List do Juljana Tuwima w Ameryce (Szenwald, 1944)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Szenwald
Tytuł List do Juljana Tuwima w Ameryce
Pochodzenie Z ziemi gościnnej do Polski
Wydawca Związek Patriotów Polskich w ZSRR
Data wyd. 1944
Druk „Iskra Rewolucji“
Miejsce wyd. Moskwa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST DO JULJANA TUWIMA
W AMERYCE

Z nadobłocznego szczytu Statui Wolności,
Poprzez pian atlantyckich wieczyste przelewy,
Czy widzisz nas, Juljanie Tuwimie? Te młode
Twarze, zarumienione odblaskiem sztandarów,
Błyszczące oczy, pyszne hełmy, orle znaki,
Plutony jak zagony, dojrzałe i złote,
Najeżone gęstemi kłosami bagnetów?
Czy słyszysz nas: gdy w kroku stokrotnym na zachód
Przesadzamy okopów krwawe rubikony,
Gdy piersią rozgrzewamy zmarznięte motory,
Ciągniemy działa, rozwijamy wieńce drutu,
Gdy naprzód wyrzucamy dzwoniące centrale,
I gdy artyleryjskich przednia straż wybuchów
Sunie przed naszą linją szybciej od rozkazu?

Poeto, gdybyś Ty tu był, gdybyś o świcie
Poczuł ten pierwszy zapach polskiego powietrza
Na niespokojnych wiatru zachodniego falach,
Ogarnął tę już prawie ojczystą przyrodę,
Dotknął tej ziemi, która oddycha, jak swoja,
Poeto, serceby Ci wyskoczyło z piersi
W ostatnim, jednym, strasznym porywie na zachód!

Już się za horyzontem, w zgęszczonej czerwieni,
Zalągł ten dzień, co ujrzy, w blasku krwi i chwały,
Do dna pękniętą czarną powłokę niewoli,
Spływającą z powierzchni kraju jak lodowiec,

I odsłonią się oku poszczerbione szczyty,
Szramami rzek pocięte równiny bolesne,
Brodawki pogorzelisk i tkanka stargana
Ludzkich mięśni i nerwów, i uczuć i myśli.

Nad ziemią spopieloną, załamując dłonie,
Stoi naród-rozbitek, naród-pogorzelec.

I jakiś może wtedy szalbierz cudzoziemski,
Lub na rodzimej glebie wylęgła jaszczurka,
Tyle widząca światła, co swego ogona,
Włócząca na swym grzbiecie zdrad więcej niż linień,
Wyjdzie z mchu, i wyiskrzy ślepia, i oświadczy,
Językiem rozdwojonym zakrzywoprzysięgnie,
Że ten pasterz miljona łez, Łazarz narodów,
Że on nigdy bezwładnej nie podniesie ręki,
Aby geograficzną plamę, podpisaną
„Pustynia Polska” — znowu pięknemi zaludnić
Nazwami, i posłuszną marzeniu przyrodą.

Jest siła niespokojna w ludach tej planety,
Jest niespożycie młoda siła w polskim ludzie,
Wiecznie dopełniająca się z podziemnych głębin,
Wiecznie odnawiająca się liśćmi zieleni,
Siła, którą przytłumić można, zdławić, stłamsić,
Wbić w miazgę, storturować — nigdy unicestwić!
Zagoń ją w katorżniczy loch — ona się wydrze
Na słońce! Wtłocz w krateru mrok — ona wybuchnie!
Smagaj ją, ćwiartuj, wieszaj, pal wrącem żelazem —
Ona zęby na ręce katowskiej zaciśnie,
Usłyszysz — poprzez bólu jęk — przekleństwo buntu,
I kroki samotnego więźnia w pojedynce,
To tytaniczne kroki Dnia Sądu i Gniewu.
I jeśli z wszystkich nieszczęść narodowej klęski,
Jeśli z wszystkich niewoli chorób trędowatych,
Najgorszą, najsmutniejszą jest stęchlizna serca,
Zwapnienie uczuć, uwiąd żywej karjatydy,

Podtrzymującej dumę i godność człowieka,
Podtrzymującej dumę i godność narodu —
To nic — to w ogniu walki, w nagłem rozprężeniu,
W rozmachu i rozbłysku, w gwałtownym tętencie
Przebudowy, w oddechu płomiennym działania,
Przepali się ohydna śniedź, ogień oczyści
Rozmiękłe skręty duszy, prześwietli źrenice,
Nada linjom nabrzmiałych ust szlachetną twardość,
I w charakterach, od rdzy zmętniałych, rozjarzy
Blask niewidzianej mocy, że odtąd podźwigną
Nie takie prace, i nie takim podołają
Zadaniom.
Wstanie Polska, niby dzień niedzielny,
Cała w baziach i dzwonach, w gołębianym gwarze,
W alejach i strumieniach, w kłosach i proporcach,
W karuzelach, w furkocie podrzucanych czapek,
W śmiejących się do dzieci fontannach ogrodów,
Podczas kiedy żywiczne dookoła zręby,
Stosy rumianych cegieł wśród świeżej zieleni,
Świadczą o dobrej pracy zeszłego tygodnia.
Sławią ten, który przyjdzie, pracowity tydzień.

O Juljanie Tuwimie! Przez błękitne sążnie
Lądów i oceanów widzę Twoją głowę
Nieruchomą na tle stu wyprężonych pięter,
Usta Twe, zmawiające twardy psalm tęsknoty,
Siwiznę, od morskiego zjeżoną podmuchu.
Oczy tak wytężone w dal, że mógłbyś ujrzeć
Ze Statui Wolności — Kolumnę Zygmunta.

Powtarzam z Tobą: spełnij się modlitwa Twoja,
Bądź wizja Twoja, stań się ciałem Twoje słowo
Na ziemi i na modrem bałtyckiem pobrzeżu.
W walce o nowe kształty życia na planecie
Przelej się krwi nie więcej, niż w plemionach, kiedy
Dwie strugi się zmieszają w obrzędzie braterstwa.
Walko, bądź mniej straszliwa, a płodniejsza w dzieła,
Polatuj Pieśni ponad polem ludzkiej sławy.


Poeto! W przeddzień zdarzeń, co ziemię odmienią,
U wejścia do cieśniny, za którą już szumi
Ocean szczęścia — kiedy jeszcze pozostało
Wyminąć kilka skrytych raf, nieznanych mapom,
Poeto: przysięgnijmy — Ty mnie — i ja Tobie —
Że nigdy nasze pióra nie oschną z tej rosy
Życiodajnej, którą je skropił wiatr wolności,
Że nigdy żadna złota wędka z nas nie wyrwie
Słowa innego, niżli dźwięczne stalą prawdy,
Innego, niż zrobione sercem w służbie ludu,
Innego, niż natchnione wiarą i odwagą...
Tak nam dopomóż, Muzo, królowo stworzenia!

Front, grudzień 1943 r.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Szenwald.