Legendy (Niemojewski)/Majlach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Niemojewski
Tytuł Legendy
Wydawca Księgarnia H. Altenberg
Data wyd. 1902
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron




MAJLACH.



N

Nad brzegiem morza Tyberyadzkiego wiódł żywot pustelniczy nędzarz imieniem Majlach, niegdyś mąż bystrego rozumu, wielkiego znaczenia i posiadacz licznych trzód. Ale gdy wrzody pootwierały jego ciało, gdy obmierzła choroba uczyniła go wstrętnym i zaraźliwym, przyjaciele i pochlebcy usunęli się od niego, pozbawiając go znaczenia, pasterze i rządcowie rozkradli mu trzody a rozum jego w chorobie i ubóstwie utracił wszelką bystrość. Z rozumu tego pozostało zaledwie tyle, aby pojął całą marność i znikomość zabiegów ludzkich, bezdenną przewrotność świata i niedocieczone szyderstwo losu.
Schorzały Majlach przesiadywał dniami całemi nad brzegiem wód Tyberyadzkich, patrząc po marszczących się dalach. Fala za falą nadbiegała, wzdymała się, pryskała i nikła. I patrząc na to rozpryskiwanie się fal Majlach śmiał się gorzko a owrzodzone usta jego szeptały:
— Oto człowiek!
I znowu:
— Oto jego losy!
I jeszcze:
— Oto dążenia ludzkie i cel osiągnięty!
Te słowa powtarzał przy rozpryskiwaniu się każdej fali i śmiał się gorzko, potrząsając głową. Dopiero kiedy głód poczynał mu dokuczać, czołgał się wzdłuż wybrzeża, zbierając i połykając to, co morze z łona swego wyrzuciło na piaski.
Noc spędzał w szałasie, pokrytym zeschłymi liśćmi. Leżał na mchu leśnym i jęczał a sen zazwyczaj na krótko przymykał mu powieki, odejmując pamięć o boleściach.
Często zaś sen trapił go więcej, niż jawa. Bo niejednokrotnie zdawało mu się w uśpieniu, że zbiera muszle na wybrzeżu, rozdrapuje niemi rany swoje, aby ich było więcej.
To znowu zdawało mu się, że drżącemi rękami czerpie słoną wodę morską i leje na swe rany, aby go więcej bolały.
I jeszcze zdawało mu się, że chodzi po rozległym lądzie, jadem ran swoich namaszcza każde drzwi, aby cała ludzkość cierpiała i marność swą spostrzegła.
Tak mijały skwarne lata, piękne jesienie, dżdżyste zimy i kwieciste wiosny. Zapomniał Majlach, że był niegdyś bogaty, że posiadał znaczenie i inny sposób myślenia. Zdawało mu się, że przyszedł na świat z wrzodami, że urodził się w nędzy i osamotnieniu i że obecne jego myśli odbyły za nim pochód od kołyski przez długą drogę życia aż po nad brzeg morza Tyberyadzkiego.
Od czasu do czasu, kiedy siedział na wybrzeżu patrząc po rozpryskających się falach, wzrok jego padał na krążące w oddaleniu łodzie rybackie. Ludzie w nich siedzący zapuszczali koło południa sieci a wyciągali je z morza nad wieczorem.
Przypatrywał się Majlach ich rzemiosłu a kiedy z nastającym zmierzchem znikali, zdawało mu się, że jakaś fala rozprysła się bez śladu. I gorzko śmiał się z trudów i zabiegów tej fali ludzkiej; pragnął bryznąć na nią swym jadem z wrzodów ciekącym, aby cierpiała i znikomość swą spostrzegła.
Wszelako razu pewnego jedna łódź zawinęła do brzegu a w niej siedział rybak imieniem Piotr. Zajęty naprawą sieci nie zauważył zrazu owrzodzonego człowieka. Dopiero kiedy ten począł się gorzko śmiać, obrócił na niego prostacze oczy a wyszedłszy na brzeg począł się nad nim litować.
Majlach odpowiedział na jego litościwe słowa szyderstwem. Ale rybak nie zraził się i siadł na piasku około niego.
Wtedy Majlach począł mówić i otworzył mu oczy na ono rozpryskiwanie się fal a następnie śmiał się gorzko, potrząsając głową. Potem otworzył mu oczy na całą znikomość dążeń i zabiegów ludzkich i śmiał się urągliwie. Potem otworzył mu oczy na ślepotę ludzką, umaczał palec w owrzodzeniu swojem i pomazał jadem twarz rybaka.
Potem zamilkł i przypatrywał mu się pilnie.
Ale rybak odparł, że nie wszystko na świecie jest marnością, jako tego przykładem dobroć. Następnie powiedział, iż nie lęka się jadów, ni owego owrzodzenia, bo zna męża, który za dotknięciem rąk swoich zasklepia rany ciekące i usuwa wszelkie owrzodzenie.
Majlach potrząsał głową i śmiał się powiadając:
— Po upływie tygodnia przypłyniesz na onej łodzi do mnie, abym ci pół szałasu odstąpił!
A rybak odparł:
— Przyjdzie czas, kiedy z ust twoich zniknie nietylko owrzodzenie, ale i ów gorzki śmiech.
Rzekłszy to powstał, aby odpłynąć. Ale Majlach przyczołgał się do niego i pomazał mu jadem nogi. Na to rybak podał mu do pomazania jeszcze obie ręce. Majlach pomazał je również, następnie pomazał mu powieki, usta i uszy.
Potem zaczołgał się do swego szałasu a rybak odpłynął.
Nocą zerwała się wielka nawałnica i rzuciła się na wody morza Tyberyadzkiego. Fale dźwigały się i z wielkim szumem rozlewały po wybrzeżu. Piany z ich szczytów odrywały się, bryzgając białemi płatami na wzgórza i znajdujące się tam drzewa. Morze poruszyło się aż do dna swojego. Chmury kłębiły się tak nisko, iż fale wzdętemi czubami sięgały ich niemal. Wicher ciskał krążące ptactwo na morze i topił. Wody wyrzuciły na wybrzeże wielką ilość martwych ryb i przejrzystego płazu. Przytem grzmoty i błyskawice szerzyły takie przerażenie w przyrodzeniu, że zwierz leśny począł ryczeć lękliwie a sępy nie miały odwagi dziobać martwych ryb, zalegających zwilżone piaski.
Majlach mniemał, że wzburzone wody zalały łódź rybaka a jego pochłonęły. Kiedy nastał poranny brzask a nawałność się uśmierzyła, wyczołgał się nad morze i patrzył po falach, czy nie wyrzucą na brzeg szczątków łodzi i zwłok człowieka.
Około południa ukazały się w oddaleniu łodzie a siedzący w nich rybacy zapuszczali sieci do morza. Pod wieczór jedna łódź zawinęła do wybrzeża. Majlach ujrzał w niej znajomego rybaka.
Tedy zapytał go, gdzie noc spędził.
Rybak odrzekł, iż na morzu, albowiem za dnia naprawiał sieć a nocą połów był dziwnie obfity.
Majlach odparł mu na to, iż kłamie, gdyż nocą burzyły się wody i była wielka nawałność.
Rybak odrzekł, że istotnie fale poczęły się wzdymać; ale ów mąż, o którym już mu wspominał, zestąpił z łodzi na wody i uśmierzył je.
Wtedy Majlach począł się śmiać urągliwie i przyczołgawszy się do rybaka namazał mu znowu jadem swego owrzodzenia czoło, powieki, twarz, usta, piersi, ręce i nogi.
Potem siedział długo na wybrzeżu, póki łódź Z rybakiem nie znikła w oddaleniu i ciemność nocna nie pokryła mrokiem morza i lądu.
Codziennie siadał Majlach na brzegu morza Tyberyadzkiego patrząc po falach. Ale łodzie nie pokazywały się i rybak Piotr nie zawijał do zatoki. Wtedy Majlach począł śmiać się jeszcze urągliwiej i radować się gorzko, że bodaj jeden sen jego się ziścił, że bodaj jednego człowieka zaraził jadem swego owrzodzenia i otworzył mu oczy na prawdę istnienia ludzkiego.
Minęło pięć dni, potem sześć i siedm dni. Aż dnia ósmego pod wieczór pojawiła się łódź na widnokręgu wodnym, zbliżała się szybko a kierował nią jeden człowiek.
Majlach począł się śmiać.
Zdawało mu się, że widzi twarz opuchłą i poczerwieniałą, oczy napełnione przerażeniem i że przez oddalenie bije już na niego oddech gorący. Patrzył chciwie i śmiał się.
I już widział obok siebie na piaskach wybrzeża skulonego nędzarza o ciekących ranach, patrzącego zgryźliwie na rozpryskające się fale i powtarzającego jego słowa. Widział to już i śmiał się.
Łódź ślizgała się po wodach jak ptak, gdy skrzydła na powietrzu rozłoży i płynie ku ziemi. Stał w niej rybak Piotr i szukał okiem dwóch głazów, pomiędzy które wprowadziłby swój statek.
A osadziwszy go, jak zamierzał, wystąpił na brzeg, zbliżył się do Majlacha, powitał go i zapowiedział, ze nazajutrz zbierze się na wybrzeżu wielu z pomiędzy rybaków i ich rodzin, tudzież ludu innego rzemiosła. Niechaj przyłączy się do nich i słucha słów, które przed owem zgromadzeniem zostaną wyrzeczone.
Nie skończył jeszcze mówić, kiedy Majlach, przyczołgawszy się, począł dotykać jego nóg, rąk, twarzy, policzków, powiek i uszu. Pilnie śledził i patrzył i dotykał i oczom swoim nie wierzył.
Tedy rybak rzekł:
— Jad twych wrzodów nie zarazi mnie a niebawem nie zarazi już nikogo, choć tu wiele ludu nadciągnie a o szałasie twoim słyszało. Uwierz jeno w tego, który jest prosty jako ja a który uczy innej nauki, niż twoja.
Powiedziawszy to odpłynął a Majlach zaczołgał się do swego szałasu. Noc nadeszła ciemnemi krokami a on usnąć nie mógł. Ból srogi doskwierał mu a on nie jęknął. Słyszał gwarliwe rozpryskiwanie się fal na wybrzeżu, ale nie śmiał się już.
Wątpliwość jakaś błąkała mu się po głowie i wodziła za sobą wszystkie jego myśli. Zdziwił się, że rybak nie dostał owrzodzenia. Zdziwił się, że naprowadza tłumy do morskiego wybrzeża, którego każdy unikał.

Potem przymknął powieki i zdało mu się, że ów dziwny rybak nawiedził go i siadł u wejścia do jego szałasu.
Jął go tedy pytać:
— Skąd wziąłeś, rybaku, tę spokojność duszy?
A rybak uśmiechał się tylko. I pytał go Majlach dalej:
— Skąd wziąłeś, rybaku, tę obojętność na rany i owrzodzenie?
A rybak uśmiechał się ciągle. I pytał go Majlach jeszcze:
— Skąd wziąłeś, rybaku, tę mądrość, która zapowiada rzeczy nadzwyczajne i doczekuje się ich spełnienia?
A rybak uśmiechnął się raz ostatni i zniknął.
Majlach zbudził się i rozważał to, co mu się we śnie wydawało a następnie usnął powtórnie.
I w tem powtórnem uśpieniu zdało mu się, że siedzi nad brzegiem morza i patrzy po rozpryskających się falach. Każda kropelka wody jest ludzką głową. Fale onych głów nadbiegają, rozlewają się po wybrzeżu a z piasków wstają tłumy rybaków i dążą w głąb kraju. A poziom wód nie zmniejsza się, nie zniża, jeno wzdyma nowe fale bez końca i bez przerwy.
Majlach zbudził się i myślał długo nad tym wtórym snem swoim, jakieby mu dać wytłómaczenie. Wtedy usnął po raz trzeci.
I w onym trzecim śnie zdało mu się, że stoi opodal wybrzeża i patrzy po wychodzących z mrza rybakach. Nagle przypomniał sobie, że kiedy nie miał owego owrzodzenia, to był bardzo podobny do niektórych z onych ludzi. To zastanowiło go i począł z większą pilnością przypatrywać się wychodzącym z wód morskich rybakom. Naraz ogarnęło go wielkie zdziwienie, albowiem im więcej ludzi występowało, tem podobieństwo stawało się większem. W końcu zdało mu się poprostu, że to on w nieskończonej ilości postaci wychodzi z toni morskiej i podąża w głąb kraju. Tedy zbudził się i nie mógł zrozumieć, co by owe trzy sny znaczyć miały i jaki byłby ich wykład.
Następnego dnia zaczołgał się o świcie nad wybrzeże i patrzył aż do południa po widnokręgu wodnym. Rany paliły go; we wnętrzu czuł ogień. Zapłakał.
Słone łzy, spływając po owrzodzonych policzkach, zwiększały jego boleści. Ale już nie rozumował urągliwie, już szyderstwo opuściło jego duszę. Jeno ostała się tam żałość żądna utulenia. Płakał wciąż.
Morze ułożyło się niby gładka modrość nieba. Słońce roznieciło złoty swój pożar nad światem. Liście powisły nieruchomie na drzewach. Ptactwo leśne posnęło na gałęziach, chcąc przedrzemać skwar południa.
A on płakał i płakał.
Pod wieczór zaroiły się łodzie w oddaleniu a równocześnie na wybrzeżu poczęły zjawiać się gromadki niewiast, starców i dzieci. Siadali na piaskach, na kamieniach, na lezących kłodach obalonego drzewa. Dziwiło Majlacha to, że nikt nie stronił od niego a uśmiechem coś zapowiadał.
Łodzie przybiły do brzegu; rybacy zmieszali się z niewiastami, starcami i dziećmi. Potem starcy i niewiasty z dziećmi posiadały w łodzie a mężczyźni zalegli wybrzeże. I widniała głowa przy głowie u ziemnego krańca wód morskich, jakoby garbaty ląd z samych głów się składał. W on czas jedna łódź odbiła nieco od brzegu a w niej siedziało dwóch ludzi. Pierwszy z nich był to Piotr rybak a drugi mąż nieznany.
Oblicze onego męża było dziwnie spokojne a oczy obracały się tak, jakby niemi każdego dotykał. A przytem była w nich wielka jasność i wyraz i zrozumienie, rzeczy. Około wyniosłego czoła gromadziły się płowe włosy, opadające na barki, które były pokryte białą szatą. Majlach nie mógł wzroku oderwać od tej twarzy. A on mąż siedział w łodzi oparłszy brodę na ręku i patrzył po zgromadzonym na wybrzezu ludzie. Wtedy Piotr rybak wyjął wiosło z wody, siadł również w łodzi i opuścił głowę na piersi.
Zaległa cichość, przerywana lekkiem trącaniem wód o brzeg czółna.
Po chwili zabrzmiał stamtąd głos a Majlach wstrzymał oddech. Słowa płynęły przez powietrze i rozchodziły się między zgromadzonymi na wybrzeżu.
Dziwny ten mąż wygłaszał przypowieść o człowieku rozumnym i o człowieku dobrym. Człowiek dobry był panem a człowiek rozumny sługą tamtego. Ale niebawem człowiek rozumny zauważył, ze jeżeli się zaniedbuje w swej obsłudze, to człowiek dobry czyni za niego to, czego nie wypełnił. Spostrzegłszy to, począł się coraz bardziej opuszczać i na koniec zaprzestał całkiem czynić, co był obowiązany. I zauważył nareszcie, że dzięki temu stosunek pana i sługi uległ zupełnej przemianie. A co zauważył, było prawdą. Człowiek rozumny stał się panem a człowiek dobry sługą. Tymczasem nastała wojna. Wypowiedział ją człowiek rozumny, gdyż dokładnie obliczył, że posiada siedmiokrotnie więcej wojska, lepsze uzbrojenie, że może zatem bezpiecznie napaść na nieprzyjaciela i ograbić go z jego dobytku. Napróżno odradzał mu człowiek dobry. Tyś jest dobry, mówił tamten, więc żal ci rozlewu krwi; ale ja jestem rozumny i widzę, że wzmożenie się na siłach jest potrzebne. Wojna wybuchła. Ale w pierwszej bitwie człowiek rozumny otrzymał ciężką ranę w głowę, spadł z rumaka swego a wojsko, tratując po nim, poszło na nieprzyjaciela. Leżał tedy on rozumny człowiek na polu w cierpieniu i osamotnieniu a tymczasem wódz jego, rad z onej okoliczności, że pan na polu znikąd pomocy nie mając wyzionie ducha, pobił wroga, odebrał mu skarby i ogłosił się królem dwóch narodów. Wojska przysięgły mu na wierność i otrąbiono pokój. Wszyscy powrócili do swych zajęć. Po niejakim czasie zjawił się na progu człowieka dobrego nędzarz błagający, aby go wsparł i przyjął na służbę bodaj do posług najlichszych, byle mu dał dach nad głową i kawałek chleba na pożywienie. Ulitował się człowiek dobry, wprowadził go do swego domu, obmył i owiązał mu rany, a następnie przełamał się z nim chlebem. Wtedy człowiek rozumny, który był zeszedł na nędzarza, bardzo się dziwił i rzekł do człowieka dobrego: byłem twym sługą i nie słuchałem cię; zawładnąłem panowaniem nad tobą i odjąłem ci to, co było twoje; czemu mnie nie wypchniesz za próg domu swego, ale łamiesz się ze mną chlebem i rany moje owiązujesz? A człowiek dobry odparł na to: boś jest biedny i cierpisz, bo przyszedłeś do mnie, jakoś był powinien nie odchodzić, bo służyć mi masz, abyś nie cierpiał i słuchać mnie masz, abyś ze mną razem wypełniał przykazania.
Wygłosiwszy tę przypowieść, patrzył czas jakiś po tłumach, a w oczach jego grała światłość, która biła na zebranych po górzystem wybrzeżu. Potem odjął rękę od brody, uniósł głowę i jął mówić:
— Bądźcie jako ten człowiek dobry a rozumni przyjdą na próg wasz z ranami swojemi. Odejmijcie wszelkie cierpienie innym a gdy ono samo na was przyjdzie, powitacie je jako przyjaciela, który nie dolega. I dziwić się wam będą ludzie a powiadać, żeście porządek świata odmienili. I zaprawdę odmienicie go. Człowiek rozumny złoży miecz swój w ręce wasze, a wy on miecz przełamiecie i rzucicie w ogień. Człowiek rozumny przyniesie wam to, co zabrał innym, a wy on dorobek zwrócicie między wszystkie i nie będzie swaru. Człowiek rozumny przyniesie wam swój rozum, a wy on rozum zamienicie w zwierzę pociągowe, aby był pożyteczny a nie szkodliwy. I nastanie jeden pasterz i jedna trzoda. Zaprawdę powiadam wam, to stanie się, jak się stała światłość i niebo i morza i ląd. Człowiek dobry zagoi rany, otrze łzy, uśmierzy cierpienia, nakarmi głodne, napoi spragnione i podniesie upadłe. Człowiek dobry uczyni was ślepcami na to, co jest przemijające, a otworzy wasze oczy na to, co jest wieczne. Zaprawdę powiadam wam, że to się stanie, choć pierwej onego człowieka dobrego rozumni prześladować będą, zagłuszą szyderstwem jego słowa i przybiją mu gwoździami ręce do drzewa, aby nie mógł czynić wedle dobroci swojej.
W tłumach ozwał się cichy płacz, a potem padały urywane słowa:
— Tyś on człowiek dobry!
I znowu:
— Tyś on, którego zapowiadasz!
I jeszcze:
— Tyś jest, który goisz rany, ocierasz łzy i podnosisz upadłe!
Piotr rybak włożył wiosło do wody i łódź do brzegu skierował. A gdy oparła się o piasek, tłoczyły się do niej matki i podprowadzały dzieci do onego męża, aby je błogosławił. Potem zbliżali się różni cierpiący, a on kładł rękę na każdej głowie, patrzył w niebo i szeptał jakieś ciche, niesłyszalne słowa.
Cichość nadzwyczajna była w przyrodzeniu. Zdawało się wszystkim, że niebo skłania swój błękit bliżej ziemi, a powietrze przepełnia się wonią różnych aromatów. Trącanie wód o brzeg czółna umilkło i morze stało się nieme, jakby zasłuchane w mowy i uczynki tego, który poruszał, uzdrawiał i utwierdzał.
Majlach leżał na wybrzeżu, widząc wszystek tłum i onego męża z rybakiem Piotrem na łodzi. Patrzył długo z rosnącem zdumieniem i słuchał. Słowa onego męża padały na niego jak promienie słoneczne, przeświecały go i rozjaśniały mu duszę. Potem zawładnęły nim całkowicie. A gdy on mąż umilkł na końcu przypowieści, Majlacha ogarnął smutek i tęsknota. Brak mu było owych słów. Przyczołgał się bliżej. Ludzie rozstępowali się i czynili mu widok na morze. Kiedy z czółna zabrzmiał głos powtórnie, Majlach począł drżeć na całem ciele, trząść głową, a łzy rzuciły mu się z oczu. Łódź tymczasem dobiła do brzegu. Matki poczęły podprowadzać dzieci, tłoczyli się inni i wyciągali ręce. Wtedy Majlach, drżąc na całem ciele i ślepy od łez w oczach, począł się czołgać w stronę największego tłoku. Już nie widział, co się około onej łodzi działo. Nad nim wyciągały się ramiona, rozlegały się najczulsze wołania; fala tłumu zbliżała się do wybrzeża, a on na jej dnie czołgał się po piasku, dysząc i płacząc. W ten sposób doczołgał się do brzegu i znalazł się u zrębu łodzi. Podniósł oczy. Ludzie ustapili już z czółna, a spojrzenie onego dziwnego męża padło na niego.
Majlach przeczołgał się przez zrąb łodzi, pełzał po deskach i podniósł twarz zalaną jadem i łzami; owrzodzone jego usta poruszały się błagalnie.
A on dziwny mąż wyciągnął rękę ku niemu i położył dłoń na jego głowie, której nikt dotknąć nie śmiał.
Majlach jęknął:
— Wejrzyj na mnie, Panie!
Wtedy posłyszał nad sobą:
— Niech ci odjęta będzie boleść...
I Majlach przestał cierpieć.
— Niech ci odjęta będzie szpetność...
I zamknęły się rany Majlacha.
— Niech ci odjęta będzie twoja niewiara...
I Majlach uzdrowiony a silny padł na twarz ze szlochaniem.

Piotr rybak włożył wiosło do wody, łódź oddaliła się od wybrzeża i od tłumów, zaszumiał odmęt morski, a Majlach ciągle płakał[1]
Wtedy poczuł znowu dłoń na swojej głowie i szlochając zapytał:

— Czego żądasz, Panie, odemnie?
I zabrzmiało nad jego głową:
— Wierz w dobroć i czyń innym, jakom ja ci uczynił.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak kropki na końcu zdania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Niemojewski.