Lelewel (Wyspiański)/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Lelewel
Podtytuł Dramat w 5 aktach, osnuty na tle wypadków sierpniowych w Warszawie 1831 roku
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT II.
(Głównemi drzwiami w głębi z korytarza wchodzą: księżna Sapieżyna, pani Falkowska i Druziewicz).

SAPIEŻYNA. (wskazując drogę)

Przejdziemy stąd na górę!

FALKOWSKA. (z egzaltacyą, rozglądając się)

Tu książe pracuje?!, —
Pracownik niestrudzony!

DRUZIEWICZ. (chcąc się pozbyć Falkowskiej)

Tędy, zacne panie
może przejdą na górę . . . . .

FALKOWSKA. (ignorując)

Kto wie, co się stanie!?
Dech mi zapiera w piersiach.

SAPIEŻYNA.

No, no, — cóż takiego?!

FALKOWSKA.

Po mieście te pogłoski! . . . . .

SAPIEŻYNA.

Plotki, — nic wielkiego. —

FALKOWSKA. (urażona)

Plotki, — ?! ja mówię z serca;

SAPIEŻYNA.

Więc plotka serdeczna, —
jeszcze nie znaczy wcale, by była konieczna
bojaźń,…

FALKOWSKA.

Vous vous trompez princesse, ja prawdę powiadam,
com słyszała na własne uszy. —

SAPIEŻYNA. (zaciekawiona)

Gdzież to!

FALKOWSKA.

Chez Madame Kicka, której mówiła Lewocka,
że słyszała od kogoś, co był świadkiem prawie.

SAPIEŻYNA. (ironicznie)

A teraz to już wierzę ! —

FALKOWSKA.

Moquerie?!

SAPIEŻYNA.

Ciekawie
słucham; — być ma zebranie klubowe gorętsze!?

FALKOWSKA.

Mówią o ekspedycjéj belwederskiej drugiej, —
jeno nie na Belweder.

SAPIEŻYNA.

Na Rząd?!?!

FALKOWSKA. (pokazując)

— Tu! —

SAPIEŻYNA. (z niepokojem)

przeciw księciu?!!!

FALKOWSKA.

Dlatego tem większe
niebezpieczeństwo, — pobiegłam ostrzegać; —
księżna nie wie, — w ulicach ludzie jacyś biegać
poczynają od rana, — rozprawiają żywo; —
mówiono mi, że jakąś knowają straszliwą
machinacyę . . . .

SAPIEŻYNA.

Najświętsza Panno!

FALKOWSKA. (do Druziewicza)

To nie bajki! —
— czy widziałeś pan kiedy tego Lelewela
może się przyśnić, co?

DRUZIEWICZ.

Widziałem zdala

raz; —
nie ciekawym, jak baba, zajrzeć wszędy zbliska.

FALKOWSKA.

Asan się postarzałeś; — voyez, ten Lelewel
człowiek straszny, — zjadliwy, on tak z oczu strzela
błyskawicami, — że po kościach idzie mrowie; —
je l’ai vue plusieurs fois au theâtre, —
(wystraszona)
och miasto! miasto! —
Przed redutową salą ma się awantura
dziś wieczór zacząć. »Fra Diavolo« dają
dziś w teatrze; w ulicach Bóg wie co śpiewają,
gromady jakieś.
(do Druziewicza)
Pan zacny marszałku
mógłbyś się przejść po mieście.

DRUZIEWICZ.

Ja nie bardzo lubię,
być wszędzie; jestem tam, gdziem potrzebny.

FALKOWSKA.

 . . . . Och, Waść się uraża.

DRUZIEWICZ.

Łaskawa Jejmość Pani, — jamais; nie przeraża
mnie jednak tak nagle, co słyszę,
chociaż tej plotce wierzę, — ponoś jest coś na tem.

FALKOWSKA. (z naciskiem)

Jest wiele!

DRUZIEWICZ.

Lecz zupełny spokój Jaśnie księcia
upoważnia mnie czekać, aż książe…

SAPIEŻYNA. (przerywając do Falkowskiej)

Dziękuję za nowiny; —
…trochę mi serce bije, — przejdźmy.

FALKOWSKA.

Och! to z winy
mojej, — może mówię zbyt głośno.

DRUZIEWICZ. (znacząco)

Aha! wyrazisto!
— księżna u siebie spocznie
(wskazuje drzwi salonów)

SAPIEŻYNA. (do Falkowskiej)

Venez . . . .

FALKOWSKA. (tłomacząc się).

Gorliwość przyjaźni . . . .

SAPIEŻYNA. (kończąc swoje)

…Do moich dam,

FALKOWSKA. (rozglądając się po pokoju)

Un coup d'oeil.

DRUZIEWICZ. (pod nosem)

Wściubska, — i draźni! —

(panie idą na prawo na górne pokoje, — Druziewicz na lewo,…)
(turkot powozu) — (wchodzi książe Adam, wzburzony) — (z bocznych drzwi nadbiega zaniepokojony Druziewicz).

KSIĄŻE ADAM. (siadając)

Ach!

DRUZIEWICZ.

Książe pan powrócił tak niespodziewanie…

KSIĄŻE ADAM.

Zostaw mnie mój kochany.

DRUZIEWICZ.

Na górze są panie
zgromadzone… czy mam je uwiadomić…

KSIĄŻE ADAM.

Nie, — chcę być sam.

DRUZIEWICZ.

A może, gdyby zeszła księżna matka.

KSIĄŻE ADAM.

…Chcę być sam…

DRUZIEWICZ.

Może książę pan listy rozejrzy,
są z Puławów . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Gdzie są! —
(bierze listy chowa)
Panie Druziewicz, ktoś przejmuje listy
— ktoś je czyta.

DRUZIEWICZ.

Przez Boga, któżby śmiał…

KSIĄŻE ADAM.

Szpiegowie.

DRUZIEWICZ.

Obcy?

KSIĄŻE ADAM.

Swoi.

DRUZIEWICZ.

Mój książe…?!

KSIĄŻE ADAM.

Tak moi wrogowie!

DRUZIEWICZ.

To księcia serce boli.

KSIĄŻE ADAM.

Boli, rwie się, płacze.
Mnie tu nie chcą, Druziewicz, nas losy tułacze
czekają —

DRUZIEWICZ.

Ktoś na pokoje słyszę wszedł.

KSIĄŻE ADAM.

Chcę być sam, —

DRUZIEWICZ. (patrząc od bocznych drzwi)

Przybył Wielmożny siostrzan.

KSIĄŻE ADAM.

Niech się zabawia z księżną i paniami

DRUZIEWICZ.

A jest pani Falkowska.

KSIĄŻE ADAM.

Z nowemi bajkami!?

DRUZIEWICZ.

Wielce zajęła księżnę, mówiła, że w mieście
będzie ruch jakiś…

KSIĄŻE ADAM.

Nadto ruchliwa kobietka, — a miła!
nieoszczędza siostrze spokoju.

DRUZIEWICZ.

Plotkarka,
ale mówiła prawdę.

KSIĄŻE ADAM.

Wyjdź, przyjdziesz gdy zadzwonię;
mam tu pisać listy.

DRUZIEWICZ.

…Czy pocztą, czy gońcem?

KSIĄŻE ADAM.

Dwóch pałacowych ludzi; — okulbaczyć konie;
list jeden za Warszawę pójdzie
(Druziewicz odchodzi)
............
hej, hola!
Panie Druziewicz, skoro zejdziesz z góry,
drzwi mych pokojów zamkniesz, niech mi nikt nie wchodzi.
Nikogo nie chcę widzieć. —

DRUZIEWICZ.

Czy książe nie chory?

KSIĄŻE ADAM.

Cha, cha! panie Druziewicz, książe nie tak skory
do choroby. —

DRUZIEWICZ (odchodzi, ale patrzy ode drzwi).
KSIĄŻE ADAM. (opada głową na rękę na stole)

.... Ha przyjdzie oszaleć.
Co tu czynić — jak działać…

DRUZIEWICZ (miarkując, że książe coś tai, zadziwiony,
szybko odchodzi).

KSIĄŻE ADAM (pisze).

(w korytarz wchodzi gwałtownie Niemojowski; później wolniej dochodzi do pół pokoju).

KSIĄŻE ADAM. (podnosi głowę od pisania, zrywa się).

Kto tu . . . .

NIEMOJOWSKI.

Wybacz książe.
Przyjaciel, druch serdeczny.

KSIĄŻE ADAM.

Och serce pan rani,
gdy mówisz o przyjaźni; gdzież ja mam przyjaciół;
przyjaźnie mnie po cóż —
ja już do was nie wrócę. —

NIEMOJOWSKI.

Przychodzę przebłagać;
książe wrócisz!

KSIĄŻE ADAM.

A więc ja, Czartoryjski, ja mam wam pomagać
do burzenia świątyń, co się walą,
ludzi szalonych druzgotane wolą
złą, — więc ja patrzeć mam na tę szakalą
czynność, której ohyda gardło mi zapiera.
Więc znieść mam to i zcierpieć, jak mną poniewiera
człowiek, którego cierpię jedynie i znoszę
przez zbytnią pobłażliwość, —

NIEMOJOWSKI.

Oto ja zanoszę

prośbę najnamiętniejszą, najgorętszą prośbę.
— Książe ochłoniesz z gniewu, — cofniesz twoją groźbę.
Nie rzucaj nas na oślep, — nie poniechaj pracy.
Działaj, czyń, jako chcesz, — później rodacy
się odwdzięczą.

KSIĄŻE ADAM.

Boże mój! Polacy
mi się odwdzięczą, — nigdy! — Ja nie chcę odwdzięczeń
za mój trud, — ja nie dążę do oklasków,
ani po wawrzyn sięgam — jeno od pół wieka
słucham tych konających łkań i Polski jęczeń…
............
— Ha zazdrość im blasków,
co im śmią zćmiewać oczy; — panie Niemojowski
daremny pański trud i pańskie troski
o mnie.

NIEMOJOWSKI.

Książe chcesz czynić — co?

KSIĄŻE ADAM.

—  . . . . nic; — ja wyjadę.

NIEMOJOWSKI.

Za granicę! — Więc książę chcesz uświetniać zwadę,
lada poswark chwilowy.

KSIĄŻE ADAM.

Więcej zawsze boli
ta rana, co ją bratnie rozkrwawią pociski.

NIEMOJOWSKI.

Co z nami będzie dalej . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Ha, widzę już bliski
koniec . . . .

NIEMOJOWSKI.

O książe stój, nie mów tak dalej.

KSIĄŻE ADAM.

Bardzo dzielnie ministrze, u pana się chwali
ta wytrwałość…

NIEMOJOWSKI.

Rozumiałem, że słabem jest i jest dalekiem
odbiciem twoich cnót.

KSIĄŻE ADAM.

Kiedyś miejsce moje
będziesz mógł zająć.

NIEMOJOWSKI.

Książe drwisz! szydersko
rozmawiasz z przyjacioły, co się do cię garną;
hartuj się twą odwagą dumną i rycerską;
czoło nieszczęściu staw, zwalczaj oszczerce

KSIĄŻE ADAM.

Byłem gotów, a moje oplwano mi serce,
żółć mi podano pić, —

NIEMOJOWSKI.

Pijem gorycze
wszyscy — jeno, że z nas niewolno nikomu
ust odchylać — niech zawiść ta w nas się przetrawi
a ci co po nas przyjdą, niech zapomną;
niechaj im pamięć nasza ócz nie łzawi;
niech powiedzą, że byliśmy śmieli i prawi.

DRUZIEWICZ (wchodząc, zdziwiony, po chwili).

Książe panie! —

KSIĄŻE ADAM.

Waść co tutaj . . . .

DRUZIEWICZ.

Od chwili już czekają gońce.

KSIĄŻE ADAM. (oddawając listy Druziewiczowi)

Do Dembińskiego, generała ten list. Dla Krukowieckiego
ten drugi. Uczynię zeń gubernatora.

NIEMOJOWSKI.

Samowolnie?!

KSIĄŻE ADAM.

Nie, jeszcze nie pora,
bym wyjawił, co myślę uczynić niechybnie.

NIEMOJOWSKI.

Więc książe pozostajesz.

KSIĄŻE ADAM.

Zobaczę, — zobaczę —

NIEMOJOWSKI.

W rozterce czeka rząd.

KSIĄŻE ADAM.

Rząd pięciogłowy!
Ten się przeżył — wierz mi, już się przeżył.

NIEMOJOWSKI.

Więc chcesz książe, bym słysząc to, wreszcie sam wierzył,
że istotnie . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Mówiłeś, żeś mi przyjacielem;
bądź nim teraz —

NIEMOJOWSKI.

Więc książe byś Jagiellonidów
przywrócił złoty wiek — więc prawdaż to?

KSIĄŻE ADAM.

Wesprzej mię Boże.

NIEMOJOWSKI.

Książe, to wielka myśl! — niech Bóg pomoże
księciu.

KSIĄŻE ADAM.

Pan w tem niewidzisz zdrady.

NIEMOJOWSKI.

To zdrada chwilowa  . . . .

KSIĄŻE ADAM.

Polityka, —

NIEMOJOWSKI.

Książe bo się chowa
wciąż za innych — a książe jest jedyna głowa,
która kieruje wszystkiem i kierować zdolna.

KSIĄŻE ADAM.

Więc daj mi rękę pan, a będzie wolna
Polska —

NIEMOJOWSKI.

O książe! otom gotów, — tobie się powolna
oddaje moja chęć, — jeno tam powróć;
tamci kochają cię — tęsknią do ciebie;
gdy sięgasz tak wysoko — rządź; — niechże na ciebie
nie spada żadny cień, żeś pyszno wzgardził.
Tu, na piersiach twych, lśni brylantowa
gwiazda, —
niechajże ludziom snopem świateł rzuci
na twarz! — Błagam, zaklinam, niechajże powróci
książe do naszych rad, — działajmy społy.
Tej chwili zaraz wróćmy tam; —
czekają!

KSIĄŻE ADAM.

Vous êtes benjaministe.

NIEMOJOWSKI.

Ancien jacobin.

KSIĄŻE ADAM.

Wspaniale!

NIEMOJOWSKI.

On m’appellaient jacobin, — ja wcale
nie jestem jeden ani drugi;
jeno duszę i serce dałem na usługi
temu krajowi, co swych ludzi potrzebuje,
co się swych własnych synów doprosić nie może,
by mu wiernie służyli, kochali i strzegli.
No więc książe wracamy.

KSIĄŻE ADAM.

Ha, pan tak goreje!
Zatrzymaj się pan chwilę.

NIEMOJOWSKI.

Niechże się nie chwieje
ta myśl, co się zrodziła dziś; — ostatnia karta
dzieł historyi — dziś dla nas na ścieżaj otwarta.

(odchodzą — wchodzi w tej chwili z boku księżna Sapieżyna, — tuż za nią Druziewicz).

SAPIEŻYNA.

 . . . . Książe o tej porze
u siebie był . . . .
Waszmość przemilczałeś, że był, — coś się knuje.

(zaraz za Druziewiczem i księżną zachodzą Ludwika Szczaniecka ze Zamojskim w rozmowie, — za nimi pani Falkowska, która podchodzi ku księżnej i wszyscy są świadkami ostatnich słów Druziewicza).

DRUZIEWICZ.

Knuje się już od roku, a każdy, co czuje
w piersi serce,
od roku ból i radość naprzemiany pieści
............
ponoś wszystko stracimy w tej walce.

SAPIEŻYNA.

.... Prócz cześci.

(Druziewicz odchodzi. — Sapieżyna rozmawia z Falkowską chodząc po pokoju; — Zamojski i Ludwika na przodzie sceny).

LUDWIKA.

 . . . Jak się widzi, pan do tych zajść w mieście
nie wiele wiąże wagi.

ZAMOJSKI.

Sprawy omawiane
przez kobiety, albo wygrane są już, albo zdawna
stracone; — resztuje im gra słów, — tą się bawią,
jak przystojną zabawką, na temat »gdyby«.

LUDWIKA.

A pan skąd cierpliwy
czeka wypadków biegu? —

ZAMOJSKI.

Bo mam u boku szablę; — i rozkaz pułkowy
zdybie mię w porę dość.

LUDWIKA.

Kawaler surowy
i służbisty, —
powiedziałabym prawie statysta wojenny
pełen tajemniczości. — Pan mnie nie uchyli
nic z tych tajemnic, kiedy się przesili
kryzys zwłoki? —
bodaj nie dziś, bo dzisiaj to pana zastanie
inwalidem.

ZAMOJSKI. (pokazując rękę z temblakiem)

Płazem uderzenie,
prawie nie cięcie; — niechby trąby wezwały do boju,
wnetbym tę szarfę zerwał, —
(z zapałem zrywa się)
byle rychło!
(z bólem, bo zbyt ręką szarpnął)
Och!!

LUDWIKA.

Jednak mocno boli;
pozwól pan, że zawiążę, —

ZAMOJSKI. (bladszy, usiada)

 . . . . Bo ja powinności
mam, — z pola bitwy . . . . pod Ostrołęką . . . .
Tuż za dowodzącym Skrzyneckim sadzę wczwał a po przed nami
pęka granat!! . . . . lecz tylko obryzgał nas gliną; —
a za mną kawaleryi sporo, —
horąży padł — a ja proporzec jego chwycić
pochylam się — lecz tejże chwili w ramię cięto,

żem omdlał, zwalon z siodła; — nademną walczono
czas niedługi —
wnet jedzie lazarecki wóz i nań mię sługi
kładą. — Nagle oprzytomniałem w bólu, —
i aż serce zaparło we mnie; — widzę w dali
chorągiew w rękach obcych wzniesioną wysoko!
nam wydartą! — (opuszcza głowę)
............
żadnej innej nie wzięto! —

LUDWIKA. (wzruszona widocznie)

 . . . . Żal mi Was (zasłania oczy).

ZAMOJSKI. (patrząc na nią)

Choć dłoń ucałuję,
ukradkiem starła łzę, co się zalśniła
pod rzęsą Jejmościanki; a teraz, jak kamyk pierścionka
błyska z paluszka panny, — niechże łzę wypiję
z dłoni twej, gdy nie mogę na oczach jej chwytać
(całuje w rękę).

LUDWIKA. (pomieszana z uśmiechem)

Pan sobie serce struje takim alembikiem.

ZAMOJSKI.

Rozradowałem serce, bo jest łza prawdziwa,
jako prawdziwa perła z głębin mórz dobyta;
na morskie wabi dna i muszlą dźwięczy
cudność rejonów Amfitryty; . . . .
(patrząc w jej oczy dłużej, wstaje)
tak cząsteczka twej duszy, w głąb duszy mej pada
i rozwidnia mi w oczach.

LUDWIKA.

Waszmość opowiada
mnie komplimenty . . .

ZAMOJSKI.

Niestrudzona
lekarko naszych rannych;
na tylu bojowiskach byłaś, anioł,

LUDWIKA. (oczy spuszcza)

Nie zasługa,
jeno mnie całe szczęście. — Swadę kawalerską
cenię, — lecz wyznam, żem na waszą liczyła rycerską
zwięzłość,
rycerz ranny wykształca w Waści oratora,
tymczasem ani jemu, ani mnie nie pora
do afektów . . . . (dyga)

FALKOWSKA. (która pożegnawszy się z księżną, ma odejść,
zbliża się do młodej pary, — żartobliwie)

Causeries amoureuses?!

SAPIEŻYNA.

Wynurzenia?!

FALKOWSKA. (żartobliwie)

… Sercne próby!

SAPIEŻYNA.

Sauvez vous mon cousin, — osóbka urodna!

ZAMOJSKI.

Właśnie powiada . . . .

LUDWIKA. (zakłopotana)

Jaśnie księżno! . . . .

ZAMOJSKI. (kończąc swoje)

Że nie modna
dziś miłość.

LUDWIKA. (kończąc swoje, kłania się)

 . . . . Daleko jeszcze do serc zguby! . . . .






[Role: młodej Ludwiki Szczanieckiej oraz pani Falkowskiej, jako dopisane później, w teatrze grane nie były].



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.