Oto deszcz, jako słodki przebaczenia głos Na goscińce, co w słońcu tumanem się kurzą. I wśród ogrodów, co się zielenią z pod ros, Brzęczenie jasnych kropel, od których się mrużą Sadzawki w wielkie oka rozpłyniętych kół...
Nad dolinkami — chmurek krasny pas się zsnuł, Jako warg aniołowych pąkowie wilgotne Wokół radosnych pólek i dalekich kniej... A pielgrzym śpiewa wesół z polnem ptactwem spół, Że ten deszcz nie zamieni mu w pustkowie błotne
Rozdroża, kędy będzie szukał drogi swej... Rolnik z błyszczącym pługiem na odłogi sunie, Poddając kark znużony miłościwym dżdżom, Pod któremi kiełkują szczeciniaste runie, A chory, kołysany deszczową piosenką, Poprzez otwarte okno wpatrzon het za dom, — Czuje, że dusza w piersi mu wstaje — podzięką.
Oto błogosławiony, dobry, boży deszcz, Który odświeża czoło znużone włóczęgi. Oto deszcz mżący z raju perlistemi wstęgi, Który pracy rolnika dawa życia dreszcz, — I ożywia uśmiechem obumarłą pierś I oczy tych, co wiedzą, że już patrzą — w śmierć.
A oto wraz się jawi łuk barwistej tęczy Nad żółtemi domostwy miasteczkowych dróg, — Gdzie idą dzieci z nasion pełnemi koszyki Siać grządki, kędy rychło rój pszczół się rozbrzęczy — Wśród kwiecistego ziela woniejących smug. Idą poważne, grzeczne, małe ogrodniki, A pod rozpiętym łukiem siedmiobarwnej tęczy, Śpiewając przyszłych siewów wzrost i kwiat i plon, Bije w zmierzchu rozgłośny i radośny — dzwon.