Las (Weryho)/Jastrząb

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Jastrząb
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JASTRZĄB.


W dużym, starym lesie, na najwyższem drzewie było gniazdo jastrzębia.
Odkąd jastrząb był tam, nikt nie pamięta; ptaszki dawno go już spotykały, jarząbki pamiętają go, kiedy jeszcze były pisklątkami, a gołębie powiadają, że jak daleko pamięcią zasięgnąć mogą, jastrząb zawsze był w lesie. Zapewne że osiadł tam dawno; pewnie był stary, ale któżby to tam poznał: zawsze miał jednakowe szare pierze, ani mu się dziób stępił, ani szpony zmalały; jakim był, takim pozostał.
Dużo było ptaków w tym samym lesie, a każdy tak się jakoś urządzał, iż drugiemu nie zawadzał. Jeden tylko jastrząb wszystkim dokuczał.
Ile nieszczęść sprowadził, któżby policzyć zdołał!
Raz gołębica dzika siedzi na gniazdku, przygląda się swoim pisklątkom małym, cieszy się, że tak dobrze wyglądają, całuje, grucha, aż nagle słyszy jakiś szelest na gałęzi. Zadrżała, poleciała zobaczyć, czy jakie niebezpieczeństwo jej dzieciom nie grozi, a tu w jednej chwili wpada w szpony jastrzębia. Jęknęła biedna gołębica, usiłując wyrwać się ze szponów okrutnika, ale te jeszcze głębiej weszły w ciało ptaszka i tylko krople krwi, jak łzy ostatnie, spadły biednym sierotom do gniazdka.
Jak przeniosły tę stratę, jak się wychowały, niewiadomo. Połowa ich zapewne, bez opieki matki wymarła.
Raz znowu kuropatwa młoda, głodna i zziębnięta, przelatywała z pola do lasu tuż za matką, a ów drapieżnik niepostrzeżenie rzucił się na biedaczkę. Zanim się obejrzała, już było po dziecku. Krzyknęła przeraźliwie, skrzydłami bić poczęła, lecieć za nim chciała, ale któżby mu dorównał!
A ileż to jarząbków, jaskółek od niego zginęło!
Lecz nietylko same ptaszki on prześladował: napadał i na zwierzynę; króliki i zajączki młode, często też w jego szponach ginęły.
Razu jednego zdarzył się taki wypadek:
Jastrząb gdzieś na żer leciał, w tem nagle spotyka zająca.
Z wysokości rzuca się w mgnieniu oka na ofiarę, nie przypuszczając, że sam sobie zgubę gotuje.
Szpony jego weszły w skórę zająca i tam uwięzły.
Zając naturalnie uciekał, a jastrząb na nim siedzieć musiał.
Takim sposobem galopowali przez całe pole: ani się zając nie mógł wyswobodzić ze szponów jastrzębia, ani jastrząb wyrwać swoich pazurów.
Niewiadomo, kto komu dopomógł, ale po oswobodzeniu się, wyszli poszkodowani: jastrząb miał jeden palec złamany, a zając był pokaleczony i krwią zlany.
Wszystkie stworzenia w lesie dziwiły się, że jastrząb serca nie miał, nikogo nie żałował, do nikogo się nie przywiązał, z nikim nie przestawał, nawet dzieci swych własnych nie kochał.
Każdy ptaszek starał się jak najdłużej ze swemi dziećmi pozostać, a jastrząb-gołębiarz rodzone dzieci wypędza, skoro się tylko opierzą.
Dopóki są w gniazdku, to je pielęgnuje i karmi, ale skoro tylko im urosną skrzydełka, iż mogą wyfrunąć z gniazdka, jastrząb już je wyrzuca, nie pozwala nawet zostać w tym samym lesie, gdzie sam zamieszkuje.
Raz posłyszały ptaki w lesie przeraźliwy krzyk, wzleciały na wierzchołki drzewa i cóż widzą! jastrząb toczy walkę z własnemi dziećmi: wyrzuca je z lasu, one się opierają i wracają znowu, więc dziobie je i szarpie.
— I cóż mu te dzieci szkodzą? — myśli zięba.
W tem wszystkie drapieżniki rzuciły się na gałęź. Po chwili wzbiło się w górę tylko parę młodych: stary jastrząb już nie żył.
Ludzie widać znalezli sposób i na tego szkodnika.
Przymocowali do dużej gałęzi pręt kończysty, a pod nim zawiesili gołębia białego w drucianej siatce.
Jastrzębie dojrzawszy zdobycz, rzuciły się z impetem.
Stary jastrząb był najzręczniejszy; z wielką siłą pierwszy uderzył na ofiarę i został przebity na ostrzu.
Był to sposób okrutny, ale prawie jedyny na tych drapieżników.
Nikt w lesie nie żałował jastrzębia-gołębiarza nikt nawet dobrze nie wspomniał o nim, bo też przez całe życie dbał on tylko o siebie, a innym stale wyrządzał krzywdy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.