Listy Orzeszkowej do Franciszka Rawity Gawrońskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Listy zebrane do Franciszka Rawity-Gawronskiego • Eliza Orzeszkowa
Listy zebrane do Franciszka Rawity-Gawronskiego
Eliza Orzeszkowa

25 VII 1881, Miniewicze, adres mój jak zwykle: w Grodnie

Szanowny Panie

Nie proszę o przebaczenie, bo winną nie jestem, jakkolwiek pozory świadczyć przeciw mnie mogą. Rękopis Pana przybył do mnie prawie w przeddzień wyjazdu mego w długą i daleką podróż. Byłam zmęczoną, słabą, potrzebowałam kilku tygodni zupełnego oddalenia się od spraw i sprawek papierowych — wyjechałam za granicę. Przed kilku zaledwie dniami wróciłam do domu, gdzie znalazłam dwa listy Pana. Rękopisu nie czytałam więc jeszcze. Czy rychły zwrot jego jest koniecznym? W takim razie spełnię wolę Pana, choć z żalem, bo niesposób mi będzie przeczytać go w dniach właśnie, w których załatwić się muszę z zaniedbaną przez kilka tygodni a obowiązkową robotą. Może jednak pozwoli mi Pan zatrzymać pracę swoje przez czas dłuższy, miesiąc jakiś lub trochę więcej? Jeżeli można, proszę o to, bo mylnym jest przypuszczenie Pana, że nieszczerą byłam pisząc o humorystycznych szkicach Jego, które zwracałam z żalem. Owszem, całkiem szczerze; zajęły mię one bardzo oryginalnością swą i ujawnionym w nich talentem świeżym, śmiałym, plastycznym; zajęły mię one bardzo i obudziły dla autora żywą sympatię, na której wyrażenie dotąd czasu nie miałam. Nie pamiętam, czy pisałam Panu także i o tym, że utworom Jego brakuje jeszcze, wedle mnie, nieco artystycznej harmonii i ścisłości. To jednak, przy talencie i wykształceniu umysłowym, znajduje się wraz z wprawą i doświadczeniem pisarskim. Szkiców tych drukować nie mogę, jak pisałam, dla bardzo ciemnego ich kolorytu.

Z zupełną słusznością twierdzi Pan, że społeczeństwa z wielu stron chorego oszczędzać i pieścić nie trzeba — bo umrze z anemii i niedołęstwa. Zdaniem tym rządzą się sama, jako pisarka absolutnie, jako wydawczyni względnie. Robota nasza wileńska znajduje się w całkiem wyjątkowych a nieszczęśliwych warunkach. Z góry, z dołu, z boków kąsają nas i gryzą. Jeżeli Panu znajome różne organy prasy warszawskiej, kąsanie to i gryzienie nie uszło pewnie uwagi Pana. A chcielibyśmy nie dać się zjeść i silnie stanąć na nogach. To i owo więc, mniej ważne, usuwać musimy tymczasem z programu naszego. Nie jest to obłuda — tylko takt. Opisać to wszystko w liście — niesposób, szczególniej gdy wciąż śpieszyć się trzeba. Kiedyś, w chwili wolniejszej, wytłumaczę się przed Panem jaśniej.

Idzie mi o jasne wytłumaczenie się, bo myślę, że stosunki nasze chwilowymi nie będą. Przebacz Pan otwartość i, jak Francuzi mówią, zbyteczną może crudite d'expressions. Z listów i pism Pana wnoszę, że jesteś Pan człowiekiem takim, jakich mała u nas liczba, a potrzeba wielka. W żaden sposób zgodzić się nie mogę z ostatnim listem Pana, że lepiej może zamilknąć i wyrzec się czynnego oddziaływania na ogół. Dla osobistej szczęśliwości Pana byłoby to pewnie lepiej. Publiczne działania u nas nie cukierek. Ale wyraz „lepiej" rozmaicie się tłumaczy. W naszej epoce przejściowej, twardej, gorzkiej, a jednak dostojnej „gorzej" i „lepiej" mieszają się z sobą tak bardzo, że je częstokroć wspólnie przyjmować trzeba. Walczyć, pracować, cierpieć w imię idei, w imię sprawiedliwości czy prawdy, czy wiedzy — co zresztą wszystko na jedno wychodzi — pierś i czoło wystawiać na pociski lecące często z rąk niegodnych, sercu zabronić używania a głowie spoczynku — jest to gorzej i lepiej, bo ciężej, lecz dostojniej.

Myślę, że piszę tu same tylko takie rzeczy, o których Pan wybornie wie i beze mnie, ale piszę je z celem. Szkiców Panu drukować nie mogłam, prac potem mi nadesłanych jeszcze nie czytałam, mniemam przecież, że jeśli Pan zechce, wspólność pracy i dążenia wiązać nas będzie. Jest to cała historia następna.

Założywszy w Wilnie polską księgarnię i prowadząc ją tak, aby ona choć trochę gust i opinią publiczności prowadziła, wydawszy kilkanaście książek i broszur takich, aby one choć trochę światła w głowach ludzkich robiły — spostrzegliśmy, że robota to dziwnie powolna, oręży pozbawiona, materialnie kulawa. Trzeba nam broni, narzędzia, którymi posługuje się teraz cały świat cywilizowany: pisma periodycznego. Marzymy sobie więc teraz cudownie o jakiejś gazecie wileńskiej, przynajmniej o jakimś tygodniku. Trochęśmy już próbowali marzenia te w czyn zamienić — nie udało się. Los nasz ma tę przyjemną właściwość, że to, co dla innych jest ziarnkiem piasku, dla nas przemienia się w górę. Nic to. Trzeba próbować i góry podważać. W jesieni, gdy w Petersburgu rozpocznie się znowu drzemiące przez lato życie oficjalne, gdy wróci tam z letniej wycieczki ktoś bardzo wpływowy a nam przyjazny, próbować będziemy znowu. Znowu wyjadą na stół różne cudze imiona, kupieckie interesy itp. obrzydliwości, których dla zrobienia rzeczy dobrej używać trzeba. Jeżeli dźwigniemy górę i otrzymamy koncesją, potrzebować będziemy spółpracowników, korespondentów z różnych stron kraju itd., ale takich, o których trudno., bo tak jak my myślących. Reszty wszak się Pan domyśla... Są to tylko piękne nadzieje, ale — jak mówi stara piosnka — czyż bez nadziei można by żyć? Z innej strony jest o nadziei jakieś przysłowie bardzo — niemiłą i nawet co do mnie, przechylam się bardziej na stronę przysłowia niż piosnki. Przechylam się w ogóle bardziej na stronę pesymizmu niż optymizmu i zdaje się, że gdybym znała Hartmanna, żyć bym z nim mogła w serdecznej zgodzie uczuć i myśli. Jednak cóś tam jest wewnątrz, co pomimo wszystko pcha naprzód, pracować i walczyć każe. Nikt nie zgadnie, jak czarno bywa nieraz w głębinach wód, które jednak płyną i płyną, i nawet skrzą się, a bystro falują na powierzchni. Wracając do pisma wileńskiego, jeżeli istnieć ono będzie, co nieprawdopodobnym nie jest, wszak w gub[erni] podolskiej mieć będziemy zapewnionego już sobie, współmyślnego z nami, a pełnego talentu spółpracownika? Nieprawdaż?

Jest jedna jeszcze rzecz, która nie pozwala mi odczytywać rękopisów Pana tak prędko, jakbym tego pragnęła — oto strasznie niewyraźne pisanie. Proszę o przebaczenie za otwartość, mniej więcej uprawnioną tym, że sama piszę nieprawdopodobną kaligrafią. Od lat trzech choruję na oczy. Przedtem nie było dla mnie na świecie niewyraźnego pisma. Teraz przecież w czytaniu rękopisów wyręczać się muszę kimś, kto ma znacznie mniejszą od mojej wprawę. Idzie to więc tak kulawo i powoli, że rozpacz bierze. Z okropną nieśmiałością wymawiam zapytanie: czyby na przyszłość nie można mieć wyraźniej szych kopii?

Z wysokim szacunkiem i bardzo serdecznie pozdrawiam Pana.

El. Orzeszkowa


14 X [18]81, Grodno Szanowny Panie

Czy przebaczysz mi Pan, że rękopisów Jego nie odsełam jeszcze? Wielka to ze strony mojej niedelikatność, czuję to i przepraszam za nią, chociaż na uniewinnienie swoje mam wiele rzeczy, których przytaczać nie będę. Gdybym w tym obowiązku moim zaniedbała się dla wesołości, wyznałabym to szczerze, choć ze skruchą, lecz — o biedach swoich opowiadać ani umiem, ani chcę. Część rękopisu przeczytałam i opuścić go musiałam dla tych bied nieopowiadanych i dla zajęć, które z wielu względów wesołymi też nie są. Więc parę tygodni jeszcze... Teraz najpewniej dokończę rozpoczęte czytanie a gdy je skończę, napiszę o wszystkim razem. Dziś piszę dlatego, że list Pana, tak długo bez odpowiedzi zostający, jak grzech na sumieniu mi leżał.

Niech mię Pan nigdy już nie przeprasza za tę korespondencję zawiązaną i ufność we mnie położoną. Tak listy, jak te prace Pana, które już znam, obudziły we mnie szczerą sympatię. Mówię to szczerze. Przecież przyczyn, do obłudy nie ma. Nie znamy się i pewnie znać się nie będziemy nigdy.

Od czasu pewnego spełniam szczególny rodzaj służby publicznej zależący na tym, że corocznie otrzymuję z półtorasta listów od osób nieznanych z żądaniami przeróżnymi i naturalnie, jak mi stać, odpowiadam na nie. Otóż pomiędzy tymi nieznanymi głosami głos Pana wyróżnia się dla mnie dźwiękiem sympatyczniejszym, bo może silniejszym, gorętszym nad inne i — w głębi swej smutnym. Wszak sam Pan piszesz, że „serca ludzkie,, jak dwa echa płynące z daleka, mogą się łączyć w ton jeden". I to jest prawdą. Po cóż więc mię przepraszać? Jeżeli dla względów światowych, rzecz to. marna i ze mną niepotrzebna. Kobietą światową byłam kiedyś i dlatego może być nią nie chcę. Pracownicą, jestem, ziarnka piasku zapewne noszącą, niemniej w prostocie, będącej nieuniknioną towarzyszką pracy, rozmiłowaną. Po prostu więc mówię Panu: jeżeli kiedy pisanie do mnie sprawi Panu przyjemność, mnie da ono chwilę dobrą. Więcej zaś niż powolne czytanie pism Pana przypisz Pan, proszę, naprzód chorym oczom moim, potem nieidealnej wyraźności pisma swojego, a potem jeszcze różnym obowiązkom i ciężarom życia mego. Kończę o tym.

Słówko teraz o smutnych, gorzkich nawet uwagach Pana nad usposobieniami ogółu naszego i mniemanych jego przewodników. Wiele w nich prawdy — trochę jednak za ciemne są. Niezawodnie idealizm, sentymentalizm, marzycielstwo i lenistwo ducha szeroko jeszcze panują między nami i szerokie w piśmiennictwie naszym zajmują miejsce. Warszawa zarażoną jest nimi, Kraków jeszcze więcej. Połączenie, zsolidaryzowanie katolicyzmu z polskością wydaje najzgubniejsze owoce, a sztandarem tym przywódzcy umysłowego ruchu okrywają się szczerze i nieszczerze, przez głupotę i przez pobudki osobistych interesów. Wszystko to prawda — i więcej jeszcze. Prawdą jest jeszcze, że u nas dziś każdy swobodnie myślący człowiek ma wiele do zniesienia i zwalczenia, że słowo rozumu i wolnej myśli wypowiedziane głośno i śmiało wystawia pierś, z której wychodzi, gorzej niż na raniące strzały, bo na pociski ulepione z błota. Ale przeciw prądom tym, wstecznym i mętnym, płyną prądy inne, przeciw ruchom tym powstają odruchy. Żyjąc na kresach nie znasz Pan może w szczegółach jej toczącej się dziś walki i w literaturze, i na różnych polach społecznych działań. Ja znowu żyję w samym jej ogniu, udział w niej biorę, wiem więc, ,że jest; wzmaga się coraz i lepszą zapowiada przyszłość. Po prostu, w literaturze i publiczności wytworzyło się już dość silne postępowe stronnictwo za hasła swe mające: wolność myśli i sumienia, krytykę przeszłości i teraźniejszości, pracę mrówczą i organiczną, równość ludzką, tak w stosunku do kast, jak do płci, zdobywanie wiedzy, równanie się na polach różnych z pochodem nowożytnej cywilizacji. W literaturze stronnictwo to ma bardzo znakomitych dowódzców, jak Świętochowski, Chmielowski, Spasowicz, Jeż, Karłowicz itd. Za nimi postępuje liczny hufiec żołnierzy pióra. Pisma przedstawiające kierunek ten istnieją: Ateneum, Prawda, Przegląd Tygod[niówy], Nowiny. Do nich przyłączyło się od lat paru wileńskie wydawnictwo moje, skromne jeszcze rozmiarami, ale z bardzo wyraźną barwą. W publiczności istnienie stronnictwa tego udowadnia się samym już istnieniem pism pomienionyeh, z których parę po kilka tysięcy prenumeratorów posiada. Udowadnia się ono jeszcze usposobieniami młodzieży polskiej wyższych naukowych zakładów. Wiem o tym z pewnością, bo prowadzę korespondencją ze studentami Akademii Medycznej i Instytutu Technologicz[nego] w Petersburgu a Szkoły Politechnicznej w Rydze. Korespondencji tych nie zawiązywałam naturalnie sama. Z trzech miejsc tych odezwano się do mnie jako do jednej z przedstawicielek postępowego ruchu. I ruch naprzód wre tam, przygotowują się świetne materiały przyszłości. Patriotyczną jest młodzież ta, ale w sensie patriotyzmu rozumnego; dla narodu pracować pragnie swego, ale narzędziami nowymi. Kiedy indziej przyślę Panu kopię ustawy stowarzyszenia politechników rygskich nazwanego Arkonią. Ucieszy ona pewnie Pana i jaśniejsze światło rzuci na przyszłość naszą, o której, bądź co bądź, ja nie wątpię. Wiele jest u nas; złego i Wiele dobrego, wiele słabości i wiele sił. W pętach robota wszelka trudna. Proste cnoty potrzebują tu nieraz sił większych niż gdzie indziej bohaterstwo. Proste roboty zużywają sił więcej niż gdzie indziej olbrzymie dzieła, Dlatego wszystko iść musi powoli. Idzie jednak. I poglądy na przeszłość zmieniają się, i przyszłość otrzymuje nową uprawę. Po wielkiej burzy ostatniej musiał nastąpić moment zastoju, a skorzystały zeń dobrze wsteczne żywioły. Toteż i rozrosły się, i walczyć nam teraz trzeba z bohaterami takimi, jak np. St[anisław] Tarnowski, i z głupstwami takimi, jak pewna część warszawsk[ich] dzienników. A jednak, zdaniem moim, rąk zakładać nie godzi się ani przez wstręt do zła dobra odstępować. Ani nadzieja straconą jest, ani obowiązek rozwiązanym. Trafi strzała w serce, wyjąć ją, spadnie garść błota na czoło, zetrzeć ją, a z raną i z plamą, którą czas zmyje — walczyć dalej. Pobudką moją w tym oprócz przekonań jest jeszcze uczucie, uczucie niewymownej, nieskończonej miłości dla tego wielkiego męczennika, któremu na imię „naród". Miłość ta wyrasta może z litości. Gdyby nie cierpiał tyle, byłby lepszym i mniej potrzebowałby serc naszych, głów i rąk. Czy wierzysz Pan w chrześcijańskie udoskonalenie się przez cierpienie? Ja nie. Myślę przeciwnie, że pewne szczególniej gatunki cierpień są gangreną. Pobłażania dla tych, którzy cierpieli i cierpią strasznie!... Z szacunkiem i życzliwie pozdrawiam Pana.

El. Orzeszkowa


29 V [18]84, Grodno

Jakże niesprawiedliwie przez Szanownego Pana posądzoną zostałam! Nigdy mi przez myśl nie przeszło, aby prace moje umieszczać tylko obok imion znanych lub wielkich. W ogóle do wielkości wszelakiej najlżejszej pretensji nie roszczę i w dodatku lubię robić po swojemu nie patrząc, czy kto starszy i większy robi tak lub inaczej. Wcale więc nie dlatego nie przysłałam Wam jeszcze swojej bazgraniny, aby mię lęk zdjął o cokolwiek, ale wprost i jedynie dlatego, że przez parę ostatnich miesięcy byłam najzupełniej niezdolną do pisania. Napadają na mnie takie tygodnie i miesiące umysłowej inercji; napadły i teraz. Taką już mam naturę i śród takich okoliczności żyję, że praca na zawołanie jest mi całkiem niemożliwą. Jednak wiem z doświadczenia, że po godzinie macosze następuje godzina matka — że wkrótce, wtedy zapewne gdy odetchnę wiejską ciszą i świeżością, wróci mi życie, bo wtedy tylko czuję, że żyję, gdy piszę. Więc napisanie obszernego listu do Pana odkładałam do wysyłki rękopismu i posądzona o rzecz wcale nieładną, bronię się niniejszym prosząc razem o trochę pobłażliwości dla mego wozu, który ugrzązł na chwilę w piaskach życiowych. Artykuł do Waszej książki przyślę za kilka tygodni, a mniemam, że nie będzie to za późno, gdyż w pierwszym liście pisał mi Pan o miesiącu czerwcu, ja zaś z doświadczenia wiem, że rzeczy takie ulegają zawsze niejakiej zwłoce. Skoro Pan opuszcza Kijów, dokąd mam adresować rękopis? Czy dostanę od Pana nowy Jego adres?

Dziś więcej nie piszę, bo formalnie zdławiona jestem miejskim skwarem i pyłem. Proszę jeszcze tylko, abyście wierzyli, że wezwanie Wasze i współpracowanie z Wami za zaszczyt sobie poczytuję. I jeszcze: to, co Pan pisał mi o moich Pierwotnych, dużo ma słuszności; jednak kiedyś wytłumaczę się przed Panem obszerniej z motywów moich do tej powieści. Dla książki Waszej podejmę znowu temat o pierwotnych instynktach nurtujących cywilizowane społeczeństwa. Czy dobrze? Proszę o parę słów i adres.

El. Orzeszkowa


3 sierpnia 1884 r., Miniewicze, adres: w Grodnie. Szanowny Panie

Wczoraj pod adresem pana adwokata Neymana wysłałam obrazek z tutejszego życia wiejskiego dla Waszej kijowskiej zbiorowej książki. Na artykuł rozumowany jakoś w tej chwili zdobyć się nie mogłam, może dlatego, że mi głowę napełnił rój powieściowych tematów i temacików, wolałam zaś Wam posłać rzecz innej natury, niż żądaliście, niżeli niczym wcale nie służyć Waszym zamiarom. Zresztą, jest to mała historyjka chłopskiego rusińskiego dziecka; może więc dla Kijowa odpowiednią będzie i może nią nie pogardzicie. W przeciwnym razie, prosiłam pana Neymana, aby ją zniszczył i mnie o tym uwiadomił. Postaram się o co innego.

Jeżeli pan Neyman odpisze mi, będę miała niejaką możność proszenia go o pewną przysługę, mianowicie o poinformowanie mię, jakim sposobem mogę wyuczyć się małorosyjskiego języka i następnie zapoznać się z tą literaturą. Myślę, że Polce umiejącej dobrze po rosyjsku nauka tego języka, obu tamtym pokrewnego, nie będzie rzeczą trudną, tym bardziej że nie jestem zupełnie pozbawioną zdolności lingwistycznych. Gdy raz to zdobędę sobie, będę czytała po małorosyjsku, a może cóś o tym i pisała. Rzecz dla nas nowa, prawie nieznana, a znaną być powinna. Będzie to tak, jak z czeszczyzną, którą zajął się ktoś zrazu jeden, a potem wszyscy się do niej rzucili. Może w tym wypadku ja przydam się na początek. Bardzo pragnę tego i jeżeli mi p. Neyman odpisze, będę o tym do niego pisać obszernie. Szczęśliwą jestem przez to, że cóś mię zawsze pcha ku takim rzeczom, którymi najmniej zajmowano się jeszcze. Było tak z Żydami; teraz, o ile tylko w położeniu swym robić to mogę, zaznajamiam się z tutejszymi chłopami Rusinami i bardzo też interesującą, mało znaną szlachtą zagrodową. O pierwszych już napisałam parę powiastek, o drugich pisać będę. Co do Ma[ło]rosjan, gdy zapoznam się z ich literaturą, może kiedykolwiek, gdy stąd uwolnioną zostanę, pojadę do Kijowa i z pomocą dobrych ludzi choć trochę poznana naocznie ów kraj i lud...

Więc Pan zamieszkał w Szwajcarii? Czy na zawsze? Proszę o przebaczenie, że niedyskretną będę, ale szczerość jest najwyższym dowodem szacunku, a starożytni mawiali, że także — sercem przyjaźni. Czy to dobrze najlepsze siły, młode, energiczne, chętne wywozić z sobą z tego biednego kraju za granicę? Tam lepiej, spokojniej, bezpieczniej, to prawda. Ale nie znając Pana, jestem pewną, że egoistyczne cele nie stanowią dla Pana nieba i ziemi. Więc dlaczegóż tak?

Mylnie całkiem wniósł Pan z mego Żytnickiego w Pierwotnych, że stawiłam go jako typ agronomów i że tych ostatnich uważam za „wołów roboczych" tylko. Jakiż to agronom ten Żytnicki? Gospodaruje wprawdzie z zamiłowaniem, ale ciemny jak w rogu, nie uczył się niczego nigdy i o nic nie dba prócz własnego podniebienia i własnej sakiewki. Jest to typ. całej grupy tutejszych tzw. posesorów i jest to człek — pierwotny, zarówno jak pierwotnym pod wysoką swą elegancją jest Szambelan i pierwotnym pod stosem orderów i biletów bankowych Kołowicz jak zresztą wszyscy tam oni pod różnymi zewnętrznymi formami są pierwotni, czyli dzicy, czyli ludzie-źwierzęta, z wierzchu tylko dotknięci czy posmarowani kulturą wytworzoną i do szpiku kości wsiąkniętą przez ludzi cywilizowanych. Oto, Agronomów zaś oświeconych i pracujących nie tylko dla zarobku, ale i dla udoskonalenia matki-ziemi, szanuję wysoce, tak jak i innych ludzi pracy, a zawód ten tym jest dla mnie sympatyczniejszym od innych, że nie ma do czynienia z, miejskim śmieciem, z miejskimi tyfusami walki o byt, zawiści, chciwości, zbytku itp., ale oddycha świeżym powietrzem, pracuje, czuje i myśli — przepraszam za poetyczność wyrażenia — na łonie natury. Jestem wielką zwolenniczką „łona natury" i gdybym świat przetwarzała, uczyniłabym tak, aby na nim miasta mogły nie istnieć. Rzymianie już utrzymywali, że „ludzie stworzyli miasta, a bogowie wieś". Jestem ich zdania i dlatego zawód agronoma wydaje mi się zdrowszym i milszym od innych. Może jest ciężkim i nawet pewno, ale, grand Dieu! któryż jest lekkim i czy — oprócz walców i polek — jest na świecie co lekkiego?

Czy mi Pan odpisze? Jeżeli można, proszę o to. Jestem teraz wypuszczoną na parę miesięcy na wieś, ale adres mój zawsze ten sam.

El. Orzeszkowa


7 VIII [18]84, Grodno

Szanowny Panie

Przed parą dniami wysłałam do Pana list obszerny, ale pod adresem p, Sobolewskiego w Eaux-Vives pres Geneve, bo mi Pan ten adres jako najpewniejszy zalecił. Jeżeli można, chciej Pan upomnieć się o ten list, bo jest tam jedno zapytanie, na które chciałabym mieć odpowiedź, a które powtórzę w takim razie, jeśli pierwszego Pan nie otrzyma. Wszystko zresztą, o co Pan mię zapytywał, wypisałam w tamtym liście, więc proszę go wywindykować, a jeśli nie można, donieść mi o tym parę słów, to powtórzę. Ale dziś czasu nie mam. Bazgrzę jakąś bajkę, którą chciałabym jak najprędzej skończyć. Więc tylko wiadomości najpilniejsze. Nowela do Waszej książki i posłana, i otrzymana, i wczoraj już miałam od pana Neymana list, który mi zrobił wiele przyjemności i na który dziś odpisuję. .

I jedna prośba: racz Pan łaskawie powiedzieć panu Miłkowskiemu, że mu zasełam tysiąc najserdeczniejszych wyrazów czci, przyjaźni i wszystkich dobrych uczuć ludzkich — i jeszcze to, że pan Ludwik Straszewicz pisał do mnie, że mię z Tykocina odwiedzi i przywiezie list naszego drogiego mistrza do mnie i jakieś ustne zlecenie. Otóż nie wiem, dlaczego nie spełnił swego zamiaru, nie był u mnie i podobno już do Warszawy wyjechał. Więc listu i zlecenia owego nie otrzymałam.

Proszę o przebaczenie, że piszę tale nieporządnie, ale śpieszę się bardzo. Z szacunkiem i przyjaźnie pozdrawiam Pana.

El. Orzeszkowa


1 IX [18]84, Miniewicze; adres: w Grodnie Szanowny Panie

Winszuję, cieszę się i życzę miliarda rzeczy dobrych i szczęśliwych! Czy przywiezie nam Pan wkrótce tę śliczną kobietę, o której wiele wiem od jej ojca i której portret posiadam od dawna? Gdzie Pan zamierza osiąść? czy w Warszawie? Ślicznie wybrałam się zapytując. Pana, czy to dobrze przesiedlać się i ze sobą przesiedlać swoje siły i chęci za granicę! Zdawało mi się, że to już wyjazd na zawsze i miałam o to do Pana żal — patriotyczny. Aż to tak!... A kiedy tak, to dobrze, jak najlepiej, doskonale. Przybywajcie nam, Państwo, będziemy bogatsi o dwa szlachetne charaktery i dwie wykształcone głowy... Może też powiększy się i osobiste moje bogactwo, jeżeli zechcecie mię mieć za. swoją znajomą, za kogoś, co wspólnie z Wami myśląc, wspólnie może czuć będzie... Jeżeli łaska i jeżelim tego warta, proszę mi trochę obszerniej napisać osobie i swych zamiarach na przyszłość. Jak prawdziwa kumoszka zarzucam Was pytaniami, ale ogólnie biorąc ani niedyskretną, ani natarczywą nie bywam. Tylko mię moi nieznani bracia po myśli i sympatii nieskończenie obchodzą. Zróbcie z tym, co się Warn podoba...

Do p. Neymana pisałam już z prośbą o wykaz książek, dykcjonarzy, gramatyk małoruskich. Jeszcze go nie otrzymałam, ale spodziewam się otrzymać. Stale postanowiłam sobie poznać literaturę małoruską i może potem, jeżeli potrafię, pisać o niej. Rozumiem dokładnie Wasze dążności i podzielam je gorąco. Pokój i sprawiedliwość — oto godło, które Polska wypisać powinna na swym sztandarze, jeśli ma żyć. To, co się dzieje z Rusinami w Galicji, bolało mię zawsze bardzo i wydawało się polityką z piekieł idącą. Wszelkie antysemityzmy, antyrusinizmy itd. są naprzód rzeczą głupią i złą, następnie dla nas zabójczą. Poznawać się, aby się łączyć, łączyć się, aby wspólnie iść ku dobrym i pożądanym celom, przebaczyć przeszłość, razem pracować dla przyszłości — jakież cudowne marzenie! Miałożby to jednak pozostać tylko marzeniem? Sprzeciwiajmy się temu z całych sił naszych. Mrówkami jesteśmy; nieśmy źdźbła nasze — co kto może... Ja już zaczęłam. Od roku piszę powieści chłopskie, a u nas chłopi są Rusinami. Jedną z nich drukuje teraz Kraj. Może kiedy rzucicie na nią okiem. Gdyby wolno było pracować na tym polu czynnie... zawiązywać znajomości, rozpowszechniać czytelnictwo, rozbudzać w nich uczucia ludzkie... gdyby było wolno! Ale tu siły i pragnienia ludzkie wrą jak kipiątek zamknięty żelazną pokrywą. Zaledwie czasem kropla jakaś zdoła wydobyć się na wierzch. Dobre i to. W położeniu naszym niczym pogardzać nie należy, lecz owszem, skrzętnie starać się o te choćby drobiazgi pracy.

Wycieczka moja do Kijowa — to zamiar rzucony w odległą jeszcze przyszłość. Jeszcze dziesięć miesięcy mam mego internatu w Grodnie, potem, wiecie dobrze, zaczną się formalności urzędowe, kancelaryjne, pójdzie to do ministra o zatwierdzenie uwolnienia; zanim minister odpowie — sporo jeszcze czasu Upłynie. A i potem — któż z nas rządzi dowolnie sobą? Może się to stanie bardzo nieprędko. Tymczasem, na przyszłą zimę, zajmę się tym, czym u nas mało kto się zajmuje, a co jednak zajęcia naszego gwałtownie żąda. Jeżeli p. Neyman prośby mej nie spełni, udam się z, nią do p. Rawity, znajomego mi ze szpalt Prawdy, z listów, które do mnie pisać raczy, z bliskiego małżeństwa swego z córką człowieka, którego uważam za wzór dla nas wszystkich i z charakteru, i z kierunku, i z talentu. Oto. A Pan może myślał, że ja nie wiem, kto to Rawita? Wiem, choć Pan tym pseudonimem nie podpisywał rękopisów, które kiedyś czytałam. Niewiastą jestem. Domyśliłam się.

Więc do widzenia w Polsce, nie wiem tylko, na jakim jej punkcie. Ale wprzódy jeszcze napisze Pan do mnie, prawda?

Szczerze przyjazna

El. Orzeszkowa


Grodno, 24 XI [18]89 Szanowny Panie

Nigdy nie dziękowałam łaskawym na mnie krytykom, ale w Pana słowach o Nad Niemnem tyle uczułam serdecznego ciepła, braterskich uczuć i wspólnych pojęć — nasza znajomość jest tak dawną i dla mnie pamiętną, że podziękowanie pomimo woli mojej i przemocy ku Panu się wyrywa. Nie mogę wyrazić go lepiej jak upewnieniem, że sprawił mi Pan bardzo szczęśliwą chwilę. Niektóre ze słów Pana sprawiły mi niespodziankę; mało mam wiary w siebie i nie mniemałam wcale, abym napisała rzecz takiej wartości. Skoro jednak Pan ją tak ceni,. wierzę, a ta wiara nie tylko raduje mię w tej chwili, ale i na przyszłość zbroi i zobowiązuje.

Pozwalam sobie przesłać żonie Pana bardzo, bardzo serdeczne uściśnienia, a Panu wraz z upewnieniem wysokiego szacunku wyrazy głębokiej wdzięczności.

El.. Orzeszkowa


9 III [18]94, Grodno

Szanowny Panie

Początek listu Pana przypomniał mi adagio greckie: „Czym jest życie? Snem cienia. Czym człowiek? Cieniem, który śni". Jednak są sny pamiętne i cienie mające dobrą pamięć. Znajomość moja z Szanownym Panem sięga jeszcze czasów szczęśliwych, w których śniła mi się działalność szeroka i może wielka przez księgarnię wileńską. Ów sen piękny w łeb wziął, jak wiele innych, ale pozostawił ślady, z których jednym jest to, że mam Pana za starego i dobrego znajomego, pomimo że widzieliśmy się zaledwie parę razy w ciągu tego snu ogólnego, którym jest życie. O korespondencji naszej i rękopisach jej towarzyszących, o krytyce Pana mojego Nad Niemnem, o parokrotnym spotkaniu się naszym w Warszawie mam wspomnienie najmilsze i trwałe.

Z tego już Pan wniesie, że pragnę bardzo spełnić życzenie Pana, tym bardziej że cele pisma zakładanego, o których Pan mi pisze, wymownie przemawiają mi do serca i przekonania. Na nieszczęście, teraz nie mogę służyć niczym. W tych dniach skończyłam powieść dużą, ktora mię wyczerpała. Muszę po niej odpocząć czas jakiś, a potem jeszcze napisać nowelę dla jednego z pism warszawskich, przyrzeczoną stanowczo i od dawna. Za kilka miesięcy, około jesieni, może przyślę Panu cokolwiek, ale chciałabym baxdzo wiedzieć, co mianowicie byłoby dla pisma najwięcej pożądanym. Obrazek? artykulik? W ogóle jakich rozmiarów ma być pismo i co przeważać w nim będzie: beletrystyka? prace publicystyczne? Przy tym jest wzgląd, który przypominam pamięci Szan[ownego] Pana.

Mam pióro w kajdanach. Nie mogę posyłać za granicę nic takiego, czego by mi nie pozwoliła drukować cenzura tutejsza, albowiem gdybym to uczyniła, mnie także posłano by gdziekolwiek. I bez tego ledwie tu siedzę, gdyż robi się coraz więcej ślizgo i gorąco. A mniemani, że bez względu na interesy własne powinnam tu być, dopóki tylko nie przestanę być „cieniem, który śni".

Z całego serca pozdrawiam żonę Pana. Nigdy nie przestanę żałować, że znałam ją tak mało, gdyście Państwo mieszkali w Warsz[awie]. Ale ja bardzo rzadko wychylam się w świat szeroki i bardzo mało znam tych, których kocham.

Oczekuję szczegółów bliższych, o których wspomniałam powyżej, do wyrazów szacunku wysokiego łączę serdeczne uściśnienie dłoni.

El. Orzeszkowa


22 IV 18[94], Grodno

Odpisuję nieprędko, bo pisałam nieustannie, gorączkowo, powieść i nowele, z których jedną może Szanowny Pan zechce wziąść do przedruku dla pisma będącego pierwszą przyczyną korespondencji naszej. Ta nowela pt. Bracia wychodzić będzie w Ateneum, nie wiem jeszcze kiedy, przedrukować zaś ją będzie można wtedy dopiero, gdy Ateneum już ją wydrukuje. Jeżeli tak dobrze, to proszę o słówko wiadomości, a o czasie druku warszawskiego uwiadomię, gdy tylko sama o nim się dowiem.

Wszystko, co Pan mi pisze o sobie, interesuje mię niewymównie. Ogromnie wdzięczną jestem Panu za zaufanie. Jak ja do dna rozumiem dzieje Pana! Dziwnym trafem w tej noweli Bracia jest właśnie postać, która wyrzekła się dla idei prawie wszystkiego, cierpi dużo, ciemno myśli i widzi, jednak upiera się przy swoim i innego życia nie chce, bo byłoby gorszym, choć szczęśliwszym. Tacy ludzie stanowią kategorię osobną, żyjących nie dla siebie, cierpiących nie za siebie. Myślę zawsze, że los ludzkości byłby stokroć jeszcze smutniejszy, niż jest, gdyby ich nie było. A co im za to? W tym życiu nic a nic, bo nawet zadowolenia wewnętrznego nie mają, obdarzeni sumieniem niesłychanie drażliwym. Ale wie Pan? Coraz częściej i coraz pewniej myślę, że te duchy otrzymają w jakimś innym istnieniu jakąś wyższą, doskonalszą formę bytu. Inaczej być nie może; inaczej byłby nonsens, a przecież w naturze nie spotykamy nonsensów; dlaczegóż więc miałby istnieć tu, gdy idzie o najprzedniejszych ludzi?

Ale to jest historia, obszerna, do traktowania w liście niemożliwa. Jeżeli Pan mi odpowie, co myśli o tym w zasadzie, może zamienimy kiedy parę listów w tym przedmiocie.

Do Lwowa przyjechać ani referatu przysłać nie mogę. Żyję i zdaje mi się, że powinnam do końca żyć w Grodnie, o 4 godz[iny] drogi od Wilna. Posłać lub przeczytać artykuł literacki, który może być wydrukowanym wszędzie, nie warto. Miałabym do powiedzenia mnóstwo rzeczy ciekawych, ale gdybym je powiedziała, musiałabym we Lwowie zostać. Więc znajdą się one w piśmie, które ma być wydrukowanym po śmierci mojej, tymczasem trzeba mi tkwić tutaj do końca.

Najserdeczniej ściskam rękę Pana.

El. Orzeszkowa


4 X 1906, Grodno Szanowny i Drogi Panie

Po wiele razy powtórzyć sobie muszę przysłowie „Mieux vaut tard que jamais", aby zdobyć się na odwagę pisania do Pana... tak późno! tak przeraźliwie późno po otrzymaniu listu, który mię jednak bardzo, bardzo ucieszył, za który bardzo wdzięczną jestem. Różne rzeczy zewnętrzne i wewnętrzne nie pozwalały mi przez całe lato wziąć pióra do ręki, czas upływał, wdzięczność moja milczała. Teraz przemawia podziękowaniem serdecznym. Czy je Pan życzliwie przyjąć zechce? Czy przebaczy mi Pan długie milczenie? Proszę o to i spodziewam się tego. Czy się nie mylę?

List Pana wywołał mi przed duszę żywe wspomnienie czasów, gdy otrzymywałam od Pana z Ukrainy (może z Podola) słowa przyjazne, gdyśmy się niekiedy dzielili z sobą listownie myślami i pisarskimi pomysłami. Dawne, młode czasy, czasy pracy wysilonej, rzutów ducha wysokich, ufności i wiary, że tą pracą, tymi rzutami podźwignąć, pory życia utrzymać, zbawić można to, co nad wszystko kochane a ginące. Lata, dziesiątki lat upłynęły i teraz, z oddalenia, ta wiara w skuteczność, w pożyteczność pracy własnej wydaje mi się złudzeniem. Zwątpienie o sobie nade wszystko, a po trochu i o różnych sprawach ludzkich zakradało się do psychy mojej już od dawna i teraz w niej mieszka. Dlatego owa jubileuszowa data, z powodu której list Szanownego Pana otrzymałam, więcej daleko zawstydza mię, niż cieszy. Moment czasu przy tym, wśród którego się znalazła, podkłada pod nią tło dziwnie ponure i tragiczne. Nie wiem, przewidzieć nie podobna, kiedy i jak skończy się ta tragedia, czy i jakim wyjdzie z niej naród nasz, ale co pewna, że dziś, więcej niż kiedy, jest on w podstawach swych zachwiany, w istnieniu swym zagrożony, niezmierną sumą cierpień dotknięty. Młodzi mogą wiele nie dostrzegać, wiele roić i wiele się pocieszać, ale dla wzroków doświadczonych i już widokiem ran i klęsk świata zmordowanych epoka ta jest straszną i do przebywania, ach, jak trudną!

Dziękuję Panu bardzo gorąco i mocno za szczegóły o życiu swoim i swoich. Pamiętnymi są mi chwile krótkie osobistych spotkań z Panem i szanowną żoną Pana. Obojgu też Państwu prześełam z głębi serca pozdrowienia i życzenia najlepsze, które łączę z wyrazami szacunku wysokiego i ponownych za okazaną mi pamięć podziękowań.

El. Orzeszkowa