Przejdź do zawartości

Lamiel/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX

Przez następne miesiące Lamiel nudziła się wciąż, kiedy była w domu; pędziła tedy życie w polu. Wróciła do swych marzeń o miłości; ale myśli jej nie były tkliwe, była to jedynie ciekawość.
Język, którym posługiwała się ciotka aby ją ubezpieczyć przeciw męskim pokusom, zawdzięczał powodzenie swoje trywialności: wstręt, jaki w niej budził, przeszedł na miłość. W tym okresie życia, lada jaka romansowa książka byłaby jej zgubą.
Ciotka mówiła jej raz:
— Ponieważ wszyscy widzą, że piękne suknie, które noszę w kościele w święta, są od ciebie, młodzi ludzie będą może myśleli, zresztą słusznie, że księżna wyposaży cię w dzień ślubu: skoro cię ujrzą samą, będą cię chcieli ściskać.
Te ostatnie słowa obudziły ciekawość Lamiel. Kiedy szła z wieczornej przechadzki, młody chłopak wracający z wesela w sąsiedniej wsi, gdzie uraczył się mocno jabłecznikiem, korzystając z przelotnej znajomości, zbliżył się do niej z gestem jakby ją chciał uściskać. Lamiel dała się spokojnie objąć chłopcu, który już był pełen nadziei; naraz odepchnęła go silnie, kiedy zaś chciał rozpocząć na nowo, pogroziła mu pięścią i puściła się biegiem. Pijany nie mógł jej dogonić.
— Jakto! to tylko tyle? powiadała sobie. Ma gładką skórę, nie ma ostrej brody jak mój wuj, którego pocałunki drapią mnie“. Ale nazajutrz, ciekawość jej przemogła refleksję o tem jak mało przyjemności dają pocałunki młodego człowieka. „Musi być coś więcej niż ja czułam; inaczej księża nie zabranialiby tak pilnie tego grzechu.“
Pan nauczyciel Hautemare miał coś w rodzaju pomocnika do przepytywania dzieci, niejakiego Jana Berville, dwudziestoletniego dryblasa, jasnego blondyna. Nawet dzieci drwiły sobie z jego małej okrągłej główki, osadzonej na wierzchołku tego wielkiego ciała. Jan Berville drżał przed Lamiel. Jednego dnia, w święto, rzekła mu po obiedzie:
— Kiedy wszyscy pójdą tańczyć, wyjdź sam i czekaj mnie na skrzyżowaniu dróg o ćwierć mili za wsią, koło krzyża; przyjdę tam za tobą za kwadrans.
Jan Berville puścił się w drogę i usiadł pod krzyżem nie przeczuwając nic.
Przyszła Lamiel.
— Zaprowadź mnie na spacer do lasu, rzekła.
Proboszcz zabraniał zwłaszcza młodym dziewczętom chodzić na spacer do lasu. Kiedy znalazła się w lesie, w miejscu bardzo zacisznem, wśród wielkich drzew i zarośli, rzekła do Jana:
— Uściskaj mnie, obejmij mnie.
Jan uściskał ją i zrobił się bardzo czerwony. Lamiel nie wiedziała co mu powiedzieć; dumała przez kwadrans w milczeniu, poczem rzekła:
— Chodźmy już; ty idź aż do Charnay, o milę stąd, i nie mów nikomu, że ja cię zaprowadziłam do lasu.
Jan, bardzo czerwony, usłuchał; ale nazajutrz, przyszedłszy do szkoły, patrzał na nią ciągle. W tydzień później, był pierwszy poniedziałek w miesiącu. Lamiel chodziła zawsze tego dnia do spowiedzi. Opowiedziała świątobliwemu ojcu swą przechadzkę w lesie, nie siliła się nic ukryć, pożerana ciekawością.
Zacny ksiądz złajał ją straszliwie, ale nie pomnożył prawie w niczem jej wiadomości. W trzy dni później, Hautemare, który zaczął szpiegować Lamiel, odprawił Jana. Jakieś słówko rzucone przez wuja a pochwycone przez Lamiel obudziło w niej podejrzenie, że Jan stracił miejsce przez nią. Szukała go, znalazła w tydzień później prowadzącego wóz sąsiada; podbiegła i dała mu dwa napoleony. Zdumiony Jan rozejrzał się czy niema nikogo na gościńcu, uściskał Lamiel i skaleczył ją brodą; odepchnęła go żywo, ale i tak postanowiła się dowiedzieć co ma sądzić o miłości.
— Bądź jutro o szóstej w lesie, tam gdzieśmy byli zeszłej niedzieli; przyjdę.
Jan począł się drapać za ucho:
— Bo to (powiedział w końcu po wielu uśmieszkach i zapewnieniach że panienka jest tak łaskawa), bo to — wyjąkał wreszcie Jan — moja robota nie będzie gotowa jutro. Ułożyliśmy się na sześć franków dziennie; jutro wrócę z wozem aż o ósmej.
— Kiedy będziesz wolny?
— We wtorek. Ale nie, znów będzie może coś do roboty, a dadzą mi pieniądze w rękę aż wówczas gdy wszystko będzie skończone. We środę to najpewniejsze, jeżeli nie chcę nic stracić.
— Bardzo dobrze; dam ci dziesięć franków, przyjdź do lasu bez ochyby we środę, o szóstej z wieczora.
— Och, za dziesięć franków, jeżeli panienka sobie życzy, to przyjdę i jutro, we wtorek, ponkt o szóstej.
— Więc dobrze, jutro wieczór, rzekła Lamiel zniecierpliwiona chciwością bydlaka.
Nazajutrz zastała Jana w lesie, był odświętnie ubrany.
— Uściskaj mnie, rzekła.
Uściskał ją. Lamiel zauważyła, że, w myśl jej rozkazu, był świeżo ogolony; zaznaczyła to z uznaniem.
— Och! to się należy, odparł żywo, to prawo panienki; panienka płaci dobrze i taka jest ładna!
— Słuchaj, ja chcę być twoją kochanką.
— A, tak, to co insze, rzekł Jan tonem zaaferowanym; i wówczas, bez zapału, bez miłości, młody Normandczyk posiadł Lamiel.
— Niema nic więcej? spytała Lamiel.
— Niema, odparł Jasiek.
— Dużo już miałeś kochanek?
— Miałem trzy.
— I niema nic więcej?
— Przynajmniej ja nie znam. Czy panienka chce, żebym znów wrócił?
— Powiem ci za miesiąc; ale żadnych paplań, nie opowiadaj o mnie nikomu.
— Oho, niema głupich! wykrzyknął Jan Berville. Oko zabłysło mu pierwszy raz.
— Jakto, więc miłość, to tylko to? powiadała sobie zdumiona Lamiel; warto w istocie tyle jej zabraniać! Ale ja oszukuję tego biednego Jaśka; aby się stawić tutaj, odmówi może jaką dobrą robotę. Odwołała go i dała mu jeszcze pięć franków. Podziękował jej gorąco.
Lamiel usiadła i patrzała za odchodzącym.
Potem parsknęła śmiechem, powtarzając sobie:
— Jakto! ta sławna miłość, to tylko to!

Kiedy wracała zamyślona i drwiąca, spostrzegła przystojnego i starannie ubranego młodego człowieka, który szedł gościńcem w jej stronę. Młody człowiek, który widocznie miał wzrok krótki, zatrzymał niemal konia, aby się wygodniej przyjrzeć dziewczynie przez lornetkę. Kiedy był o trzydzieści kroków, uczynił gest radości, zawołał służącego, powierzył mu konia, poczem służący oddalił się kłusem.
Młody Fedor de Miossens (bo to był on) poprawił włosy i zbliżył się do Lamiel z miną pewną siebie.
— Stanowczo wpadłam mu w oko, powiedziała sobie.
Kiedy był tuż przy niej:
— Jest w gruncie nieśmiały i chce nadrabiać odwagą.
Refleksja ta, która uderzyła naszą bohaterkę, uspokoiła ją wielce; widząc jego nerwowe ruchy i pretensjonalne wzięcie, Lamiel pomyślała:
— Droga jest bardzo odludna.
Nazajutrz po przybyciu młodego księcia, Duval, jego ulubiony służący, zdradził mu, że, z powodu jego bliskiego przyjazdu, uważano za konieczne oddalić szybko z zamku szesnastoletnią dziewczynę, ze wszechmiar czarującą, ulubienicę jego matki, umiejącą po angielsku, etc.
— Cóż robić! rzekł młody książę.
— Jakto cóż robić? Tylko tyle? odparł Duval tonem człowieka który wodzi za nos swego pana: toż to istne dobro, które kradną jaśnie panu. Jaśnie pan ma wprost obowiązek zająć się tą młódką; ot, daje się takiej parę franków i pokoik we wsi, i książę może tam sobie wieczór zachodzić na cygaro.
— To byłoby prawie tak samo nudne jak salon u matki, rzekł młody książę ziewając.
Duval, widząc że opis tego szczęścia niewielkie robi wrażenie, dodał:
— Skoro ktoś z przyjaciół księcia odwiedzi go w zamku, będzie książę miał mu coś do pokazania wieczorem.
Ten argument zrobił wrażenie. Wymowa Duvala, który nieomieszkał co wieczór i co rano wspominać o Lamiel, nastroiła odpowiednio młodego księcia, który drżał na myśl okrycia się śmiesznością. Nuda też w zamku była piekielna; ksiądz Clement był zbyt sprytny, aby swobodnie mówić z młodym głuptasem, który wiedział o nim, że jest siostrzeńcem matczynej pokojówki.
Fedor poddał się w końcu, mimo że niechętnie, namowom swego tyrana Duvala. Od kilku lat zajmował się zbyt wiele geometrją i chemją; toteż zachował wszystkie pojęcia szesnastolatka o bezceremonjalności i swobodzie, z jaką dobrze urodzony człowiek winien przystępować do gryzetki, choćby nawet umiała po angielsku. Te właśnie pojęcia stanowiły istotną przeszkodę, a nie śmiał ich zwierzyć Duvalowi. Bezczelność sługusa raziła go w gruncie; był nieśmiały wobec śmieszności. Młody książę był w duszy szlachetny; daleki był od zrozumienia, że kilka ludwików do zarobienia na urządzeniu apartamenciku Lamiel były jedyną pobudką lokaja. Im bardziej Fedor był nieśmiały, tem więcej wpływu miały na niego pochlebstwa Duvala; Duval mógł go skłonić do działania jedynie posuwając pochlebstwo do ostateczności.
Schlebiał mu naprzykład haniebnie w dniu w którym skłonił go do zaczepienia Lamiel. Skoro tylko ją spostrzegł, Fedor skwapliwie zeskoczył z konia i zbliżył się do dziewczyny gestykulując żywo.
— Oto, proszę pani, drewniane puzderko, nabijane stalowemi ćwieczkami, bardzo gustowne. Zapomniała go pani opuszczając zamek mojej matki, która panią bardzo kocha; poleciła mi oddać je pani za pierwszem widzeniem. Czy pani wie, że już od miesiąca pani szukam? Mimo że pani nigdy nie widziałem, poznałem panią zaraz po tej dystyngowanej mince, etc., etc.
Oczy Lamiel wspaniałe były inteligencją i bystrością, kiedy, zachowując doskonały spokój, obserwowała z wyżyn swego charakteru wykwintnego młodego człowieka, który się wysilał na nerwowe gesty, jak pierwszy amant w komedji.
— W gruncie rzeczy, nie mówi nic interesującego, myślała sobie Lamiel. Nie wiele więcej wart, niż ten głupi Jasiek, z którym rozstałam się przed chwilą. Co za różnica z księdzem Clement! Z jakim on wdziękiem odniósłby mi to puzderko!
Po upływie kwadransa, który się wydał dziewczynie bardzo długi, książę zdobył się na jakiś zręczny i swobodny komplement. Lamiel uśmiechnęła się; natychmiast Fedor stał się uroczy; czas przestał mu się dłużyć, zarówno jak jej. Zachęcony tym tak rozkosznym dlań sukcesem, książę był przemiły. Był to chłopiec bardzo dowcipny i inteligentny; natura zapomniała mu dać jedynie woli. Tak usilnie i tak często dręczono go i łajano za niezręczności, jakie się popełnia w szesnastym roku kiedy się jest zmuszonym grać w salonie rolę światowca, że przy najmniejszym ruchu, przy najmniejszem słówku, czuł się sparaliżowany pamięcią kilku przeczących sobie reguł. To samo zakłopotanie sprawia, że nasi artyści bywają często tak płascy. Miłe słówko, które znalazł chcąc podbić Lamiel, dodało mu odwagi; zapomniał o regułach i był miły. Było mu z tem szalenie do twarzy.
— Trzeba mi było — myślała Lamiel — przepędzić Jana i dowiedzieć się od tego chłopczyny co to jest miłość; ale może on sam jeszcze nie wie?
Ale niebawem, odzyskawszy swobodę, książę stał się zanadto swobodny.
— Żegnam pana, rzekła Lamiel; zabraniam panu iść za mną.
Fedor został na ulicy, zmieniony w słup soli. Ten tak nieprzewidziany postępek utrwalił na zawsze w jego sercu pamięć Lamiel.
Na szczęście, wróciwszy do zamku, odważył się zwierzyć Duvalowi.
— Trzeba wytrwać tydzień nie odzywając się do tej lali; tak przynajmniej, dodał Duval widząc że rada jest nie w smak księciu, zrobiłby byle kto; ale ludzie tacy jak książę, idą przedewszystkiem za swoim kaprysem. Dziedzic jednego z najpiękniejszych nazwisk i jednej z największych fortun we Francji nie podlega zwyczajnym prawidłom.
Młody książę zatrzymał do pierwszej rano człowieka, który wyrażał się tak wytwornie.
Nazajutrz padał deszcz, co przywiodło do rozpaczy Fedora. Spędził czas, marząc o Lamiel; nie mógł się wałęsać po gościńcu z nadzieją spotkania jej. Wziął powóz i przejechał dwa razy pod bramą zakrystjana. Na drugi dzień czekał godziny przechadzki z niecierpliwością zakochanego; w istocie, ta miłość, stworzona przez Duvala, złagodziła mu znacznie brzemię nudy. Fedor zapomniał o wszystkiem, widząc Lamiel pół mili przed sobą, na tej samej drodze gdzie ją spotkał pierwszy raz. Puścił się galopa, odesłał konia kiedy się znalazł o sto kroków; przystąpił do Lamiel cały drżący i tak wzruszony że powiedział jej wprost to co myślał.
— Odpędziła mnie pani wczoraj; byłem w rozpaczy. Co mam czynić, aby mnie pani nie odprawiła dziś?
— Nie mówić do mnie jak do pokojówki księżnej. Byłam nią prawie, ale już nie jestem.
— Była pani lektorką, nigdy pokojówką, i matka moja widziała w pani swoją przyjaciółkę. Chciałbym też być pani przyjacielem, ale pod jednym warunkiem: to pani będzie grała rolę księżnej. Będzie pani doprawdy panią w całem znaczeniu tego słowa.
Początek ten podobał się dziewczynie: nieśmiałość młodego księcia głaskała jej dumę; ale ujemną stroną tego wrażenia było, że zawierało ono zbytnią domieszkę wzgardy.
— Żegnam pana, rzekła po kwadransie. Nie chcę pana widzieć jutro. Kiedy zaś książę wahał się z odejściem:
— Jeśli pan nie oddali się natychmiast, nie zobaczy mnie pan przez tydzień, rzekła rozkazująco.
Książę uciekł. Ucieczka ta zabawiła niesłychanie Lamiel; po tysiąc razy słyszała o szacunku, z jakim wszyscy traktowali tego jedynaka, dziedzica tak wielkiego imienia; bawiła ją ta zamiana ról.
Znajomość ciągnęła się dalej, ale w tym tonie; Lamiel była panią nie tylko samowładną, ale kapryśną. Jednakże, po dwóch tygodniach, zaczęła częściej naznaczać schadzki, ponieważ nudziła się popołudniu, kiedy nie mogła, dla zabawy, drażnić się z ładnym chłopcem. On szalał z miłości. Ona wciąż wymyślała nowe udręczenia.
— Niech się pan jutro ubierze czarno na spotkanie ze mną.
— Posłucham, rzekł Fedor, ale poco ten strój tak smutny?
— Umarł mój kuzyn, handlarz sera.
Bawiło ją wrażenie, jakie ten szczegół wywarł na młodym człowieku.
— Jeżeli kto się kiedy o tem dowie, powiadał sobie wracając smutno do zamku, będę ośmieszony na śmierć.
Prosił matki o pozwolenie powrotu do Paryża. Prawdopodobnie nie miałby siły tam pozostać; ale księżna odmówiła.
„Koniec końców, powiadał sobie nazajutrz idąc na schadzkę, na którą tego dnia obrano chałupę drwala z sąsiedniego lasu, niechże ktoś próbuje przeczyć postępom jakobinizmu: chodzę w żałobie po handlarzu sera!“
Lamiel, widząc go tak posłusznie w żałobie, rzekła:
— Niech mnie pan pocałuje.
Biedny dzieciak płakał ze szczęścia. Ale Lamiel nie odczuwała żadnej przyjemności poza przyjemnością rozkazywania. Pozwoliła mu całować się, ponieważ tego dnia ciotka zrobiła jej nową scenę z powodu schadzek z księciem, o których gadała cała wieś. Próżno Lamiel zmieniała codzień miejsce schadzki. Od trzech dni ciekawość jej znajdowała niesłychane rozkosze w tem, że sobie kazała opowiadać Fedorowi najdrobniejsze szczegóły paryskiego życia; dlatego nie słuchała głosu rozsądku, który nakazywał jej oddalać go natychmiast, skoro go tylko zobaczy.
Wieczór zapadał szybko. Lamiel i jej przyjaciel opuścili las, aby wrócić do wsi. Książę opowiadał z uroczą swobodą i bardzo dowcipnie swój sposób spędzania czasu w Paryżu. Lamiel ujrzała zdaleka wuja Hautemare, wysiadającego z bryczki najętej (zapewne dość drogo) aby ją śledzić. Widok ten zniecierpliwił ją.
— Ma pan wciąż tego wiernego lokaja, który się nazywa Duval?
— Oczywiście, rzekł Fedor, śmiejąc się.
— Więc niech go pan wyśle do Paryża, po coś czego pan zapomniał.
— Ale to mi bardzo nie na rękę; co ja pocznę bez tego człowieka?
— Płacze pan jak dziecko, które się boi niani. Krótko mówiąc, niech mi się pan nie pokazuje na oczy, dopóki Duval będzie w Carville. O, wuj goni za mną: chciałabym go móc odprawić, tak jak pana. Do widzenia. Żegnam.
Lamiel miała z wujem długą i bardzo niemiłą przeprawę. Scena zaczęła się na nowo, skoro wróciła do domu. Jejmość Hautemare zaczęła mówić i mówiła długo. Nuda paraliżowała wszystkie uczucia Lamiel: rzuciłaby się bez wahania do Sekwany, aby ratować wuja lub poczciwą ciotkę, ale kiedy tej młodej dziewczynie, tak strasznie wynudzonej w domu, zaczęli opowiadać o swoich siwych włosach shańbionych jej postępowaniem, odczuła jedynie nowy przypływ nudy.
Wiedzą, że Lamiel ma konszachty z Fedorem. Że Lamiel gotowa jest zamieszkać z Fedorem... Mimo tej myśli, która rychło stała się postanowieniem, poczciwy stary Hautemare, wezwawszy na pomoc najwznioślejsze frazesy, zażądał od niej słowa, że nie wyjdzie nazajutrz wieczór. Lamiel nie wiedziała jak odmówić, a jej religja to był honor: gdyby raz dała słowo, nie mogła mu chybić. Nie zastawszy jej w żadnem ze zwyczajnych miejsc schadzki, książę popadł w rozpacz. Po całej nocy wahań, poświęcił swojej pani człowieka, który był jego panem. Najbardziej chodziło młodemu księciu o to, aby Duval nie domyślił się swojej niełaski; dlatego pożegnał go jak najczulej i polecił mu wywiedzieć się o sposób życia wicehrabiego D***, jego serdecznego przyjaciela. Książę raczył zwierzyć się Duvalowi, że chodzi tu o rękę panny Balard, córki bogatego garbarza, wicehrabia zaś — jak się książę dowiedział z listu wspólnego przyjaciela — miał podobno te same na nią zamiary.
Możnaby rzec, że tego tygodnia istny potop spadł na Normandję; lało jak z cebra trzy dni. Przez ten czas, nuda, której towarzyszyły ciągłe połajanki wujostwa, zdławiła zupełnie w Lamiel odrobinę litości dla przyszłego osamotnienia dwojga starców, jaka zagościła w niezbyt czułem sercu naszej heroiny.
Czwartego dnia padało jeszcze, ale trochę mniej; Lamiel, w grubych sabotach i w bawełnianym czepku, okryta kwadratową ceratą z dziurą na głowę, udała się na niepewne do chaty drwala w gęstym lesie. Po godzinie ujrzała nadchodzącego księcia, zmoczonego do nitki; ale zauważyła, że troszczył się tylko o konia, nie o siebie. Koń ten zrobił właśnie kilka mil galopem po okolicy.
— Obiegłem wszystkie nasze miejsca schadzki, rzekł książę, który nie robił wrażenia zbyt namiętnego kochanka. Sokół już nie może; nie ma pani pojęcia o błocie w tej okolicy.
— Jeszczeby nie! wieśniaczka taka jak ja zna to dobrze!... Lubię Sokoła, bo pana ośmiesza: w tej chwili kocha go pan sto razy więcej niż tę, którą nazywasz pompatycznie swoją ukochaną. To mi nie robi żadnej przykrości, ale jest śmieszne dla pana.
Ta uwaga, która miała być tylko złośliwością, była zupełną prawdą. Niegdyś Lamiel była bliska zakochania się i pokochania księdza Clement. Co się tyczy księcia, przyglądała mu się przez ciekawość i dla nauki.
„Oto więc, powiadała sobie, to co księżna nazywa człowiekiem z towarzystwa? Sądzę, że, gdyby trzeba było wybierać, wolałabym raczej głupiego Jaśka, który mnie kochał za pięć franków. Zobaczmy co on za minę zrobi na moje propozycje. Nie ma już swego Duvala, którego spryt i bezczelność sprowadziły jego trud do sprawy pieniężnej. Jak u licha ten laluś weźmie się do rzeczy? Może nie weźmie się wcale; zlęknie się, i będzie mnie ściskał w ramionach jak lichą fuzję. Zobaczmyż.
— Mój śliczny Fedoruchna, ten biedny Sokół (koń czystej krwi, który omal nie wziął nagrody na wyścigach w Chantilly, gdzie chłopi są natyle sprytni, że sobie każą płacić za kurczę dwa ludwiki) jest cały przemoczony, a pan nie ma koca: może się przeziębić. Radzę panu, niech pan zdejmie surdut i okryje go. Zamiast się zabawiać ze mną, powinienby pan przeprowadzić Sokoła po lesie.
Fedor nie mógł odpowiedzieć, tak był niespokojny o konia, tak bardzo Lamiel miała słuszność!
— To nie wszystko, ciągnęła; zdarzy się panu coś gorszego: szczęście spada panu na kark.
— Jakto? rzekł Fedor oszołomiony.
— Ucieknę z panem, i zamieszkamy w jednym pokoju w Rouen, w jednym pokoju, rozumiesz?
Książę stał nieruchomy, zlodowaciały ze zdumienia: Lamiel uśmiechnęła się rozbawiona, poczem mówiła dalej:
— Ponieważ miłość do chłopki może pana shańbić, starałam się hamować tę rzekomą miłość, lub, aby rzec lepiej, chcę pana przekonać, że pan nie ma dość serca, aby wiedzieć co to miłość.
Był tak zabawny, że Lamiel powiedziała mu drugi raz od czasu jak się znali:
— Niech mnie pan pocałuje, i z ogniem, ale tak aby nie zrzucić mojego czepka. (Trzeba wiedzieć, że niema nic wstrętniejszego i śmieszniejszego niż bawełniany czepek, w kształcie frygijskiej czapki, jaki noszą młode wieśniaczki w Caen i w Bayeux).
— Ma pani słuszność, rzekł książę śmiejąc się.
Zdjął czepek, włożył jej swoją myśliwską czapeczkę i uściskał dziewczynę z ogniem, który miał dla Lamiel urok niespodzianki. Sarkazm znikł z jej pięknych oczu.
— Gdybyś był zawsze taki, kochałabym cię. Jeżeli układ, który ci proponuję, odpowiada panu, postarasz się o paszport dla mnie, bo ja się boję żandarmów. (To uczucie jest niejako wrodzone w okolicy, która wydała Szuanów w r. 1795). Weźmiesz pieniądze, poprosisz o pozwolenie księżnej, wynajmiesz ładne mieszkanko w Rouen i będziemy żyli razem, kto wie? conajmniej dziesięć dni, aż mi się pan nie znudzi.
Młody książę był upojony, chciał ją uściskać znowu.
— Nie, odparła, będzie mnie pan całował tylko wtedy, kiedy ja każę. Rodzina moja nudzi mnie swemi kazaniami bez końca; oddaję się panu poto, aby sobie z nich zadrwić. Nie kocham pana, nie robi pan wrażenia szczerości i naturalności, zawsze wygląda że pan gra komedję. Czy pan zna księdza Clement, biednego księżyka, który ma tylko jedną sutannę, i to wyświechtaną?
— Co ma tu do roboty ten biedny Clement? spytał książę śmiejąc się wyniośle.
— On robi wrażenie że myśli to co mówi w chwili gdy mówi. Gdyby był bogaty i gdyby miał Sokoła, do niegobym się zwróciła.
— Ależ to, co mi pani wyznaje, to nienawiść nie miłość.
— No, więc nie jedźmy do Rouen; niech pan nie robi tego co panu każę. Ja nie kłamię nigdy; nigdy nie przesadzam.
— Moja miłość jest tak gorąca, że w końcu rozgrzeje ten piękny posąg, rzekł Fedor z uśmiechem. Największa trudność, to paszport. Ach, czemuż nie mam Duvala!
— Chciałam się przekonać, czem byłby pan bez Duvala.
— Jakto! byłażby pani do tego stopnia machjaweliczna? (Tu nastąpiło obszerne tłumaczenie słowa machiaweliczny, którego Lamiel nie rozumiała. Funkcje objaśniacza słów należały do tych, do których Lamiel najbardziej lubiła używać młodego księcia; był jasny, logiczny, wywiązywał się z tego cudownie, i Lamiel okazywała mu cały swój podziw równie jasno, jak on okazywał jej wszystkie swoje inne uczucia).
Pomału Fedor ogarniał swoje szczęście; nalegał nawet bardzo, aby Lamiel wyobraziła sobie, że już przybyła do Rouen; ale osiągnął tylko to, że go odprawiła na pół godziny przed zachodem słońca. Niebawem przywołała go z powrotem; las był tak mokry, że kazała mu się wziąć na koń aż do gościńca. Czuć ją tak blisko siebie to było za wiele dla rozsądku Fedora; był pijany miłością i drżał tak, że ledwie mógł utrzymać cugle.
— No więc, odwróć się, rzekła Lamiel i całuj mnie ile chcesz.
Upojony szczęściem, Fedor miał przebłysk charakteru: poszedł prosto do swego gajowego, dał mu parę napoleonów i poprosił go o paszport na imię kobiety.
Lairel zastanawiał się długo; człowiek ten miał dużo charakteru, siły woli, a mało inteligencji; nie umiał kłamać. Książę musiał pierwszy raz w życiu myśleć i wymyślać coś. Niebawem znalazł sposób.
— Macie siostrzenicę, poproście dla niej o paszport; odziedziczyła coś w Forges, jeszcze za Rouen; ale musi widzieć się z adwokatem w Rouen a potem z krewnym współspadkobiercą, mieszkającym w Dieppe. Może będzie musiała jechać do Paryża. Zatem, mój drogi Lairel, paszport do Rouen, Dieppe i Paryża. Oddasz mi paszport; w trzy dni potem oznajmisz merowi, że zgubiła paszport. Choćby jej wydali nowy paszport, powiesz, że się zraziła do tej podróży, bo zgubiony paszport to zła wróżba, i że zostaje. Każę do ciebie napisać z Rouen list, gdzie będzie mowa o spadku i gdzie będzie powiedziane, że już nie potrzeba jechać.
— Zrobię wszystko akuratnie, rzekł Lairel: ale honor! Nazwisko mojej siostrzenicy będzie nosiła jakaś pannica, którą książę sprowadzi z Paryża.
— Może masz rację, toteż zmień trochę ortografję. Jak się nazywa?
— Joanna Werta Laviele, dziewiętnaście lat.
Książę wydarł kartkę z regestru i napisał: Joanna Gerta Leviail.
— Postaraj się uzyskać paszport na to nazwisko.
— Jest dopiero dziewiąta, wójt jest w karczmie; spróbuję zaraz to załatwić. Jeśli nie pójdzie poradzić się proboszcza, mamy go.
Tego samego wieczora, o trzy kwadranse na dwunastą, gajowy przyszedł mimo okropnej pogody do zamku, i oddał młodemu księciu paszport, opiewający na nazwisko Johanna Gierda Leviail.
— To ja pisałem, rzekł; mogłem napisać wszystko cobym chciał.
Książę dał mu tyle napoleonów, ile on spodziewał się franków.
O ósmej przejechał pod domkiem Hautemare‘ów i wychylił się z paszportem w ręku: Lamiel widziała doskonale.
— Nie jest przecież taki ciemięga, rzekła sobie; ale może Duval wrócił! Potem, wbrew spodziewaniu, uczuła litość nad dwojgiem starców, których miała opuścić. Zostawiła do nich bardzo długi list, dość porządnie napisany. Zaczęła od tego, że darowała ciotce wszystkie swoje piękne suknie; następnie przyrzekła, że wróci za dwa miesiące nie uchybiwszy swoim obowiązkom. Wreszcie radziła przezacnym rodzicom, aby powiadali, że za ich zgodą pojechała pielęgnować starą chorą ciotkę, blisko Orleanu, w rodzinnych stronach. Przypomniała zaproszenie tej ciotki, Wiktorji Porevin, posiadaczki sześćdziesięciu ludwików.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.