Lamiel/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV

Lamiel była bardzo rozbudzona, pełna sprytu i wyobraźni; toteż ta ceremonja pokutna uderzyła ją żywo.
— Czemu wuj nie chce bym ich podziwiała? mówiła sobie w łóżku, nie mogąc usnąć.
Potem, nagle, przyszła jej ta bardzo występna myśl:
— Ale czy wuj byłby dał dziesięć talarów jak Cartouche biednej wdowie z pod Valence, której komornicy zabrali czarną krowę, i która miała ledwie parę groszy na życie z siedmiorgiem dzieci?
Przez kwadrans Lamiel płakała ze współczucia, poczem rzekła sobie:
— Czy, znalazłszy się na rusztowaniu, wuj umiałby spokojnie wytrzymać uderzenia maczugi kata miażdżącej mu ramię, jak pan Mandrin? Wuj jęczy bez końca, gdy urazi podagryczną nogę o kamień.
Ta noc uczyniła przewrót w duszy małej dziewczynki: nazajutrz przyniosła sklepikarzowi stary ilustrowany przekład Wergilego, nie chciała fig ani suszonych winogron i wzięła na wymianę jedną z owych pięknych historji, których jej zabroniono czytać.
Nazajutrz był piątek; pani Hautemare popadła w ciężką rozpacz, ponieważ wieczorem, wstając od obiadu, spostrzegła się, po pustym garnku, że wlała do zupy resztkę czwartkowego rosołu.
— No i co, co to szkodzi? rzekła niebacznie Lamiel. Zjedliśmy lepszą zupę, a może ta resztka zepsułaby się do niedzieli.
Można sobie wyobrazić, jak za to zuchwałe odezwanie wujostwo połajali dziewczynę. Ciotka była wściekła i, nie wiedząc kogo się czepić, wyładowała swój gniew na młodej bratanicy. Mała była już zbyt rozsądna, aby się gniewać na tak dobrą ciotkę, która jej dawała konfitury.
Zresztą widziała, iż ciotka jest w prawdziwej rozpaczy, że jadła i dała jeść tę resztkę rosołu. Lamiel głęboko zadumała się nad tą piątkową kolacją. Myślała o tem jeszcze w miesiąc później, kiedy słyszała jak Merlinowa, karczmarka z sąsiedztwa, mówiła do jakiegoś bywalca:
— Poczciwi z kościami ci Hautemarowie; ale głupie to, że aż strach!
Otóż, Lamiel miała wielką czułość dla Merlinowej; słyszała, jak śmieje się i śpiewa cały dzień w swojej karczmie, często nawet w piątek.
— Więc to jest słowo zagadki, wykrzyknęła Lamiel, niby olśniona nagłem światłem: wujostwo są głupi!
Przez cały tydzień prawie się nie odzywała: wyjaśnienie karczmarki wyrwało ją z wielkiego niepokoju.
„Nie mówią mi jeszcze tych rzeczy — pomyślała — bo jestem za mała; to tak jak miłość, o której zabraniają mi mówić i nie chcą mi nigdy powiedzieć co to takiego“.
Od czasu tej przygody z Merlinową, wszystko co mówiła ciotka Hautemare, to znaczy wszystko co tyczyło obowiązków istotnych albo umownych między miejscowemi dewotami stawało się porówni śmieszne w oczach Lamiel: odpowiadała po cichu:
To głupie! na wszystko co wujostwo mogli jej powiedzieć. Nie odmawiać różańca w uroczyste święto, albo nie pościć w wielki post, albo iść kochać się do lasu, wszystko to zdało się w oczach Lamiel grzechem jednakiej doniosłości.

W ten sposób Lamiel rosła; miała piętnaście lat, kiedy oczy księżnej de Miossens okoliły się paroma zmarszczkami. Zapomnieliśmy powiedzieć, że, po śmierci starego księcia, syn, dziedzic jego tytułu, przeżył go tylko o kilka miesięcy i że księżna de Miossens, która udała się do Paryża aby się popisać nową godnością, wróciła wielce oburzona obojętnością z jaką świat przyjął ten tak długo upragniony tytuł. Oczy jej okoliły się tedy paroma zmarszczkami. Była w rozpaczy z powodu tego odkrycia. Kurjer, wysłany na gwałt do Paryża, przywiózł jej najsławniejszego okulistę, pana de la Rouze. Ten rozumny człowiek był w wielkim kłopocie, kiedy, w czasie konsultacji, która odbyła się rano przy łóżku księżnej, musiał wygłosić długi szereg wykwintnych zdań, nim zdążył wymyślić greckie słowo, oznaczające osłabienie wskutek starości. Przypuśćmy, że to piękne słowo greckie brzmiało amorfoza. Pan de la Rouze wytłómaczył obszernie księżnej, że ta choroba, pochodząca z nagłego przeziębienia głowy, rzuca się z upodobaniem na młode osoby między trzydziestym a trzydziestym piątym rokiem. Przepisał surową djetę, wręczył księżnej dwa pudełeczka pigułek o zupełnie różnych nazwach, ale sporządzonych porówni z ośrodka od chleba i z gumy, zwłaszcza zaś nakazał chorej, aby się nie ważyła radzić nieuków-lekarzy, którzyby mogli pomylić tę chorobę z inną, wymagającą przeciwnej djety. Zalecił jej, aby nie czytała przez pół roku, zwłaszcza wieczór; trzeba było tedy przyjąć lektorkę. Ale lekarz wziął się do rzeczy tak zręcznie, że księżna pierwsza wymówiła owo fatalne słowo lektorka i inne jeszcze straszliwsze: okulary. Okulista udawał, że się głęboko namyśla; w końcu orzekł, że przez czas kuracji, która może trwać sześć do ośmiu miesięcy, nie będzie źle oszczędzać oczy i nosić okulary. Podjął się je sam wybrać w Paryżu u bardzo uczonego optyka, którego dzienniki wysławiają dwa razy na tydzień.
Księżna była zachwycona tym czarującym lekarzem, kawalerem wszystkich orderów Europy i nie mającym czterdziestu lat. Odjechał do Paryża, sowicie zapłacony. Ale księżna była w wielkim kłopocie, gdzie znaleźć na wsi lektorkę? Ten rodzaj pokojówki był bardzo trudny do znalezienia, nawet w Normandji. Napróżno panna Anzelma obwieściła we wsi życzenie księżnej. Poczciwiec Hautemare, jedyna męska istota w całej wiosce zasługująca na miano poczciwca, pomyślał zrazu o tej posadzie dla swojej bratanicy.
— Ależ, powiedział sobie, nikt inny we wsi nie jest zdolny podjąć się tych zadań, a księżna jest tak rozumna, że nie może nie pomyśleć o Lamiel.
Bądź co bądź, istniała ważna przeszkoda: czy dziewczyna wzięta z przytułku godna jest służyć za lektorkę tak wysoko urodzonej damie?
Hautemare i jego żona tonęli od dwóch tygodni w udręce, jaką sprawia wielki zamiar w fazie dojrzewania, gdy, pewnego wieczora, kiedy zapowiadano z Paryża najbardziej stanowcze nowiny o tem co się dzieje w Wandei, posłaniec oddał w zamku numer Quotidienne przybyły z Paryża.
Napróżno panna Anzelma włożyła podwójne okulary; czytała tak wolno i nieinteligentnie, że niecierpliwa księżna wyskakiwała ze skóry.
Panna Anzelma była zbyt sprytna aby dobrze czytać. Przewidywała niewolę, któraby spadła na nią, nie pomnażając jej płacy ani o szeląga. Rozumowała napozór słusznie; mimo to, ta dziewczyna tak sprytna pomyliła się. Ileż razy później przeklinała ten podszept lenistwa!
Naraz księżna wykrzyknęła w czasie tej okropnej lektury:
— Lamiel! niech zaprzęgną kuce i niech pojadą do wsi po małą Lamiel, córkę Hautemarów. Przyjedzie tutaj z wujem albo ciotką.
Lamiel zjawiła się w dwie godziny później w niedzielnej sukni. Zrazu czytała źle, ale z uroczym wdziękiem, który dał zapomnieć księżnej nawet o nowinach z Wandei. Ładne jej i sprytne oczy płonęły zapałem, kiedy czytała entuzjastyczne frazesy Quotidienne.
— Ta mała jest dobrze myśląca, rzekła sobie księżna.
I kiedy, około jedenastej, Lamiel i jej wuj pożegnali wielką damę, ta była już zdecydowana zatrzymać Lamiel w swoich usługach.
Ale pani Hautemare nie godziła się z myślą, aby wieczorem, o dziewiątej lub dziesiątej, Lamiel, duża, piętnastoletnia dziewczyna, doskonale rozwinięta, wracała z zamku do domu bakałarza.
Tu nastąpiły bardzo skomplikowane rokowania, które trwały trzy tygodnie. Zwłoka ta wystarczyła, aby doprowadzić do stanu wrzenia myśl księżnej, zrazu dość mglistą: mieć przy sobie Lamiel do czytania Quotidienne.
Po nieskończonych naradach (zdolnych odmalować ducha normandzkiego, którego tak piękne przykłady widzimy w Paryżu, ale przydługich może dla życzliwego czytelnika), ułożono, że Lamiel będzie sypiała w pokoju panny Anzelmy, któryto pokój miał zaszczyt przylegać do pokoju księżnej. Ta ostatnia okoliczność, zaspakajając w zupełności skrupuły a zwłaszcza próżność pani Hautemare, uraziła ją bardzo w innym sensie.
— Jakto! mówiła do męża, kiedy wszystko zdawało się załatwione, ludzie będą mogli gadać, że nasza dziewczyna jest w służbie! Toby odrodziło nadzieje twego bratanka, tego jakobina, który nagadał o nas tyle ohydztw.
Ten skrupuł omal nie obalił sprawy, księżna bowiem znowuż uważała, że przystać do zamku było ogromnym zaszczytem dla córki nauczyciela i oświadczyła się w tym duchu przed panią Hautemare. Natychmiast kumosia złożyła wielkiej damie głęboki ukłon i odeszła bez odpowiedzi.
— To rewolucja! wykrzyknęła księżna wzburzona; daremnie chcemy jej uniknąć, rewolucja oblega nas i wślizguje się nawet między ludzi, których obsypujemy dobrodziejstwami.
Myśl ta przeniknęła ją oburzeniem, bólem i lękiem. Nazajutrz rano, po nocy prawie bezsennej, księżna kazała zawołać poczciwego Hautemare, aby mu zmyć głowę; ale zdumiała się jeszcze więcej, kiedy nauczyciel, pomięszany, kręcąc kapelusz w ręce (tak był przerażony straszliwem poselstwem, jakie mu przypadło), oznajmił, że, po dojrzałym namyśle, Lamiel jest zbyt wątła, aby móc przyjąć zaszczyt, jaki księżna pani chce jej wyświadczyć.
Odpowiedź na tę zuchwałą deklarację była zapożyczona z Bajazeta Racine‘a: mieściła się w tem jednem słowie:
— Wyjdź!
Księżna chciała załatwić tę rzecz, nie wspominając o niej księdzu du Saillard: głęboka inteligencja proboszcza zrodziła w nim pewną wadę nie do darowania: mianowicie pozwalał sobie niekiedy odpowiadać nieco szorstko, gdy mu się stawiało zbyt niedorzeczne zarzuty.
— To także, powiadała sobie księżna, rzeczy, których nie widywało się przed 89-ym.
Starała się tedy, o ile tylko mogła, nie mówić z proboszczem o rzeczach poważnych. Czasami nawet pani de Miossens pozwalała sobie zaprosić księdza du Saillard na obiad i zwrócić doń jedynie dwa uprzejme słowa: jedno kiedy wchodził, drugie kiedy wychodził. Inteligentny ksiądz bawił się temi pretensjami i czekał cierpliwie aż księżna będzie go potrzebowała. W gniewie, o jaki przyprawił ją bakałarz, wielka dama kazała zawołać natychmiast proboszcza, nie mając nawet tego taktu aby go zaprosić na obiad i zacząć mówić o Lamiel aż przy wetach.
Du Saillard uważał iż sprawę tak źle rozpoczęto, że jest bez ratunku. Nim się próbowało mówić o Lamiel, trzeba było zacząć od wykrycia jakichś nadużyć w szkole Hautemare‘a. Tam znajdowało się źródło jego dobrobytu i jego zuchwalstwa. Zagroziłoby się zamknięciem szkoły, zamknęłoby się ją nawet w potrzebie: wówczas Hautemare przyszedłby pokornie prosić o przyjęcie Lamiel do zamku. Ksiądz dał uczuć księżnej boleśnie błąd, jaki popełniła nie radząc się go odrazu w tej sprawie; potem zostawił ją bez żadnej rady, głęboko zranioną w jej dumie, obrażonej przez plebejusza.
Silne wzruszenie odjęło wielkiej pani resztkę jej szczupłego zmysłu do interesów; nie umiała nawet zachować pozorów godności; panna Anzelma wystosowała do pana Hautemare oficjalny list, w którym oświadczyła mu imieniem jaśnie pani, że panna Lamiel miałaby zaszczyt być zatrudnioną przy księżnej w charakterze lektorki, dopóki nie sprowadzi się z Paryża osoby bardziej uzdolnionej. Cała wieś była zgorszona tem słowem panna, przydanem do imienia Lamiel.
Dziewczynie nie były obce wszystkie kroki, jakie wuj czynił od trzech tygodni; namiętnie chciała znaleźć się w zamku. Widziała przelotnie piękne meble zapełniające pokoje; widziała zwłaszcza wspaniałą bibljotekę i mnóstwo tomów ze złoconemi brzegami które ją składały. Nie zauważyła tylko, że owe tomy znajdowały się w oszklonej szafie i że księżna, bardzo nieufna, zawsze nosiła kluczyk od szafy przy zegarku.
Przybywając na stały pobyt do tego pięknego zamku o dachu łupkowym wielce poważnym i podobnym do gasidła, Lamiel doznała uczucia tak dziwnego i tak gwałtownego, że musiała się zatrzymać na schodach. Dusza jej miała dwadzieścia lat, ostatnią zaś radą ciotki, która odprowadziła ją aż do bramy, ale nie chciała wejść aby nie musieć dziękować księżnej, było, aby się nigdy nie śmiała przy pokojówkach i aby nie wdawała się w żadne żarciki. — Inaczej, dodała pani Hautemare, będą tobą gardziły jako chłopianką i będą cię kłuły drobnemi zniewagami; tak drobnemi, że nie będziesz mogła skarżyć się przed księżną, a mimo to tak dotkliwemi, że po kilku miesiącach będziesz szczęśliwa uchodząc z tego zamku.
Słowa te były fatalne dla Lamiel: całe jej szczęście zgasło natychmiast. Ogarnęło ją głębokie zniechęcenie, kiedy obserwowała fizjognomje kobiet otaczających księżnę. Już po trzech dniach, Lamiel była tak nieszczęśliwa, że straciła apetyt. Pokój, w którym sypiała, wysłany był pięknym dywanem, ale nie wolno było chodzić prędko po tym dywanie: toby było w złym tonie i trąciłoby brakiem szacunku wobec Jaśnie Pani. Wszystko trzeba było robić powoli i uroczyście w tym wspaniałym zamku, który miał zaszczyt być mieszkaniem wielkiej damy. Dwór księżnej składał się w szczególności z ośmiu kobiet, z których najmłodsza mogła mieć jakich pięćdziesiąt lat. Kamerdyner był jeszcze o wiele starszy, zarówno jak trzej lokaje, którzy mieli wyłączny przywilej wkraczania w długi ciąg pokojów tworzących pierwsze piętro. Był tam wspaniały ogród pełen alei lipowych i szpalerów dokładnie przystrzyganych trzy razy w roku. Dwaj ogrodnicy pielęgnowali wspaniałe klomby, rozciągające się pod oknami zamku; ale już drugiego dnia postanowiono, że Lamiel nie będzie mogła się przechadzać nawet przed pałacem inaczej niż w towarzystwie jednej z dworek księżnej, a te panny zawsze uważały że jest zbyt wilgotno, albo za gorąco, albo za zimno na przechadzkę. Co się tyczy wnętrza zamku, panienki te, które prawie wszystkie miały pretensje do młodości, mimo że dawno przekroczyły pięćdziesiątkę, odkryły że światło dzienne jest w złym tonie, że ujawnia zmarszczki, etc., etc.
Słowem, nim miesiąc upłynął, Lamiel ginęła z nudów, a numer wiernej Quotidienne, którą co wieczór czytała Jaśnie Pani, nie był dostatecznem rozweseleniem jej życia. Co za różnica z życiem Mandryna, jej zdaniem najzabawniejszej książki w świecie! Zapomniała wziąć z sobą swoje książki; kiedy zaś jechała powozem aby spędzić krótkie chwile u rodziców, nie zostawiano jej ani chwili samej i nie mogła iść do swojego schowka.
Lamiel nie miała prawie ochoty przechadzać się; była tak nieszczęśliwa, że, mimo iż bardzo próżna, nie spostrzegła nawet swego sukcesu u księżnej: był olbrzymi. Wielką damę podbiło zwłaszcza to, że Lamiel nie wyglądała wcale na panienkę.
Trzeba wiedzieć, że najbardziej opłakanym skutkiem rewolucji, tym na który pani de Miossens była najbardziej tkliwa, to były formy skromności i dobrego wychowania, jakie przybierają córki plebejuszów, skoro ci dorobią się nieco pieniędzy. Lamiel miała zbyt wiele żywości i energji aby chodzić wolno i z oczyma spuszczonemi lub bodaj zwróconemi w siebie; aby rzucać jedynie obojętne spojrzenia na wspaniały dywan w salonie księżnej. Życzliwe przestrogi pokojówek sprawiły osobliwy skutek: chodziła wolno, to prawda, ale robiła wrażenie spętanej gazelli; raz po raz żywszy ruch zdradzał jej wiejskie narowy. Nigdy nie mogła przybrać owego chodu dobrze wychowanej panny, który powinien robić wrażenie ostatniego wysiłku natury żądnej jedynie bezruchu. Z chwilą gdy nie czuwały nad nią spojrzenia paru ex-pokojówek, biegła w podskokach przez szereg pokojów, które trzeba było przebyć aby dojść do pokoju księżnej. Ostrzeżona relacjami dworek, wielka pani kazała umieścić lustro w swoim salonie, aby móc widzieć tę wesołość ze swego fotela. Mimo że Lamiel była niezrównanie lekka, wszystko było tak spokojne w tym rozległym zamku, że hałas spowodowany jej skokami słychać było wszędzie; wszyscy byli zgorszeni, i to właśnie rozstrzygnęło o losie młodej wieśniaczki. Kiedy księżna była zupełnie pewna, że nie wpuściła do domu dziewczyny która przybiera tony panienki, oddała się z istnym szałem żywej sympatji jaką czuła do Lamiel. Lamiel nie rozumiała połowy wyrazów które czytała w Quotidienne. Księżna utrzymywała, że, aby dobrze czytać, trzeba rozumieć; na tej zasadzie uczyniła sobie tę przyjemność, aby tłómaczyć dziewczynie wszystko o czem mówiła gazeta. Nie była to mała rzecz; nieoczekiwanie dla księżnej, lekcje te stały się co wieczór źródłem bardzo interesującego zajęcia: dzięki temu, czytanie gazety trwało trzy godziny, zamiast pół. Wielka dama tłómaczyła młodej normandzkiej wieśniaczce, bardzo inteligentnej ale szalenie ciemnej, wszystkie sprawy życia; słowem, te komentarze dziennika, który posłaniec przynosił o ósmej, zapełniały często wieczór aż do północy.
— Jakto, już północ? wykrzykiwała wesoło księżna; byłabym myślała, że to najwyżej dziesiąta. Znów wieczór przyjemnie spędzony.
Księżna niecierpiała kłaść się wcześnie. Często lekcja zaczynała się nanowo nazajutrz rano i wreszcie — rzecz nie do wiary! — księżna, która powtarzała jeszcze dość często że to Normandowie zgubili Francję, oświadczyła że objaśnianie Quotidienne nie wystarcza do wychowania małej: w ten sposób nazywano Lamiel w zamku. Aby dobrze się wywiązywać z funkcji lektorki, mała powinna rozumieć nawet złośliwe anegdoty o żonach bankierów i innych żonach liberałów, któremi to anegdotami Quotidienne stroiła swoje szpalty. Mała czytała na głos Wieczory Zamkowe pani de Genlis, a następnie najmoralniejsze romanse tej sławnej komedjantki. Później, księżna uznała, że Lamiel godna jest rozumieć Słownik etykiety, najgłębsze dzieło stulecia. Wszystko co się tyczy różnic, a zwłaszcza rozgraniczenia w społeczeństwie, miało szczególne prawo do uwagi kobiety, która przez całą młodość tuż tuż miała zostać księżną. Była to osobliwa fatalność, że doszła do tego najwyższego szczytu — marzenia kobiet z Saint-Germain — aż w czterdziestu leciech, kiedy już, jak powiadała, niewiele zależało jej na roli jaką gra w świecie. Nieszczęście, skutek długiego oczekiwania, skwasiło charakter z natury słaby i zabobonny, który stracił wszystko wraz z puszkiem młodości. Byłaby znalazła pociechę w oddanej miłości jakiego biedaka przygarniętego do zamku, ale pierwsza katastrofa tego rodzaju wzbudziła taką zgrozę w jej spowiedniku, że księżna dobiła bez nowego grzechu do wrót starości. To każdodzienne nieszczęście do reszty skwasiło jej charakter. Bywały chwile, w których czuła potrzebę złoszczenia się. Kiedy przybyła do Normandji, duma tej margrabiny, która chciała by ją traktowano jak księżnę, wywołała takie zgorszenie wśród dobrze urodzonych pań z okolicznych zamków, że niebawem salon w Miossens ogłoszono za szczególnie nudny. Bywano tam jedynie w ostateczności i jeżeli przyjmowano jeszcze obiady księżnej, było to zwłaszcza w porze nowalji. Księżna zachowała wielkopańskie przyzwyczajenie posyłania gońców do Paryża, aby mieć pierwszy groszek, pierwsze szparagi, etc. etc. Widziała dobrze to, czego piękne i liczne zamki w sąsiedztwie nie siliły się jej ukryć; odwiedzano ją jedynie przez szacunek dla gońców wracających z Paryża.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.