Listopadowy wieczór/Zmiłowania, zmiłowania dla chłopca

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Kijowski
Tytuł Listopadowy wieczór
Wydawca Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wyd. 1972
Druk Zakłady Graficzne w Toruniu
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


«Zmiłowania, zmiłowania dla chłopca...»

Karol Moor, słynny bohater Zbójców Fryderyka Schillera, był najpierw dowcipnisiem na wielką skalę. Kiedy ludzie magistraccy postrzelili jego psa w łapę, zarządził post w całym mieście; by zaś nikt nie mógł się wyłamać, wtargnął do miasta na czele swoich tysiąca siedmiuset chłopców i cały zapas mięsa wykupił. Dobry początek absurdalnej, prowokacyjnej, buntowniczej komedii napisanej przez dwudziestoletniego studenta. Moor jednakże aspiruje na bohatera epoki. Wstydzi się swoich żartów. Nudzi go drażnienie mieszczan. Ma większego wroga: epokę całą, „epokę skrybów, którzy jak szczury uwijają się po maczudze Herkulesa i mózgi sobie wypacają nad pytaniem, co on takiego miał w swoich jądrach”. Moor nienawidzi swej epoki, bo nie dorasta ona do bohaterów Plutarcha, którzy stanowią ideały całej młodzieży, ale których żywego wcielenia ta młodzież nie znajdzie pośród swoich rodziców, wychowawców, przywódców. Młodzież pragnie przerosnąć „starszych”. „Bohaterów..., baronów, książąt, bogów z was zrobię!” — wykrzykuje jeden z przyjaciół Moora, Spiegelberg, który pierwszy wpadł na myśl, aby z gromadki „libertynów” niezadowolonych z życia sformować bandę zbójnicką. „Jeśli bodaj kropla jeszcze bohaterskiej krwi niemieckiej płynie w waszych żyłach — pójdźcie. Osiądziemy w Czeskich Lasach i tam stworzymy bandę zbójecką... Czyż chcecie tkwić w turmach za długi i zeschnąć się, dopóki nie zatrąbią na sąd ostateczny? Czy chcecie za kęs suchego chleba męczyć się przy rydlu i motyce? Czy chcecie pod oknem ludzi piosenką uliczną wymuszać skąpą jałmużnę? Czy też chcecie w kamasze się zaprząc — a to jeszcze pytanie, czy gębom waszym kto zaufa — i tam, wśród śledzienniczych humorów jakiegoś władczego kaprala, czyściec swój już naprzód dosługiwać? Albo przy brzmiącej muzyce w takt bębna spacerować? Albo w raju galerników cały skład żelaza Wulkana wlec za sobą? O, tu macie w czym wybierać, tu macie razem wszystko, w czym wybierać możecie!” Plan Spiegelberga polega na wprowadzeniu jakiejś wielkiej poprawki w świat, który został głupio, niesprawiedliwie, zbrodniczo urządzony. „Co zowiesz uczciwym? Bogatym kutwom spędzić z karku jedną trzecią ich trosk, które tylko złoty sen im płoszą, zatamowane pieniądze znów wprowadzić w obieg, równowagę dóbr przywrócić na nowo, wiek złoty z powrotem przywołać, Pana Boga uwolnić od niejednego uciążliwego człowieka, oszczędzić mu wojen, zarazy, czasu drogiego i lekarzy — to, widzisz — kończył Spiegelberg — zwę być uczciwym, to zwę być godnym narzędziem w ręku Opatrzności — i przy każdej pieczeni, którą się je, mieć tę myśl chwalebną: tę pieczeń zdobyły ci twoje finty, lwia twoja odwaga, twoje nocne straże — i szanowanym być przez wielkich i małych.”
Jak brzmiałaby skarga dzisiejszego „zbójcy”? Nie trzeba wielkiego wysiłku wyobraźni, bo takie skargi i mowy buntownicze dochodzą nas ze sztuk Osborne’a, z powieści Clézio i Goytisolo, z wierszy Kerouaca, ze scen studenckich teatrzyków i kabaretów. Za słowami idą fakty: burzliwe demonstracje młodzieży w Berlinie, w Paryżu i w Barcelonie, bandy „czarnych bluz” terroryzujące miasta Szwecji i Anglii albo — przeciwnie — pielgrzymki łagodnych „hippies”...
Albo: „Jakby też było — powiada jeden z kompanów Spiegelberga — gdybyście siedli i jakąś książkę czy almanach, czy coś w tym rodzaju nagryzmolili i recenzję pisywali dla zarobku, jak to teraz modne...”
Myślę, że kiedy Zbójców Schillera grywano na scenach mieszczańskich i dworskich teatrów w XIX wieku (po kilkunastu latach skandalu sztuka weszła do żelaznego akademickiego repertuaru), mało kto chyba zwrócił uwagę na tę propozycję przyszłego zbója. O jakim on tam almanachu plecie... Wszyscy czekają na zbójeckie tyrady Spiegelberga albo na wielki wybuch wściekłości Moora, który światu całemu wypowie wojnę, zarówno zbrojną, jak metafizyczną. Dzisiaj natomiast bardzo znacząco brzmi taka alternatywa: założymy bandę zbójecką albo redakcję pisma literackiego. Przez cały XIX i przez tę połowę XX wieku, którą mamy za sobą, zbierali się młodzi ludzie i powiadali sobie: wypowiemy wojnę gustom, obyczajom, prawom, i z tym programem zakładali pismo literackie, grupę artystyczną, związek rewolucyjny albo partię polityczną. Przez cały XIX wiek i połowę XX wieku tak powstawały wszystkie prądy literackie i wszystkie ruchy społeczne. Tylko że Zbójcy Schillera byli pierwszą taką bandą, pierwszą taką „redakcją”, pierwszą taką partią młodzieży upominającej się o prawo do natychmiastowego zrealizowania swej własnej, młodzieńczej woli życia czynnego.
Znamy karierę, jaką ten utwór zrobił w historii literatury i w historii teatru. Do tej kariery niemało przyczyniła się narosła wokół niego legenda, utworzona — jak zwykle w takich wypadkach — przez władze. Schiller był poddanym księcia wirtemberskiego. Studiował medycynę i właśnie otrzymał dyplom, kiedy w Mannheimie odbyła się premiera Zbójców. Na wyjazd do Mannheimu trzeba było zezwolenia książęcego. Schiller uzyskał je na pierwsze przedstawienie, ale gdy chciał swoją sztukę zobaczyć po raz drugi, wymknął się chyłkiem ze swojego Stuttgartu. Kosztowało go to dwa tygodnie aresztu! Kiedy zaś jakiś Szwajcar wystąpił przeciw niemu ze skargą o obrazę narodu szwajcarskiego w Zbójcach, książę zabronił Schillerowi pod groźbą twierdzy „pisania komedii”. Kto by się dziwił, że czasy były takie surowe dla twórców, niech przypomni sobie, że działo się to na całe dziesięć lat przed rewolucją francuską, to jest przed objawieniem praw, jakie człowiekowi przysługują z natury rzeczy, a nie z woli władcy.
Schiller w przebraniu opuścił Wirtembergię i odtąd tułał się całe życie. Był więc pierwszym z romantycznych tułaczy. Ułożył ze swego życia pierwszą poetycką biografię, która dla całego XIX wieku będzie wzorcem. Prześladowanie i wędrówka staną się jej stałymi motywami, a bunt i cierpienie atrybutami poety. Schiller miał wtedy 21 lat. Poezja, bunt i młodość połączyły się w romantyczną triadę.

„Idzie o to, aby młodzi ludzie zdecydowani na wszystko połączyli się dla wspólnego działania mimo różnic, które ich dzielą, aby kroczyli do wspólnego celu różnymi drogami, aby zgodzili się działać równocześnie — a zwycięstwo będzie zapewnione. Za ciasno mi tutaj, w tym kraju kościołów i gryzipiórków.” Tak pisał dwudziestoletni Schelling do dwudziestoletniego Hegla w 1793 roku, namawiając go, aby przyłączył się do „dobrej sprawy”, to znaczy do idei rewolucyjnej, do idei francuskiej.
„Dzieją się rzeczy, które jeszcze dwa lata temu uważano by za rozwiązłość filozoficzną... Teraz każdy człowiek wyrastający ponad przeciętność interesuje mnie podwójnie, albowiem zanim nadejdzie czas równości, będziemy jeszcze potrzebowali sił nadprzyrodzonych.” Tak pisał młody Novalis w liście do młodego Schlegla w roku 1796. — „Nie uwierzysz, mój drogi — ciągnął — jak jasno czytam teraz w moich myślach. Są to moje zaręczyny, jestem jeszcze wolny i nie związany, a jednak już po dokonaniu wolnego wyboru. Wzdycham tęsknie do nocy poślubnej, do małżeństwa i potomstwa. Oby niebo pozwoliło stać się mojej nocy poślubnej nocą świętego Bartłomieja dla despotyzmu i więzień, a będę wtedy szczęśliwy w małżeństwie. Ciężko mi na sercu, gdy nie widzę już teraz spadających łańcuchów... Ale wciąż to samo błędne koło: aby zrodziła się wolna myśl, trzeba wolności, aby zrodziła się wolność, trzeba wolnej myśli. Oto węzeł, który trzeba przeciąć...”
„Czuję, jak we mnie samym dokonuje się wielka reforma — pisał w tym samym czasie inny z młodych „zbójców”, 27-letni Baader, późniejszy pisarz i filozof. — Duch epoki dotknął mego ramienia.”
Wszyscy oni przemawiają już romantycznym językiem, który w Polsce dopiero w dwadzieścia lat później zabrzmi w Mickiewiczowskiej Odzie do młodości. Ale romantyzm nie jest ruchem optymistycznym; przeciwnie, rodzi się z historycznych rozczarowań i klęsk politycznych. Tak było nie tylko w polskiej literaturze, która potrzebowała klęski powstania 1830/31 roku, aby utrafić nareszcie w pełny ton romantyczny. Tak samo było w Niemczech. Pierwsze pokolenie romantyków, związane jeszcze bezpośrednio z okresem „burzy i naporu”, pokolenie, którego programowym utworem literackim byli właśnie Zbójcy Schillera, miało osiągnąć dojrzałość intelektualną nie wobec zwycięstw rewolucji, lecz wobec jej klęsk. Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela nie była ostatnim słowem rewolucji. Za Deklaracją przyszedł rok terroru, krwawych rozgrywek wśród przywódców i partii politycznych, na koniec biurokratyczny, reakcyjny reżim, przygotowując grunt dla dyktatury wojskowej i cesarstwa.
Napoleon pobił Niemców, upokorzył, wyczerpał poborem rekruta i kontrybucjami. Z ruchu oporu przeciwko okupacji francuskiej i przeciw niemieckim rządom, które się jej podporządkowały, zrodziła się nowa fala niemieckiego entuzjazmu, dająca podłoże społeczne dla nowej fali niemieckiego romantyzmu. Pierwszy entuzjazm był intelektualny — przede wszystkim intelektualny — drugi był przede wszystkim polityczny; ton pierwszego był prawno-społeczny; ton drugiego był mityczno-narodowy. Pierwszemu ruchowi przewodzili filozofowie — Kant był jego największym autorytetem. Drugiemu ruchowi przewodzili konspiratorzy, demagodzy, działacze — a był on dziełem młodzieży. Był to pierwszy chyba moment dziejowy, w którym młodzież wystąpiła na scenę polityczną jako realna siła. Historia Zbójców Schillera stała się rzeczywistością. Niemcy zostały ogarnięte siecią Tugendbundów, Burschenschaftów i innych związków młodzieży, bądź to całkiem jawnych, bądź to jawnych na pozór tylko, to znaczy pokrywających jawną organizacją istnienie organizacji drugiej, zakonspirowanej. Tak np. utworzony przez poetę Karola Follena Związek Braci Czarnych stanowił jawną fasadę ściśle sekretnego Związku Braci Śmierci, czyli tzw. „Bezwarunkowych”, których dewizą było: „Sprawiedliwego nie wiąże prawo...” W 1817 roku odbył się w Wartburgu zjazd związków młodzieżowych: był to rok jubileuszowy Reformacji. W dzień rocznicy bitwy pod Lipskiem spalono tu uroczyście książki najbardziej reakcyjnych pisarzy, występujących przeciwko młodzieży i przeciwko idei zjednoczenia Niemiec. Palenie książek, zjazdy młodzieży niemieckiej, nazwy Braci Czarnych albo Braci Śmierci — budzą w nas najgorsze skojarzenia. Oczywiście: wtedy przecież powstały formy życia organizacyjnego i manifestacji publicznych, które przejmowały różne niemieckie (i nie tylko niemieckie) ruchy polityczne, aż po hitlerowców. U progu XIX wieku był to ruch postępowy. Palono książki reakcjonistów. Planowano krwawe zamachy na monarchów. Karol Follen w słynnej pieśni pt. Trzydzieści trzy groził zagładą wszystkim trzydziestu trzem dynastiom, które kongres wiedeński wprowadził na trony niemieckie. „Bezwarunkowi” grozili także śmiercią Aleksandrowi I, żandarmowi ówczesnych Niemiec.
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego przechowuje pod sygnaturą 140961 osobliwą książeczkę. Jej karta tytułowa brzmi następująco: Mémoire sur l’état actuel de l’Allemagne. Par M. de S..., conseiller d’État de S.M.I. de toutes les Russies. Paris. À la librairie Grecque-Latine-Allemande, rue de Fossés-Montmartre No. 14. Novembre 1818.
Książeczka ta ma dziwną historię. Przede wszystkim, kto to jest ów pan de S..., radca stanu Jego Cesarskiej Mości Imperatora Wszechrosji? Otóż jest nim niejaki pan von Sturdza, literat niemiecki, powszechnie znany agent rosyjski, który na zlecenie cara Aleksandra sporządził ów memoriał o aktualnej sytuacji w Niemczech i przesłał go na zjazd monarchów niemieckich w Akwizgranie, w roku 1818. Memoriał był poufnym dokumentem i miał przyczynić się do podjęcia przez monarchów niemieckich i ich rządy nadzwyczajnych środków przeciwko studentom. Na wstępie autor zastrzega się, że raport ten jest zbiorem bezstronnych obserwacji, a nie programem, i odwołuje się do „ojcowskich uczuć rządów niemieckich” oraz synowskiego oddania niemieckich patriotów; do nich mianowicie należy wyciągnąć wnioski z tego, co tu zostało przedstawione. Niemcy są sercem Europy — powiada pan von Sturdza — niezgoda narodowa i wola nieba uchroniły ten kraj przed zarazą francuską. „Człowiek gniewu bożego... po podbiciu całej Europy” w Rosji „pogrzebał swoją armię”, „gwiazda jego powodzenia zgasła jak sen”. „Wszędzie duch narodowy doznaje cudownych impulsów.” Ciekawe zdanie: świadczy ono o tym, że legitymizm również posługiwał się wówczas narodowym językiem. Jest to zrozumiałe, bo duch narodowy był przeciw Napoleonowi. Ale zbuntowani młodzi Niemcy domagali się zjednoczenia. W odpowiedzi na to pan von Sturdza zaleca Niemcom system federalny i uważa go za część składową europejskiego systemu bezpieczeństwa. W systemie tym Niemcy powinny odgrywać rolę kluczową, zwłaszcza wobec rychłego podniesienia się Francji z klęsk, jakie sprowadził na nią „człowiek gniewu bożego”. Czy Niemcy zdolne są do wypełnienia tej misji? Tu autor wypomina Niemcom srogo „bunty i niepokoje”, których widownią stał się kraj, tak cudownie ocalony od „francuskiej zarazy”. Przyczyny owych buntów i niepokojów autor widzi w przemieszaniu się osób i klas społecznych, w dezorganizacji idei religijnych, a nade wszystko w błędach wychowania politycznego. Ogromne są teraz aspiracje ludu do kształcenia dzieci na uniwersytetach — powiada Sturdza — ale te ostatnie są instytucjami przestarzałymi i opierają się na średniowiecznych przywilejach. Trzeba te przywileje znieść, uniwersytety poddać kontroli państwa, policję akademicką zastąpić policją municypalną, ustalić kursy osobne dla każdej specjalności i wprowadzić obowiązkowe zajęcia, oddzielić studentów niemieckich od obcokrajowców, wybory do senatów akademickich zastąpić nominacjami rządowymi, a wreszcie znieść stowarzyszenia studenckie. Co się zaś tyczy ambicji narodowych, powinny one wyrazić się np. w pracach językoznawczych, i w tym celu — radzi pan von Sturdza — powinno się utworzyć jakiś instytut ogólnoniemiecki, który zatrudniłby tych wszystkich, co tyle mówią o zjednoczeniu.
Skąd się ten memoriał znalazł w paryskiej księgarni grecko-łacińsko-niemieckiej, skoro był tajnym dokumentem? Otóż wykradli go agenci pruscy, działający z polecenia kanclerza Hardenberga; Prusy skrycie popierały związki studenckie, ponieważ dążyły do zjednoczenia Niemiec pod berłem Hohenzollernów. Memoriał dostał się do angielskiego „Timesa”, następnie do wydawcy belgijskiego, który — zapewne za podszeptem pruskim — nie omieszkał przy nierozszyfrowanym nazwisku autora umieścić usłużnie tytuł „Tajnego Radcy Jego Cesarskiej Mości Imperatora Wszechrosji”.
Ale nie na tym skończyły się dzieje książeczki, liczącej niespełna sto stron druku. „Bracia Śmierci”, „Bezwarunkowi” zaprzysięgli zemstę carowi. Uplanowali na niego zamach, gdy miał dla celów kuracyjnych przyjechać do Niemiec. Chcieli podpalić kulisy w teatrze podczas galowego przedstawienia i zasztyletować cara w zamęcie. Zamach się nie powiódł, ale plan nie został bez echa. Według powszechnego przekonania memoriał Sturdzy został opracowany na podstawie notatek dostarczonych agentom rosyjskim przez Kotzebuego, bardzo wówczas popularnego dramaturga. Kotzebue, pochodzący z baronów kurlandzkich, lata wojny napoleońskiej spędził w Rosji i tam wszedł w służbę rosyjską. Powróciwszy do Niemiec po 1813 roku, pisywał zjadliwe pamflety przeciw patriotom, przeciw młodzieży, przeciw rozruchom studenckim. Był znienawidzony przez młodzież i niejeden kapturowy wyrok na niego wydano. Co innego jednak wydać taki wyrok, co innego wykonać go... Znalazł się przecież ktoś, kto to zrobił, ktoś wcale nie związany z organizacjami — ktoś, dla kogo ten akt był wyzwoleniem od wieloletniej obsesji.
23 marca 1819 roku do mieszkania Kotzebuego zadzwonił blady, wątły chłopak i poprosił o widzenie z pisarzem. Kiedy ten zjawił się, chłopak zatopił mu sztylet w gardło, po czym sam zadał sobie nim kilka śmiertelnych ran. Zamachowiec nazywał się Karol Ludwik Sand. Miał 24 lata. Pochodził z Hof w Bawarii. Wszystkie wzruszenia, jakie przeżywała ówczesna młodzież niemiecka, skupiają się w życiu Sanda jak promienie słoneczne w soczewce. Toteż stał się on bohaterem-patronem, symbolem dla tej młodzieży. Kiedy miał czternaście lat, do jego miasta rodzinnego przyjechał Napoleon, aby tam odbyć rewię wojskową. Sand uciekł wtedy z domu. „Nie mogłem znajdować się w tym samym mieście co Napoleon i nie zabić go — wyznaje w swoim dzienniku. — A jeszcze nie czułem się na to dość silny...” Studiował w Tübingen. Należał do towarzystwa „Teutonia”. Podczas kampanii studniowej zaciągnął się do ochotniczego korpusu i bił się pod Waterloo. W jego dzienniku powtarzają się często myśli o samobójstwie na przemian z ideą jakiegoś wielkiego zabójstwa, które wyzwoli Niemcy od udręk politycznych, a jego samego od udręk duchowych. „Panie — pisał — pozwól mi umocnić się w zamyśle uwolnienia ludzkości przez ofiarę, jaką złożę na wzór twego syna. Spraw, abym stał się Chrystusem dla Niemiec i abym jak Jezus był silny i cierpliwy wśród mąk... Człowiek jest niczym wobec narodu; jest tym, czym jednostka wobec miliarda albo minuta w porównaniu z wiekiem. Człowiek... da się porównać ledwie do mgnienia błyskawicy. Naród jest nieśmiertelny.”
Przez pięć miesięcy Sand walczył ze śmiercią. Sąd niemiecki, ulegając wzburzonej opinii, odwlekał proces w nadziei, że zamachowiec umrze z ran. Jednakże car Aleksander osobiście żądał procesu i wyroku śmierci. Egzekucja Sanda odbyła się publicznie na łące pod Mannheimem. Kiedy Sand padł przed plutonem egzekucyjnym, tłumy przerwały kordon wojska, każdy chciał docisnąć się do zwłok, aby umaczać chustkę w krwi skazańca. Pole egzekucji nazwano potem „łąką wniebowstąpienia Sanda” (Sands Himmelfahrtwiese).
Wrażenie było piorunujące w całej Europie. Czyn Sanda postawił na nogi zarówno policję, jak spiskowców. Związki młodzieży, powstające w Niemczech, we Włoszech, w Polsce, przyjmowały symboliczną datę inauguracji 23 marca, a przysięgi składano na krew Sanda. Jednocześnie w całych Niemczech rozpoczęła się akcja represyjna, tzw. „nagonka na demagogów”, która objęła wszystkie uniwersytety. Zamykano studentów i profesorów, wytaczano procesy o nie istniejące spiski i zamachy. Liberalny dotąd król pruski przyłączył się do tej akcji. Na kolejnych zjazdach monarchów w Cieplicach i w Karlsbadzie zapadły postanowienia wprowadzające jednolitą dla całych Niemiec cenzurę na książki i pisma oraz przepisy dyscyplinarne dla studentów i profesorów. Wydano zakaz należenia młodzieży do Burschenschaftów i towarzystw gimnastycznych. Utworzono centralną komisję dla ścigania przestępców oskarżonych o zdradę główną, przy czym, jak zwykle we wszystkich ustawach wyjątkowych, pojęcie „zdrady głównej” było odpowiednio szerokie, aby każdego można było na tej podstawie posadzić. Komisja miała szeroko rozbudowane biuro śledcze w całych Niemczech oraz mogła w każdej chwili dysponować oddziałami wojska federalnego. Były jeszcze pewne trudności z przeprowadzeniem tych postanowień na sejmie federalnym, lecz poradzono sobie łatwo: tu i tam wybuchły naraz rozruchy antyżydowskie, które policja uznała za wstęp do powszechnej rewolucji. Oczywiście o tym, jak do owych rozruchów doszło, mieliby sporo do powiedzenia prowokatorzy austriaccy i rosyjscy...
Zamilkły młode, romantyczne, zbuntowane Niemcy. Oplątane siecią policji, strzeżone pilnie przez obcych agentów, stały się krajem milczenia, drylu i utajonej irredenty. Burschenschafty i towarzystwa gimnastyczne miały kiedyś później odrodzić się w pruskim, sołdackim, szowinistycznym duchu. Kto chciał zachować wolność, uciekał za granicę. W latach dwudziestych XIX wieku romantyzm niemiecki zamierał...
„O jakiż głupiec ze mnie — mówi w zakończeniu Zbójców Karol Moor — którym sądził, że świat cały okropnymi czynami upiększę, a prawa umocnię bezprawiem... Ośmieliłem się, Opatrzności boska, wygładzać szczerby twojego miecza i stronniczości twoje naprawiać... Zmiłowania, zmiłowania dla chłopca, co chciał cię uprzedzać — twoją jedynie jest pomsta.”
W roku 1827 pytano starego Goethego, czy Zbójcy są dramatem aktualnym. Goethe, który wtedy już głosił zupełny koniec ruchu romantycznego, powiedział, że Zbójcy jego zdaniem nie straciły na aktualności i nie stracą jej nawet za pięćdziesiąt lat. „Co napisał młody człowiek, najlepiej będzie przyjmowane przez młodych ludzi. Chociaż świat w zasadzie idzie naprzód w zakresie kultury i dobrego smaku, to młodzież musi przecież zawsze zaczynać od początku i indywidualnie przejść przez epoki kultury światowej.”

Właśnie wtedy w dalekim, sennym Wilnie i w Warszawie sterroryzowanej przez Nowosilcowa, uczono się na gwałt niemieckiego, aby czytać „książki zbójeckie”, o których mówi Gustaw w IV części Dziadów:

One zwichnęły osadę mych skrzydeł
I wyłamały do góry,
Że już nie mogłem na dół skręcić lotu.

„Nie widzę, dlaczego byśmy mieli tak bardzo powstawać przeciwko tym, co nas zgermanizować pragną” — pisał Ksawery Godebski do Franciszka S. Dmochowskiego — kiedyśmy tak długo ślepo zawierzali apostołom francuskiego Parnasu.”
Słowo „zgermanizować” znaczyło wtedy co innego niż dzisiaj. Widmo wolności szło przez Europę przybierając coraz inną barwę i coraz nowym mówiło językiem.



Tekst udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska.