Księga Monelli/II/Wierna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Marcel Schwob
Tytuł Księga Monelli
Wydawca Księgarnia Polska B. Połoniecki
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Bronisława Ostrowska
Tytuł orygin. Le Livre de Monelle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WIERNA.

Kochanek Jeanie został marynarzem i ona była sama, zupełnie sama. Napisała list, zapieczętowała małym palcem i rzuciła go w rzekę, między długie, czerwone porosty. Tak dostanie się aż do Oceanu. Jeanie nie umiała pisać naprawdę; ale kochanek powinien był zrozumieć, bo to był list miłości. Czekała długo odpowiedzi z morza, ale odpowiedź nie przyszła. Nie było bowiem rzeki, któraby płynęła od niego do Jeanie.
Aż wreszcie Jeanie poszła szukać kochanka. Przyglądała się kwiatom wodnym i ich schylonym łodygom. A wszystkie kwiaty skłaniały się ku niemu. Idąc mówiła: Na wielkim morzu jest okręt, w okręcie izba, w izbie klatka, w klatce ptak, w ptaku serce, w sercu list, a w liście krótkie słowa trzy: »kocham cię Jeanie!« — kocham cię Jeanie jest w liście, list jest w sercu, serce w ptaku, ptak jest w klatce, klatka w izbie, izba na okręcie, a okręt daleko, daleko na wielkiem morzu«.
A że Jeanie nie bała się ludzi, przeto zapyleni młynarze widząc ją cichą i prostą ze złotym pierścionkiem na palcu, udzielali jej chleba i noclegu wśród worów mąki w białym pocałunku!
Tak przeszła kraj dzikich skał, nizkich lasów i łąk płaskich u brzegów rzek pod miastami. Wielu z tych, co gościli Jeanie, całowali ją, ale ona nie oddawała nigdy pocałunków, bo pocałunki niewiernej kochanki znaczą się na jej licach śladami krwi.
Przybyła wreszcie do miasta nad morzem, gdzie siadał na okręt jej kochanek. W przystani szukała napróżno nazwy jego okrętu, bo okręt był posłany daleko, aż na morze Ameryki, myślała Jeanie.
Ciemne, kręte uliczki z wysokości miasta schodziły ku wybrzeżom. Niektóre były brukowane ze strumieniem pośrodku; inne stanowiły wąskie schody ze starych kamiennych płyt.
Jeanie spostrzegła domy malowane żółto i niebiesko z głowami murzynek i malowanem ptactwem o czerwonych dzióbach. Wieczorem kołysały się przed drzwiami wielkie latarnie. Wchodzili tam ludzie, którzy się wydawali pijani.
Jeanie myślała, że to gospody marynarzy powracających z kraju kobiet czarnych i tęczowych ptaków. Zapragnęła więc czekać swego kochanka w gospodzie takiej, co może miała woń dalekiego Oceanu.
Podniósłszy głowę, ujrzała białe twarze kobiet, opartych o framugi okien, widocznie dla ochłody. Pchnąwszy podwójne drzwi, znalazła się w kwadratowej salce, pośród pół nagich kobiet, różowo ubranych. W głębi, w dusznym cieniu papuga leniwie łypała powiekami. W trzech dużych szklankach na stole pozostało jeszcze trochę piany.
Otoczyły ją ze śmiechem cztery kobiety, w głębi zaś spostrzegła ciemno ubraną panią, szyjącą w małej alkowie.
— Ona ze wsi, rzuciła jedna z kobiet.
— Cicho, rzekła druga, »nie trzeba nic mówić«.
I wszystkie razem wołały:
— Chcesz pić kochanie?
Jeanie dała się całować wypiła z jednej z zostawionych szklanek. Gruba kobieta zobaczyła pierścionek.
— Wy gadacie, a to mężatka.
Wszystkie razem podjęły:
— Mężatka-ś kochanie?
Jeanie zarumieniła się bo nie wiedziała dobrze czy istotnie była mężatką i jak należało odpowiedzieć.
— Ja je znam te mężatki, odezwała się jedna z kobiet.
»Ja też, jak byłam mała, siedmiolatka, nie nosiłam spódnicy. Poszłam goła budować kościół w lesie — a wszystkie ptaki pomagały mi w robocie. Jastrząb wyrywał kamienie, gołąb grubym dzióbem wygładzał a gil grał na organach. To był mój kościół ślubny i moja msza.«
— Ale ta mała ma obrączkę, czy nie? spytała gruba kobieta.
A wszystkie razem krzyknęły:
— Obrączkę? naprawdę?
Wtedy całowały Jeanie jedna po drugiej, pieściły, dały jej pić, aż pobudziły do śmiechu panią szyjącą w alkowie.
Tymczasem przed drzwiami grały skrzypce i Jeanie zasnęła. Dwie kobiety cicho zaniosły ją, przez małe schodki, na łóżko w pokoiku.
Potem rzekły wszystkie razem.
— Trzeba jej coś dać — ale co?
Papuga obudzona zaskrzeczała.
— Ja wam powiem, tłómaczyła gruba.
I mówiła długo pocichu. Jedna z kobiet otarła oczy.
To prawda, rzekła, tegośmy nie miały. To nam przyniesie szczęście.
— Nie? jedna na nas cztery? pytała druga.
— Zapytamy się Pani czy pozwoli, zakończyła gruba.
Nazajutrz kiedy Jeanie odeszła, miała na każdym palcu lewej ręki pierścionek ślubny. Kochanek jej był bardzo daleko; ale zastuka w jego serce, by powrócił do niej, swymi pięcioma pierścionkami ze złota.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Marcel Schwob i tłumacza: Bronisława Ostrowska.