List Heloizy do Abelarda (Pope, 1836)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alexander Pope
Tytuł List Heloizy do Abeilarda
Pochodzenie Poezye Konstantego Piotrowskiego
Data wyd. 1836
Druk Drukarnia XX. Karmelitów
Miejsce wyd. Berdyczów
Tłumacz Konstanty Piotrowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST
HELOIZY do ABELARDA
Naśladowany z Angielskiego Alexandra Popa.

Abelard i Heloiza żyli w dwónastym wieku. Nauki wdzięki i przymioty tych osób przynosiły im sławę i szacunek współczesnych, a ich nieszczęsliwa miłość zjednała im pamięć potomności. Po długiem pasmie niedoli i udręczeń, ci stroskani kochankowie poniesli opłakane życie w cienie Klasztorów, gdzie ostatnie dni swoje poświęcali obowiązkom Religii. Posępność murów zakonnych, głuche ich i wieczne milczenie, sama nawet świętość powołania, nie mogły zupełnie stłumieć W Heloizie uczuć miłości. Wymowny list Abelarda pisany do przyjaciela, w którym się rozrzewniał nad swojem cierpieniem, doszedł przypadkiem jej rąk, i rozniecił w sercu całą dawną żywość nieszczęsnych płomieni. Pismo to Abelarda dało początek owym listóm Heloizy, w których się tak dzielnie maluje walka cnoty z namiętnością. Nieśmiertelnej pamięci Pop zebrał tkliwe myśli tych listów dodał ważniejsze wypadki życia Heloizy i Abelarda i ułożył dzieło które stało się roskoszą czytających. Wdzięki poezyi Popa, najmocniej przezemnie cenione, nakłoniły mię do probowania młodych sił pióra w wolnem nasladowania tego szacownego i przyjemnego dzieła. Czuję ile w mojej pracy żądaćby jeszcze należało i pochlebiam sobie iż to przynayjmniej wyznanie da mi prawo do łaskawego pobłażenia. Pisałem d. 10. Kwietnia 1816 w Warszawie.

separator poziomy
separator poziomy
LIST
Heloizy do Abelarda.

W schronieniu niewinności w tej ciemnej zaciszy,
Gdzie rozmyslaniom wieczny pokój towarzyszy,
Gdzie pobożność nieśmiały wzrok toczy po niebie,
Gdzie w smutkach i tęsknocie wiosnę życia grzebie;
Dokąd mię nędzną wiedzie za pęd obłąkany?
Czegoż myśl za te święte wydziera się sciany?
Jakaż się niespokójność w duszy mojej zrywa?
Czy się znowu odradza miłość nieszczęsliwa?

Tak, tak, kocham.... List jego ożywia zapały,
Których ni czas, ni miejsce, stłumić nie zdołały.
Dwakroć list ten całuję, dwakroć łzami roszę;
O! drogi Abelardzie....! lecz gdzież się unoszę?
Usta! którym przysięgi wiecznie milczeć każą,
Jakież niestety! imie wspóminać się ważą?
Straszne imie kochanka! imie lube jeszcze!
Niech cię w serca mojego tajnikach umieszczę;
Tam cię skryje, gdzie pamięć Abelarda droga,
Żyje dotąd z obrazem połączona Boga.
Ale jakiem uczuciem napełniam tę kartę?
Com napisała, łzami niech będzie zatarte.
Ach! próżne są łzy moje walka moja próżna,
Silnym serca skłonnościóm czy oprzeć się można?

Groźne mury! o których posępne sklepienia,
Codzień się obijają głosy udręczenia!
Ołtarze Najwyższego! Aniołów obrazy!
Marmury! starte memi kolanami głazy!
Kiedy dotąd występnym goreję płomieniem,
Czemuż jak wy nieczułym nie jestem kamieniem?
Groby! gdzie tyle razy zalawszy się łzami,
Jęczałam otoczona umarłych cieniami,
Nie zmienia serca mego ta posępność wasza;
Ni ta łza nieszczęsliwych ogniów nie przygasza.

Ty! którego me usta z drżeniem nazwać smieją,
Abelardzie! ty moja ostatnia nadziejo!
Miłość s tobą jak lube przynosi roskosze!
Bez ciebie same srogie męczarnie ponoszę!

Nieszczęsna Heloiza chcąc ulżyć boleści,
Czasem mniema że ciebie na swem łonie pieści,
Lecz niedługo się cieszę tym wdzięcznym obrazem,
Stają mi na umyśle wszystkie ciosy razem;
Postrzegam w oczach twoich cierpienia wyryte,
Czoło wiekiem zorane i kirem okryte.
W tęsknocie i boleściach ciche pędząc lata,
Żyjesz w cieniu ołtarzy nieznany od świata.
Ach! tam i żona twoja jęczy, tam łzy leje,
Tam grzebać musi miłość, szczęście i nadzieje.

Napisz do mnie; daj ulgę smutkom i cierpieniu,
Niech westchnienie odpowie czułemu westchnieniu.
Wszak ni ludzie, ni losy, nie mogą nam wzbronić,
Tej bolesnej, roskoszy jęczeć i łzy ronić;

Każdy twój wyraz martwe nadzieje ożywi;
Znajdziemy udział szczęścia choć się los przeciwi:
Dar pisania od niebios tym końcem nadany,
Żeby leczył miłości dojmujące rany.
Pismo karmi uczucia, tkliwe związki stęża,
Tęsknotę oddalenia, i smutki zwycięża.
Wniem się serce otwiera.... miłość nieszczęsliwa,
Z roskoszą swe tajemne boleści odkrywa.
List kochanka tkliwego kogoż nie porusza?
Tam w nieczułym papierze żyje i tchnie dusza.

O! dniu pełen słodyczy o miłe wspomnienie!
Kiedyś w mém sercu niecił miłości płomienie;
Wtenczas twe oczy blaskiem łagodnym świeciły,
Na twém pieszczoném łonie niknęły me siły;

Myślałam żeś podobną Aniołom miał postać;
Błąd to był, lecz jak słodko w takim błędzie zostać!
Gdyś wielkość Boga, usty wdzięcznemi opiewał,
Zdało mi się żeś nieba swym głosem zdumiewał.
Ach! prędko potrafiłeś w sercu wzbudzić tkliwość;
Przy twych lubych powabach zniknęła wstydliwość.
Kochając cię, miłości poznałam pieszczotę;
Poświęciłam niewinność tę najdrozszą cnotę.
Upojona roskoszą mych ogniów bez granic,
Wszystkie uwagi ludzi poczytałam za nic;
Obraz nawet wieczności, Heloizy oku,
Wsłabym i oddalonym tlał tylko widoku.
Idąc drogą roskoszy usypaną kwiatem,
Stałeś się wtenczas dla mnie i niebem i światem.

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

· · · · · · · · · · · · · · · · ·

Sława, wielkość, i wszystkie bogactwa tej ziemi,
W porownaniu z miłością jakże są błahemi!
Niech w nagrodę mej ręki, najpierwszy z Mocarzy,
Sercem swojem potęgą i chwałą mię darzy;
Niech się ze mną podzieli blaskiem majestatu,
I niechaj mi pozwala dawać prawa światu;

Wzgardzę jego ofiarą i jego obliczem;
Trony, berła, narody, przy tobie są niczem!
Tak, o wszystkie znikome zaszczyty nie stoję.
Miłość twoja, stanowi całą wielkość moję.
Inneby Heloizie blaski nie przystały;
Bydź od ciebie kochaną dosyć dla niej chwały.

Szczęsliwi kochankowie, co wstanie prostoty,
Liczą chwile miłości lubemi pieszczoty.
Nadzieją i roskoszą zawsze upojeni,
Używają słodyczy wzajemnych płomieni.
Gdy nieprzyjazne chmury szczęście im zakryją,
Niepamięć swoich cierpień z jednej czary piją.
Zaledwie ich trwożliwe oczy się spostrzegły,
Już się mysli zetknęły, już czucia się zbiegły;

Każdy moment roskoszy lubą tkliwość żywi:
Taki był nasz stan życia... byliśmy szczęsliwi.

Wszystko dla mnie zniknęło.. o! srogie wspomnienie,
Dotąd jeszcze łez rzewnych nie oschły strumienie.
O dniu straszny! napada zgraja mordu chciwa;
Postrzegam ich... trwożę się... biegnę... nieszczęsliwa.
Może widząc tyrani łzy i rospacz moję.....
Ach! nie... tych barbarzyńców łzami nie ukoję,
Jęk mój nie mógł im z dłoni wytrącić oręża;
Karzcież i mnie okrutni! gdy karzecie męża.
Próżno zaklinam, próżno miłosierdzia wołam...
Łkania głos mi tamują... dokonczyć niezdołam.

Nadszedł dzień, gdy spełniając srogich losów karę,
Nieszczęsliwa ofiara, ciągnęła ofiarę,

Gdym przysięgała niebu w samym wieku kwiecie,
Oprócz Boga nie kochać nikogo na świecie.
Niestety! próżne chęci... i w tej nawet dobie,
Nie myślałam o Bogu, myślałam o tobie.
W owej chwili jak tylko twoje drzące dłonie,
Osłoniły żałobą, Heloizy skronie,
Drzą mury... lampy bledną... słońce się zacienia...
Zaledwie głos mój w niebios przedarł się sklepienia,
Bóg najskrytszych mej duszy tajemnic świadomy,
Znieważenie świątyni chciał ukarać gromy;
Lecz postrzegłszy łzy moje, jęki, i zgryzoty,
Wstrzymał w litośnej dłoni grożące mi groty.

Przychodź drogi kochanku! zmniejszyć moje męki!
Czyż miłość dla nas wszystkie utraciła wdzięki?

Czuję jeszcze jak ogień w mém sercu się zarzy;
Chodź niech lubą truciznę s twojej piję twarzy.
Ach! powłócz na mnie, powłócz zemdlonem wejrzeniem,
Pozwól ssać wdzięczne usta, oddychać twem tchnieniem.
Lecz co mowię? niebaczna!... są inne roskosze;
Te cenić, Abelardzie, nauczaj mię proszę!
Prowadź mię między smutne świątyni sklepienia!
Tam pokazuj jak jęczeć pod jarzmem zbawienia;
Swiętej miłości Nieba, wskaż mi prawą drogę,
I naucz jak nad ciebie Boga przenieść mogę.

Pomnij, iż tych zakonnic nieszczęśliwe grono,
Nazawsze twej ojcowskiej pieczy poruczono;
Obyś pilnem staraniem utrzymywał, krzepił,
Młodocianne gałązki, któreś tu zaszczepił;

Swiątobliwej twej cnoty wiedzione przykładem,
Te córy nieba, twoim winne stąpać śladem.
Ta budowa twą sprawą swój początek wzięła,
Kościoł, ogród, mieszkanie, są to twoje dzieła.
Nie masz kosztownych ozdób w tej skromnej Swiątyni,
Lecz ją czyste ubóstwo przyjemniejszą czyni.
Nie widać tu bogatych obrazów, ni złota,
Sama wszędzie niewinna jasnieje prostota.
Tak jest skromną w ozdobach, ta budowa cała,
Jak cnotliwa pobożność co ją zamieszkała.
W murach tych, pod tej wieży niebotycznej cieniem,
Gdzie teraz blade światło przebija się z drzeniem,
Gdzie wśród ciężkiej tęsknoty, jęków, i żałoby,
Leniwym krokiem smutne postępują doby;
Przy tobie wszystko będzie w weselszej postaci,
Przy tobie to ustronie swą posępność straci;

Łagodny blask twych oczu, naszę boleść zmniejszy,
I w to schronienie promyk doleci jasniejszy.
Dzisiaj wszystkich nas smutku otoczyły cienie,
Wszędy tylko łez zdroje i wszędy jęczenie.

O! Ty stałej miłości nieszczesliwy celu,
Najdroższy mężu, Ojcze, bracie, przyjacielu!
Daj ulgę jarzmu co mię nieprzestannie gniecie,
Pomnij, że tyś mi jeden pozostał na świecie.
Te jodły których wierzchy niedostępne oku,
Zda się że w lazurowym znikają obłoku;
Ta łąka co się wdzięczną świeżością zieleni,
Te różnofarbne kwiaty, lekki szmer strumieni,
Zefir co wonném tchnieniem łagodnie powiewa,
Te posępne jaskinie, te wspaniałe drzewa,

Cała zachwycająca piękność przyrodzenia,
Okrutnych duszy mojej udręczeń nie zmienia.
Dla mnie roskoszna wiosna napróżno jasnieje;
Zniknęły oczóm wdzięki jak sercu nadzieje.
Utraciła natura swą barwę ozdobną,
Wszystko teraz ma postać do śmierci podobną;
Wszędzie ponura rospacz swym jadem oddycha,
Przez nią łąka więdnieje i róża usycha,
Echo milczy, Zefiry powiewać przestały,
Wody w głuchej cichości, smutne toczą wały.
Tu w żałości, w rospaczy, życia będąc cieniem,
Jęczeć muszę nad srogiém mojem przeznaczeniem.
Ach! w śmierci tylko moja nadzieja jest cała;
Onaby srogie skończyć boleści zdołała.
Niestety! nim nadejdą upragnione chwile,
Nim złożę zwłoki moje w posępnej mogile,

Przez ileż trzeba jeszcze przechodzić kolei,
Przez ile zgryzot, żalów, i płonnych nadziei,
Tłumić czucia, do których serce mię nakłania,
I wszystkiego zapomnieć prócz celu kochania.

Co czynię? gdzież mnie błędne zapędy unoszą?
W tem miejscu moję zbrodnią, wyjawiam z roskoszą!
Tu gdzie cnota sercami niewinnemi włada,
Miłość występnym ognióm ołtarze zakłada!
Niestety! jakież imie na siebie przybiorę?
Córka nieba, płomieniem świętokradzkim gorę!
Długoż zaciekła skłonność władać duszą będzie?
Zawsze błąd mój poznając, będęż trwała w błędzie?
Serce stałej miłości, ujęte nałogiem,
Będzież się wahać między człowiekiem i Bogiem?

Czemuż moc religii zmienić mię nie może?
Ty co znasz mą ułomność... wspieraj mię o Boże!
Zdołałeś światy tworzyć wszechmocnością Twoją;
Niech że się dłonie Twoje potężnie uzbroją:
Niech najtrudniejsze dzieło spełnionem zostanie,
Oto masz we mnie zniszczyć występne kochanie;
Niech znikome uczucia z mej duszy wygładzę;
Nad burzą namiętności niech otrzymam władzę,
A utracone cnoty odzyskawszy jeszcze,
Niech w sercu oczyszczonem ciebie tylko mieszczę.

O! jak ta bogobojna niewinność szczęsliwa,
Która na łonie cnoty swobody używa!
W sercu jej namiętnosci przykrych walk nie wiodą,
W spojrzeniach zawsze lubą jaśnieje pogodą.

Miłość Boga w niej wszystkie uczucia zagłusza,
Kosztuje dni tak czystych, jak czysta jej dusza.
Usypia Anielskiemi okryta skrzydłami;
Obraz ją we śnie ziemskiej miłości nie mami;
Widzi otwartych niebios przybytek wspaniały,
I zachwyca się blaskiem nieskończonej chwały;
Dla niej to Cherubinów orszak niezliczony,
Wite z róż niesmiertelnych przeznacza korony.

Ach! jakże Heloiza tej doli zazdrości!
Nieszczęsliwa ofiara niezgasłej miłości,
Czy się ku zachodowi nachyli bieg słońca,
Czy ranne świecą zorze;... goreję bez końca.
Gdy noc i głucha cichość świat cały okryją,
Serce czuwa... i rany niezgojone żyją.

Kiedy ten, który wszystkie uspakaja męki,
Sen, przyjaciel nieszczęsnych, stłumi moje jęki;
Wnet miłość ze mną wdzięcznym obrazem się pieści,
I, ciebie Abelardzie na mém łonie mieści.
Oto głos luby słyszę... widzę cię... przychodzisz,
Ach! jakież zachwycenie w sercu mojem rodzisz!
Co moment czuję w sobie silniejsze zapały,
Roskosze potokami w duszy się rozlały....
Wtem promień światła niszczy te czucia pieszczone,
I błędnych wyobrażeń rozdziera zasłonę.
Daremnie szukam ciebie; wzywam cię daremnie!
Cień twój jak ty okrutny ucieka odemnie.
Wy! obrazy roskoszy najdroższej na świecie,
Sny przyjemne! dla czegoż tak prędko nikniecie!

Niekiedy nad wierzchołkiem niebotycznej skały,
Gdzie się zhukane morza rostrącają wały;
Nad osią świata; ciebie postrzegać się zdaje,
Jak wstepujesz w wieczności nieprzebyte kraje;
Ale okryty cieniem zawistnym obłoku,
Wnet ten zachwycający widok znika oku.
Huczą wichry szalone, wały morskie ryczą...
Obudzam się... i marę przeklinam zwodniczą.

Nie znasz tych cierpień; losu zawziętość nieczuła,
Duszę twoję z wzajemnej tkliwości wyzuła,
Nie znasz co są kochania srogie niepokoje,
Jako strumień najczystszy płyną lata twoje;
Pozbawione miłości jęków i zgryzoty,
Życie twoje, wystawia pogodny sen cnoty.

Przychodź kochanku! przychodź duszo mojej duszy!
Czego się trwożysz? czyliż mój widok cię wzruszy?
Gdyś najczystszą miłością ożywiony Boga,
Lękać się Heloizy jakaż płonna trwoga!
Natura w sercu twojem gaśnie oniemiała,
Jam jednak ciebie kochać jeszcze nie przestała!
Niestety! me nieszczęsne płomienie ku tobie.
Są jak posępne lampy płonące przy grobie.

Ach! gdziekolwiek poniosę obłąkane kroki,
Jakież mysli i jakie spotykam widoki!
Czyli to Heloiza u progów Swiątyni,
Obłana łez potokiem, tkliwe modły czyni;
Czy boleśném uczuciem smutku przenikniona,
Na posępnych grobowcach omdlewa i kona,

Niewygasłą miłością, w każdej zdjęta dobie,
Wszędzie i czuje ciebie i widzi przy sobie;
Wśród pieśni pogrzebowych z zadziwieniem słyszę,
Jak się twój głos zemdlony w powietrzu kołyszę;
Gdy ofiarne kadzidło ołtarze osłoni,
Widzę twój żywy obraz w rozpierzchniętej woni;
Nasycić się nie mogąc tak lubym widokiem,
Stokrotnie go powłoczę konającym okiem,
Kiedy uszanowaniem przejęte kościoła,
Same Anioły z drzeniem uchylają czoła,
I gdy wszystkich przenika bojaźń świątobliwa,
W tej chwili Heloiza ciebie tylko wzywa.

Lecz kiedy na kolanach z sercem ukorzoném,
Przed potężnego Boga uniżam się tronem,

Gdy przejęta wieczności szczęściem doskonałem,
Wzywam imienia Stwórcy mojego z zapałem;
Przychodź w tenczas w występne uzbrojony męstwo,
Nad chwiejącą się duszą otrzymać zwycięstwo!
Łagodnym blaskiem oczu, zagładż z mej pamięci,
Ową szczęsliwość niebian, która duszę nęci;
I gdym cała wielkością Stwórcy przenikniona,
Przyjdź! i z mojego Boga wyrywaj mię łona!.

Com wyrzekła nieszczęsna? Ach! zostaw mię samę;
Niechaj góry położą nieprzebytą tamę;
Niech nas morza rozdzieli przestwór niezmierzony;
Dwie obszernego świata zamieszkajmy strony;
Gdy czysta miłość Boga gasi ognie moje,
Jednem s tobą powietrzem oddychać się boję.

Wszystkie tajemne związki niech się dziś rosprzęgą:
Zniszczmy węzeł wzajemną stwierdzony przysięgą;
Niech skryty w sercach ogień zgaszonym zostanie,
I skończmy zapomnieniem nieszczęsne kochanie.

Wy uczucia pieszczone! roskoszne obrazy!
Przyjemne myśli, tyle powtórzone razy!
Lube błędy miłości! żegnam was na zawsze.
A ty! jedyna cnoto! bóstwo najłaskawsze!
Która nad przyjemności świata niestateczne,
Przekładasz myśl o Bogu, i roskosze wieczne;
Twoja obecność szczęścia śmiertelnym udziela;
Córo nieba! i matko czystego wesela!
Niech cię, jęk Heloizy konającej wzruszy!
Przybądź droga istoto! zamieszkaj w jej duszy!

Jakiż głos o te smutne obija się ściany?
Ktoż mnie wzywa do siebie? Ach! ten głos mi znany.

Raz gdy noc pogrążyła naturę w żałobie,
Samotna strzegłam lampy płonącej przy grobie;
Wszędzie sen, wszędzie groźne panowały cisze;
Wtem złona smutnych grobów, ten straszny głos słyszę.
„Przybywaj rzecze do mnie siostro nieszczęsliwa!
„Porzuć znikomość świata, wieczność ciebie wzywa;
„I ja nikłych roskoszy uwiedziona marą,
„Żyłam jak ty nieszczęsnej miłości ofiarą;
„Lecz granice niedoli i kres udręczenia,
„Znalazłam w tym przybytku wiecznego milczenia;
„Tu nieszczęście nie jęczy, miłość nie narzeka,
„Tu koniec wszystkich cierpień i nędzy człowieka.

„Występki twoje trwożyć ciebie nie powinny,
„Przebacza ułomnościóm Stwórca dobroczynny;
„Sroga ludzi nienawiść krwawej zemsty woła:
„A jedna łza gniew Boga ułagodzić zdoła.“

Gotujcież Aniołowie świetne palmy swoje!
Otworzcie mi wspaniałe Syonu podwoje!
Idę oglądać nieba, światłości wieczyste,
Idę dzielić roskosze Cherubinów czyste.
Osłodź mi Abelardzie opuszczenie świata!
Patrz oto z ust zdrętwiałych drzący dech ulata,
Już mię okropne śmierci otoczyły cienie,
Ach! przyidź! usty twojemi schwyć ostatnie tchnienie.
Nie — przywdziej raczej szaty kapłana na siebie,
S krzyżem: spochodnią w ręku, w najświętszej potrzebie,

Przyjdź głosem Religii duszę moję wspierać!
Naucz mię i odemnie naucz się umierać!
Przyjdź, patrz na Heloizę; ujrzysz jak śmierć zmieni,
Te wdzięki nieszczęśliwe, cel twoich płomieni;
Jak róże ust zwiędnieją, jak blask stracą oczy,
Jak się śmiertelna bladość po licach rostoczy;
Niedogasłego życia przypatrz się iskierce!
A kiedy raz ostatni poruszy się serce,
Wtenczas gdy już zupełnie czucia stracę władzę,
Z ostatniem ciebie tchnieniem z mej duszy wygładzę.

Śmierci! jakże potężna jesteś; twoja siła,
Duszy mojej, tę straszną prawdę wyświeciła,
Iż wszystkie te uczucia serca są błahemi,
Których tylko jest celem licha garstka ziemi.

A kiedy czas zagładzi rysów twoich wdzięki,
Owe zrzódła obfitych łez moich i męki,
I kiedy śmierć twoje cierpienia zakończy,
Niech ręka dobroczynna w grobie nas połączy!
Jeżeli w przyszłych wieków oddalonym kresie,
Miłość wiernych kochanków w to miejsce przyniesie,
Gdy na mogiłę naszę smutném spojrzą okiem,
Obleją lice swoję łez rzewnych potokiem;
I rzekną, przeniknieni uczuciem najtkliwszém:
„Oby nasze kochanie mogło bydź szczęsliwszém.“

separator poziomy

Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alexander Pope i tłumacza: Konstanty Piotrowski.