Lekkomyślna księżna/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Lekkomyślna księżna
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Wdzięczność księżnej Pauliny.

Na szczęście, dwudniowa moja prawie nieobecność, nie zwróciła niczyjej uwagi, w koszarach.
Zadał wprawdzie nieco pytań Wąsowicz, ciekawiąc się, dokąd to jeździłem w cywilnem ubraniu, alem go zbył paru bąknięciami o polowaniu w okolicach Paryża i o tamtejszych znajomych, wymieniając pierwsze na pamięć przyszłe nazwisko, bodaj czy nie biedaka Dubois — i przestał nalegać. Tembardziej, iż sam miał ważne wieści do oznajmienia:
— Za dni parę, wielka parada! Cesarz wraz z księciem Neufchatel’u, będzie dokonywał przeglądu pułków, konsystujących w stolicy...
— Cóż z tego? — rzekłem — wszak nasi szwoleżerzy na ten czas nie nadciągną...
— Nie nadciągną wcześniej, niźli za tydzień... Lecz nam, jako gwardzistom, wolno przyłączyć się do sztabu i asystować rewji... Zawszeć, to ciekawe widowisko...
— Pewnie!
— Więc nie giń z Paryża! A pozatem, o wojnie głośno gadają... Dziś w nocy szpiegów aresztowali, Fouché biegał, jak oparzony... Sam dokonywał poszukiwań... Zatrzymano szereg podejrzanych...
— Hm...
Czemu Fouché noc całą krzątał się, jak oparzony, czemu zatrzymał szereg osób podejrzanych, sądzę, mogłem Wąsowiczowi udzielić szczegółowych i wyczerpujących wyjaśnień. Gdy tak patrzyłem na niego — uśmiechałem się, myśląc, jak przeciągnęłaby mu się ze zdziwienia twarz, jeśliby posłyszał z ust moich, szczere wyznanie o przeżytych przygodach. Związany jednak słowem, milczałem.
— Czemu się śmiejesz?
— Hm... tak...
— Doprawdy mości kolego, coraz dziwniejszym się stajesz w twoich obyczajach — palnął urażony. — Gdzie nasze szwoleżerskie, co na sercu to i w gębie, a jak rąbać, to rąbać...
— Nie masz się o co sierdzić, przypomniała mi się pewna wcale niczego panienka...
— At... Czy nie tamta brunetka, coś się tak o nią rozpytywał?... Widzę, całkiem mademoiselle mu zawróciła w głowie... Nic nie gada, przepada... Ja mu o sprawach poważnych... on się śmieje!... No, idź już do licha, czy do swojej marmuzeli, może oprzytomniejesz...
Tym razem bliższym był prawdy, iż przez nadobne damy przewróciło mi się w głowie. Nie tyle może przewróciło, jak zakręciło się nieco, boć od szeregu dni żyłem, niczem w koszmarze, niczem porwany przez jakowyś wir i rzucony w świat przygód i wypadków niezwykłych.
A, doprawdy, warto się było zastanawiać!
A Paulina?
A Simona?
Hm...

Szedłem tak przed siebie, zadumany, z opuszczoną głową, choć srodze brzęcząc kawaleryjskim pałaszem. Biła godzina piąta, gdym się znalazł w pałacyku księżnej Borghese.
Pierwszą osobą, na którąm się natknął, minąwszy sznur wygalowanych lokajów, udając się, wedle otrzymanych wskazówek, do znanego mi już z poprzedniej wizyty niebieskiego saloniku... był książę Kamil, we własnej personie.
Kręcił się niespokojnie, wymachując rękami i coś przemawiając sam do siebie, a na mój widok ucieszył się szczerze, że omal z radości nie porwał mnie w swoje ramiona.
— Jesteś... Bardzo dobrze... Dziwiłem się, że cię tyle dni nie było! Bo to, jak który oficer zacznie do Pauliny przychodzić, to później codzień przychodzi... Zawsze te protekcje u cesarza długo trwają... To samo było z Canouvillem! Czy go znasz?
Zaprzeczyłem, bom w rzeczy samej go nie znał osobiście.
— Nie znasz? Mniejsza z tem... Ale, dużo, dużo, mam ci do opowiadania... Czasu starczy, bo jej cesarska wysokość obecnie jest w kąpieli.
Nie wiedziałem czemu więcej się dziwić, czy niespodziewanej przyjaźni cesarskiego szwagra, jaka na mnie spadła i mającym nastąpić zwierzeniom, czy głosowi, pełnemu szacunku, jaki przybierał, odzywając się o swej małżonce i tytułując ją dziś stale cesarską wysokością (znać wykład o senatus-konsultach nie na marne poszedł), czy wreszcie temu, iż księżna Borghese, przykazawszy mi przybyć w odwiedziny, o godzinie tak niezwykłej przyjmuje kąpiel...
Ponieważ jednak, po pierwszej wizycie w pałacyku księstwa, do wielu rzeczy jużem się przyzwyczaił i się przestałem czemukolwiek dziwować, z ciekawością jeno oczekiwałem, z jaką to wiadomością książę małżonek pragnie się ze mną podzielić. Nie czekałem długo.
— Pamiętasz — rzekł — jakem cię uczył ostatnim razem owego kontredansa?
— Pomnę! — przyświadczyłem.
— Wynalazłem do niego śliczną muzykę, a pod tą muzykę sam ułożyłem słowa!
— Radbym posłyszeć!
— Zaraz! posłuchaj:

Tirli! Tirli! Tirli la!...
Każda dama radość ma!

Silnie się ugryzłem w wargę, aby nie parsknąć śmiechem, podczas, kiedy on powtarzał: Tirli, tirli, tirli... la...
— Prawda, jakie piękne? — zapytał, dumnie prostując swoją figurę.
— Świetnie! co za niezwykła melodja — basowałem — Winien, wasza cesarska wysokość, stanowczo wprowadzić zwyczaj śpiewania tej piosenki na balach dworskich!
— Hm... hm... pewnie! Choć ten wielki ochmistrz Duroc, niema najmniejszego zrozumienia dla prawdziwej muzyki!.. Ale widzisz... Czasu mi nie staje tem się zająć... Jadę pojutrze do Turynu i jej cesarska wysokość, dużo mi przykrości sprawia!
— Jej cesarska wysokość?
— Tak, tak, jesteśmy przyjaciółmi, szczerze ci powiem — zniżył głos — stanowczo ze mną jechać nie chce, mimo, że rozkazał jej cesarz. Powiada, że tam nudno... Wiesz co, jedź ze mną, wezmę cię, jako adjutanta...
Dowód łaski Kamila nie rozradował mego serca zbytnio.
— Wasza cesarska wysokość, toć nie odemnie zależy!
— Wiem, wiem, rozumiem! Byłyby trudności! Trzebaby prosić o permisję cesarza! Jeszcze się namyślę! Bo nie lubię do najjaśniejszego pana chodzić i mu się naprzykrzać. Dziś znów mnie skrzyczał...
Nasępił się, jakby nad czemś rozmyślając.
— Skrzyczał — prawił wnet dalej — powiedział, że jestem malowanym mężem, że Paulina wyprawia nie wiedzieć co, a ja nic nie widzę, że powinienem użyć mojej powagi... Czy ja wyglądam na malowanego męża?
Wyprężył się, napuszył, niczem paw i doprawdy, gdybym tak nie widział jego baranich oczu a nie słyszał głupiej mowy, wyglądał wcale srogo.
— Hę, wyglądam? — powtórzył.
— Ależ, któżby śmiał...
— Postanowiłem tedy z Pauliną, w myśl życzeń cesarza, rozmówić się bez zwłoki... Użyję powagi... Doprawdy, nie rozumiem aluzji... Jest mi niewierną? z kim?.. Wszak Canouville był moim najlepszym druhem?.. Może ty?... to niemożliwe!.. Czekaj, zaraz się rozmówię, niech tylko wyjdzie z kąpieli... Będziesz świadkiem... a w razie czego, możesz mi się stać nawet pomocny...
Do stu par bomb i kartaczy! Gdzieżem się ruszył, popaść musiałem w jakowąś kabałę. Aczkolwiek milej było asystować scenie małżeńskiej księstwa, niźli przestawać w Blois z Fronsac’iem, jednak i scena małżeńska nie uśmiechała mi się zbytnio. Jąłem się wycofywać:
— Wasza cesarska wysokość, odejdę... Nie chcę inkomodować moją obecnością.
Pochwycił mnie za ramię.
— Nie, zostań!
— Ale...
Gdyśmy się tak certowali, ja w zamiarze ucieczki, on — przytrzymując mnie za rękaw, nagle rozwarły się drzwi i się okazał widok zgoła nieoczekiwany... Doprawdy, skamienieć można było na miejscu, choć i oczy całkiem wypatrzeć z uciechy.
Tak, oczy wypatrzeć, bo przylgnąwszy do niespodziewanego obrazu, same się oderwać nie mogły.
Rozwarły się drzwi...
A w nich, na progu, ujrzeliśmy jej cesarską wysokość, księżnę Borghese, w stroju matki Ewy, lecz nawet bez figowego listka. Spoczywała w ramionach olbrzymiego negra, naszego wczorajszego znajomka, imć Don Juana... Niósł ją, w swych objęciach, niby duch ciemności, porywający z morskich pian wyślizgłą nimfę a ona z miną rozkapryszonego dziecka, posągowa, piękna, różowa i kusząca, spoczywała w tych czarnych ramionach, niedbale swą rączką, otoczywszy jego szyję.
Widok tyle był niespodziany, iżeśmy obaj z księciem wytrzeszczyli oczy i czułem, jak moje z podziwienia, stają się podobne — do jego wyłupiastych i baranich. Pierwszy oprzytomniał książę Kamil.
— Wiem! Wiem teraz — wrzasnął nieludzkim głosem — wiem, z kim mnie zdradzasz! Miał rację cesarz!
— Czyś oszalał? — zapytała urocza istota, nie wyprowadzona z równowagi, ani gniewem księcia, ani moim widokiem.
— Negr! Nie, to przechodzi wszelkie granice...
— Czyś oszalał? — powtórzyła, niedbale wymachując obnażoną nóżką, na widok której poczerwieniałoby z emocji, nawet dłuto Fidjasza.
Ale książe Kamil krzyczał coraz głośniej.
— Nie, nie... dość tego! Moja żona... księżna Borghese, nago, w objęciach murzyna! Sromota! Hańba! Biedni moi przodkowie...
— Słuchaj...
— Nic nie słucham! Biegnę do cesarza!
Porwawszy się za głowę, uciekł z saloniku. Na krzyk jego, poczęły się wsuwać do pokoju różne postacie. Zajrzała stateczna dama o siwych włosach — zapewne ochmistrzyni dworu księżnej, zajrzał poważny jegomość w mundurze szambelańskim, oraz parę osób ze służby.
— Dziwne humory nawiedzają Kamila — poczęła im tłomaczyć jej cesarska wysokość, wciąż pozostając w ramionach negra — Nie może zrozumieć, że po wczorajszej wycieczce czuję się znużona, chodzić mi trudno, więc kazałam się Don Juanowi przenieść z kąpieli do sypialni. A on...
— Wszakże zauważę... — poczęła stara dama.
— Dokończy mi pani de Chambaduin swe uwagi w sypialni! — przerwała księżna. — Spieszę się ubrać, wszak porucznik na mnie czeka! — dodała, rzekłbyś postrzegając mnie dopiero.
Niezwykła grupa znikła w drzwiach przyległej komnaty, wraz z postępującą za nią w ślad ochmistrzynią.
Pozostałem sam, lecz nie długo trwała ma samotność. Nie upłynęło paru chwil, znów pojawiła się Paulina, lecz już ubrana w piękny, różowy, jedwabny dezabil, rozpromieniona i śmiejąca. Włosy jeszcze jeno miała w nieładzie a bose stopy wsunięte w czerwone, oszyte puchem łabędzim pantofle. Towarzyszyła jej owa stateczna dama, nieco z wyglądu do kaczki podobna.
— Musimy tu, poruczniku, — rzekła — przódy wyjaśnić pewną sprawę... Moja ochmistrzyni, pani Chambaduin powiada..
— Ośmieliłam się...
— Iż postąpiłam nieopatrznie, pozwalając się przenosić murzynowi w stroju dość... lekkim... i że Kamil może się tem czuć słusznie urażony... Nie sądziłam, że napotkam kogokolwiek w pokojach, przez które będzie mnie przenosił... pozatem nie poczytuję tego negra za mężczyznę!
Mimo ważkiego argumentu Pauliny, ochmistrzyni tłomaczyła:
— Nie podzielam zdania, waszej cesarskiej wysokości... Don Juan jest mężczyzną a nawet wcale przystojnym kawalerem... Mogą powstać plotki... i jeśli cesarz się dowie...
Czy to rozumowanie pani de Chambaduin zastanowiło Paulinę, czy też podziałało na nią wspomnienie o groźnym bracie, lecz poderwawszy się z kozetki, na której usiadła, przystanęła na środku pokoju i jęła rozważać:
Sapristi!... Muszę się zastanowić! Powiada pani, że jest mężczyzną i kawalerem... że mogą powstać plotki... Pardi! hm... racja... wielka racja. Trzeba tę sprawę załagodzić! Wnet wszystko ułożę! Tak, moralność to wielka rzecz! Don Juan!
Negr, niby struna, wyprężył się na progu.
— Przywiedź, moją garderobianą, Lizettę!
Murzyn znikł. Patrzyłem na tą scenę, jak na jakoweś ucieszne teatrum, podczas gdy jej cesarska wysokość, uważała za stosowne wyjaśniać:
— Natychmiast ożenię Don Juana! Przestanie być kawalerem... i plotki ustaną! O, ja dbam o moralność wielce!
W parę chwil później, w saloniku zjawiła się przystojna dziewczyna, w ślad za nią postępował murzyn.
— Lizetto! — rzekła poważnie księżna — daję wam dwadzieścia tysięcy posagu i macie się pobrać z Don Juanem!
— Ale...
— Niema żadnej ekskuzy! E tanto basta!
Pokojowa, zarówno jak i negr, osłupieli. Musiał jednak się wydać im posag znaczny a dziewczyna innych pewnie była przekonań o murzynach, niźli księżna, bo jęli się uśmiechać... — i skinęli głowami.
— Opuśćcie mnie wszyscy! — rzekła lekkomyślna pani, załatwiwszy iście po salomonowemu drażliwą sprawę — pragnę pozostać sam na sam z porucznikiem! Pani de Chambaduin zajmie się przygotowaniami do waszego ślubu!

— Hm... — śmiała się, kiedyśmy pozostali bez świadków... — Widziałeś mnie waćpan... nago... w objęciach negra i mogłeś podziwiać... la dama la piu grozioza di Francja... jak powiada mój fratello, czyli cesarz... Pardi, doprawdy, nie pojmuję! Czyż tak straszliwe jest, pokazać się komu w stroju naszej pramatki Ewy? Wszak, w taki to sposób pozowałam rzeźbiarzowi Canowie... co oburzało niepomiernie Józefinę... Artyści twierdzą, że mam kształty Wenery Medycejskiej... czemuż ich pozbawiać widoku żywego piękna, przecie w Grecji..
Gdy tak mówiła, zastanawiałem się nad dziwną mięszaniną przeróżnych rysów jej charakteru.
Obok wielkiej odwagi, czasem prawdziwego bohaterstwa, obok porywów pięknych, szlachetnych i dobrych, była tam lekkomyślność nieskończona, niemal granicząca z zanikiem wszelkiego moralnego poczucia. Przypominałem sobie, co mi o niej opowiadano — i o pierwszej, potarganej z woli brata miłości, i o wychowaniu, zaniedbanem i o małżeństwach niemal przymusowych, zawieranych gwoli wybicia się rodu Bonapartych. Przeskok od dni, spędzonych niemal w nędzy — do świetnej pozycji jednej z pierwszych dam cesarstwa, nastąpił nagle, niespodziewanie i mógł oszołomić niejedną i to daleko tęższą główkę. Paulina, złączona z należytym człowiekiem i ujęta w pewne ramy obowiązków, stałaby się najdzielniejszą towarzyszką, podczas gdy związana z księciem Kamilem, otoczona hołdami i pochlebstwy dworu, stawała się, zaiste...
A mimo wszystko, jak czarująca w swej bezgranicznej lekkomyślności i pełnem dziecinnych kaprysów postępowaniu była jej cesarska wysokość! Jak czarująca, gdy prawie rozebrana z włosami rozrzuconemi i jeszcze mokremi od niedawnej kąpieli, napół leżąc na kozetce, zarzuconej wielką skórą polarnego niedźwiedzia, tłómaczyła dalej:
— Don Juana, doprawdy, nie uważałam za mężczyznę... Przywiozłam go z San Domingo, gdzie mi posługiwał i przywiązał się do mnie niezmiernie... Pardi! Wyszedł na całej awanturze znakomicie!... Lizetta, to piękna dziewczyna i będzie dobrą żoną...
Roześmiała się, zadowolona ze swego pomysłu.
— Ale skończmy już z negrem i mojemi domowemi kłopotami! Cóżto waćpana, mości poruczniku, obchodzi!
Istotnie obchodziło mnie to nie wiele, łowiłem jednak z przyjemnością każde słówko wypowiedziane melodyjnym głosem, podziwiałem tę postać, pełną uroku i wdzięku. Piękna, czarująca — myślałem — a puste i banalne zazwyczaj określenia, dopiero w zestawieniu z jej osobą, nabierały treści i życia...
— Cóż to porucznika obchodzi — powtórzyła — Jeśli go do siebie zaprosiłam, to nie, aby wynudzić, lecz, aby otrzymał zasłużoną nagrodę!
— Nagrodę? — wybąkałem, czując iż cała krew do głowy mi uderza — ależ...
Przyznaję, siedząc z Pauliną wciąż czułem, równie jak i w czasie pierwszej wizyty, onieśmielenie wielkie. Nie było to onieśmielenie spowodowane brakiem towarzyskiego otrzaskania ze strony żołnierza, co jeno przywykł do koszarowej rubasznośći i koszarowego języka — nie było to onieśmielenie, spowodowane blizkością przestawania z cesarską wysokością, a siostrą wszechpotężnego Napoljona, boć zachowywała się Paulina więcej niż nieprzymuszenie i rychło człowiek o tem zapominał, z jak dostojną osobą przestaje. Onieśmielenie, ogarniające mnie w jej obecności, z innego pochodziło źródła — — było to oszołomienie raczej, z powodu sam na sam, z równie piękną kobietą, ale to oszołomienie takie, powtarzam, żem nie wiedział, ani co gadać, ani jak siedzieć.
— Cóż porucznik tak bąka — bawiła się, postrzegłszy snać moje zakłopotanie i domyślając się jego przyczyny — czyż nie miła mu będzie z moich rączek nagroda?
— Przecenia wasza cesarska wysokość, moje zasługi! — wypaliłem, jako tako ułożone zdanie.
— Przeceniam? A kto się dla mnie narażał, kto ledwie z życiem uszedł?
— Et, — zwykła to żołnierska rzecz! A zasługa przypada jej cesarskiej wysokości, iż mnie wybawiła z opresji!
Paulina przysunęła się bliżej ku mnie.
— Nigdybym sobie nie darowała, gdyby ci się co złego stało — rzekła raptem, przechodząc na poufały ton — Nigdy! Wiedz o tem! Gdy też otrzymałam list od Canouville‘a, chwili nie mogłam zaznać spokoju! Czułam podstęp, choć nie wyczuwałam, iż niebezpieczeństwo jest tak wielkie! Bez namysłu tedy, narażając się na gniew cesarza, popędziłam do Blois... Na szczęście, cesarz nie wie o mojej ekskursji, a Fouché milczeć musi... Podróż do Blois, wydostanie się z Paryża, gdzie na każdym kroku mnie śledzą, nie przedstawia się tak łatwo... Inaczej, czyżbym cię wysyłała po listy...
Przypadkiem dawała mi odpowiedź na pytanie, którem sobie w myślach zdawna zadawał. Teraz rozumiałem czemu zdecydowała się na wycieczkę, na którą nie decydowała się, mimo niepokoju, poprzednio. Byłem wzruszony, nie wiedziałem, jak dziękować, toć jej musiało w rzeczy samej, na mnie zależeć.
— Wasza cesarska wysokość... — począłem, pragnąc wyrzucić z siebie długie zdanie, pełne serdecznego afektu.
— Nigdybym sobie nie darowała — przerwała — gdyby tak miłemu kawalerowi, jakie nieszczęście się stało... Bardzo... bardzo... lub...
W napięciu oczekiwałem słów, mających paść z czarownych usteczek, gdy niespodziana przeszkoda położyła kres tym wyznaniom.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem i na progu się ukazał książe Kamil.
O małom, ze szczerego serca, głośno, nie posłał dostojnego pajaca do licha, a też same uczucia ogarnąć musiały i Paulinę, bo z niechęcią zmarszczyła brwi. Miast jednak zakląć, powstałem z miejsca, powodowany pozornym respektem, bom inaczej nie mógł postąpić.
— Czego chcesz? — zapytała opryskliwie.
Zapytanie powyższe zmięszało Kamila.
— Jakto, czego chcę? — powtórzył niepewnie — Przychodzę ci wybaczyć, darować twoje winy... a ty mnie tak szorstko przyjmujesz!
— Przestań nudzić!
— Oj, bo się znowu obrażę!
— Obraź się i idź ze skargą do cesarza!
Powoli opuszczał mnie gniew, patrząc, jak ucieszne miny książe jął wyrabiać.
— Do cesarza? — powtórzył — kiedy tam ciężko się dostać! Najjaśniejszy pan zaprowadził w Tuillerjach nowe porządki i nawet nam, członkom rodziny, do jego gabinetu bez meldowania wchodzić nie wolno. Stoi ten bestja, mameluk Rustam i nikogo nie wpuszcza, niby zły pies...
— Cóż ci poradzę!
— Byłem wszak, chciałem się pożalić na ciebie, to mnie nie przyjęto... Spotkałem natomiast w poczekalni Murata, którego teraz muszę tytułować królewską mością, bo został królem Neapolitańskim... Chodzi pyszny, jak paw... Ale kiedym mu zaczął opowiadać o tobie i tym łajdaku Don Juanie, to siadł na krzesełku i zaczął się tak śmiać, że aż adjutanci z gabinetu cesarza wyskoczyli.
— Cóżeś ty głupcze najlepszego narobił — zawołała z gniewem Paulina — ośmieszasz mnie wszędzie!
— No, jakto? Komu miałem się poskarżyć? Cesarz zajęty, a — Murat mój szwagier...
Nie, doprawdy rację ma fratello, iż cię nazywa kretynem!
Po tem energicznem powiedzeniu, popartem powołaniem się na autorytet braterski, Kamil stanął rzekłbyś zamieniony w kamienny słup. Ponieważ jednak, nie był to sposób pozbycia się jego towarzystwa a Paulina pragnęła snać ze mną pozostać sam na sam, zmieniła ona ton i po chwili, odezwała się do męża łagodniej.
— Zresztą, nie masz o co się gniewać! Więcej negr nie będzie mnie już nosił do kąpieli! Chcąc zażegnać plotki, zaręczyłam go przed chwilą z Lizettą! Dobrzeby było, gdybyś bez zwłoki im doręczył jaką sumę na prezent ślubny.
Wiadomość ta, niezwykle żywo obeszła księcia. Rozpogodził się zupełnie i radośnie zawołał.
— Ślicznieś zrobiła! Teraz nie mam najlżejszych podejrzeń! Wnet idę do nich... ale powrócę, bo wszak musimy się rozmówić, co do wyjazdu do Turynu..
Wyszedł.
— Nie dokończymy dziś naszej... pogawędki — odezwała się smutno jej cesarska wysokość — Kamil wnet przyjdzie, a później pani Chambaduin zamelduje, iż czas się ubierać na wieczorowe przyjęcie, do cesarzowej. Ani chwili spokoju! Pardi! częstokroć żałuję iż nie jestem skromną mieszczaneczką... Ale korzystajmy, choć z tej chwili swobody...
— Z tej chwili swobody!... — powtórzyłem zdziwiony.
— Tak, słuchaj...
Zamieniłem się cały w słuch:
Jęła przemawiać, przytłumionym głosem:
— Jutro przyjdziesz do mnie... o dziewiątej wieczór... lecz nie tem głównem wejściem... a bocznem... które wprost prowadzi do mojej sypialni... Oczekiwać cię, na dole, będzie Lizetta... Wszystkim oznajmię, iż jestem chora i nikt nam...
Książę Kamil wchodził z powrotem do salonu.
— Zrozumiałeś, mości poruczniku?
Skinąłem głową.
— Nigdzie ich znaleźć nie mogłem... — począł książę.
Pardi! To ich jeszcze znajdziesz — przerwała mu ostro piękna pani — a teraz pożegnaj się z porucznikiem, gdyż już nas opuszcza...
— Już? Szkoda...
Miałem w nim naprawdę oddanego przyjaciela, bo zrobił minę smutną i boleśnie pokiwał głową.
— O jedno jeszcze poproszę — rzekła teraz do mnie tonem oficjalnym jej cesarska wysokość. — Zechce jutro, waszmość, odwiedzić pannę de Fronsac i zapytać, jak się czuje i jakie ma zamierzenia na przyszłość... Sądzę, winna dziś na wieczór powrócić do Paryża. Pragnęłabym szczerze, zaopiekować się tą osobą i jej dopomóc. Polecenie moje, nie obarczy zbytnio waćpana..
W towarzystwie księżnej, zapomniałem całkowicie o pannie Simonie. Wtem, stanęła mi wyraziście, przed oczyma, jej piękna i smutna twarzyczka...
Zaiste, dobre serce miała jej cesarska wysokość i wdzięcznym był za otrzymane zlecenie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.