Przejdź do zawartości

Kupiec wenecki (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Kupiec wenecki
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom IX
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Merchant of Venice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Belmont. — Alea prowadząca do domu Porcyi.
(Lorenco i Jessyka).

Lorenco.  Jak jasny księżyc! W takiej jak ta nocy,
Kiedy wiatr słodki drzew całował szczyty,

One całunków nie zdradzały szumem,
Troilus stąpał po trojańskich murach,
I słał westchnienia ku greckim obozom,
Do swej Kressydy.
Jessyka.  W takiej jak ta nocy
Tysbe z traw rosę lękliwie strząsając,
Lwa groźnym cieniem nagle przerażona.
Z trwogą pierzchnęła.
Lorenco.  W takiej jak ta nocy
Dydona, w ręku z gałązką wierzbową,
Na pustym brzegu, wzywała kochanka,
Ażeby wrócił.
Jessyka.  W takiej jak ta nocy
Medea zioła czarowne zbierała,
Któremi ciału starego Ezona
Wróciła młodość.
Lorenco.  W takiej jak ta nocy
Dom opuściła ojcowski Jessyka,
I biegła z swoim rozrzutnym kochankiem
W Belmont się schronić.
Jessyka.  W takiej jak ta nocy
Młody Lorenco miłość jej przysięgał,
Wykradł jej duszę tysiącami przysiąg,
Przysiąg fałszywych.
Lorenco.  W takiej jak ta nocy
Piękna Jessyka, malutka złośnica,
Kochanka swego ciężko spotwarzyła;
On jej przebaczył.
Jessyka.  Przenocowałabym
Wszystkie twe noce, ale ktoś nadchodzi.

(Wchodzi Stefano).

Lorenco.  Któż się tak spieszy wśród milczenia nocy?
Stefano.  Swój, wasz przyjaciel.
Lorenco.  Imię, przyjacielu.
Stefano.  Jestem Stefano, przynoszę wiadomość,
Że pani moja, jeszcze przed świtaniem,
Do Belmont wróci. Teraz, u stóp krzyża,
Klęczy w pokorze i zanosi modły

O dnie szczęśliwe swojego zamęźcia.
Lorenco.  Kto z nią przybywa?
Stefano.  Nikt oprócz Neryssy
I pustelnika. Czy pan już powrócił?
Lorenco.  Nie, dotąd żadnej o nim wiadomości.
Teraz, Jessyko, wracajmy do domu,
Pomyślmy, jakby piękną panią naszą
W chwili powrotu witać uroczyście. (Wchodzi Lancelot).

Lancelot.  Hola ho! hola ho! hola ho!
Lorenco.  Kto tam woła?
Lancelot.  Hola ho! Czy nie widziałeś przypadkiem pana Lorenco i pani Lorenco? Hola ho!
Lorenco.  Przestań wrzeszczeć, człowieku, tu jestem.
Lancelot.  Hola ho! a gdzie?
Lorenco.  Tu.
Lancelot.  Więc mu powiedz, że przyszła poczta od mojego pana z pełnym rogiem dobrych nowin. Pan mój wraca przed świtaniem (wychodzi).

Lorenco.  Idźmy, o droga, w domu na nich czekać.
Ale nie, po co w murach się zamykać?
Dobry Stefano, zapowiedz służącym,
Że lada chwila pani się pokaże.
Każ wyjść kapeli na wolne powietrze.

(Wychodzi Stefano).

Jak słodko drzymie światło na pagórku!
Tu siądźmy, tutaj niech muzyki fale
W uszy nam płyną; nocy miękka cichość
Słodkiej harmonii przystoi najlepiej.
Usiądź, Jessyko; spojrzej, jak sklep nieba
Jasno wybity złotemi gwiazdami;
Najmniejsza kula wśród gwiazd tych tysiąca
W biegu swym śpiewa jak anioł niebieski,
Wtórując chórom młodych Cherubinów.
Taka harmonia w nieśmiertelnych duszach;
Ale dopóki w tem błocie znikomem
Duch nasz zamknięty, nie możem jej słyszeć.

(Wchodzi Muzyka).

Zacznijcie, hymnem rozbudźcie Dyanę,

Najsłodsze tony siejcie w pani uszy,
Niech ją muzyka przyciągnie do domu. (Muzyka).
Jessyka.  Słodka muzyka wesele mi kradnie.
Lorenco.  Bo twoje myśli pod władzę swą bierze.
Rzuć tylko oczy na rozpustne stado
Nieujeżdżonych, dzikich, młodych źrebiąt,
Jak rżą, jak skaczą po łąkach szalone,
Posłuszne tylko krwi gorącej w żyłach;
Lecz niech przypadkiem usłyszą głos trąby,
Lub jakikolwiek dźwięk uszami schwycą,
Ujrzysz, jak całe wstrzymuje się stado,
Z dzikiej źrenicy łagodność wygląda,
Słodkiej muzyki zbudzona potęgą.
Stąd to poeci mówią, że Orfeusz
Ciągnął za sobą lasy, wody, skały,
Bo niema duszy tak wściekłej, tak twardej,
By jej na chwilę nie zmiękczyły pieśni.
Człowiek, co nie ma w swych piersiach muzyki,
Którego rzewne nie wzruszają tony,
Do zdrad, podstępów, grabieży jest skłonny,
Duch jego ciężki jak ciemności nocne,
A myśli jego tak jak Ereb czarne.
Takiemu nigdy nie ufaj. Słuchajmy!

(Porcya i Neryssa pokazują się w odległości).

Porcya.  To światło w mojem goreje przedsieniu.
Uboga lampa jak daleko błyszczy!
Pośród złych ludzi tak czyn dobry świeci.
Neryssa.  Gdy księżyc jaśniał, nie znać było lampy.
Porcya.  Tak większa chwała mniejszą chwałę gasi.
Namiestnik króla, króla blaskiem świeci,
Nim król przybędzie; wtedy jego światłość
Znika jak strugi wędrujące fale
Wśród oceanu. Lecz słuchaj, muzyka!
Neryssa.  To zwykła domu twojego kapela.
Porcya.  Wszystko, jak widzę, względnie tylko dobre.
Muzyka w nocy słodszą mi się zdaje.
Neryssa.  Bo głucha cichość wdzięku jej przyczynia.
Porcya.  Dla obojętnych, roztargnionych uszu,

Wrona tak słodko, jak skowronek śpiewa,
I słowik nawet, gdyby we dnie nucił,
Wśród gęsi gęgu, może od królika
Lepszym nie wydałby się muzykantem.
Rzecz każda, tylko gdy w porę się jawi,
Doskonałości otrzymuje palmę.
Cichość! Jak księżyc śpi z Endymionem,
I nie chce, żeby zbudziła go wrzawa. (Ustaje muzyka).
Lorenco.  Głos to jest Porcyi, albo słuch mnie zwodzi.
Porcya.  Poznał mnie, widzę, jak ślepy kukułkę —
Po szpetnym głosie.
Lorenco.  O, witaj nam, pani!
Porcya.  Za mężów zdrowie błagałyśmy Boga,
Może te modły powrót ich przyspieszą.
Czy już wrócili?
Lorenco.  Nie wrócili jeszcze,
Lecz ich posłaniec przed chwilą oznajmił,
Że są już blizko.
Porcya.  Spiesz się więc, Nerysso,
Nakaż służącym, niech nie robią wzmianki,
Żeśmy na chwilę dom ten opuściły;
A i wam także milczenie zalecam. (Słychać odgłos trąbki).
Lorenco.  To mąż twój, pani. Słyszę jego trąbkę,
O nas się nie bój, nie mrukniemy słowa.
Porcya.  Noc ta się zdaje tylko dniem w chorobie,
Bledszym z cierpienia; dzień tak się wydaje,
Kiedy się słońce utuli za chmury.

(Wchodzą Antonio, Hassanio, Gracy ano i ich Służba).

Bassanio.  Z antypodami dzieńbyśmy nasz mieli,
Gdybyś za słońce wschodzić tylko cheiała.
Porcya.  Niech będę słońcem, lecz tylko dla ciebie:
Żona, co wszystkim zarówno chce świecić,
Nad mężem tylko noc zawiesi czarną.
Lecz niech się wszystko z bożą dzieje wolą!
Witaj, o mężu, witaj w twoim domu!
Bassanio.  Dzięki ci. Witaj mego przyjaciela;
To jest Antonio, drogi mój Antonio,
Któremu tyłem jest obowiązany.

Porcya.  O, bardzo wiele! bo on, jak słyszałam,
Ciężkie za ciebie wziął zobowiązanie.
Antonio.  Już mi za wszystko sowicie zapłacił.
Porcya.  Jak są nam miłe twoje odwiedziny,
Nie czczym wyrazem dowiodę ci, panie,
Dlatego grzecznych oświadczeń ci skąpię.

(Gracyano i Neryssa rozmawiają na stronie).

Gracyano.  Krzywdzisz mnie, świadkiem ten księżyc na niebie,
Sekretarzowi sędzi go oddałem.
Chciałbym w rzezańca zmienić pisarczyka,
Gdy cię ta sprawa tak mocno dotyka.
Porcya.  Jakto? już wojna? co ją zapaliło?
Gracyano.  Złota obrączka, ubogi pierścionek,
Który mi dała, którego dewiza
Niewiększą miała poetyczną wartość
Od nożownika dewizy na trzonku:
„Kochaj mnie szczerze, a nie zgub mnie, proszę.“
Neryssa.  Co o poezyi pleciesz, o wartości?
Czy nie przysiągłeś, kiedy ci go dałam,
Że go nie zdejmiesz z palca aż do śmierci,
Że go po śmierci do grobu zabierzesz?
Jeśli nie dla mnie, to dla przysiąg własnych
Trzeba ci było wiernie go zachować.
Sekretarzowi dał go! ten sekretarz
Nie będzie nigdy włosa miał na brodzie.
Gracyano.  Będzie, byleby wyrósł na mężczyznę.
Neryssa.  To jest, dziewczyna wyrosła na męża.
Gracyano.  Klnę się na duszę, pierścień ten oddałem
Biednemu dziecku, małemu chłopięciu,
Twojego wzrostu, sędzi wyrostkowi;
Nie chciał innego poczestnego przyjąć.
Powiedz, sumiennie mogłżem mu odmówić?
Porcya.  Otwarcie powiem, nie dobrze zrobiłeś,
Żeś dał tak łatwo pierwszy prezent żony,
Rzecz, którąś włożył na palec śród przysiąg,
Wiernością przybił do twojego ciała.
Ja także dałam pierścień kochankowi,
On także przysiągł zachować go wiernie,

I jestem przysiądz gotowa za niego,
Żeby go z palca nie zdjął, nie odstąpił
Za świata skarby. Wierzaj mi, Gracyano,
Dałeś twej żonie słuszny powód żalu.
Ja, na jej miejscu, straciłabym rozum.
Bassanio  (na stronie). Ach, czemuż sobie nie uciąłem ręki,
Abym mógł przysiądz, że ją utraciłem,
Pierścienia broniąc!
Gracyano.  Bassanio dał także
Pierścień sędziemu, który nań zasłużył,
O który prosił; a jego sekretarz,
Co się umęczył, akta redagując,
O mój się uparł; ni jeden ni drugi
Nie chciał innego przyjąć honoraryum.
Porcya.  Jakiż to pierścień dałeś mu, Bassanio?
Nie ten przynajmniej, który ja ci dałam?
Bassanio.  Gdybym chciał kłamstwo do błędu przyrzucić,
Przeczyłbym temu. Lecz widzisz mój palec,
Palec jest nagi, zniknął z niego pierścień.
Porcya.  Jak z twego serca i prawda i wiara.
Niebo mi świadkiem, że do twego łoża
Nie wstąpię, póki nie ujrzę pierścionka.
Bassanio.  Gdybyś wiedziała, komu dałem pierścień,
Gdydyś wiedziała, za kogom dał pierścień,
Gdybyś wiedziała, za co dałem pierścień,
Z jaką niechęcią odstąpiłem pierścień,
Gdy nie chciał przyjąć nic, jak tylko pierścień,
Wiem, żeby zaraz gniewy twe ostygły.
Porcya.  Gdybyś znał cnoty, które miał ten pierścień,
Gdybyś znał wartość tej, co dała pierścień,
Honor co wzywał, byś zachował pierścień,
Nie takbyś łatwo z palca zsunął pierścień;
Bo gdzie jest człowiek tyle bezrozumny,
Aby upornie stał przy swem żądaniu,
Gdybyś był bronił szczerze i gorliwie,
Jak świętej rzeczy, mego podarunku?
Tak jak Neryssa i ja też przysięgam,
Że mój dziś pierścień jakaś ma kobieta.

Bassanio.  Nie, na mój honor, nie, na moją duszę,
Nie, nie kobieta, ale doktor prawa,
Który z pogardą złoto me odrzucił,
O pierścień prosił; odmówiłem naprzód;
Widziałem, z jaką urazą odchodził
Ten, który drogie mego przyjaciela
Ocalił życie. I cóż miałem robić?
Kochana, pierścień musiałem mu posłać,
Zmuszony wstydem i sumienia głosem.
Miałżem oszpecić niewdzięczności plamą
Czysty mój honor? Przebacz mi, o droga!
Ale przysięgam na te jasne gwiazdy,
Że gdybyś była przytomną, ty sama
Zdjęłabyś pierścień i dała go sędzi.
Porcya.  Niechże ten doktor w strony te nie zjeżdża.
Gdy dostał klejnot, którym tak kochała,
Któryś miał chować dla mojej miłości,
I ja też będę równie szczodrobliwą,
Dla niego będzie wszystko co jest moje,
Nawet me ciało i mężowskie łoże.
Poznać go, wierzaj, nie trudno mi będzie.
Strzeż mnie jak Argus, nie opuszczaj domu,
Bo ile razy zostawisz mnie samą,
Przysięgam na mój honor dotąd czysty,
Że bez doktora spać się nie położę.
Neryssa.  I ja nie myślę spać bez sekretarza.
Wiesz co cię czeka, jeśli się oddalisz.
Gracyano.  Niechże sekretarz nie wpadnie mi w ręce:
Jeśli go złapię, pióro mu ukręcę.
Antonio.  Ja nieszczęśliwą sporów tych przyczyną.
Porcya.  Pomimo tego, witam cię z radością.
Bassanio.  Daruj mi, Porcyo, błąd ten przymuszony,
A w przytomności tych wszystkich przyjaciół
Przysięgam, droga, na jasne twe oczy,
W których się widzę —
Porcya.  Słyszycie, co mówi?
We dwu mych oczach podwójnie się widzi,
Raz w każdem oku; mam wierzyć przysiędze,

Którą wykonał na swe dwie postacie!
Bassanio.  Błąd mi ten przebacz! Przysięgam na duszę,
Że ci raz drugi nie złamię przysięgi.
Antonio.  Dla jego szczęścia życie naraziłem,
A od mąk strasznych ten mnie uratował,
Który dziś pierścień Bassania posiada.
Teraz powtórnie głową moją ręczę,
Że mąż twój więcej nie złamie ci wiary.
Porcya.  Bądź mu rękojmią; daj mu ten pierścionek,
I zaleć, żeby lepiej go pilnował.
Antonio.  Weź i przysięgnij zachować go wiernie.
Bassanio.  Ach! to pierścionek, który sędzi dałem!
Porcya.  Mnie go dał sędzia. Daruj mi, Bassanio,
Lecz doktor ze mną spał za ten pierścionek.
Neryssa.  Przebacz mi także, dobry mój Gracyano,
Lecz ów wyrostek, sekretarz doktora,
Za ten pierścionek noc przepędził ze mną.
Gracyano.  To coś wygląda, jakby szarwark w lecie,
Gdy dobrą drogę lud naprawiać spieszy.
Mamyż mieć rogi, nim na nie zasłużym?
Porcya.  Mów trochę skromniej. Sprawa ta was dziwi;
Oto list, który rzecz wyjaśni całą;
Jest to list z Padwy, pisze go Bellaryo.
Tam wyczytacie, że Porcya doktorem,
Neryssa była jego sekretarzem.
Że wkrótce po was dom ten opuściłam,
Wróciłam tylko na chwilę przed wami,
To wam potwierdzi Lorenca zeznanie.
Raz jeszcze witaj, Antonio! Dla ciebie
Mam stokroć lepsze nowiny w zapasie,
Niż się spodziewasz; list ten otwórz tylko,
A w nim wyczytasz, że trzy twe okręty
Wbiegły do portu z bogatym ładunkiem.
Jakim przypadkiem list ten wpadł mi w ręce,
Nie pytaj teraz.
Antonio.  Z dziwu oniemiałem.
Bassanio.  Byłaś doktorem, a jam cię nie poznał!
Gracyano.  Tenli sekretarz rogi mi przyprawi?

Neryssa.  On sam, a wtedy dotrzyma ci słowa,
Kiedy na męża wyrośnie.
Bassanio.  Doktorze,
Będziesz mi słodkim nocy towarzyszem,
A gdy odjadę, spijże z moją żoną.
Antonio.  Dałaś mi życie, i z czego żyć dajesz,
Bo tu niemylne wyczytuję wieści,
Że me okręty wróciły szczęśliwie.
Porcya.  Słuchaj, Lorenco, młody mój sekretarz
Ma i dla ciebie dobre wiadomości.
Neryssa.  Za które żadnych kosztów nie wymaga.
Masz akt zapisu, którym żyd bogaty
Wszystkie wam skarby leguje po śmierci.
Lorenco.  O piękne panie, wy spuszczacie mannę
Na pustą drogę zgłodniałego ludu.
Porcya.  Już świta prawie; widać z waszych oczu,
Że wszystko jeszcze nie dosyć wam jasne;
Idźmy do domu; tam z nas wywód słowny
Możecie ciągnąć i wszystko wyświecić.
Gracyano.  Niech i tak będzie. Pierwszy wywód słowny,
Który z mej pięknej wyciągam Neryssy
Jest, czy chce czekać przyszłego wieczora,
Czy też spać woli, choć już świtu pora;
A gdy dzień przyjdzie, nocy będę wzywać,
Bym z sekretarzem akta mógł spisywać;
Odtąd zaś, póki stanie mi istnienia,
Jak własnych źrenic będę strzegł pierścienia.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.