Kurczęta

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Kurczęta
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ V
Kurczęta
Markiza z Monferratu nagania króla francuskiego za jego bezrozumną miłość, częstując go samemi kurczętami i obracając się do niego ze stosownemi słowami.

Opowieść Dionea zawstydziła nieco białogłowy, czego dowodem były rumieńce na ich obliczach; później ledwie się od śmiechu wstrzymać mogły. Jedna na drugą poglądając, słuchały noweli, z uśmiechem na ustach. Gdy Dioneo dobiegł do końca, łagodnemi słowy zwróciły mu uwagę, że podobnych rzeczy przy białychgłowach opowiadać się nie godzi. Królowa, obróciwszy się do Fiammetty, siedzącej obok niej na murawie, rzekła, że teraz na nią kolej przychodzi. Fiammetta, wdzięcznie się uśmiechając, w te słowa zaczęła:
— W poprzednich opowieściach okazane zostało na przykładach, jakie znaczenie mieć może szybka i bystra odpowiedź. Pomyślałam sobie, że jeśli mężczyzna rozumnie czyni, szukając miłości tej kobiety, której ród jest znaczniejszy od niego, to natomiast białogłowa winna strzec się miłości do tego męża, co stanem swym nad nią góruje; dlatego też postanowiłam w tej noweli, którą teraz mam opowiedzieć, pokazać wam, miłe towarzyszki, jak to pewnej znacznej damie udało się słowem i uczynkiem od takiego afektu uchronić i drugiego od miłości odwieść.
Markiz di Monferrato, człek wielkiej dzielności i chorąży kościoła, miał wziąć udział w wyprawie krzyżowej. Na dworze króla francuskiego Filipa, który również do tej wyprawy się gotował, jeden z rycerzy — dworzan oznajmił w rozmowie, że niema na ziemi takiej pary, jak markiz i jego żona. Jeśli markiz słynie pośród rycerstwa swemi wielkiemi przymiotami, to żona jego jest najpiękniejsza i najcnotliwsza z wszystkich kobiet. Słowa te tak wielkie wrażenie na królu Francji sprawiły, iż zakochał się w żonie markiza, chocia jej dotychczas nie widział. Umyślił zatem dopiero w Genui wsiąść na okręt, aby stamtąd się przez morze przeprawić, do Genui zaś dotrzeć lądem, a po drodze odwiedzić markizę. Miał nadzieję, że pragnienia swoje do lubego przywiedzie skutku, zważywszy na to, że markiza sama w domu pozostawała. Zamysły swoje zaraz w czyn wcielił. Wysławszy naprzód swoje wojska, sam z nieliczną świtą w drogę wyruszył. Zbliżywszy się do włości markizy, pchnął umyślnego, aby powiadomić markizę, że następnego dnia przybędzie do niej na obiad. Roztropna i układna dama odparła, że wielce sobie zaszczyt ten ceni i że przyjmie króla, jak najmilszego gościa. Później jęła się nad tem głowić, co króla k‘temu przywodzi, aby ją odwiedzać w czasie, gdy mąż jej przytomny nie jest i odgadła, że sława jej piękności tu go przynęciła.
Tem niemniej postanowiła przyjąć gościa, jak się należało. Przywołała wszystkich znaczniejszych ludzi, pozostałych w domu, i zasięgnąwszy ich rady, przygotowała wszystko na godne przyjęcie; tylko ucztą i wyborem potraw sama się zajęła. Kazała zarznąć wszystkie kury, jakie pod rękę podpadną, i przyrządzić z nich kucharzom wiele rozlicznych potraw. Naznaczonego dnia przybył król i został godnie i wspaniale przyjęty. Ujrzawszy markizę, przekonał się, że piękność jej, osobny wdzięk i przymioty znacznie przechodzą wszystkie opowiadania rycerza. Zadziwił się wielce i tem większem płomieniem rozgorzał, im bardziej piękność markizy przewyższała tej piękności famę. Król zażył wczasu w komnatach, przybranych okazale, i stosownie na przyjęcie tak znacznego gościa, gdy zaś nastała pora obiadu usiadł z markizą za stołem. Innym przytomnym dano miejsce wedle ich godności za sąsiedniemi stołami. Król niewypowiedzianej rozkoszy zażywał, smakując w wyszukanem jadle, próbując win znamienitych i nie odrywając wzroku od pięknej markizy. Jednakoż w miarę, gdy półmiski wciąż zmieniano, zaczął się nieco dziwować, spostrzegłszy, że, jeśli i potrawy różne były, to przyrządzono je wszystkie z tych samych kur. Król dobrze wiedział, że okolice tamtejsze obfitują w dziczyznę, w którą, na wieść o jego przyjeździe, był jeszcze czas się opatrzyć. Mimo swego zdziwienia z tej osobliwości, nie zdradził się z swem nieukontentowaniem, jeno obrócił się do markizy z takim o kurach żartem:
— Zali Wasza Miłość — rzecze z wesołym uśmiechem — w kraju tym kury rodzą się bez koguta?
Markiza wlot pojęła, do czego król pytaniem swem zmierza i widząc, że sam Bóg zsyła jej sposobność okazania gościowi swego ułożenia, odparła swobodnie:
— Nie, Miłościwy królu! Białogłowy tutejsze są takie same, jak wszędzie, chocia w swych strojach i obyczajach od innych nieco się różnią.
Król, usłyszawszy ten respons, zrozumiał zarówno ukryte znaczenie słów markizy, jak i przyczynę, dlaczego obiad z samych kur się składał. Pojął, że z taką białogłową na nic się zdadzą cukrowane słówka, a takoż i gwałtem niczego się nie sprawi. A chocia żądze się w nim wielkie zarzegły, przecie osądził, że lepiej będzie dla jego czci, jeśli ten płomień przygasi. Zaprzestał żartów, obawiając się, aby markiza znów mu ostro nie przymówiła i zbył się wszelkiej nadziei. Skończywszy obiad, podziękował za przyjęcie, jakie go spotkało, polecił markizę Bogu i do Genui zaraz się udał, aby śpiesznym odjazdem powód swego przybycia zatrzeć.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.