Las (Weryho)/Żmija

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Weryho
Tytuł Żmija
Pochodzenie Las. Książka przeznaczona dla dzieci od lat 6-iu do 10-iu
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Żmija.

P



Potwornem stworzeniem była żmija, potworem była z wyglądu i usposobienia.

Nie znać było na niej ani tułowia, ani nóg, ani szyi; zdawało się, że tylko głowę ma i ogon.
Pełzała po ziemi i wykręcała się na wszystkie strony, a ten widok tak przerażał zwierzęta w lesie, że przy spotkaniu jej stawały nieruchome, jakby do miejsca przykute.
Obojętna była na męczarnie, jakie zadawała zwierzętom małym; nie wahała się porywać pisklęta z gniazd ptasich. O sobie tylko myślała.
Wypatrzy gdzie jaszczurki przebywają, gdzie żaby siedzą, gdzie jaki ślimak pełza, i czatuje na ofiary.
Może kto myśli, że żmija toczy jaką walkę z niemi? Bynajmniej.
Ma ona jeden oręż, którym pokonać może każdego.
Orężem tym są jej dwa duże zęby, pod któremi leżą małe pęcherzyki z jadem. Żmija kąsając przyciska pęcherzyk z płynem i wtedy jad po dużym zębie wpada wprost do rany. Potwór ten chwyta małe stworzenie, ukąsi je raz jeden mocno i puszcza, walczyć więc nie ma potrzeby.
Zwierzątko ranione próbuje uciekać, ale wkrótce siły je opuszczają, zatrzymuje się, dostaje konwulsyj i w najstraszliwszych mękach umiera.
Żmija spokojnie przygląda się temu, cierpliwie czeka końca; porywa nieżywe już stworzenie i połyka je w całości.
Gdyby zabijała dlatego tylko, żeby się sama mogła niemi używić, któżby jej mógł mieć za złe? przecie i żmija musi się czemś odżywiać, ale często kąsa ona bez żadnej przyczyny. Taki już jej nałóg.
Raz pewien wiejski chłopak zbierał jagody w lesie. Długo biedak mordował się nim nazbierał koszyk; a że do domu było daleko, więc usiadł sobie na ziemi i zasnął.
Żmija tymczasem wypełzła z pod krzaka, zbliżyła się do chłopca i zapuściła w bosą nogę jego jadowite swoje zęby.
Zerwał się chłopczyna, poczuwszy straszny ból u nogi i odgadł, kto tu być musiał, choć żmija natychmiast się skryła.
Pobiegł czemprędzej do domu, a tu ból coraz bardziej mu dokucza; noga puchnąć zaczęła, ledwie się dowlókł do chałupy.
Ojciec bardzo się zmartwił. Trzeba było jaknajprędzej chłopca ratować.
Wieśniacy, rzecz wiadoma, doktora wzywać nie zawsze mogą; bo zadaleko mieszka i bardzo jest zajęty; więc najczęściej sami radzą, jak umieją.
Wziął tedy ojciec pręt żelazny, rozpalił go do czerwoności i przyłożył do rany.
Okropny to był ból. Chłopiec chociaż cierpliwy, nie mógł się od łez powstrzymać; jak groch duże spadały mu z oczu.
Jęczał, drżał cały z bólu. Nie bronił się jednak bo wiedział, że ten środek może go uchronić od śmierci.
Pozwolił więc ojcu przypalać tak długo, jak tego była potrzeba.
— Szkaradne stworzenie! — mówił wieśniak — obwiązując nogę synowi — czyż to raz człowiek przez nie cierpiał! I uśmiercić się nie daje!
Onegdaj wracam z pola. Patrzę, przedemną zmyka żmija. Jak jej nie rąbnę kosą, rozpadła się na dwie części. Dobrze ci tak, myślę, nie będziesz nam dokuczać; a ona, jak się nie uwinie, smyk pod krzak, choć jej tylko połowa była!
Żmija na dobre w lesie gospodarowała. Zdawało się, że końca jej panowania nie będzie.
— Przed jeżem — myśli sobie — ucieknę; przed ptakiem ukryję się, przed zimnem i śniegiem tak się zagrzebię w liście głęboko, a zasnę tak mocno, że największego mrozu nie poczuję.
Kiedy tak rozmyślała, przed nią stanęła żaba. Żmija podnosi głowę i w jednej chwili zadaje cios śmiertelny małemu stworzeniu. Nie długo czekając! porywa ją za tylne łapy i pochłania.
Żaba natęża siły, ażeby się wydostać, ale trudno: tylne nogi daleko już ugręzły w paszczy potwora.
Żaba piszczy, usiłuje łapkami przedniemi uczepić się o jaki przedmiot, napróżno: ciało jej zasuwa się co raz dalej, co raz dalej, a w końcu i głowa znika.
Pochłonęła żmija żabę, ale ta była gruba, grubsza niż sama żmija.
Choć skóra żmii jest elastyczną i może się rozciągnąć, pastwa taka jednak z trudnością przechodzi do żołądka.
W tem spostrzega z daleka bociana. O! to jej największy nieprzyjaciel. Nie lubi go żmija, chce się ukryć, ale sił jej zabrakło.
— Klap-klap — woła bocian uradowany, spada na ziemię, porywa ubezwładnioną żmiję i niesie dzieciom na śniadanie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Weryho.