Lekkomyślna księżna/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Lekkomyślna księżna
Podtytuł Powieść sensacyjna
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia „Siła“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV
U Pauliny.

Kiedym zastukał do pałacyku przy Faubourg Saint Honorée o oznaczonej godzinie, snać zapowiedzianą być musiała moja wizyta, gdyż odźwierny polecił mnie jakiemuś wygalowanemu lokajowi a ten bocznemi schodami, nie zadając pytań, zmierzywszy tylko od stóp do głów, wprowadził do niewielkiego saloniku.
Pozostałem sam.
Ciekawie rozglądałem się dokoła. Zewsząd przeważała barwa niebieska. Blado niebieskim jedwabiem obite były ściany, takąż materją ciężkie złocone fotele. Nad wielką, machoniową kanapą, empirową, jak później ten styl mebli nazywano, wisiał wielki portret księżnej Pauliny, wymalowany przez Roberta Lefevre, przedstawiający ją w jakimś zawoju greckim, z piersią obnażoną, niemal nago.
Z sąsiedniej komnaty dochodził odgłos z ożywieniem prowadzonej rozmowy. Słów nie mogłem rozróżnić, a że podsłuchiwanie nie jest rzeczą żołnierską, nie starałem się nawet dociec o czem tam mówiono. Gwałtowną wszakże musiała być ta rozmowa, bo od czasu do czasu dobiegał mnie podniesiony głos kobiecy — zapewne księżnej Borghese — i cichszy, równy, rzekłbyś coś jej tłomaczący, głos męski.
Podczas kiedym tak stał, spozierając na obnażone na portrecie kształty księżnej i rozmyślając w jakim też celu zawezwała mnie ona i co mogła oznaczać w oberży przygoda, pozamną rozwarły się małe, ukryte w tapecie drzwiczki i się ukazał w nich mężczyzna, w generalskim mundurze.
Był nim książe Kamil Borghese.
Przybrałem postawę służbistą, boć mimo opowiadań Wąsowicza, był to zawsze generał i w milczeniu oczekiwałem na pytanie z jego strony, gdy on również w milczeniu na mnie spozierał.
Gapiliśmy się tak nawzajem przez dobrą chwilę, ja nie śmiąc się odezwać, ani nie wiedząc co powiedzieć, on jakby oszołomiony moim widokiem.
Wreszcie zdecydował się pierwszy zagadać.
— Pan porucznik, zapewne do księżnej?
— Tak jest, wasza cesarska wysokość!
— Pan mnie zna?
— Któżby nieznał waszej cesarskiej wysokości! — zełgałem na poczekaniu, choć po raz pierwszy wczoraj, dopiero widziałem go na balu.
Odezwanie się moje musiało mu sprawić widoczną przyjemność.
Wyprężył się w swym generalskim mundurze, przeszedł parę razy po pokoju, zbliżył się do drzwi, skąd dobiegały głosy i przez chwilę nadsłuchiwał.
Przez czas ten mogłem dobrze mu się przyjrzeć. W powierzchowności księcia Kamila nie było nic rażącego. Raczej za przystojnego mógł uchodzić kawalera, bo wzrost miał średni, rysy dość regularne a pełną twarz okalały ciemne bokobrody. Lecz całość wrażenia psuły oczy, rzekłbyś baranie, wytrzeszczone, o tępym i głupim wyrazie.
Postawszy tak chwilę koło drzwi, uniósł nagle palec do góry i rzekł tajemniczym głosem.
— Tam jest Fouché!
Milczałem, nie mogąc mu przytwierdzić.
— Tam jest Fouché — powtórzył — o... jak tam on jest, ja do księżnej nie wejdę! Pan zna Fouché’go?
— Obowiązkiem moim — odezwałem się politycznie — jest znać ministra policji, księcia Otranto.
Borghese zasępił się.
— Kanalja wielka a nie książe — rzekł z nagłą złością — wielka kanalja i szpicel... Nie wiem, poco Paulina go przyjmuje... Niedalej, jak przedwczoraj, obgadał mnie przed cesarzem, że upiłem się z moim woźnicą...
— Hm — chrząknąłem jeno.
— Tak... tak... strzedz się trzeba... on zawsze przyszykuje jakieś paskudztwo...
Udzieliwszy mnie tego doniosłego ostrzeżenia, jego cesarska wysokość znów się przeszedł po pokoju, poczem przystanął przedemną, jakgdyby go dopiero teraz zastanowiła moja obecność.
— Pan do księżnej? W jakiejś sprawie osobistej?
— Ta... ak... — bąknąłem zmięszany.
— Nie pytam w jakiej! Wiem, że Paulina tego nie lubi...
Odetchnąłem, myśląc jak to dobrze być tak dyskretnym mężem, podczas gdy on prawił dalej:
— Widzę z munduru... porucznik, szwoleżer gwardji... pewnie urlopowany... polak.... Bardzo lubię polaków! Byłem w Warszawie z cesarzem, ogromnie mi się podobało...
— Tak jest! Wasza cesarska wysokość przyjmował zaszczytny udział w bitwie pod Pułtuskiem, pod Eylau! — zełgałem bezczelnie, chcąc wprowadzić go w dobry humor, boć jako żywo, nigdy o żadnych jego czynach rycerskich nie słyszałem.
— Słyszałeś.!. — krzyknął ucieszony — tak, tak moim męstwem bardzo dopomogłem do zwycięstwa Napoljonowi! Tylko najjaśniejszy pan nie potrafił moich usług ocenić...
— Jakto?
— Kiedy zachęcony wyrazami miłości i uznania, jakie mnie ze wszech stron w Warszawie spotykały, poszedłem prosić cesarza, aby mnie obsadził na tronie polskim... cesarz zaczął się tylko śmiać... hm... hm... i powiedział, że i tak dość nieszczęść na Polskę spadło... Sam dobrze nie rozumiem, co zamierzał przez to wyrazić...
— I ja nie rozumiem — potaknąłem, ledwie utrzymując powagę.
— Widzisz... Zresztą odmówił i Muratowi... A ten Murat wszędzie się pcha na pierwsze miejsce... Powtarzam, nic nie rozumiem... I obsadził na waszym tronie cesarz, jakiegoś niemca... No, sam powiedz poruczniku, czy nie lepiej było, żebym ja wam panował...
— Oczywiście...
— Tak mnie wszyscy w Warszawie kochali! Jakem wchodził do salonów, na sam mój widok uśmiechy rozjaśniały twarze... Zato, przez wdzięczność, nauczyłem polaków ślicznego kontredansa, bo taniec to moja namiętność... I ciebie nauczę...
Tu oddalił się nieco, wziął krzesła i ustawiwszy je po dwa, na samym środku saloniku, nucąc, jął uciesznie tańczyć kontredansa z temi niememi figurantami.
Nie wiem, czy mimo respektu dla wysokiego pochodzenia i generalskiej rangi, długo byłbym w stanie powstrzymać wybuch nieokiełznanego śmiechu na widok baletowych figur, wykonywanych przez naszego niedoszłego władcę, gdyby w tejże chwili, w sąsiednim pokoju, nie rozległ się jakiś rumor, nie otwarły drzwi z trzaskiem i nie wypadł z nich mężczyzna w średnim wieku, w bogatym mundurze.
Na jego widok, książe skamieniał i przerwał swój taniec.
Fouché jednak, nie zwracając na nic uwagi i nie pozdrowiwszy nawet księcia, przebiegł salonik i wyszedł, jak gdyby przed sobą nie miał nikogo. W przejściu zerknął jeno na mnie, złem, podstępnem, lisiem spojrzeniem, że miałem wrażenie, iż jakiś gad nieczysty ześlizguje mi się po mundurze.
Wślad za nim, z zaczerwienioną twarzą, do komnaty wbiegła księżna Paulina, wołając z gniewem, po włosku:
Sbirro! Galerjano!
Książe, snać rad z tej awantury, zacierał ręce. Ja nie wiedziałem, co z sobą uczynić.
Non credero che un uomo potera essere basso e vile a tal segno! — mówiła dalej księżna. — Ależ to łotr nad łotry!
— Zawsze byłem takiego zdania! — przywtórzył Borghese — Czy Fouché ci dokuczył?
Lecz księżna już dojrzała mnie i opanowawszy się na mój widok, lekko skinęła swą piękną główką, w odpowiedzi na ukłon.
— Jest pan, poruczniku! To świetnie! Pardi! Zirytowałam się nieco! Ale niema o czem mówić.
Książe Kamil, w tym czasie, podszedł do małżonki i trącił ją zlekka w ramię.
— I ja mam do ciebie sprawę!
— Widzę, skoroś przyszedł! — cień niechęci przebiegł po jej obliczu.
— Ale możemy przy nim rozprawiać! — wskazał na mnie — to mój przyjaciel!
Na twarzy Pauliny uwidoczniło się zdumienie. Niemniej zdumiony byłem — i ja, zaszczytem tej wysokiej przyjaźni.
— To ty pana znasz oddawna? — zapytała.
— Nie, dopiero od chwil paru, ale ogromnie mi się spodobał, nawet uczyłem go kontredansa... więc się nie krępuję...
— Słucham?
— Jak wiesz, najjaśniejszy pan naznaczył mnie gubernatorem prowincji alpejskich... Jutro przybywa delegacja z Turynu... mam mieć mowę...
— Cóż z tego?
— Chcę, abyś obecną była przy tej mowie i stała za mną!
Wypogodzone zupełnie oblicze księżnej, na którem wykwitał już promień uśmiechu, poczerwieniało ponownie.
— Co? — zawołała porywczo — ja mam stać za tobą, ty masz mieć mowę? Nigdy! Ja będę przemawiała, ty będziesz słuchał!
— Ależ przepraszam, ja jestem gubernatorem!
— Zgadzam się! Lecz czy senatuskonsulty znasz?
— Oczywiście...
— Ależ ja ci powiadam, że ich wcale nie znasz. Senatuskonsult z dnia drugiego września — wykładała teraz poważnie — określa hierarchję cesarskiego domu. Najprzód idzie cesarz, potem cesarzowa, później rodzina, wreszcie powinowaci... wszak tak...
— A no... tak...
— Sam przyznajesz mi rację! A więc, skoro cesarza niema, a podczas pobytu delegacji z Turynu go nie będzie, cesarza zastępuje ja, rodzona siostra i jestem twoim zwierzchnikiem... to jasne...
Twarz księcia Kamila, nie odznaczająca się nigdy bystrością, poczynała przybierać nieskończenie głupi wyraz. Wytrzeszczał oczy na żonę, pragnąc pochwycić sens jej przemowy, lecz widać było, iż prawnicze jej rozumowanie, przerasta możność jego pojęcia.
— Niby... tak... Niby... nie... Bo ja... mąż i gubernator... — bełkotał.
— Et, jaki ty tam mąż — dobiła go Paulina ostatecznie — najwyżej jakiś tam książe rzymski, podczas gdy ja, w rzeczy samej, jestem cesarską wysokością!
Tego Borghese już było zbyt wiele.
— I mówić mi nie pozwalasz, za gubernatora uznać nie chcesz, mimo, że naznaczył mnie cesarz, z tytułu mojego sobie żarty robisz... o... nie... ja pójdę na skargę...
— Dokąd? Może do Napoljona?
Ta propozycja nie przypadła do gustu księciu. Znać było, iż niezbyt lubi rozmowy z groźnym szwagrem.
— Pójdę do Duroc’a! — zadecydował, wybiegając z salonu.

— Był to jedyny sposób pozbycia się tego głupca — oświadczyła Paulina, wyrażając się bez żadnego respektu o swym małżonku, gdyśmy pozostali sam na sam — muszę z waćpanem rozmówić się w cztery oczy, w sprawie niecierpiącej zwłoki a tak siedziałby z nami i by nas udręczał... Ja już dobrze wiem, czem rozsierdzić Kamila...
Na skinienie księżnej zająłem, naprzeciw niej miejsce.
— Tyle mam frasunków — mówiła, wcisnąwszy się w róg kozety i przyjmując rozkosznie niedbałą pozę — tyle frasunków... cesarz wciąż mi wymówki czyni... a to za dużo pieniędzy wydaję... a to zachowuję nieskromnie... iż pozowałam nago do posągu Canovie... Et, doprawdy, nudzi mnie to wszystko...
Skinąłem z respektem głową.
— Jestem naturalna, jestem sobą i to mi mają za złe... Wydał mnie carissimo fratello — Paulina chętnie, szczególniej w podnieceniu, wtrącała do rozmowy wyrazy włoskie — za półgłówka, widział go pan... a gniewa się, gdy gustuję w młodem towarzystwie... Powiada, iż nie licuje, abym zadawała się z porucznikami... Diavolo! Jestem demokratką i będę demokratką... czasem tylko lubię pokazać książęce narowy...
Słuchałem w milczeniu wyznań jej cesarskiej wysokości, oczekując do czego to wszystko zmierza i jaki może mieć związek z moją osobą...
— Widzisz więc pan, mości poruczniku, w jakich tarapatach żyję... a tu jeszcze cała ta przeklęta sprawa i ten łajdak Fouché...
Ze złością tupnęła najpiękniejszą nóżką, jaką kiedykolwiek udało mi się widzieć.
— Gdyby... — począłem.
— Tak... tak... — przerwała, nie dopuszczając mnie do słowa — chcesz mnie zapewnić, że służysz mi duszą mężną i dłonią kawalerską... Spodziewałam się tego... Lecz przódy, pragnę wyjaśnić, czemu zdecydowałam się wtajemniczyć w tą drażliwą sprawę... Powiadają, żem lekkomyślna... Tym razem jednak wybór uczyniłam trafny...
— Ależ, wasza cesarska wysokość...
— Napotkał mnie waćpan przypadkiem, w oberży i nie wiedząc kim jestem, dzielnie stanął w mojej obronie. Gdyby nie przypadek i nie powiew wiatru, który odsłonił mój woal, również by pan nie wiedział, z kim miał do czynienia... Później, wczorajszy bal... Skoro więc rąbek tajemnicy został uchylony, postanowiłam uchylić go do reszty... Nie znam waćpana zupełnie, lecz sądząc z jego zachowania, mam zaufanie całkowite. Pozatem, porucznik jest polakiem a polacy są odważni, dyskretni i rycerscy...
— Postaram się dać tego dowód! — odrzekłem, prężąc pierś.
— Będę więc mówiła, jak do rycerza i zupełnie szczerze. Jakby to wyrazić... no... Byłam w wielkiej przyjaźni z... z pewnym oficerem... tak w przyjaźni...
— Rozumiem...
— Skoro waćpan rozumie... tem lepiej! Otóż... otóż... pisywałam do niego listy... jakby tu powiedzieć...
— Rozumiem! — znów skłoniłem się z najpoważniejszą miną, choć śmiech mnie brał i litość nad dyplomatyczną przemową księżnej.
— Et, diavolo! Co tam! Będę mówiła prosto! — zawołała Paulina, nie mogąc panować długo nad swym wybuchowym temperamentem — my, włoszki, mamy krew gorącą... pisywałam do Julka... to jest chciałam powiedzieć kapitana de Canouville’a rzeczy takie, których ludzie inni nie powinni czytać...
— Oczywiście...
— Cesarz dowiedział się o wszystkiem... to jest nie o listach... a o naszej... przyjaźni... Napewno mu naplotkował Fouché, albo Józefina... Rozgniewał się ogromnie, była taka burza, że aż Kamil mnie pocieszał... Wreszcie wszystko na Julku się skrupiło... Wysłał Canouville’a natychmiast do Portugalji, w pierwszą linję okopów, bo tam wojna się toczy... Napewno mi go zabiją... povero amatissimo amante... — tu księżna przytknęła maleńką, koronkową chusteczką do oczu.
Siedziałem w milczeniu, nie śmiąc odezwaniem niestosownem, urazić serdecznego bólu pani.
— Przed wyjazdem — mówiła dalej, uspokoiwszy się nieco — miał mi zwrócić moje listy. Ponieważ byłam śledzona a cesarz jaknajsurowiej zabronił, choćby raz jeszcze z Julkiem się spotkać, ułożyliśmy potajemnie, iż będę oczekiwała na niego w owej oberży, gdzie sądziłam, iż nikt mnie nie pozna... Co było w oberży pan wie... Julek przybyć nie mógł, bo pilnowano go zbliska... Wieczorem odjechał, lecz zdążył mnie zawiadomić — tu wyciągnęła list z za gorsu — iż listy znajdują się w zameczku Blois, stanowiącym jego własność, niedaleko od Paryża, na przechowaniu u starego sługi... Sługa wyda je w każdej chwili temu, co przedstawi ten oto pierścień...
— Doskonale! Więc o cóż wasza cesarska wysokość się trapi?
— Najprzód — łzy już jej oschły i rzuciła na mnie jedno z najbardziej czarujących spojrzeń, od których stopniałby nawet pancerz a nie zwykła pierś żołnierza — najprzód, mieć muszę kogoś zaufanego, wiernego, poczciwego przyjaciela, któryby te listy zgodził się do Paryża dostarczyć... Jestem ze wszech stron otoczoną przez szpiegów, służbie zaufać nie mogę, ani też nikomu z otoczenia się zwierzyć...
— Jeśli tylko o to chodzi... — rzekłem porywczo, pragnąc zaofiarować swe usługi, na tyle cała misja wydawała mi się łatwą.
Znów piękne spojrzenie, niby ognisty kartacz, trafiło w mą pierś.
— Wiedziałam, iż porucznik sam się zaofiaruje. Byłam tego pewna. Zresztą cała sprawa wydawała mi się błahą do wczoraj, raczej do dzisiejszego popołudnia, do rozmowy z Fouché...
— Zachodzą trudności? — zapytałem zaciekawiony.
— I tak... i nie... Pardi! W tem szkopuł, iż na te moje biedne listy czyhają ze wszech stron... powiedział mi to zupełnie niedwuznacznie Fouché.. Skądciś dowiedziano się nawet, gdzie je Canouville zdeponował... Jestem w straszliwej sytuacji... sama ruszyć się z Paryża nie mogę a tam... Wykradzenie ich, to rzecz państwowej wagi... Chcą je zdobyć rojaliści do spółki z anglikami i uczynić z nich broń przeciw cesarzowi i rodzinie cesarskiej... Boże!... Byłabym na zawsze skompromitowana... a Napoljon...
— Istotnie, niema chwili do stracenia!
— Ten zameczek Canouville’a, domek myśliwski raczej, może być tak łacno splądrowany, gdyż w nim, poza starym służącym, nikt nie mieszka... A w tych listach były takie ustępy o Józefinie!
— Co za nieostrożność!
— Skąd mogłam przypuścić, iż sprawa podobny przyjmie obrót! Widzisz waćpan, na co są narażeni członkowie rodziny cesarskiej... A Fouché...
— Właściwie jaką odegrywa on rolę!
— Imaginuj sobie poruczniku, zjawił się u mnie, począł o listach czynić aluzje, jak to w jego zwyczaju... chytrze, podstępnie, nie wypowiadając się jasno... Dał do zrozumienia, iż wie gdzie są... Skąd, w jaki sposób, w głowę zachodzę, przypuszczam, iż cała moja korespondencja jest otwieraną... zresztą sama nie wiem... Otóż Fouché, ten arcy-krętacz, straszył i to z wielkim naciskiem, iż listy są w niebezpieczeństwie i że on jeden może je wyratować...
— I postawił swoje warunki?
— Warunki? — krzyknęła Paulina z gniewem — za drzwi wyrzuciłam go z jego warunkami... Osioł, usiłował mnie pocałować...
— Łotr... — przywtórzyłem porywczo, gdyż na samą myśl o zetknięciu tego lisa z uroczą księżną, porwała mnie nieopisana pasja.
— Jestem więc teraz narażona i na jego zemstę... Może sam zdobyć listy i je doręczyć Napoljonowi, lub Józefinie... A Józefina potrafi je zużytkować... wie iż namawiałam brata do rozwodu... Trzeba więc działać, nie czekając chwili.
— A może stary służący potrafi ochronić, od wrogich zamachów, cenny depozyt?
— Może... nie wiem... szaleję... Skąd oni, skąd Fouché wogóle wie o listach? Czy wie, gdzie się znajdują? Poruczniku, musi pan jechać natychmiast!
— Jużem gotów, wasza cesarska wysokość!! — wykrzyknąłem, porywając się z miejsca.
Paulina również powstała, zbliżyła się do mnie i oparła swe obnażone rączki, od których aż biło ciepło, na moich ramionach.
— Do Blois nie tak daleko... jeśli wyjedzie pan dziś w nocy jeszcze... tylko trzeba się przebrać po cywilnemu, aby nie zwrócić uwagi... będzie tam jutro koło południa... Drogę szczegółowo wskażę... Tam waćpan zabawi najwyżej parę godzin... i będę oczekiwała go z powrotem pojutrze rano... och, z jakim niepokojem będę oczekiwała..
Niemal opierała się o moje piersi.
— Wszystko zależy od pośpiechu — mówiła dalej — oni nie spodziewają się, że i ja tam kogo wyszlę... Źle się stało, iż Fouché waćpana widział... lecz może się nie domyśli... Tyle osób przychodzi do mnie o wstawiennictwo do brata, zresztą rozmawiał pan z Kamilem... Wyjedzie więc porucznik natychmiast, okaże ten sygnet służącemu i miejmy wszelką nadzieję, szczęśliwie odwiezie listy...
Włożyła mi na palec duży złoty pierścień, z pięknie rżniętym staroświeckim herbem.
— Wszystko, co w mej mocy... — począłem.
— Wiem... i wierzę — przerwała mi szybko — A proszę rychło wracać... nagroda czeka! A teraz... ja...
Tu dwie gorące wargi dotknęły mego czoła i zanim oszołomiony zdążyłem się obejrzeć, księżnej Borghese w pokoju już nie było.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.