie tykają i dozwalają odetchnąć w czyściejszéj atmosferze. Spodziewamy się miłego wytchnienia naprzykład, w zapowiedzianych Pamiętnikach Niemcewicza, o których obszerniéj nieco rozpowie w tych dniach Tydzień drezdeński. Jest to uratowany rękopism, który sam czcigodny autor miał do końca życia za stracony. Szczęściem znalazł się on, ocalono go i oto wychodzi z pod prasy, aby nas przenieść w mało znaną epokę bytu księstwa Warszawskiego i pierwsze lata po wskrzeszeniu (tak zwaném) Królestwa. Niemcewicz stworzonym był do pisania takiego Pamiętnika. Jak w jego wspomnieniach malują się żywo ludzie, kilką częstokroć pochwyceni rysami! Zobaczycie, przekonacie się, bo jesteśmy pewni że ten nowy Pamiętnik będzie w ręku wszystkich. Dla dopełnienia jego, zapewne téż powtórzy się wydanie krótkiego pamiętniczka dla przyjaciół napisanego około 1840, a wydrukowanego w 1848, podróży do Ameryki i przejażdżka po kraju. Nowy dziennik obejmie około trzech, może nawet trzy spore tomy. W Dreznie także ukaże się równie ciekawy, do bliższych nas dosięgający czasów Pamiętnik księcia Stanisława Jabłonowskiego, szczególniéj dla roku 1831, zajmujący i pełen żywych szczegółów... Nie zabrakło by nam czem żywić czytelników naszych, gdybyśmy tylko ich mieli. Najsmutniejsza to rzecz iż z dniem każdym ubywa czytających, młodzi w większéj części są apatyczni na wszystko, starzy nas opuszczają, jedni niemają czasu, drudzy woli, a ci coby pragnęli pracować niemają środków. Z pewnością czyta u nas najwięcéj tych którym książki kupować trudno. Dla tego téż zakładanie czytelni świeckich po wsiach, na które by się po kilka domów składało, a potém w końcu roku dzieliło nabytemi książkami, rozpowszechnić by koniecznie należało. Widzieliśmy je kwitnące w Królestwie. — Do wydanych w Warszawie miłych i pięknych rzeczy, doliczmy Felicyana „Odgłosy z gór“ które już was zapewne dojść musiały. Jest to prawdziwy poeta, który znajdzie współczucie i ocenienie u wszystkich ludzi smaku i wykształcenia. W Krakowie Pamiętnik autora Czarnéj księgi W. Czaplickiego, którego wyszedł tom pierwszy, a wyborny Dra Łepkowskiego Przewodnik dla miłośników sztuki (wydanie Tow. Oświaty) są najpiękniejszemi nowościami. O pierwszym tylko kilka słów powiedzieć możemy, gdyż drugi nas jeszcze nie doszedł. Towarzystwo Oświaty, nie ma zwyczaju redakcyom rozsyłać swych nowości, a że one nie zawsze wszystko nabywać mogą, o wydaniach jego często długo nikt nic nie wie. Tak jest dotąd z obrazami W. Pola, o którego ożenieniu już zapewne słyszeliście — bo o niem krótko donosiły pisma nasze. Ociemniały poeta mieć będzie przyjazną dłoń, która mu ciernistą ścieżkę jego życia, łatwiejszą do przebycia uczyni. Tak pojęte małżeństwo jako związek serdeczny i ofiarny, nam się przynajmniéj wydaje piękniejszém może niż połączenie młodziuchnéj pary i najgorętszych uczuć wiosennych. — Czaplickiego Pamiętnik rozpoczyna się od r. 1848... kreśli on wyrazisto czasy tego upojenia, które w krotce bomby rozproszyć miały. Dziś nam trudno pojąć, téj łatwowierności własnéj z jakąśmy tylekroć ufali złudzeniem, niepojętym prawie, lecz możemyż zaręczyć ażeby nas znowu na podobną wędkę nie wzięto? Jedną ze scen Pamiętnika najciekawszych jest wzięcie autora do wojska, dokonane z machjawelizmem, z cynicznością oburzającą. Są tu téż obrazy z wojny węgierskiéj, a w ogóle wiele materyału do przeszłości — z któréj nie wiele skorzystaliśmy podobno.

Jak u was, tak w Krakowie i Lwowie, odczyty w znacznéj liczbie obok niemniéj licznych koncertów, cały czas postu zajęły. Kraków słuchał Prof. Szujskiego i Tarnowskiego, we Lwowie wielkie powodzenie miała pani Dobieszewska (Śmigielska) — w Warszawie anibym potrafił zebrać imion prelegentów i prelegentek. Tu prawie zawsze nawet sale były pełne, choć odczyty następowały po sobie żywo i musiały rywalizować z teatrami amatorskiemi, żywemi obrazy, koncertami bez miary. Wprawdzie Warszawa jest najludniejszem z miast polskich, lecz więcéj téż w niéj ognia, ochoty, ciekawości, zajęcia, ruchu, niż gdziekolwiek indziéj. Młodzież i starzy — nie śpią... Mieliście i panowie téż w Poznaniu odczyty, o których Dziennik wspominał... w większéj części o przedmiotach dotykających powszednich prac i stosunków... Poznańskie i Prusy odznaczają się wśród ziem dawniej polskich kierunkiem realistycznym. I nie dziw, mają do zwalczenia bardzo rzeczywiste i twarde współzawodnictwa na drodze chleba i bytu, muszą téż im wszystkie siły poświęcić. Pomimo to ośmielilibyśmy się westchnąć nad tém, iż w rachubę za mało tu wchodzą te siły jakie daje poczucie sztuki i zrozumienie piękna. Znakomity ekonomista Carcy zbił przecie fałszywe pojęcia o nieprodukcyjności tych objawów. Znając naturę ludzką, wiemy iż są dźwignie i motory, które ubocznie życie do ruchu i działania budzą, i choć pozornie zdają się niewytwarzającemi, tworzeniu bardzo rzeczywistemu dzielnie posiłkują. Są to jak w farbierstwie owe mordant, które barwie przyjęcie się ułatwiają. Właśnie pod wpływem ludzi, z najpiękniejszych pobudek, ciasno przecie widzących zadanie teraźniejszości, poznańskie ogołocone jest dotąd ze wszystkiego coby w niem artystyczny zmysł rozwijać mogło. Spodziewamy się po teatrze, znajdzie się późniéj wystawa obrazów.. — i t. d, i t. d. W całym Krakowie, we Lwowie, w Warszawie artystyczne towarzystwa dosyć się wiodą szczęśliwie, w Poznańskiém i Prusach, bodaj z zasady, przesadzonéj a przeto sfałszowanéj, nikt nie śmie ani chce spróbować nawet czyby się coś podobnego powieść mogło. Im dzielniéj na inném polu: rolnictwa, przemysłu, rękodzieł pracują te prowincye, tém by słuszniéj należało się im to antidotum przeciwko rozkochaniu w mierzwie i bałwochwalstwie merynosów. Sztuką samą jako samą sobą żyć wprawdzie nie można, ale bez niéj, jak bez soli, niesmaczne życie — tego dowodzić niema potrzeby. Jedną z dziś najpomyślniéj kwitnących wystaw naszych, jest niezawodnie krakowska, chociaż warszawska wspanialéj jest instalowaną i ma własny gmach, urządzony z wielkim smakiem. W Krakowie ciemne są bardzo sale, dosyć ciasne, iść do nich trzeba na drugie piętro, mimo to nagradza trud, tak pięknemi utworami jak są Juliusza Kossaka hetmańskie stado, lub Kostisa sprzedaż ostatniéj chudoby. Kossaka rysunki tak są u nas powszechnie znane i cenione, że się o nich rozpisywać nie potrzeba. Wielki miłosnik starego szlacheckiego żywota, koni, myśliwstwa, celuje Kossak w tych scenach paskowskich; Kostis dał się dopiero poznać kilkoma kompozycjami, które powszechną zwróciły uwagę. Pierwsza którąśmy oglądali wystawia pobór do wojska; druga jest ta o któréj mówimy. W obu główną zaletą jest przedziwna charakterystyka, żywo z natury wzięta. W poborze do wojska, rekruci, urzędnicy, rodziny... każda z twarzy zdawała się wprost sfotografowaną z życia, ukradzioną, a z dziwną trafności smaku i uczucia dobraną, do całości obrazu, na pół smutnego, pół humorystycznego. Taż sama zaleta skromnéj ale ślicznéj chaty górala, z któréj ostatnią kozę uprowadza żydek... Chłop, dziecię a szczególniéj baba stojąca pod piecem, to arcydzieła których by się Knaus nie powstydził — koloryt cichy, skromny a harmonijny. Patrząc na ten mały dramacik, łzy niemal stoją w oczach. Z Gdańska jest znanego artysty p. Stryjowskiego, odpoczynek Flisaków, tego samego którego niegdyś Illustrirte Zeitung dała Synagogę w czasie nabożeństwa, wiele innych robót, którym przypatrzeć się trudno wśród mroku jaki panuje w salach, mają téż swe zalety. Oprócz wspomnianych artystów, Antoni Zaleski znany z kompozycyi do Paska, Welery Eliasz którego Żółkiewski pod Cecorą otrzymał premium w Wiedniu, wyborny rysownik, illustrator i malarz (mieliście jego obrazy w Poznaniu), Gryglewski perspektywista, Mirecki, prof. Łuszczkiewicz; zamieszkują w Krakowie. Nie mówię już nawet o Matejce, bo o tym któżby niewiedział? Unija właśnie w téj chwili dostała się szczęściem, wytrzymawszy oblężenie paryzkie, na wystawę do Londynu... Ponieważ Niemcy się bardzo skarżą na to że ich tam pokrzywdzono pakując do ciemnych kątów, obawiamy się aby jako austryackiego obywatela i Matejkę naszego los ten nie spotkał. Szczęściem on tak sam mówi za sobą, żeby się wstydzono, nie oddać mu sprawiedliwości — krzywdziłoby to mniemanych sędziów nie jego.



V.
Spóźniam się na ten raz z korespondencyą nie z mojéj winy jak wiecie, najregularniejsza z poczt, poczta niemiecka, poczta pruska, poczta cesarstwa nowego... dała mojemu listowi zaginąć... okradła mnie z kilku godzin pracy... i — niemogę jéj tego darować! Niema na świecie nieznośniejszego nic nad powtórzenie z pamięci raz drugi tego co już raz się z niéj zrzuciło na papier. Na to potrzeba szczęśliwego daru Dra Stan. Tarnowskiego, profesora, (właściciela Przeglądu i Czasu z przyległościami) który napisawszy rzecz, razem się jéj na pamięć ipso facto wyucza i prawie jak pacierz. Gdybym miał pamięć taką! niestety — powiadam wam, że zmuszony pisać listów wiele, ani dziś mogę sobie przypomnieć nawet co w zaginionym było. Proszę jednak czytelników, ażeby raczyli sobie wyobrażać, iż tam były rzeczy nadzwyczaj, niezmiernie — niesłychanie, niewypowiedzianie zajmujące, a że ich tu nie będzie, to wina poznańskiego brieftregera, który nie szanuje więcéj korespondencji literackiéj nad pospolitą o powszednich katarach, zimnie i t. p. Tak, o zimnie, bo jest dnia 22 Maja, a ja w piecu palę, i sądzę iż wiele osób popełnia toż samo. Jakże dnia 22 Maja paląc w piecu, można co z sensem napisać? Anglicy, si fabula vera, strzelają sobie czasem w głowę znurzeni mgłą, nam by się nie widziało zdrożném, gdyby kto z zimna to uczynił. Zimno — to śmierć — tym czasem — o czémże chciałem mówić? (stare przysłowie). Mówmy o téj biednéj literaturze naszéj! Niezaprzeczy nikt, że jest to cechą narodów, które mają przyszłość przed sobą, że szanują przeszłość swoją, szczególniéj zabytki jéj piśmienne. Tam gdzie ginie pamięć i cena przeszłości, gdzie rwą się węzły co łączą dziadowski trud z prac, wnuków, spodziewać się można, że jak w Egypcie, trzecie pokolenie gmachy praojców, pasąc na ich gruzach trzodę, nazywać będzie dziełem — duchów, niepoczuwając się nawet do pokrewieństwa z przodkami. Zaczyna się to od obojętności, od lekceważenia, od szyderstwa, przychodzi nieuctwo, wyśmiewa się potém starannie naukę rzeczy niepraktycznych, i wnuczę wyrasta na takiego solitera, który z tém co go poprzedziło, nie ma żadnego związku, a na to co będzie, nie może mieć wpływu żadnego... Jest to ogniwo skruszonego łańcucha. Niech nas Bóg uchowa od podobnych — egzemplarzy — ale — mrówię czasem przechodzi patrząc na młode pokolenie, które z domowych rzeczy zna pono najlepiéj pieniądze, które bierze z domu. Wychowanie młodzieży ostróżne, chroniąc je od zagorzałego patryotyzmu, pozbawiło wszelkiéj nawet ciekawości i zajęcia przeszłością. Jednych moskiewska szkoła wynarodowiła, drugich popsuł uniwersytet niemiecki, panny wychowały się na pensyi zagranicznéj — w domu rodziców nie wiele było polskiego i śliczne dorastające różyczki i bławatki nasze mało co więcéj wiedzą o Polsce, jak o odległych Faraonach... Straszne to... A jednak były sposoby przypominania przeszłości, — gdyby do mnogich stowarzyszeń rozmyślających nad gnojem i uprawą kartofli przybyło parę, mających na celu zażywianie polskości i uprawę ducha. Gdyby towarzystwo interesów moralnych zająć się tém chciało? ale ono ma zbyt wiele do czynienia i musi szczepić nowe płonki — niema czasu krzesać zdziczałych. Ktokolwiek bywał po domach polskich na prowincyach naszych, wie, że na wsi u szlachcica łatwiéj o butelkę starego wina niż o jakąkolwiek książkę. Jeśli jest jedna gazeta, to już bardzo szczęśliwie, często się ona pożycza albo czyta na probostwie. Znając ten stan rzeczy jeden zacny osiemdziesięcioletni starzec, zamierzał stworzyć fundusz żelazny na tanie wydawnictwo klasyków polskich... tak tanie, aby się nikt od kupienia wymówić nie mógł. Rzecz była ułożoną, komitet do spełnienia woli staruszka mianowany... tymczasem zjadł biedny coś na wieczerzę i umarł nagle. (Historyczne) Rodzina bardzo naturalnie, woli kapitał niż klasyków i słuchać o tém niechce. Wszak praktycznie? Wola zmarłego była wprawdzie jawną, ale nigdzie prawnie zapisaną nie była — więc niema co mówić o tém. Listy zostały tylko jako pamiątka poczciwéj woli starca — i koniec.

Tym czasem sprawa wydania klasyków starszych i pisarzy nowszych, których naród przyjął i ukochał — zawsze w zawieszeniu. Między innemi których się rozpowszechnienia kraj domaga, jest Kaźmierz Brodziński. Słychać było, iż rodzina jego także zamierzała uczcić pamięć śpiewaka Wiesława — pełném i piękném wydaniem dzieł jego — i ta wieść pono przebrzmi jakoś bez skutku .. Zbierał materyały do wydania zupełniejszego P. F. S. Dmóchowski w Warszawie, stary robotnik który spocząć niemoże, czy nieumie — bo praca nałogiem. Począł on zbierać pisma niewydane Brodzińskiego, ostatnią edycyą Glücksbergowską nie objęte, i znalazło się tego dosyć. Znalazł się przedewszystkiem najciekawszy, ręką Brodzińskiego nakreślony spis wszystkich jego prac od r. 1825 do 1834, a zatém na rok przed zgonem, kiedy już, jak się zdaje, mało mógł w Dreźnie pracować. Przekonać się można z niego, że wiele cennych pamiątek po Kaźmierzu z królówki zaginęło i dotąd ich wyszukać nie było można. Tak nieznane są dotąd, z r. 1832, życie generała Sowińskiego. Dwie rewolucye. (?) Rozprawa o stanie literatury polskiéj od r. 1795 do 1825, która była złożona Towarzystwu Przyjaciół Nauk, i wiele innych dawniejszych. Pierwszemi Brodzińskiego próbami były po większéj części tłomaczenia sztuk dramatycznych, jak gdyby ku scenie i poezyi dramatycznéj czuł pociąg szczególny. Szkodliwe zwierzenie się, Nicolo, przekładał w r. 1815, potém komedyą — Lord zamyślony, potém Miltona, tekst opery Spontiniego. Były nawet dwa akty Estery Rasyna. Od r. 1820 najwięcéj już jest rozpraw o różnych literatury przedmiotach. Wiadomość nowszą o życiu i pismach Brodzińskiego, podał Dmóchowski, jeśli się nie mylemy, w bibliotece warszawskiéj. Należy do rodziny ten hołd pamięci Brodzińskiego, aby całkowity zbiór pism jego starannie i pięknie wydała. Zwlekać z tém zbyt długo się nie godzi, bo późniéj rzecz będzie do wykonania trudniejszą.
Zbiory pism innych znanych współczesnych autorów zapowiadają się w mniéj więcéj popularnych i tanich wydaniach. S. Loewenthal drukuje tak wszystkie pisma Korzeniowskiego, których już wyszedł tom pierwszy. A że, jak się zdaje prenumeratorowie Kłosów i Tygodnika, w dość znacznéj liczbie korzystają z dogodnych warunków nabycia — będzie mógł p. Loewenthal bez straty dla siebie, wydać i rozpowszechnić w tomach dziesięciu, to co w kilkudziesięciu cztéry lub pięć razy tyle kosztowało. Zapowiadają téż bardzo pożądany zbiór całkowity pism hr. Aleksandra Fredry, o który napróżno dotąd się upominano. Wiadomo że w tece znakomitego naszego poety jest jeszcze kilkadziesiąt sztuk nieznanych, które on, zrażony krytyką zamknął i niedał się nigdy uprosić aby to postanowienie przełamał. Panowie Gebethner i Wolff wydadzą tylko to co naprzód we Lwowie wyszło i wyczerpaném zostało, a potém powtórzone w wydaniu bez zezwolenia autora dokonanem, niepoprawném i obciętém. Wydanie ma być staranne i tanie. Jeśli się nie mylemy cztéry czy pięć tomów. Naostatek sędziwy autor Mohorta Wincenty Pol, myśli także zebrać sam zupełne dzieła swoje, poezye, rozprawy naukowe, rzecz o jeografii Polski i t. p. Przygotować to wydanie dla autora, przy jego nieszczęśliwém ociemnieniu, nie będzie łatwém, a że pisma są rozproszone, liczne, wydawane w różnych miejscach, bodaj żeby nie potrzebował radzić się p. Estreicher’a. Dzienniki, pamiętniki towarzystw, noworoczniki, albumy mieszczą tę spuściznę poety rozwianą po świecie, którą koniecznie czas zgromadzić, nie zdając tego na ręce obce. Wydanie rozdzielić się téż będzie musiało, ze względów cenzuralnych na dwoje, bo nie wszystko ma paszport za kordon. I — wierzcie lub nie — to co za kordon nie pójdzie, tego nie można drukować tak wiele, bo w Poznańskiem czyta się po francuzku znowu z polecenia konsystorza, dla uniknienia zarazy jaka tkwi w literaturze polskiéj, a w Galicyi czyta się po niemiecku lub — nie czyta. Zresztą tu i tam umysły tak zajęte walką religijną, wyborową, — praktycznemi i niepraktycznemi rożnemi przedmiotami, że — literatura musi u drzwi zostać — panowie nie przyjmują, zajęci — jeden z agronomem, drugi ze spowiednikiem.
Po trosze więc przedrukowujemy, ale za mało, za mało... należałoby się posunąć głębiéj, przedrukowywać porządnie rzeczy dobre a zapomniane z XVI — z XVII — nawet z końca XVIII w.; tylko nie dorywczo i z naukowém przygotowaniem ku temu. Mieliśmy przedruków, klasyków, bibliotek, zbiorów dosyć dużo, a dobrego nie mamy nic dotąd. Czemże tradycye porwane zwiążemy? Z XVI, z XVII, z XVIII w. wiele pism dziś by się odczytać i dla języka przydało i dla ducha. Zaszkodziłożby to gdyby kto Anatomię Garczyńskiego, o któréj tak piękną wiadomość podał w Roczniku nowym Przyjaciół Nauk p. L. Wegner — wydał na nowo? A listy litewskie Niemcewicza, a teatr Krasickiego, a Trębecki? który mimo tylu wydań, już jest rzadki; że o innych a mnogich nie wspomnę. Turowskiego biblioteka rozpełzła się niekompletna, wydawana bez ładu, i znaku po niéj nie zostało... Zbywa nam na tém, zbywa téż na dobrych przekładach dzieł obcych klasycznych. Shakespeara począł Kefaliński, począł Komierowski, począł Koźmian, przekładał Paszkowski, a całego niemamy dotąd. Czyżby się na zbiorowego przynajmniéj zebrać już nie można junctis viribus, gdyby u nas cokolwiek kiedy połączyć się dało... Niestety! w téj chwili, wszyscy jak najpilniéj starają się nas porozpraszać, po wydzielać, rozedrzeć.
Mówmy o czém inném. Na czele rzeczy nowych stawię Encyklopedyą krajoznawstwa Galicyi A. Schneider’a. Niewiem z pewnością czym o niéj w przeszłym liście nie wspomniał, ale gdyby i tak było, nie wahałbym się powtórzyć zalecając tego cennego materyału do krajoznawstwa dawnéj Polski. Ramy obszerne, zbieranina żmudna, praca olbrzymia. Tom pierwszy zawiera — literę A!! Dotąd żadna z prowincyi Polski niema takiéj encyklopedyi, a choćby w niéj nieuchronnych opuszczeń i myłek się cóś znalazło — czyż ich niema w każdém dziele podobnem? Skarbiec to szacowny — nie tylko dla Galicyi — ale dla przeszłości Polski... A gdy mowa o nadpełtwiańskim kraju... powiedźmyż iż — bądź co bądź, coś tam się rusza, coś tam żyje, coś pracuje. Nie idzie to łacno, ale dobrze że choć tak coś się robi. — Zaledwie Dziennik literacki umarł od ukąszenia Mrówki, na jego miejsce zwiastuje się Wola, i tylko co nie widać, Gazety literackiéj. Tylko to bieda że przy najlepszych chęciach Galicya nie doszła do tego bardzo prostego, elementarnego pojęcia, iż wszelkie wydawnictwo składa się nietylko z ducha ale i z ciała, że więc każdemu potrzebny jest taki opasły Unger lub Loewenthal, lub jakikolwiek człowiek z krédką i kieszenią. Wydawnictwa poczynają się jak gra w loteryę... a nuż... prenumeratorowie! Żadne wydawnictwo w świecie jałmużną żyć nie może, kredytem nie żyje długo, a nie mogąc opłacić pracy, a przetrwać nowicyatu, ginie najczęściéj u brzegu. Tymczasem co poczyna u nas wychodzić, zawsze niemal tak, jak po staroświecku gospodarowano. Byle folwark... bez kapitału, bez koni, uprzęży, bez wszystkiego się obchodziło... A nuż urodzi? a nuż cena w Gdańsku? My tak teraz wydajemy dzienniki, i regularnie wszystkie tak wydawane muszą konać — krótko pożywszy. Ale któż się kiedy nauczył cudzém doświadczeniem? — Chociaż Sobótka wychodzi w Poznaniu, mogę jéj donieść o wyjściu tomu szóstego Rocznika Towarzystwa Przyjaciół Nauk, który pełen jest zajmujących artykułów. Szczególniéj dział historyczny piękny, prace P. L. Wegnera, K. Jarochowskiego, Kętrzyńskiego, Dr. Libelta czytają się z wielkiem zajęciem. Co za wyborna monografia Garczyńskiego, autora Anatomii Rzeczypospolitéj, jaki to cenny materyał do historyi obyczajów... Samo życie tego człowieka ma tu szczegóły dotąd nieznane. Równie pociągający epizod z kościuszkowskiéj wojny — ostatni akt tragedyi dziejowéj, poważnie i z wielkim spokojem ducha opisany... o który dotykając tych lat okrutnéj pamięci — tak trudno. P. Kaźm. Jarochowski odkrywa nam ze źródeł archiwalnych nową stronę tragedyi Toruńskiéj. Zrazu machiawelstwo téj polityki jest tak odstręczające, tak oburzające, iż się w tyle przewrotności wierzyć nie chce — lecz dowody są przekonywające. Spiskowano na Polskę... a jéj właśni panujący byli w spisku... Rozebranie, rozszarpanie od Jana Kaźmierza, który je przepowiadał, groziło ciągle, wisiało jak miecz Damoklesa. August II chciał korzystać z tego co się zapowiadało, chciał katastrofę przyspieszyć... Cały ten tom Rocznika bardzo szczęśliwie złożony. Wiadomość o Stan. Górskim i Tomicyanach Dr. Kętrzyńskiego, wypracowana z dokładnością niemiecką, ale przyznaję się — przeraziła mnie... Kiedyż my się doczekamy wydania takiemi najeżonego trudnościami! Tom dziewiąty zniszczony!! I ta apostrofa do hr. Działyńskiego ażeby matematykę wydawać zaniechał, a do historyi ojcowskiéj powrócił... straszy doprawdy? Czas tak drogi! jutro tak niepewne, Tomicyany tak ogromne... Polska tak się dopomina purpury swojéj przeszłości na łachman dzisiejszy — panie hrabio — kończ Tomicyany! naród ci wdzieczen będzie za nie...

B. Bolesławita.






  1. W téj chwili czytamy w pismach krakowskich, że komedya p. t. Epidemija p. Józefa Narzymskiego otrzymała pierwszą nagrodę. (Przyp. Redak.)
  2. Kiedy to autor pisał, numer 9 Sobótki z portretem i życiorysem generała Bosaka niebył mu znany. (Przyp. Redakcyi).
  3. Pospieszamy donieść interesującym się panem Maleszewskim, że przed trzema miesiącami opuścił Poznań i połączył się z małżonką w Bordeaux, gdzie prawdopodobnie dotąd przebywa. (Przyp. Red)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.