List Heloizy do Abeilarda (Pope, 1795)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alexander Pope, Claude-Joseph Dorat[1]
Tytuł List Heloizy do Abeilarda
Pochodzenie Listy Heloizy i Abeilarda z Francuzkiego Wierszem Polskim Przetłomaczone
Wydawca Drukarnia Jana Maya
Data wyd. 1795
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Stefan Chomentowski
(błędnie przypisywane Kajetanowi Węgierskiemu)
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

LISTY
HELOIZY
I
ABEILARDA

****************************
List Heloizy do Abeilarda.

W mieyscu tym gdzie niewinność ma swoie skłonienie,
Gdzie modlitwa i wieczne panuie milczenie,
W zaciszy oddalenia, pokoju świątyni,
Gdzie wybór i konieczność cnotliwemi czyni.
Co za okropna czucia nadzwyczaynych rzesza,
Uymuie zmysły moie, spokoyność ich miesza?

Co za burza w mey duszy powstaie straszliwa,
Czyli się znowu miłość w mym sercu odzywa?
Także więc oszukane widzę me nadzieie?
Ach tak iest Abellarze! twym ogniem goreię!
Znaiome listu twego mym oczom wyrazy,
Po sto razy całuię, czytam po sto razy,
Usty ie memi zawsze rozogniona cisnę.
Abellarze! kochanku! o losy zawisne!
Co za imie nieszczęsna wspominać się ważę?
Ręka pisze, i cóż ztąd? gdy je łzami mażę.
Boże straszny! niech mię twóy gniew o to nie wini,
Kto kocha, zbłądzi łatwo, i niewie co czyni.
Pisać mi do kochanka prawo Twe zabrania,
Chętnie się pod ten wyrok Heloiza skłania.
Co mówię? na wołanie obowiązków głucha,
Serce każe --- skinienia iego pióro słucha.
Więzienia! w których cnota zamknowszy człowieka,
Jęczy, żałuie, chociaż od zbrodni daleka:
Gdzie człowiek nierozsądny, zabóyca sam siebie,
Chęci swe i nadzieie, wiecznie z życiem grzebie.
Martwe zwłóki, marmury czucia pozbawione,
Które wielbim pieśniami, kwieciem uwięczone,
Gdy tkliwym Abellara, płonę zapaleniem,
Czemuż się iak wy zimnym nie staię kamieniem!
Bóg z Tronu sławy swoiey wzywa mię daremnie,
Przyrodzenie zbyt łatwe ma zwycięstwo ze mnie;
Żelaza, włosiennice, modlitwy i szluby,
Próżno chcą we mnie pożar ugasić tak luby.

Jak tylko przeczytałam te smutne wyrazy,
Nudności serca twego taiemne obrazy,
Uczułam w duszy moiey odnowione rany.
Podnieto ogniow moich! ... o Mężu kochany!
Gdy z tobą, --- iakże miłość iest pełna słodyczy!
Bez ciebie --- iakże miłość iest pełna goryczy!
To mniemam, że cię mirtem związanego skronie,
Roskosznym zachwyceniem piastuię na łonie;
To znowu --- że wśrzód puszczy, samotny stroskany,
Popiołem przykurzony, kapturem odziany:
Wynędzniony, wybladły, i zeschły na twarzy,
Nie znany światu żyiesz za cieniem ołtarzy.
Tam tedy z Abellarem Żona nieszczęśliwa,
Gdy szczęściu jch zawisna Religia, zrywa
Węzeł ten, którym byli tak ściśle spoieni,
Żyć będą oboiętni wzaiem zapomnieni;
Tam rzewnym swe zwycięstwa płacąc narzekaniem,
Bez względnie deptać będą chwałę i z kochaniem.
Pisuy do mnie. Ah! weydźmy w związki inne cale,
Ty moie dzielić będziesz, ja koić twe żale.
Jęczeniom echo naszym odpowiadać będzie,
Echo ściga kochanków nieszczęśliwych wszędzie.
Żaden głos, nieprzyiaciel żaden, ni nic zgoła,
Odiąć nam smutnym płaczu, roskoszy nie zdoła:
Działem naszym łzy, przy nas iest wolność kochania;
Lecz sam Bóg mówisz celem ma bydź jch wylania.
Okrutny! tracąc Ciebie, wszystkom utraciła,
Abellar iuż nie dla mnie --- o doli nie miła!

Jemu odtąd poświęcam łzy moie... o Boże!
Czyliż Ci płacz nieszczęsnych podobać się może!
Pisuy do mnie, ja tak chcę --- kunszt pełen uroku,
Myśli naszey i serca, tłumaczenia oku.
Przemysł ten w odległości wzaiem rozmawiania,
Abellarze! przedziwna ta sztuka pisania,
Taiemne oświadczenia tak słodkie i rzewne,
Wynalazkiem kochanków muszą bydź zapewne,
Wymówny list swym ogniem sił udziela chuciom,
Kochanki ręka kolor piękny daie czuciom.
Serce własne odkrywa, i bez zapłonienia,
Mieści w nim wszystek zapał tkliwego pragnienia.
Niestetyż! związki nasze choć czyste i prawe,
Za zbrodnię poczytało Niebo nie łaskawe,
Gdy serca nasze lubym zatlały płomieniem,
Gdyś miłość pod przyiaźni oświadczył imieniem.
Oczy twe nowa światłość na ten czas uieła,
W łonie twym dusza moia cała zatoneła:
Bogiem Cię moim znałam, i pomimo względu,
Szukałam tak mię mile łudzącego błędu.
Ah! iak się łatwo miłym Heloizie stałeś!
Na iedne twe skinienie podległą ją miałeś,
W roskosznąś zawsze postać przybierał kochanie;
Wargi twe moim niosły lube przekonanie,
Jak potokiem z wymównych ust Twoich płyneło,
Zupełnie duszę moią i serce uieło.
Poznałam roskosz i iey słodkie zachwycenie!
Wszelki wzgląd obowiązków poszedł w zapomnienie;

Wszystko Ci poświęciłam, rozum, honor z cnotą,
Kochałam Abellara! --- i miłą pieszczotą
Uspiona, reszte świata za nic poczytałam,
W Tobie Boga moiego i świat znaydowałam.
Ty wiesz, gdy w sercu Twoim czuiąc zapał luby,
Nalegałeś bym weszła w uroczyste szluby,
Ah! kochanku! mówiłam, co nalegasz o to,
Miłość nie iest występkiem żadnym, ale cnotą.
Po co ią okrutnemi uciskać prawami?
I po co ią wspólnemi krępować związkami?
Miłości wolność działem, przymusu nie lubi,
Podległość ią osłabia, uciążliwość gubi;
Zostawmy podłym duszom związki tak haniebne,
Dla niewiernych kochanków szluby są potrzebne.
Prawa miłość o żadne przysięgi nie stoi,
Ta sama wszystko dobro i cel duszy moi;
Łączmy nasze roskoszy, bez imion złączenia,
Kochaymy się --- dość na tym podług przyrodzenia.
Jak się kochać, podobać, przykład światu daymy,
I samego kochania, w kochaniu szukaymy.
Niechay naywiększy z Królow z Tronu swego zstąpi,
U nog mych złoży berło, darów swych nie skąpi;
Niechay w nadgrodę wdzięków mych któremi płonie
Rękę swą ofiaruie, mieścić chce na Tronie,
W ten czas uyrzysz że więcey serce moie ceni,
Nad wszystkie świata Trony, cel swoich płomieni.
Kochanku! znasz to dobrze --- Tron móy w sercu Twoim,
Serce Twoie wielkością i kresem iest moim.

Gardząc wszystkim, po innych podnietą iest lubą,
Jmie twoiey kochanki nosić będę z chlubą,
I ieżeli inne iakie iest godnieysze ciebie,
Jeźli tkliwsze, pieszczęsze --- wezmę go na siebie.
O! jak miło! kochać się, i podobać wzaiem,
To iedne święte prawo, reszta czczym zwyczaiem.
Co z ludzi szczęśliwszego nad kochanków dwoie,
Którzy gustem związani, dzielą czucia swoie,
Których skłonność wzaiemna, i zabawa spaia,
Których słodycz roskoszy co moment upaia,
Którzy sercem, ustami, i duszą złączeni,
Ciesząc się zawsze czuią żywość swych pragnieni.
Serca ich czczość zapełnia, miłe upoienie
Roskoszom ich przodkuie, słodkie omamienie;
Spełniaiąc ustawicznie roskosz, z czary złotey
Niepamięć piią swoich nieszczęść, i zgryzoty.
Jeżeli iest szczęśliwość, to w ich sercu mieszka,
Szukaymy szczęśliwość, miłość do Niey ścieszka:
Miłość roskoszy źrzódło, i dobro prawdziwe;
Jak nam dni Abellarze płyneły szczęśliwe.
Jakże się czas odmienił! o dniu nieszczęśliwy!
Dniu straszny! --- gdy żelazo w ręce niegodziwy!
Smiało... Ah! czemuż razów iego nie zwróciła!
Nieszczęsna Heloiso! com w ten czas czyniła;
Rospacz moia! łzy rzewne --- i kochanki ramie,
Byłyby --- Nic ich wściekłey srogości nie złamie.
Wstrzymaycie się okrutni! mieycie wzgląd na Męża,
Złość wasza niechay na mnie wściekłość swą natęża;

Jeźli miłość iest zbrodnią, ieźli ściąga karę,
Kocham --- Ah! kocham! waszą zabiicie ofiarę.
Co czynicie Tygryssy! przebóg! --- krew się leie!
Pieszczot moich na zawsze przecięto nadzieie.
Łzy moie, krzyk i rospacz podpadaiąż winie?
Mogęż słusznieyszey żal móy poświęcić przyczynie?
Co za okropność losu, który nas tak rani,
Otwartą znayduiemy otchłanią, w otchłani!
Kochany Abellarze! wystaw los móy sobie,
Gdy dla wieczney przysięgi po skończoney probie,
Kwiatami uwięczoną i zbladłą na twarzy,
Ręką twą prowadziłeś do świętych ołtarzy;
Gdy nasze opłakuiąc nieszczęsne pożary,
Czyniliśmy oboie ofiarę z ofiary:
Gdy serce rozognione gwałtownym zapałem,
Przysięgałam, że roskosz więcey nie mym działem.
Zaledwie ciemne Welum drzące twoie dłonie,
Włożyły na strwożone twey kochanki skronie;
Ledwo co szat zakonnych uyrzałam zamianę:
Włosienice, żelaza, dla mnie zgotowane,
Kościelne się natychmiast zatrzęsły marmury,
Lampy bladość uieła, słońce czarne chmury.
Tak Nieba z zadziwieniem na ten szlub patrzyły,
Którego celem nie był móy Abellar miły.
Tak Bóg sam powątpiewał o swoim zwycięstwie,
Zrzucić się w moim więcey iuż nie było męstwie.
Ach iakżeś sprawiedliwie posądzał mą wiarę,
Twoią byłam, gdy temu czyniłam ofiarę!

Przybądź więc Abelarze, życia mego życie,
Niechay mię ieszcze Twoie ucieszy przybycie;
Dobro iedne którego serce moie życzy,
Przybądź ieszcze roskoszy znać możem słodyczy;
Szukać ich w oczach naszych, znaleść w naszey duszy.
Goreię --- zapał straszny zmysły moie suszy,
Pozwól niech na twym łonie mdleię z zachwyceniem,
Usta twe memi cisnę, oddycham twym tchnieniem.
O! momenta! znaszże ie! ogniem wszystka płonę!
O! lube upoienie! o roskosz! w niey tonę.
Ucałuy mię --- do twego serca przyciśń moie!
Roskosznym omamieniem łudzim się oboie;
Okropny los twóy u mnie idzie w zapomnienie.
Uciśniy mię! reszte da uczuć zachwycenie.
Co mówię! ach kochanka! niewierz ustom moim,
Jest innych pieszczot rodzay --- oświeć zdaniem Twoim,
Pokaż mi ich powaby, kieruy me stąpienia,
Naucz mię iak mam ięczeć pod jarzmem zbawienia,
Praw Boskich, i miłości okaż świętą drogę,
Jeźli tylko co przenieść nad kochanka mogę,
Pomniey, że ta w ostatek trzoda boiaźliwa,
Przez święte uroczystey przysięgi ogniwa,
Bogu i niewinności poświęconych wiecznie,
Ręki twey przewodniczey wyciąga koniecznie.
Ze wsparciem Twey Nauki, á wzmocnioney rady,
Smakuiąc w prawach Twoich, idąc Twemi ślady,
Chwalebnie swoie będą sprawować stąpienia.
Dłoni Twey dzieło! mur ten świętego zamknienia.

W pośrzód skał tak dzikiego znayduiemy kraju,
Roskoszne okolice Edeńskiego Raju;
W domu tym spokoyności zamieszkaniu cnoty,
Który się nie bogaci maiątkiem sieroty.
W mieyscu tym znakomitym przyiemną prostotą,
Gdzie oczy blaskiem swoim nie przeraża złoto,
W przebytku tym ciemności, gdzie skromność prawdziwa,
Pobożność i modlitwa sama przemieszkiwa;
W zaciszy wież wysokich, i ciemnych sklepieni,
Gdzie iasność nie przenika świtnych dnia promieni.
Kochanka mego niegdyś światło przyświcało,
W południu swoim słońce, mnieyszy blask rzucało;
Oczom wszystkim świeciły promienie Twey chwały,
Lecz teraz gdy te mieysca Ciebie postradały,
Wszystko natychmiast płaszczem noc okryła ciemnym;
Wszyscyśmy otoczeni smutkiem nie przyiemnym,
Wszyscy się o kochanka moiego pytaią,
I nie widząc swe żale zemną podzielaią.
Siostr swoich Heloiza łzami rozrzewniona
Prosi cię, iak nayprędzey pospiesz do jch grona;
Uprzeymości zwodnicza! o zdrado nie winna!
Możeż bydź prócz kochania Cnota we mnie inna?
Przybądź --- słuchay --- sama cię Heloiza wzywa,
Kochanku niech cię wzruszy dola nieszczęśliwa!
Ty w którym Oyca, Brata, Męża znaydowałam;
Ty którego ze wszystkich naywięcey kochałam:
O! miły Abellarze! i ieźliż wzaiemnie?
Córki twey, Siostry, Zony nieznayduiesz we mnie.

Drzewa te, co swe wznosząc wierzchołki do góry,
Zawieszone nad sobą rozrywaią chmury;
Barwiste łąki, po nich toczące się zdroie;
Pszczoły niebieskie z kwiatów cisnące napoie,
Zefirów igraiących przyiemne hałasy;
Te ieziora, jaskinie, te posępne lasy,
Widok ten tak powabny, dar ten przyrodzenia,
Nie zmnieysza okropności moich udręczenia.
W mieyscach tych, tak roskosznych sam panuie smutek,
Nudność truie me światło, opłakany skutek;
Pieszcząca swych widokiem zieloność blednieie,
Kwiat swoią żywość traci, więdnie i czernieie;
Echo nie odpowiada, Zefir nie powiewa,
Ptastwo same ięczenia, nie rozkosze śpiewa,
W tych to mieyscach wiecznemi związana ogniwy,
Wiek móy we łzach i smutku trawię nieszczęśliwy.
Jednakże Abellarze wśrzód tego mieszkania,
Serce się nie upaia trucizną kochania;
Okropna twa nie bytność cnoty mey przyczyną
Niewinność zbrodnią u mnie, obowiązek winą:
Jak bym zaś tak gwałtowny pożar uskromiła,
Na tak wielką przewagę, czy bym się zdobyła,
I pierwey nad przespane mię uymie zaćmienie,
Nim rozum w sercu moim ugasi płomienie.
Wieleż to trzeba ieszcze kochać się spodziewać,
Tęsknić, pragnąć, spoczywać, ięczeć, ubolewać,
Łzy wylać, nadoświadczać troskow, narzekania,
I wszystkiego zapomnieć, prócz celu kochania.

O! smutna podległości! dolo uciążliwa!
Co iestem? gdzie i iakie wiążą mię ogniwa?
Bezbożna! iakim? przebóg! chcesz się zwać Imieniem
Córka Nieba? śmiertelnym goreie płomieniem.
Boże straszny! zlituy się, niechay w duszy moiey,
Prawo twe tak gwałtowną burzą zaspokoi.
Dłonie twe istność światłom nie zliczonym dały,
Dziś Twoiey wszechmocności użyć musisz cały;
Dziś więcey masz dokazać, nad same stworzenie,
Zniszczyć masz w Heloizie miłości płomienie.
Zdołaszli? --- BOZE wielki! rospacz i łzy moie,
Chcąc przeciw kochankowi wsparcie zyskać Twoię;
Serce me iednak pełne przeciwnych pragnieni,
Więcey zbytek swych ogniow niż twe łaski ceni.
Kocham Siostry więzów moich spułecznice,
Łez moich Towarzyszki, błędu niewolnice,
Przesądu, i cnot płonnych niewinne ofiary,
Swięte te Religii mnie nieznane dary.
Wy które napełnione duchow samotności,
Nieznacie co to jarzmo okrutne miłości;
Wy co swego kochanka w samym macie Bogu,
I nie z czucia kochacie, lecz tylko z nałogu.
O! co to za szczęśliwość mieć serce swobodne!
Nocy wasze spokoyne, dni wasze pogodne,
Biegu jch nic nie miesza, wzburzenie skłonności,
Jakże wam losu tego serce me zazdrości.
Już kocham, nim jutrzeńka ranny świt rozsieie,
Zorze gasną, ja kocham ieszcze i goreie;

Dzień i noc strasznym ogniem Heloiza płonie,
Spiącą nawet pieszczoty na swym bawią łonie.
Zaledwo me powieki uymie sen zwodniczy,
Miłość mi swe natychmiast przywodząc słodyczy,
Przypomina tak miłe nocy mym pragnieniom,
Które sen sam wydzierał lubym uściśnieniom.
Abellarze! kochanku! staw się przed mym okiem!
Słyszę go --- duch się wzrusza tak miłym widokiem,
Zrzódło się w sercu moim roskoszy otwiera;
Sciskam go --- wszystek na mnie zapał rospościera.
Roskoszne omamienie w żyłach moich płynie,
Lecz iakże prędko obraz tak pieszczony ginie!
Tak ulubiony widok moiego kochania,
Rozum mię przebudzaiąc światłem swym zasłania,
Nieznasz iuż tych okrutnych więcey poruszenia;
Tych gwałtownych zapałow tych srogich promienia;
W stanie tym gdzie się mieści los twóy nie łaskawy:
Zycie twe, zacisz sama, obraz śmierci prawy;
Krew twoia do ieziora podobna, lub zdroiu,
W żyłach twych bez żadnego płynie nie pokoiu:
Serce więcey twe nie iest iuż Tronem miłości,
Oko twe zasępione nie rzuca iasności;
Zaledwo się słonecznym promieniom otwiera,
Ani gore tym ogniem, które mię pożera.
Przybądź więc Abellarze, krom wielkiey boiaźni,
Już więcey serca Twego miłość nie rozdrażni;
Na nayżywsze pieszczoty iuż odtąd nie tkliwy,
Jeśli możesz bydź ieszcze o co boiaźliwy?

Mogęż się wydać piękną przed twemi oczyma,
Serce me iuż do twego więcey prawa nie ma;
Podobna ogniu, które na pogrzebach tleie,
Pali się przy umarłych, zwłoków ich nie grzeie;
Serce Twe czuć te ognie sili się daremnie,
Kocham Cię! lecz mię kochać nie możesz wzaiemnie!
Mogąli wzniecić zazdrość losy twe tak smutne;
O! kochanku! te związki --- te prawa okrutne,
Ta surowość zakonna! i moia straszliwa,
Od pamięci o Tobie serce me odrywa;
Bądź Twoia Heloiza we łzach ponurzona,
W pośrzód grobu umarłych omdlewa i kona;
Bądź przy świętych ołtarzach Bogu modły czyni,
Nie pamiętna na zacność grobów i świątyni,
Cała zaięta czuciem tak miłego razu,
Nic nie zna, nic nie widzi, prócz Twego obrazu.
W pieśniach naszych twóy tylko głos słyszę --- gdy dłonią
Moią, na poświęconą węgle rzucam wonią;
Gdy przyiemny iey zapach wbiia się do góry,
Ciebie widzę pomiędzy wonnieiące chmury.
Widok tak ulubiony ręce mi porywa,
Duch się rozpala we mnie --- serce rozgorywa;
Zacność mieysca, czci świetność i przepych obrzędu,
W sercu mym naymnieyszego nie sprawuie względu:
Gdy przy Boskich ołtarzach tleiąc na około,
Aniołowie ze drzeniem zniżaią swe czoło;
W momencie tym tak strasznym taiemnic nayświętszych,
W pośrzód pieni, modlitwow szlubow naygorętszych,

Gdy serca wszystkich boiaźń przyciska straszliwa,
Serce me tylko Ciebie uwielbia i wzywa.
Trwoż się iednak kochanku, by moc[2] nie wiadoma,
Rozerwać nas dzielnemi niechciała Rękoma;
Głos Boga może we mnie kiedy odezwie się,
Ale nad nim zwycięstwo serce twe odniesie.
Przybądź --- wyrwiy z rąk jego Heloizę tkliwą,
Ale nie uchodz Niebu --- zostaw nieszczęśliwą;
Niechay nas morza niezmierność podzieli,
Choćbyśmy w obu końcach świata mieszkać mieli,
Gdy w Boga mego dłoni gasną me płomienie,
Lękam się też oddychać --- co Abellar tchnienie.
Nogi twoiey na piasku ślady postrzeżone,
Wznieciłyby w mym sercu ognie zle zgaszone;
Od występku do żalu droga zbyt daleka,
Od żalu do występku chęć nagli człowieka.
Nie powracay kochanku! nie myśl więcey o mnie,
Wracam Ci twe przysięgi, o moich nie wspomnię.
Zegnam Was słodkie duszy tkliwe poruszenia,
Rozognione kochanki miłe zachwycenia,
Porzucam Was na zawsze, iuż o nic nie stoię;
Zegnam Cię Abellarze! Mężu --- wszystko moie!
Lecz co za głos o moią duszę się obiia?
Byłażby? Ah! tak to iest --- czas móy iuż domiia.
Mey iedney przy trumnie będącą na straży,
Zal w duszy, rospacz w sercu, boiaźń w zbladłey twarzy,
Gdy lampy pogrzebowe i pochodnie ciemne,
Rzucaią na przemiany światło nie przyiemne,

Z pośrzodku katafalku idącemi słowy,
Aż do mnie wznoszący się słyszę głos takowy:
Wstrzymay się, rzecze, wstrzymay Siostro nieszczęśliwa,
Grob móy na Ciebie czeka, proch móy twego wzywa.
Tu pokoiu przybytek --- i kres utyskania,
I ja tak iak ty żyłam ofiarą kochania;
Gorzałam ogniem, który czas i rospacz ziębi,
W tey wiecznego milczenia przepaścistey głębi;
Znalazłam koniec nieszczęści moich i katuszy,
W mieyscu tym nic iuż Twego serca nie poruszy;
Tu iest koniec miłości --- związków i przyiaźni,
Pobożność nawet swoie tu grzebie boiaźni.
Umieray; o przyszłości bez naymnieyszey trwogi!
Bóg! co go nam maluią, że mściwy i srogi,
Zamiast nas w wiekuistym zamieszać pożarze,
Ukoia żale nasze, słabości nie karze.
O! Boże! ieźli prawda żeś tak litościwy,
Odpoczynku moiego zbliż moment szczęśliwy;
Mądrości niezgłębiona! o światło łaskawe!
Dar Nieba i Cnotliwey duszy dobro prawe!
Ty co mnie obiecuiesz szczęście nieśmiertelne,
Zwłoki te Heloizy zdyimiy skazitelne.
Umieram --- Abellarze? niechay na tym łonie,
Z życiem wraz miłość kończąc złożę moie skronie;
Na Ciebie me ostatnie niech będzie weyrzenie,
Ustom twoim niech oddam moie odetchnienie,
Niechay gdy późne zeyście wdzięki moie zmieni;
Wdzięki te --- źrzódło nieszczęść moich i płomieni.

Kiedy śmierć przetnie pasmo dni moich przędziwa,
Proch móy z twym w iedney trumnie złożony spoczywa;
Przypadki nasze miłość wyryie na grobie,
Przechodzący ze łzami niechay wspomni sobie:
„Kochali się zbyt wiele„ --- byli nieszczęśliwi,
Lituymy się ich doli --- nie bądźmy tak tkliwi.









  1. Przypis własny Wikiźródeł Zobacz: wstęp Do Czytelnika.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Nieczytelny skan; uzupełniono na podstawie egzemplarza z DBC, s. 15 (21).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Claude-Joseph Dorat, Alexander Pope i tłumacza: Stefan Chomentowski.