Książka (Kramsztyk)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Kramsztyk
Tytuł Książka
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Książka.
N

Nie pierwsza to zapewne książka, która do rąk waszych się dostaje. Poznaliście już, że książka jest dobrą naszą przyjaciółką; opowiada nam ciekawe powiastki, zachwyca nas ładnemi wierszami, uczy wielu zajmujących i pożytecznych rzeczy.

Gdy nas zabawki i rozrywki znużą, książka nas ożywi; gdy zmartwienie łzy nam do oczu ciśnie, ona nas pocieszy. Jest to wierna towarzyszka, która nas nigdy nie opuszcza, nigdy się z nami nie pogniewa.
Wielkie to szczęście, kto ma rodziców, którzy go czytać nauczyli, którzy go w książki zaopatrują.
Jesteście już w wieku, że nad wszystkie zabawki, które otrzymujecie, przekładacie książkę.
O książce tedy opowiedzieć wam tu zamierzam: Jak się książka robi, ilu to ludzi nad nią pracuje: zanim się na stoliku waszym znajdzie.
Książkę pisze najpierw autor, wiecie już dobrze; tę książkę, którą teraz przed sobą macie, pisało autorów wielu. Pisali ją, by wasz rozum rozwinąć, by waszę wiedzę zbogacić, by wasze serce uszlachetnić; byście poznali dobrze ten język, którym do was przemawiają.
To, co napisali, odesłali redaktorom, redaktorzy zebrali to wszystko i ułożyli. Był już gotowy rękopism, ale to nie była jeszcze książka; mógłby ją otrzymywać każdy czytelnik z kolei tylko, jeden po drugim, a gdyby ją każdy posiadał u siebie choćby nie dłużej nad miesiąc, to przez rok cały ledwie dwunastu mogłoby ją przeczytać.
Zapewne, możnaby było pierwotny rękopism przepisać, mielibyśmy wtedy do rozporządzenia nie jeden egzemplarz książki, ale dziesięć albo dwadzieścia, choćbyśmy jednak mieli ich sto, albo i więcej, to i tak byłoby ich jeszcze niewiele; bo jeżeli książka jest dobra, zajmująca, użyteczna, toby ją pragnęło przeczytać osób tysiąc, albo i dziesięć tysięcy. A przytem nie wszyscy umieją pisać ładnie, pismo jest często niewyraźne, przeczytać je trudno.
Zapewne, moglibyśmy wybierać tylko egzemplarze ładnie przepisane; ale czy każdy mógłby tak pisaną książkę posiadać? Chcąc pięknie jedną kartkę napisać, wiecie, jak to długo trzeba nad nią przysiedzieć; pomyślcie tylko, ileby to czasu trzeba łożyć na przepisanie całej książki, jakby się nad tem trzeba było napracować. Gdybyśmy ją kupić chcieli, musielibyśmy za nią dużo zapłacić, bo przecież pracę każdego człowieka trzeba należycie wynagrodzić. Książka, która kosztuje kilka złotych, kosztowałaby ich kilkaset lub kilka tysięcy.
Nie każdy ojciec mógłby tak drogo za nią zapłacić, niewiele tylko dzieci mogłoby ją przeczytać.
A przed laty tak było, rzadko kto posiadał książki, niewielu było nawet takich, co czytać umieli. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy pragnęli temu zaradzić i myśleli nadtem, jakimby sposobem zastąpić przepisywanie, — i po wielu trudach wynaleźli nakoniec druk. Ludzie ci są prawdziwymi dobroczyńcami naszymi i winniśmy im wdzięczność, jak wszystkim, którzy pracują dla dobra innych.
Redaktorowie więc naszej książki zanieśli rękopism do drukarni i z właścicielem jej ułożyli się najpierw, na jakim papierze ma ona być wydrukowaną; oglądali różne gatunki i wybrali taki, który uznali za najstosowniejszy, któryby był dosyć biały, dosyć gruby, dosyć wytrzymały, a któryby zarazem nie był zbyt drogi, bo wtedy i książka musiałaby być drogą.
Zobaczmy więc najpierw, jak to się papier wyrabia.
Powiedzieć wszakże jeszcze należy, że niezawsze sam autor albo redaktor zajmuje się papierem i drukiem. Nie zawsze bowiem ma na to dosyć czasu, bo ma inne zajęcia; nie posiada też może potrzebnego kapitału czyli pieniędzy, boć przecie pojmujecie to, że za papier i druk zapłacić należy. W takim razie przygotowany rękopism sprzedaje księgarzowi, to znaczy otrzymuje od niego wynagrodzenie za swą pracę, a księgarz sam zajmuje się już wydrukowaniem książki, jej wydaniem, — mówimy wtedy, że jest wydawcą książki.
Dawno już, bardzo dawno nauczyli się ludzie pisać, pragnęli bowiem potomkom swoim pozostawić pamięć o sobie, o swych czynach i pracach. Używali do tego różnych znaków, różnych sposobów, aż po wielu, wielu wiekach, po wielu pracach i mozołach, obmyślili abecadło, to jest litery albo, innem słowem, znaki, wyrażające głoski czyli dźwięki, z których się mowa nasza składa. Za pomocą więc tych znaków możemy myśli swe wypowiadać, równie dobrze, jak głosem naszym.
Posiadali już tedy owe znaki, owe głoski pisane, ale papieru jeszcze nie mieli.
Pisali a raczej ryli na skałach, głazach, kamieniach, a potem na taflach metalowych i drewnianych. Na starych, odwiecznych zwaliskach dawnych grodów pozostały dotąd napisy, świadczące, że mieszkańcy ich na murach opisywali ważniejsze zdarzenia, które za ich życia zaszły. Cegły wypalają się z gliny, która w ogniu twardnieje, — a na glinie pisać można łatwo pręcikiem — używano tedy i tego sposobu; pisano na tabliczkach glinianych, które następnie wypalano i cegiełki te starannie przechowywano. Niedawno nawet znaleziono prawdziwą taką bibliotekę ceglaną, pisaną w języku asyryjskim przed kilku tysiącami lat, a która się dotąd przechowała pod gruzami stolicy; uczeni zdołali odcyfrować te nieznane głoski, to jest odgadli ich znaczenie, z tych starych cegiełek odczytują nam dzieje dawnych ludów, o których dotąd wiedziano bardzo mało, albo nic zgoła. Pismo bowiem wiąże czasy nowe z dawnemi, łączy nowe pokolenia ludzkie z ich pradziadami.
W ciągu czasów zresztą do pisania używano materyałów bardzo różnych, pisano rylcem żelaznym na ołowiu, albo pręcikiem drewnianym na tafelkach, powleczonych woskiem. Takie tafelki woskowe służyły rzymianom tak, jak nasze notatniki; gdy napis już nie był potrzebny, można było wosk łatwo wygładzić i znowu na nim pisać.
Poznano też już bardzo dawno, że dobrze można pisać na korze niektórych drzew, a raczej nie na korze, ale na łyku. Łyko jest to wewnętrzna warstwa czyli wewnętrzna część kory, przylegająca tuż do drewna, którą łatwo odrywać można; łyko to często jest tak wytrzymałe, że nie łatwo daje się rozedrzeć, po wysuszeniu tedy można było na niem łatwo pisać.
Łyko po grecku nazywało się biblos, po łacinie liber, dla tego te wyrazy u greków i rzymian zaczęły oznaczać książki, stąd, jak widzicie, poszła i nazwa biblii.
W Indyach znów zaczęto pisać na liściach, a mianowicie na liściach niektórych palm. Liście tych drzew są wielkie, okazałe, tęgie, jakby skórzaste, zgoła niepodobne do skromnych i wiotkich liści naszych drzew, — a po wysuszeniu stanowią błony, na których pisać można rylcem; głoski wyrznięte czernieją i stają się czytelne. Takiego papieru palmowego dotąd jeszcze używa się niekiedy w Indyach.
Wszystkie te materyały jednak nie przypominają jeszcze naszego papieru, ale egipcyanie już przed kilku tysiącami lat umieli wyrabiać materyał, który zasługuje na nazwę papieru.
Nad Nilem, w Egipcie, rośnie trzcina, dochodząca kilku łokci wysokości, o łodydze trójgraniastej, uwieńczonej u góry obszerną wiechą; należy ona do roślin ciborowatych, które są podobne bardzo do traw.
Z tej to właśnie rośliny wyrabiano ów papier, o którym teraz mówimy, a nawet i od niej poszła nazwa papieru, miała ona bowiem nazwę papyrus. Jakim sposobem papier z niej wyrabiano, nie wiemy dobrze; wycinano z łodygi paski podłużne i układano je obok siebie, następnie pokrywano innemi paskami, które się z tamtemi krzyżowały; to wszystko skrapiano potem wodą, w której była rozpuszczona guma; takim sposobem paski się spajały, poczem poddawano je silnemu ściskaniu i nakoniec wygładzano kością słoniową. Do naszych czasów doszło dużo takich papyrusów. Już z tego widzimy, że materyał ten jest wytrzymały, ale zbyt szorstki, chropawy, podobny do płótna, i pisać na nim zwyczajnem piórem zapewne nie łatwo było. Barwę miał szarawą. Że jednak nie było papieru lepszego, ceniono go wysoko przez czas bardzo długi, lubo obok niego słynął inny jeszcze materyał.
Ten inny do pisania materyał stanowiły skóry zwierzęce. Kiedy to na skórach takich zaczęto pisać, nie wiemy, wiemy tylko, że było to bardzo już dawno; wyrób ich udoskonalono w mieście Pergamie, które istniało przed dwoma tysiącami lat w Azyi Mniejszej i gdzie przebywało wielu uczonych. Od nazwy tego miasta, skóry do pisania przyrządzone nazwano pergaminem. Niedawno jeszcze pergamin, więcej był używany, pisano na nim dokumenty, którym chciano zapewnić długą trwałość; odkąd wyrób papieru udoskonalono, pergamin używa się dosyć rzadko, mogliście go jednak łatwo widzieć, wiecie więc, że nie jest on bardzo podobny do zwykłej skóry garbowanej.
Pergamin nazywamy zwykle skórą oślą, jakkolwiek z tej skóry wyrabia się on bardzo rzadko, a zwykle ze skór baranich. Skóry te oczyszczają się różnemi sposobami, wygładzają, a potem nacierają kredą i pumeksem (jest to kamyk dziurkowaty, używany do polerowania). W większych bibliotekach znajduje się dużo dzieł dawnych, na pergaminie pisanych. Był to jednak materyał tak drogi, że nieraz zeskrobywano na nim dawne pisma, aby go użyć na nowo, — a często te nowe dzieła były daleko mniejszej wartości, aniżeli dawne; postępowanie takie przynosiło prawdziwą stratę dla nauki.
Znacie chińczyków; śmiejecie się może z nich nieraz, dla tego, że ubierają się inaczej niż my i inaczej trochę wyglądają. A jednak chińczycy dawno już zajmowali się naukami i im to zawdzięczamy wynalazek prawdziwego papieru, — oni to zaczęli wyrabiać papier z bawełny. Może się wam dziwnym wydawać papier z bawełny, — a przecież nie dziwiliście się, gdym wam mówił o papierze z papyrusa; wszakże bawełna także z roślin pochodzi, są to również włókna roślinne, można je więc na papier przerobić, lubo w odmienny, nie w tak prosty sposób, jak włókna papyrusu. Wyrób papieru z bawełny przeszedł z Chin do sąsiedniej Bucharyi, tam poznali go arabowie, a za ich pośrednictwem fabrykacya ta dostała się do Europy tysiąc może lat temu.
Papier bawełniany długo był używany, ale następnie poznano, że i włókna z innych roślin pochodzące mogą równie dobrze, a nawet lepiej na papier się nadawać, zaczęto tedy wyrabiać go z lnu, i miejsce papieru bawełnianego zajął lniany. Len znacie zapewne i wiecie, że z lnu, to jest jego włókienek wyrabia się płótno, czyby więc zamiast świeżych, całych wókienek lnu nie można było używać starego płótna? Owszem tak będzie lepiej nawet, bo włókna roślinne używane na papier winny być rozdrobnione, pokruszone, zmielone; a właśnie w zużytem płótnie, w szmatach, posiadają one już pewną kruchość.
A więc najlepiej wyrabiać papier ze szmat, z gałganów, które dawniej nie miały już wartości. Widzicie więc, jakto umiemy korzystać obecnie z rzeczy, które dawniej wyrzucano, jako zupełnie nieużyteczne; dziś wszelkie szmaty zbierają się starannie, skupują i zwożą do papierni.
Szmaty, skoro się dostały do papieru, przechodzą przez wiele rąk, zanim zamienią się w papier. Przedewszystkiem trzeba je rozgatunkować, rozsortować, to jest zebrać je według materyału, z którego pochodzą, czy mianowicie są lniane, konopne, czy też bawełniane; a im więcej są zużyte, tem łatwiej otrzymać z nich można piękny i delikatny papier. Skoro już szmaty starannie wybrano, rozdzielono i usunięto z nich szwy, nici kręcone, węzły, kraje się je na drobne części. Dawniej używano do tego noży, obecnie odbywa się to prędzej za pomocą maszyn.
Łatwo też domyśleć się można, że szmaty wymagają starannego oczyszczenia; oswobadzają się więc po rozdrobnieniu najpierw od pyłu, a potem piorą się w wodzie; środki te nie wystarczają, gdy szmaty są zbyt zanieczyszczone, trzeba je wtedy gotować w wodzie, z dodatkiem sody i wapna. Soda i wapno działają tu jak mydło, bo i mydło właśnie zawiera sodę, albo podobne substancye.
Robota jedna następuje po drugiej: teraz idzie o to, aby włókna silnie rozdrobić, rozkruszyć na maleńkie cząstki. Rozkruszyć można włókna przez tłuczenie silnemi młotami czyli stępami; dawniej używano rzeczywiście tego sposobu, ale kruszenie odbywało się powoli; obecnie więc włókna rozrywają się nożami. Noże te osadzone są w stosownem korycie, przez które przepuszcza się szmaty pomieszane z wodą, koryta zaś takie nazywają się holendrami, dla tego, że zaczęto ich najpierw używać w Holandyi.
Po przejściu przez holender, szmaty są już bardzo rozdrobnione; można je wtedy wybielić, poczem przechodzą przez inny holender, mający większą jeszcze liczbę noży. Tam dzielą się tak na miałkie cząstki, że pomięszane z wodą stanowią już masę papierową — trzeba ją tylko suszyć, aby mieć papier. Osuszyć ją zaś można dwoma sposobami: ręcznym i maszynowym.
Przy fabrykacyi ręcznej, czerpie się tę miazgę w płaskie sita druciane; woda przecieka przez otwory, a na sicie pozostaje masa papierowa, tej samej co sito grubości. Masa ta przekłada się następnie na przygotowane podkładki z pilśni, a raczej z tkanki wełnianej i zakrywa podobną warstwą pilśniową, na którą przybywa dalszy arkusz masy papierowej. W ten sposób powstają wysokie stosy, które naciskają się prasą; następnie arkusze wyjmują się z pomiędzy pilśni, rozwieszają na sznurach dla wysuszenia, i papier już gotów.
Dla sposobu, na którym polega jego fabrykacya, nazywa się czerpanym, bo czerpano go przecież sitami z kadzi. Do pisania wszakże jest on jeszcze nieprzydatny, jest bowiem bibulasty, a atrament po nim się rozlewa; papier pisarski musi być jeszcze klejonym, to jest zanurza się w mięszaninę kleju z ałunem, wyciska i znowu suszy. Staje się on przez to twardszym.
Przy fabrykacyi maszynowej wszystkie te roboty, któreśmy opisali wyżej — czerpanie, klejenie, suszenie — wykonywa maszyna. Opisywać jej tu nie możemy, jest bowiem bardzo złożona, zawiła. Zresztą, aby działanie maszyny dobrze zrozumieć, trzeba być obeznanym z mechaniką i fizyką, to jest z naukami, których się dopiero za lat kilka uczyć będziecie: tak samo, nie mogłem opowiedzieć dokładnie, jak to się papier bieli, farbuje, klei, — bo dla zrozumienia tych rzeczy, trzeba znać inną znów naukę, która się nazywa chemią. O maszynie tedy do wyrobu papieru to tylko wam powiedzieć mogę, że jest to zbiór różnych przyrządów tak umiejętnie ze sobą złączonych i poruszających się, że gdy z jednej strony przelewa się do maszyny miazga papierowa, z drugiej wychodzi ciągły nieprzerwany pas gotowego zupełnie papieru, który się nawija na wał, tworząc grube zwoje i dla tego nazywa się papierem bez końca. W razie potrzeby przecina się go na arkusze, co zresztą i sama maszyna wykonywać może.
Znacie różne gatunki papieru, biały i kolorowy, cienki i gruby, welinowy i zwyczajny, bibułę angielską i zwyczajną. Różnice te otrzymują się przez pewne zmiany w różnych szczegółach fabrykacyi, ale o tem wszystkiem mówić wam tu nie będę, bo i trwałoby to zbyt długo, i, jak widzieliście wyżej, nie moglibyście nawet wszystkiego zrozumieć. Na jednę tylko okoliczność uwagę waszą zwrócić jeszcze muszę. Oto papieru teraz zużywa się tak wiele, że szmat nie starczy na potrzebę wszystkich papierni. Fabrykanci przeto starają się o zastąpienie ich różnemi innemi materyałami. Domyślacie się, gdzie materyałów tych szukać; idzie tu przecież głównie o włókna roślinne. Wyrabia się więc papier z drzewa i ze słomy, — są to jednak gatunki podrzędne. Niektóre wszakże rośliny okazały się dosyć przydatne na papier, a przed kilku laty zaczęto go nawet otrzymywać z mchu.
Pamiętacie, że chińczycy pierwsi wyrabiać zaczęli prawdziwy papier, a i teraz jeszcze papiery ich pod niektóremi względami przewyższają gatunki papieru wyrabianego w Europie. Chińczykom dorównywają pod tym względem sąsiedzi ich, japończycy. Zdziwicie się, gdy wam powiem, że papieru używają oni nie tylko do pisania, ale wyrabiają z niego najrozmaitsze przedmioty, służące do różnych użytków. Ot naprzykład chustki do nosa mają z papieru, mają nawet filiżanki papierowe, z których pić można gorącą herbatę. Tak wytrzymałym jest ich papier. I u nas zresztą można widzieć kołnierzyki i mankiety papierowe, a w Ameryce zaczęto wyrabiać z papieru koła do wozów, drzwi, a nawet całe domy. Tak to, dzięki nauce i pracy, człowiek wiotkie szmaty umie przetwarzać w materyał jaknajmocniejszy, najwytrzymalszy! W młodym już wieku nauczcie się cenić wartość pracy i korzyść nauki.
Skończyliśmy więc z papierem — jest on już w drukarni — przejdźmy tam i przyjrzyjmy się dalszym robotom około książki.


∗             ∗

Drukarz, zanim do druku przystąpi, musi posiadać papier. Tak samo druk mógł powstać dopiero wtedy, gdy już umiano wyrabiać dobry i tani papier. Podobnie też, jak papier, tak i druk nie odrazu wynaleziono, chociaż wszelkie ulepszenia szły tu prędzej jedne za drugiemi, tak, że druk doskonalił się szybko i bezustannie.
W książce, którą macie przed sobą, jest kilka rysunków, wiecie, że nazywają się one drzeworytami. Od takich to drzeworytów druk się rozpoczął.
Co to jest drzeworyt, to pokazuje się już z samej jego nazwy. Obrazek rysuje się na drzewie, potem wyrzyna się go tak, ze występuje wypukło; wtedy deseczkę tak przygotowaną naciera się czarną farbą i naciska na papier. Rozumie się, że papieru dotknąć wtedy mogą tylko miejsca wypukłe, rysunki więc odbijają się na papierze pięknie i wyraźnie. Obrazki takie ukazały się po raz pierwszy lat temu niespełna pięćset. Łatwo też domyśli się każdy, że nie były to drzeworyty tak piękne, jak dzisiejsze, które ozdabiają nasze książki i pisma ilustrowane, bo i drzeworytnictwo, jak każdy inny wynalazek, zwolna tylko rozwijało się i doskonaliło. Z początku odbijano tym sposobem tylko obrazki świętych oraz karty do grania. Pod obrazkami trzeba było umieszczać podpisy; zamiast więc podpisywać każdy obrazek oddzielnie, zaczęto wyrzynać napisy wraz z obrazkami na deseczkach.
W owym czasie ludzie więcej niż dawniej zaczęli dbać o naukę, coraz więcej powstawało szkół, rodzice pragnęli, by dzieci ich umiały czytać. Ale wiecie już, jak to trudno było o książkę przepisaną; z nauki korzystać więc mogli tylko ludzie bardzo zamożni.
Zrozumiano wtedy, że w takiż sam sposób, jak odbijano obrazki z podpisami, można było odbijać samo pismo bez obrazków; zaczęto więc wyrzynać całe stronice pisma na drzewie i tym sposobem powstały niewielkie książki szkolne, a książkę taką można już było kupić daleko taniej, aniżeli przepisaną. Widocznie jednak dzieci w owych czasach, tak samo jak dziś zawzięcie niszczyły swoje książki, bo takich książeczek, które odbijano z deseczek drewnianych, bardzo niewiele przechowało się do naszych czasów. Odbijanie oczywiście szło daleko prędzej niż przepisywanie, ale cała robota była jeszcze bardzo żmudną i mozolną, bo trzeba było przygotować tyle tablic rzniętych, ile książka zawierała stronic. A pamiętać trzeba, że gdy deseczkę tak kładziemy na papier dla odbijania, to jej brzeg lewy przychodzi na prawy brzeg papieru, trzeba więc było na tablicach przygotowywać pismo odwrócone, zatem idące od ręki prawej ku lewej: każda więc litera musiała być odwróconą, a to utrudniało pisanie i wyrzynanie liter.
Czyżby więc tej długiej roboty nie można było ułatwić, przyśpieszyć?
Napiszmy na papierze wyraz młody, następnie rozetnijmy go na oddzielne głoski, a będziemy z nich mogli złożyć inny wyraz — mydło. Gdyby więc ową deseczkę drewnianą, po odbiciu wyrzniętego na niej pisma, pocięto na oddzielne głoski, moglibyśmy z nich złożyć inne wyrazy i znów do odbijania używać. Albo lepiej jeszcze. Pocóż wyrzynać pismo na deseczce, można odrazu powycinać obfity zapas głosek, potem ułożyć z nich potrzebne wyrazy, razem związać, złączyć, a po odbiciu znów rozdzielić i użyć następnie do odbijania innej książki.
Otóż ten właśnie pomysł, ten sposób odbijania książek za pomocą liter ruchomych stanowi wynalazek druku. Pomysł wyborny, nieprawdaż? To prawda, powiecie może, ale to pomysł tak prosty, że każdemu mógłby się on łatwo nasunąć.
Tak się nam tylko wydaje; każda rzecz jest prosta, gdy ją już znamy, ale wynaleść, odkryć coś nowego, to sprawa niełatwa. Nad najdrobniejszym wynalazkiem długo trzeba myśleć, pracować; czytajcie życiorysy znakomitych wynalazców, a poznacie, ile każdy z nich przenieść musiał trudów, ile przeszkód pokonać. Nie każdy może być wynalazcą, ale wynalazcy dają nam przykład wytrwałości. Kto lubi, aby mu wszystko łatwo przychodziło, kto się zniechęca przy nauce, gdy czego odrazu nie zrozumie, ten nie jest wytrwałym i ten zapewne niewiele się nauczy, nie osiągnie nigdy tego, czego pragnie, i zamiarów swoich nie dopnie.
Ale wracamy do wynalazku druku.
Otóż, pomysł użycia liter ruchomych zawdzięczamy, jak to już może wiecie, Gutenbergowi z Moguncyi, lat temu przeszło czterysta. Nie dosyć jednak wpaść na pomysł choćby najlepszy, trzeba go jeszcze wykonać; Gutenberga nie dlatego nazywamy wynalazcą, że powziął pomysł wyrzynania oddzielnych liter, bo byli ludzie, którzy dawniej tęż samę myśl mieli; ale dlatego, że naprawdę zaczął on tym sposobem książki drukować, — a choć napotykał mnóstwo przeszkód, nie zraził się niemi, znalazł towarzyszów, którzy mu dopomogli, i przy wytrwałości dopiął swego celu.
Z początku używał on liter wyrzynanych na drzewie, ale poznał wkrótce, że taka droga jest niedosyć pośpieszna i zbyt kosztowna. W jednym np. wyrazie Warszawa powtarza się a trzy razy, dla tego jednego wyrazu więc trzeba ją trzy razy oddzielnie wyrznąć na drzewie; a ileż razy taż sama litera powtarza się w całej książce, a choćby na jednym arkuszu? Ileby to trzeba było czasu, aby w taki sposób wyrobić potrzebną ilość wszystkich liter.
Ale Gutenberg i jego towarzysze doskonale sobie poradzili. Zamiast wyrzynać każdą literę z drzewa, zaczęli wyrabiać foremki, i za pomocą tych foremek odlewać litery: — mając raz przygotowaną foremkę na głoskę a, można za pomocą niej otrzymać tysiące liter metalowych. Musimy to nieco bliżej objaśnić. Wiecie, że gdy ogrzewamy stearynę lub wosk, gdy je trzymamy w łyżce żelaznej nad płomieniem świecy lub spirytusu, to się topią, stają się płynne, ciekłe, jak woda. Gdy znów stopione te ciała ostygną, oziębią się, to krzepną, znów zamieniają się na bryły stałe. Jeżeli więc na monetę lub na jakikolwiek medal nalejemy szybko stopionej stearyny, to po skrzepnięciu na stearynie znajdziemy doskonały odcisk czyli raczej odlew monety, z tą tylko różnicą, że rysunki i napisy, które na monecie występowały wypukło, na stearynie będą odwrócone, t. j. będą szły od ręki prawej ku lewej.
Zapewne, ani ze stearyny, ani z wosku nie można wyrabiać liter do druku, bo byłyby zbyt miękie, nie możnaby ich do papieru przyciskać dla odbicia. Trzeba używać materyałów twardszych, — metali. Znacie różne metale: żelazo, miedź, złoto, srebro, ołów, cynę, — i wiecie może, że jedne topią się trudniej, inne łatwiej; a już najłatwiej ołów i cyna, — można je stopić w łyżce żelaznej nad płomieniem świecy lub spirytusu. Gdy więc stopiony metal wlejemy do stosownej foremki, otrzymamy literę metalową. Takie litery metalowe, używane do druku, nazywają się czcionkami i wyrabiają się w następujący sposób.
Najpierw na stali, która jest bardzo twardem żelazem, wyrzyna się literę podobnie jak na każdej pieczęci t. j. odwróconą, jednak nie wklęsłą, ale wypukłą. Stempel taki nazywa się patrycą, a gdy nim mocno uderzymy w tafelkę miedzianą, to na niej odbija się taż sama głoska, ale już nieodwrócona i wklęsła; tafelka taka nazywa się matrycą. Matryca umieszcza się na dnie rurki, — i oto mamy foremkę, w której można już odlewać czcionki; foremki te są tak urządzone, że dają się otwierać czyli rozkładać na dwie połowy, a to w tym celu, aby gotową czcionkę łatwo można było wydobyć.
Ołów, jak już wiemy, topi się bardzo łatwo, i można z niego odlewać czcionki, ale jest on bardzo mięki tak, że łatwo go rysować nawet paznogciem; dlatego też na czcionki nie używa się ołowiu czystego, ale dodaje się do niego pewną ilość innego metalu, który się nazywa antymonem; mieszanina taka, albo raczej stop czyli aliaż ołowiu i antymonu, jest daleko twardsza od ołowiu czystego, a więc na czcionki bardziej przydatna.
Zakład czyli fabryka, w którym się czcionki wyrabiają, nazywa się gisernią albo lejnią, a maszynki do odlewania są tak ulepszone, że każda w ciągu dnia jednego może dostarczyć dziesięć albo i dwadzieścia tysięcy gotowych czcionek.
Z giserni możemy już przejść do drukarni, gdzie mamy się przyjrzeć jeszcze dwóm robotom, — boć najpierw trzeba czcionki złożyć w wyrazy, a potem odbić.
Pierwszą pracę wykonywają zecerzy, to jest składacze. Każdy z nich posiada przed sobą skrzynkę czyli kasztę podzieloną przegródkami na osobne części, tak, że każda litera znajduje się jakby w oddzielnem pudełku. Zecer ma przed sobą rękopism, to jest rzecz przez autora napisaną; podług niego wydobywa szybko czcionkę jednę po drugiej i układa je w wązkiem korytku czyli skrzyneczce. Korytko takie nazywa się winkielhakiem albo wierszownią, dla tego, że może być wydłużanem lub skracanem stosownie do tego, czy wiersze mają być dłuższe czy krótsze.
W taki sposób pod ręką zecera powstają z czcionek wyrazy, wiersze i całe stronice. Praca jego jest bardzo mozolna i wymaga wielkiej wprawy. Musi on dobrze pamiętać, w którem miejscu kaszty znajduje się każda czcionka, by jej nie potrzebował szukać; powinien każdą dobrze ustawić, żeby z u nie zrobiło się n, albo żeby b nie zamieniło się na p lub d.
Ale choćby zecer składał jak najlepiej, to przecież omyłek zupełnie uniknąć nie podobna, zwłaszcza kiedy rękopism niebardzo jest wyraźny. Omyłki te trzeba poprawić: dla tego też, skoro arkusz cały złoży, odbija go jakby na próbę. Odbitkę tę czyta starannie autor albo inna osoba i wszystkie omyłki zaznacza na marginesie; poprawa taka nazywa się korektą, a zecer, odebrawszy ją znowu, zamienia według niej wszelkie błędne czcionki. Aby usunąć wszystkie pomyłki, trzeba korektę czytać kilka razy, i to bardzo uważnie, a jest to także robota bardzo zmudna; często wszakże, pomimo staranności, może się omyłka jaka przekraść. Kto jednak uważa i rozumie, co czyta, tego omyłka taka w błąd nie wprowadzi.
Po korekcie robota zecera jest ukończona; musi on tylko każdą stronicę czyli kolumnę silnie opasać sznurkiem, aby się czcionki nie rozsypały, — zresztą, jak łatwo odgadnąć, musiał on to zrobić jeszcze przed korektą. Arkusz jest zadrukowany z obu stron, trzeba więc wszystkie kolumny, idące na jeden arkusz, podzielić na dwie części, tak aby zestawić oddzielnie kolumny, które przypadają na każdą stronę arkusza.
Wszystkie zatem czcionki, wiersze i kolumny jednego arkusza stanowią dwie formy; kolumny muszą być tak uporządkowane aby po wydrukowaniu arkusz można było należycie złożyć, to jest, aby po stronicy pierwszej następowała druga, potem trzecia i t. d. Pomiędzy kolumnami umieszcza się stosowne przegrody, aby pozostało miejsce na marginesy, i każdą formę ściska się wokoło żelazną ramą; wtedy dopiero przystąpić można do właściwego druku czyli odbijania.
Łatwo pojąć, jak się ta ostatnia czynność dokonywa. Przygotowaną formę trzeba powlec czarną farbą czyli tuszem drukarskim, nałożyć na nią arkusz papieru i silnie nacisnąć, — w skutek nacisku tego litery odbiją się i papier jest już z jednej strony zadrukowany, druga forma odbija się tak samo po drugiej stronie papieru, — i potrzeba już tylko arkusz złożyć. Rozumie się, że dla każdego oddzielnego arkusza trzeba formę na nowo tuszem czernić. Tusz drukarski wyrabia się z oleju i sadzy.
Aby czcionki dokładnie odbiły się na papierze, trzeba go dokładnie i silnie do formy nacisnąć; stąd ciśnienie to ma tu ważne znaczenie, a nawet stąd poszła i sama nazwa druku, bo kto po niemiecku rozumie, ten wie, ze druk znaczy uciskanie, ciśnienie. Aby zaś wywrzeć ciśnienie, potrzeba prasy czyli tłoczni. Prasy mogą być rozmaite, znacie np. żelazko do prasowania, ale silniejsze daleko ciśnienie wywołać można za pomocą śruby, jak widzicie np. u drzwiczek pieca.
Opisywać jednak i tłumaczyć różnych tych pras wam tu nie mogę, bo żeby działanie ich dobrze rozumieć, trzeba posiadać pewne wiadomości z mechaniki, to jest z tej nauki, o której wspominaliśmy już poprzednio.
Powiem wam tylko, ze pierwotnie używano prasy drewnianej, podobnej do tej, jaka służyła do wytłaczania wina; znacznie później zaczęto się posługiwać prasami żelaznemi. Do powlekania form farbą służyły pierwotnie szczotki, potem poznano, że dogodniejsze są wałki czyli walce, które zanurzano w farbie i przeciągano po formie do druku złożonej.
Za pomocą takich pras ręcznych t j. poruszanych ręką robota nie mogła iść bardzo szybko, — trzeba było ciągle formę czernić, nakładać papier, naciskać prasą, papier wyjmować, i toż samo powtarzać z drugą stroną arkusza. W ten sposób z początku otrzymywano zaledwie trzysta odbić dziennie za pomocą jednej prasy; później prasy ulepszone dawały dziennie po tysiąc i więcej odbić, ale nie był to jeszcze pośpiech dostateczny.
Codziennie przynoszą nam do domu gazety. Każda gazeta ma wielu prenumeratorów, trzeba jej wydrukować kilka, kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy, a druk ukończyć trzeba szybko, w godzinę, w dwie godziny, bo przecież gazeta opowiada nam wieczorem, co się rano stało. Czyby to można było wykonać za pomocą prasy ręcznej? Zapewne, że nie. Ale od siedemdziesięciu lat posiadamy prasy pośpieszne czyli maszyny tak urządzone, że z jednej strony podsuwa się papier czysty, a z drugiej strony wysuwa się już zadrukowany; robota idzie tak szybko, że kto się jej nie przyjrzał, nie może o tem nawet mieć pojęcia. Maszyna taka zgoła nie jest podobna do dawnej drukarni ręcznej, jednak drukuje w takiż sam sposób, bo i tu trzeba ciągle formę czernić, papier nasuwać i prasę naciskać, ale wszystko to załatwia maszyna sama, — ludzie potrzebują tylko wyjmować druki już gotowe.
Maszynę trzeba ciągle obracać, utrzymywać w ruchu; ale i do tego nie trzeba pracy ludzkiej; wiecie, że teraz w fabrykach para porusza wszystkie maszyny, tak jak ciągnie wozy na drogach żelaznych.
Pierwszą prasę pośpieszną wynalazł König, jak powiedziałem, przed laty siedemdziesięciu, ale od tego czasu maszyny drukarskie jeszcze niesłychanie udoskonalono; prawdziwa to rozkosz przyglądać się w drukarni, jak szybko machiny te chwytają czysty papier i w oka mgnieniu wyrzucają arkusze pięknie i wyraźnie zadrukowane.
Po wytłoczeniu czyli odbiciu każdego arkusza, formy rozbierają się znów na oddzielne czcionki, które zecerzy zsypują znów do swoich kaszt i używają do składania dalszych arkuszy. A gdy już wszystkie arkusze książki są wydrukowane, trzeba je tylko zebrać, dać okładkę, zszyć razem czyli zbroszurować, co wykonywa introligator i odesłać do księgarni, gdzie już każdy książkę kupić może.
Za książkę zapłacimy kilka albo kilkanaście złotych. A iluż to ludzi nad nią pracowało! Jedni uwijali się około papieru, inni budowali maszyny drukarskie, inni znów odlewali czcionki; zecerzy je składali, preserzy odbijali złożone formy, a autor potrzebował tylko rzecz swą napisać. Gdyby on sam musiał przygotować pióra i atrament, gdyby sam miał wyrabiać papier i drukować, nie potrafiłby zapewne tego wszystkiego zrobić, a choćby potrafił, całe życie nie starczyłoby na wykończenie jednej książki. Jeżeli więc mamy książki i możemy je tak tanio kupować, to tylko dlatego, że jest ona owocem pracy wielu, bardzo wielu ludzi. Każdy wyrobił tylko cząstkę, a z tych części złożyła się piękna całość. Nazywa się to podziałem pracy, a gdy się zastanowicie, dostrzeżecie łatwo, że gdyby nie ten podział pracy, człowiek nie mógłby zrobić najdrobniejszej rzeczy. Od taka maleńka igła, a przez ile to rąk ona przechodzić musiała, zanim się do nas dostała! Wypływa z tego, że każda praca jest użyteczna, każda przynosi nam korzyść, każdą szanować należy. Nawet biedny człowiek, co zbiera wyrzucone szmaty, pracuje użytecznie, bo bez tych szmat nie byłoby papieru, nie byłoby książek.
Z pracy każdego człowieka wypływa korzyść dla innych ludzi, każdy więc człowiek pracujący zasługuje na nasz szacunek.
Druk jest wynalazkiem bardzo pięknym i bardzo ważnym; dla tego też bardzo szybko rozszedł się wszędzie i rozpowszechnił. Ledwo powstała pierwsza drukarnia w Niemczech, a już w kilka lat później zaczęto je zakładać i w innych krajach. Pierwsze książki polskie drukowano za panowania Zygmunta Starego.
Książka jest do czytania. Wiele jednak dzieci mniema, że książka jest do zniszczenia. Kto wszakże tak lubi książki niszczyć, niech pamięta, że są dzieci, którym brak książek. Książkę więc, której już nie potrzebujemy, lepiej darować biednemu dziecku, aniżeli zniszczyć.

Stanisław Kramsztyk.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Kramsztyk.