Ks. Konstanty Damroth/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Emil Szramek
Tytuł Ks. Konstanty Damroth
Podtytuł (Czesław Lubiński)
Wieszcz śląski
Życiorys w 25 rocznicę zgonu jego
Wydawca Tow. Oświaty na Śląsku im. św. Jacka
Data wyd. 1920
Druk Karol Miarka
Miejsce wyd. Opole
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Ks. Dr. EMIL SZRAMEK

Ks. Konstanty Damroth
(Czesław Lubiński)
Wieszcz śląski
Życiorys w 25 rocznicę zgonu jego

Z dwiema podobiznami

Wydanie drugie poprawione
OPOLE 1920

Nakładem Tow. Oświaty na Śląsku im. św. Jacka

Słowo wstępne do wydania pierwszego.

W przełomowy dla Śląska okres plebiscytu przypada 85-ta rocznica śmierci śp. ks. Konstantego Damrotha. Stojąc u Polski bram, uczczić musimy wieszcza, którego myśl o połączeniu Śląska z polską macierzą nigdy nie opuściła, który i w najcięższych chwilach wbrew nadziei żywił nadzieję i, aczkolwiek osobiście mało znany, bo ukryty pod pseudonimem Czesława Lubińskiego, pismami swemi jak słup ognisty szedł przed ludem śląskim, oświecając mu drogą do — Polski.
Aby zebrać jaknajwięcej materiału do życiorysu, ogłoszono w „Pielgrzymie“ Pelplińskim (1919, nr. 127) odnośną prośbą do znajomych i przyjaciół. Powtórzyły ją „Gazeta Toruńska“ i „Nowiny“ Opolskie. Wszyscy, którzy wskutek tej odezwy nadesłali jakibądź przyczynek do biografii, niech raczą jeszcze raz na tej drodze przyjąć najserdeczniejsze podziękowanie.
Mikołów na Górnym Śląsku, w lutym 1920 r.

Autor.

Przedmowa do wydania drugiego.

Pierwszy nakład niniejszego życiorysu po sześciu tygodniach był wyczerpany. Opracowując wydanie drugie, uwzględniłem biografję, przez ks. Kuderę napisaną („Katolik“, Bytom, 1920) jakoteż różne notatki, umieszczone w gazetach z powodu 25 rocznicy śmierci poety.
Postać ks. Damrotha to dla Śląska program tej treści: nie niemczyć się! Niechże i nowe wydanie życiorysu przyczyni się cośkolwiek do pogłębienia poczucia narodowego na Śląsku.
Mikołów, w kwietniu 1920 r.

Autor.


Ks. Konstanty Damroth
(w sile wieku)

I.

Konstanty urodził się dnia 14 września 1841 roku w Lublińcu, gdzie ojciec posiadał domek z małem gospodarstwem i pełnił służbę kościelnego. Tak wuj jak i stryj jego byli księżmi. Z jedenaściorga dzieci, których czworo umarło w młodym wieku, Konstanty był dziewiątym z rzędu. Gdy na Górnym Śląsku nastał głód i mór (1847), chłopiec po raz pierwszy opuścił dom rodzinny; oddano go bowiem pod opiekę wuja, ks. Jüttnera, który podówczas był nauczycielem seminarjum w Paradyżu w Poznańskiem. Tam Konstanty chował sie w domu sierot. Tęsknił za chatą rodzicielską i obraz jej żywo miał zawsze w pamięci:

Obok dworku stara lipa —
Co ją sadził dziad —
Jeszcze stoi czuły świadek
Mych dziecięcych lat.
Obraz nad wrotami, ławę
Z darni obok znam,
l gołębnik pochylony
Jeszcze jest ten sam.
Zadumany na stodole
Bocian patrzy w dal,
A przed sienią się wyciąga
Wierny stary Zwal.

W roku 1852 ks. Jüttner został dyrektorem seminarium nauczycielskiego w Głogówku, a młody Damroth poszedł do Opola do gimnazjum. Wuj wspierał go pieniężnie, za co mu każde świadectwo pokazać musiał; wstydzić się przy tem nigdy nie potrzebował, gdyż był zdolnym i pilnym.
Jako abiturient Konstanty wygłosił przy pożegnaniu gimnazjum (20. VIII. 1862) francuski wykład o przyczynach upadku państwa rzymskiego (sur les causes de la décadence et de la chute de l’empire romain). Poszedł teraz do Wrocławia na teologię, obok której, mając pociąg do zawodu nauczycielskiego, pilnie słuchał też filologii. W latach akademickich dokonało się jego narodowe uświadomienie. Wiele w tym względzie był już zrobił dom rodzicielski. Wszak Lubliniec leży na trakcie do Polski, a mianowicie do Częstochowy; tędy chodziły liczne pielgrzymki pątników ze Śląska na Jasną Górę; tędy też codziennie ludzie z Polski przechodzili. Konstanty sam jako chłopiec kilkakrotnie z rodzicami odwiedził Matkę Boską Jasnogórska. Miał więc od młodu sposobności dosyć do poznania narodowej wspólności Ślązaków z Polakami pozakordonowymi. Kiedyś spotkał się nawet z inwalidą z powstania listopadowego (1830/31), i opowiadanie kaleki głębokie na nim zrobiło wrażenie; świadczy o tem wiersz „Wspomnienia chłopięce“ (w pierwszem wydaniu „Jaś i Staś“).
Niemało wpłynął też na unarodowienie młodzieńca stryj ks. Franciszek Damroth, który był kanonikiem honorowym w Kielcach. Ma się rozumieć, że Konstanty odwiedzał go czasem. Na tych wycieczkach do okolicy kieleckiej niejeden wierszyk powstał. Ale odwiedziny u ks. stryjaszka Konstanty nieomal byłby życiem przypłacił, bo zaziębił się tam kiedyś tak niebezpiecznie, że z ledwością zdrowie odzyskał i już wtedy długi czas jak suchotnik wyglądał. Najstarszy brat jego Ignacy wskutek podobnego zaziębienia był umarł jako abiturjent.
Wtem we Warszawie wybuchło nowe powstanie (styczeń 1863). Wszyscy mówili o Polsce, a szczególnie w Lublińcu, tak blisko granicy. Wtedy, gdy papież Pius IX sympatyzował z Polakami, i przyszły teolog nauczył się na dobrze kochać Polskę. „Pąkowka miłości ojczyzny rozwinęła się w piękny kwiat“[1]. Choć powstanie nie miało powodzenia, Damroth nie przestał wierzyć w zmartwychwstanie Polski, ale zarazem ustalił w sobie przekonanie,

Że nie cudem, ale trudem,
Miarą, wiarą i ofiarą
Zostaniemy wolnym ludem.

Na wszechnicy wrocławskiej znalazł też polskich akademików i poznał zaraz, że nie włada jeszcze doskonale językiem ojczystym. Natychmiast rzucił się do pracy, aby braki spostrzeżone uzupełnić.
Studja doznały niemiłej przerwy przez wojnę duńską z roku 1864. Musiał zostawić książki i chwycić za broń. Poznał w ten sposób Szleswik i lubił później opowiadać, że tam dzieci w drewniakach chodzą i już — pipę palą. Aczkolwiek został lekko raniony, powrócił szczęśliwie z kampanji. Z pewnym pastorem, u którego jako żołnierz leżał kwaterem, długi czas korespondował.

Wróciwszy na akademię, Konstanty sumiennie pilnował nauki. Doskonalsza już znajomość języka otworzyła mu skarbnicę piśmiennictwa polskiego, w którem się rozkochał. W towarzystwie literacko-słowiańskiem miewał piękne wykłady. Układał też sam wiersze, aby w języku ojczystym coraz większej nabyć biegłości i wprawy. Miał przy tem najszlachetniejsze zamiary:

Jednego zrobiła poetą moda,
Drugiego rzekomo kochanki uroda,
Trzeciemu możnych protektorów trzeba,
Czy kawał chleba.

Lecz dzięki Bogu, są jeszcze na świecie
Tacy — a do nich ja się liczę przecie,
Co sobie tworzą i nucą swe pieśni
Jak ptacy leśni.

Co sobie w serca zaciszu swe pienia
Dumają z ustronia, jakby z niechcenia,
I w dań składają dla ojczyzny-matki
Swe dumki-kwiatki.

By ich słuchając, w swym smutku weselej
Marzyła, a jej wrogowie wiedzieli,
Póki brzmią polskich dumek melodyje,
I Polska żyje.

Młody poeta stał się w krótce duchowym wodzem kolegów. Ze żalem patrzał na to, jak lgnęli do niemczyzny, gdyż znali Górny Śląsk tylko tak, jak im go „kłamliwy, jak cudzoziemczy opisał oszczerca“. Przejęty głęboką czcią dla Józefa Lompy, patriarchy ruchu polskiego na Śląsku, sam pracował w tym kierunku dalej. Aleć niech sam opowiada:
„Otóż sprawa rozwoju poczucia narodowego i ducha literackiego pomiędzy akademikami górno-śląskimi była podług moich własnych spostrzeżeń mniej więcej następująca:
W konwikcie teologicznym utrzymywali akademicy od dawien dawna czytelnię rozmaitych czasopism, do których także „Gwiazdka Cieszyńska“ należała. W roku 1865 zachciało się Niemcom, kolegom naszym, to pismo z abonamentu wykreślić, rzekomo, że go nikt nie czytywał. Poniekąd mieli z tem twierdzeniem rację, ale ich samowola nas Górnoślązaków jednak obruszyła, zaprotestowaliśmy, i nareszcie zostało zgromadzenie w celu załatwienia tej kwestji zwołane. Gdy się Niemcy naszemu żądaniu, aby „Gwiazdkę Cieszynską“ nadal abonować, statecznle opierali, zrobił Czesław Lubiński, który owemu zgromadzeniu przewodniczył, swoim górnośląskim t. j. polskim kolegom propozycję, aby się od wspólnej czytelni usunąć i osobną założyć. Aby takiej secesji zapobiec, do czego się zwłaszcza kolega Majunke, który się już wtenczas dla Polaków zawsze życzliwym okazywał, przyczynił, zgodzono się na dalszy abonament „Gwiazdki“.
Ta sprawa więc była ubita; ale pozostawiła po sobie pewne rozdrażnienie. Niemcy zaczęli od nas stronić, a myśmy zaczęli poczuwać w sobie pewną odrębność. To uwydatniło się wkrótce w tej okoliczności, żeśmy za przykładem Niemców (którzy już dawno łączyli się w osobne kółka np. Glatzia, Nissia itd.) uczęszczali do jednego lokalu na zabawy i pogawędkę w języku ojczystym. Wtenczas to powstały pieśni Czesława Lubińskiego: Bracia, nuż do koła! — Kochajmy się! itp. — Obok tych schadzek, ćwiczyliśmy się w konwikcie naukowo, czytając i dysputując. Tak powstało Towarzystwo Polskich Górnoślązaków. Założono także bibljotekę, składającą się (już w roku 1866) z 200 dziełek, po większej części darów członków i dobrodziejów z prowincji. Ów lokal na Schuhbrücke, gdzieśmy się zbierali, należał do pewnego Schmidta, i dlatego przezwano go żartobliwie kuźnią, — ale o przenośnem znaczeniu tej nazwy... nikt z nas nie myślał“[2].
A jednak była bo prawdziwa „kużnia“ ducha polskiego, w której ukuła się pierwsza organizacja akademików polskich z Górnego Śląska.
„Chciałbym, pisał wtedy Damroth, zachęcić innych Górnoślązaków kolegów do pilniejszego krzątania się koło języka polskiego, i oraz pokażę, że chociaż tylko wyjątkami duch polski w Śląsku się zjawia, — jest przecież i wartoby go wskrzesić i obudzić“[3]. Własne uczucia pragnął przelać na innych, śpiewając w uniesieniu:

Pędzą jak na skrzydłach lata.
Z ziemi jak w odmętach wody
Przepadają państwa świata,
Ale nie giną narody,
W których sercach nie wygasło
Wielkich ojców wielkie hasło:
Kochajmy się! Kochajmy się!

Sześć już wieków, jak od matki
Łona Śląsk nasz oderwano,
Odkąd na łup obcym dziatki
Wspólnej ojczyzny wydano.
Bo nas starsi nie bronili,
Choć nas hasła nauczyli:
Kochajmy się! Kochajmy cię!

Wróg zagarnął, rwąc ogniwa,
Jakie z bracią nas łączyły;
Ślepa zazdrość, żądza chciwa
Dzieło ojców nam zniszczyły;
Tylko pamięć nam została,
Która hasło przechowała:
Kochajmy się! Kochajmy się!

Naszą młódź na łonie matek
Gardzić Polską wróg naucza;

Zniemczył zamki, miasta, — z chatek
Mowę ojców dziś wyklucza;
Ale póki siły stanie,
Śląsk się bronić nie przestanie:
Kochajmy się! Kochajmy się!

Nigdy nie wygaśnie polska
Cnota w wiernych sercach naszych
Nie zapomni młódź opolska
l gliwicka zalet laszych,
Hasła też, co w spadku wzięła.
Jakiem Polska zasłynęła
Kochajmy się! Kochajmy się!

Niechaj cnoty więc ojczyste
Znowu, bracia, w nas ożyją,
Zabrzmi hasło święte, czyste
Tam, gdzie się Ślązacy biją,
Cierpią, pracują za sławę
I za wszelką polską sprawę:
Kochajmy się! Kochajmy się!

Damroth śpiewał chwałę Górnego Śląska:

Śląsko! Ojczyzno, kraju ulubiony,
Od cudzoziemczej głupoty wzgardzony,
Wzgardę miłoscią niweczą twe syny,
Kochając i wielbiąc cię nad wsze krainy.

Lecz nigdy nie był poetą szczególnie śląskim; nie umiał sobie wcale przedstawić Śląska jako coś odrębnego; widział w nim zawsze tylko część Polski, a ponowne złączenie go z macierzą stanowiło treść jego marzeń i modlitw, było jego ideałem tu na ziemi. Ilekroć zmawiał psalm „Miserere“ z pewnością myślał o Polsce przy słowach: benigne fac Domine in bona voluntate Tua Sion, ut aedificentur muri Ierusalem — zlituj się, Panie, nad Syonem w dobroci twej: spraw, niech się odbudują mury Jeruzalem.

Gdzie w duszy ludu jędrne czucie żyje
Dla polskiej niegdyś matki i ojczyzny,
Na jej wspomnienie serce żywiej bije,
gdy patrzą — wyzuci z swej ojcowizny —

Na dawne czasy jak na senne mary;
Gdzie miłość bratnia sasiadów kojarzy
l kmieciów falanga stoi na straży
Swej mowy ojcowskiej i świętej wiary,
Chociaż od obcych wzgardzona, od braci
Starszej nie wsparta, nawet źle widziana,
Jednak nadziei i ducha nie traci.
To maja śląska ojczyzna kochana!

I wstępując do alumnatu Konstanty miał tę pociechę, że w „kółku“ praca narodowa nie ustanie, choć jego tam nie będzie. Już bowiem młodszy od niego Rudolf Lubecki był pochwycił lutnię poezji akademickiej i śpiewał:

Dokąd ojczysty, drogi język sięga
Przez wielki gornośląski kraj;
Gdzie polskich pieśni panuje potęga
Tam bracia nasz doczesny raj.
Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi,
On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.
Niech towarzystwo nasze nas przeżyje,
Jestaśmy braćmi wszyscy wraz;
Choć żaden z nas stulecia nie dożyje,
Pomyślą kiedyś i o nas.
Śpiew polski niech zawsze wesoło brzmi,
On będzie nam wróżbą szczęśliwych dni.

Będąc diakonem, prosił Damroth Ignacego Danielewskiego w Chełmnie o wydanie swych poezyj, gdyż wszelkie w tej mierze starania w Śląsku okazały się wcale bezskutecznemi, a pieniędzy nie miał, żeby to własnym kosztem dać robić. List ten, pisany dnia 13 listopada 1866 roku, rzuca ciekawe światło na ideowy rozwój kleryka:
„Otóż jestem sobie tak zwyczajnie Ślązak; jak to bywa: dziećmi mówimy po polsku, w szkołach zapominamy wnet język ojczysty, przerabiając się na Niemców, z historji ledwie się tyle dowiedziawszy, iż Śląsk to ziemia czysto niemiecka, dzisiejszy zaś Górny Śląsk jest tylko anachronizmem (to jest rzeczą nie na czasie) bez wagi i znaczenia. Niestety! — zbyt późno pomiarkowałem się na fałszu, jakim Niemcy tak subtelnie i tak zgrabnie nas omamiają i wynaradawiają, że się rzadko kto na tem pozna. Przekonany więc, żem Niemiec, i stąd żem obowiązany przyczyniać się według możności do zniesienia wspomnianego anachronizmu, pracowałem z natężeniem około niemieckiego, podstępnie narzuconego mi języka za ojczysty, aż przez zbieg okoliczności, szczęśliwie przez Opatrzność kierowanych, do lepszego przyszedłszy przekonania, z zapałem jąłem się pracy koło języka ojczystego, zaniedbanej od lat dziecięcych. Siły moje i całe usposobienie, dotąd z największą krzywdą języka polskiego w obczyźnie użyte, skierowałem do doskonalenia się w polszczyźnie — i oto wiersze przesłane są płodem dwóch ostatnich lat spędzonych na akademii, odkąd się polszczyzną trudnić zacząłem“[4]. — Danielewski przychylił się do prośby Damrotha, i zanim tenże został wyświęcony na kapłana — nastąpiło to dnia 27 czerwca 1867 r. — pojawiły się na półkach księgarskich jego wiersze pod skromnym tytułem „Wianek z Górnego Śląska. Poezje Czesława Lubińskiego“. Pod tem przybranem nazwiskiem, które wtajemniczonym przypomina Lubliniec, miejsce urodzenia autora, ks. Damroth i później pisywał, ilekroć z jakichbądź powodów osobę swoją chciał trzymać w ukryciu.

∗                ∗

Pierwszą posadę otrzymał młody kapłan w Opolu. Warto z owych czasów zapisać, że na pocztę opolską przychodziły wtedy razem dwie polskie gazety, a to dwa numery „Przyjaciela Ludu“. Jednym z abonentów był ks. Damroth, pobierający pismo w tym celu, aby je ludziom dawać do czytania. Ten szczegół, że w roku 1867 dwa numery polskiej gazety starczyły na całe Opole, ks. Konstanty później chętnie opowiadał na dowód, jak bardzo od owego czasu chęć do czytania pomiędzy ludem wzrosła. — We Filomatji opolskiej — było to niemieckie towarzystwo naukowe — ks. Damroth jako kapelan miał wykład o starych nazwach miejscowości śląskich. Z tego odczytu powstała z czasem książka, która atoli drukiem wyszła, dopiero po śmierci autora.
Parę miesięcy tylko ks. Konstanty, wtedy dosyć słabowity, został wikarym. W listopadzie tego roku 1867 otworzono seminarjum w Pilchowicach i ks. Damrotha powołano tam na nauczyciela religji. Odtąd już wychowanie i kształcenie przyszłych nauczycieli uważał za główne zadanie życia, któremu poświęcił najlepsze siły swoje. Urząd ten dla księdza-polaka był przyjemny, dopóki w szkołach pruskich uwzględniano język polski; skoro atoli po wojnie francuskiej Niemcy rugowali ten język doszczętnie, dążąc do tego, aby każdy nauczyciel był zarazem gorliwym germanizatorem, wtedy niełatwo było ks. Damrothowi pogodzić obowiązek urzędnika pruskiego z obowiązkiem narodowym. Serce mu się krajało, gdy musiał polskich chłopców uczyć w obcym języku; ale wytrwał na stanowisku, i to właśnie wielką zasługą, że w owych czasach, kiedy już na dobrze rozpasany hakatyzm panował w seminarjach nauczycielskich, potrafił mimo krępujących przepisów rządowych w seminarzystach polskiego pochodzenia krzepić ducha narodowego, także i teraz jeszcze jego dawniejsi uczniowie polscy z prawdziwą wdzięcznością o nim się wyrażają. Niejeden tylko jemu zawdzięcza, że języka ojczystego nie zaniedbał zupełnie. Sprawie narodowej nie sprzeniewierzył się ani na krok.

Nie mów, jakie me cierpienia,
Ani żem służalcem cara;
Ale powiedz, że sumienie
Nie splamione, ani wiara
I nadzieja nie zachwiana,
Chociaż dłoń ma skrępowana.

W Pilchowicach ks. Damroth urzędował niespełna trzy lata. Szczegółowych wiadomości z tego czasu brak. Wiemy tylko, że w r. 1870 wydał u Miarki — zdaje się bezimiennie — „Żywot Najśw. Panny Marji“.



II.

W tem zawakowała posada dyrektora seminarjum w Kościerzynie w Prusach Zachodnich (Berent i. Westpr.). Między innymi zgłosił się i ks. Damroth. Naczelny prezes zaprosił wszystkich kandydatów do siebie, ażeby uczynić odpowiedni wybór. W toku rozmowy powiedział, że dyrektor w Kościerzynie powinien koniecznie i polski język znać dobrze, gdyż tam okolica polska a wielka część uczniów z polskich rodziców pochodzi. Na te słowa różni kandydaci ze swej polszczyzny chwalić się zaczęli; ks. Damroth zaś zauwazył: „Jeżeli tak, to ja kandydaturę moją wycofuję. Umiem wprawdzie trochę po polsku, ale sądzę, że moja polszczyzna tu nie wystarczy“. — Była to albo skromność, albo przebiegłaść. W każdym razie pan prezes zaraz się tak doń odezwał: „O Herr Damroth, Sie sind, wie ich zu meiner grössten Befriedigung schon gemerkt habe, ein äusserst tüchtiger Mann; es wird wohl auch im Polnischer gehen“. I — ks. Damroth dostał dyrektorat.
Trzynaście lat pracował nasz rodak w Prusach Zachodnich, daleko od chaty rodzinnej, a jednak między swoimi, bo polski lud tu i tam. „Z narodowością swoją nie występował ks. Damroth ostentacyjnie, lecz nigdy się jej nie zaparł; a gdy chodziło o to, stwierdzał swoje przekonanie śmiało; np. na wybory zawsze się stawił i głosował wobec landrata i urzędników na polskich i katolickich kandydatów“[5]. Tchórzów przy wyborach wyśmiewa takim ironicznym wierszem:

Zdrajca sprawy narodowej,
Kto na wroga kreskę da!
Lecz co jeden głos stanowi?
A tam stoi landrat — sza...

Urzędowo naturalnie tylko po niemiecku mógł rozmawiać; ale skoro oficjalna rozmowa była skończona, z polskimi uczniami zwykle mawiał po polsku. Zapoczynało się to w ten sposób, że na niemieckie jakie, zapytanie seminarzysty ks. Damroth odpowiedział po polsku, albo też sam o coś po polsku zapytał. Polskie słówko od niego uchodziło za szczególny dowód przychylności. Pewien nauczyciel pozasłużbowy z Prus Zachodnich opisał nam następującą scenę:

„Gdy już byłem kilka lat nauczycielem, odebrałem od ks. Damrotha Iist, że tego a tego dnia będzie z polecenia prowincjonalnego kolegjum szkolnego wizytować moją szkołę. Mieszkałem blisko szosy, którą kursowała zwykła poczta między Kościerzyną a Gdańskiem. Godziny, której poczta w oznaczonym dniu nadeszła, stawiłem się na miejscu, gdzie ks. dyrektor miał wysiąść. Przywitałem go po polsku — on podziękował po niemiecku i rozmawiał zemną po drodze i podczas całego aktu rewizyjnego tylko in der Amtssprache. Gdy nareszcie dzieci opuściły szkołę i ja jeszcze o coś po niemiecku zapytałem, odebrałem nagle polską odpowiedź i aż do pożegnania rozmawialiśmy już tylko po polsku“.

Wykład ks. Damrotha był mocno porywający; udzielał zwykle religji i pedagogiki. Był ulubionym nauczycielem i dobrym wychowawcą. Najbardziej kochał uczniów, którzy się odznaczali pobożnością. Sam w tym względzie dawał najlepszy przykład. „Ks. Damroth był aniołem w postaci ludzkiej“, pisze jeden z wychowanków jego; drugi zaś zapewnia: „Mam go zawsze w pamięci; brałem i biorę go sobie za wzór“. Gniewu, niecierpliwości u niego nie zauważono. Zasłużył, jak i uczeń na naganę, to ks. Damroth zwykle powiadał: „Nie mam wyrazów na to, abym cię za ten zły postępek mógł wyszkalować“. Na te słowa powstał kiedyś seminarzysta pierwszej klasy i rzekł: „Herr Direktor, ich habe einen grösseren Vorrat von Schimpfworten und kann Ihnen einige abgeben“. Była to podła bezczelność ze strony młodzieńca, ale i w tedy ks. Damroth opanował słuszne swe oburzenie. Podniósł się z krzesła, przeszedł się prędko po klasie i — wybiegł na korytarz. Tam chwycił za dzwonek i tak gwałtownie nim szarpnął, że dzwonek pęknął. Z tą chwilą i gniew ks. dyrektora się rozprysł. Wrócił do klasy uśmiechnięty, i spokojnie, łagodnie nauczał dalej. Ów bezczelnik zaś siedział zawstydzony, na głowie czując węgle żarzące.
Dla ubogich ks. Damroth był zawsze miłosierny. Kierował się zasadą, że

Złota jałmużna, ciepłą ręką dana,
Srebrna w konaniu, po śmierci drzewiana.

Doniesiono nam o kilku wypadkach, że zdolnych chłopców poczciwych lecz niezamożnych rodziców własnym kosztem wykierował na nauczycieli. Interesował się też bardzo Towarzystwem Pomocy Naukowej dla Górnego Śląska i sam w tej sprawie do gazet pisywał.

∗                ∗

Gdy zaraz na początku walki kulturnej rząd pruski starał się szkołę upaństwowić i wyjąć z pod wpływu kościoła, ks. Damroth napisał szereg znakomitych podręczników do użytku szkolnego i domowego, aby rodzicom, księżom i nauczycielom dobrej woli ułatwić szkolną i pozaszkolną naukę religji. Najprzód wydał „Opis Ziemi świętej“ (Gdańsk, w komisie F. A. Webera, 1873). Nieomal równocześnie ukazały się „Obrazki Misyjne z wszystkich krajów i wieków“ (w Poznaniu, 1873 r.) — Po trzech latach wydał „Dzieje Starego i Nowego Testamentu dla szkół katolickich“, dla katechetów zaś, nauczycieli i rodziców chrześcijańskich „Prosty Wykład Dziejów Starego i Nowego Testamentu“ (Pelplin, czcionkami i w komisie Stanisława Romana, 1876).
Na pierwszej stronicy postawił tu napomnienie Mojżesza: „Będą słowa Pana w sercu twojem, i będziesz je powiadał synom twoim i będziesz w nich rozmyślał, siedząc w domu twoim i idąc w drodze, śpiąc i wstając“ (5. Mojż, VI, 6 — 7). W przedmowie cel książki tłumaczył tak:
„Pomny na zasadę: non scholae, sed vitae discimus — nauka nie dla szkoły, ale dla życia, co szczególnie przy układaniu książek szkolnych, to znaczy podręczników, zbyt rzadko zastosowanie najduje, a co przecie jedyną zaletę i trwałą wartość zwłaszcza nauki w religji stanowi; dalej zaś w doświadczeniu, że nauczyciel, byle posiadał potrzebne wykształcenie i dobrą wolę, będzie sobie umiał poradzić, skoro posiada potrzebny materiał ku objaśnieniu rzeczy: przeto odstąpiłem nieco od pierwotnego planu, unikając umyślnie nadania tej książce formy ściśle naukowej, aby takim sposobem stała się tem przystępniejszą i zdatniejszą dla ogółu. ...Natomiast starałem się tem więcej uwzględnić wielorakie okoliczności, mianowicie stosunki nowoczesne, czas i położenie, w jakich się obecnie znajdujemy, które więcej niż kiedykolwiek przypominają kapłanom ich zadanie jako katechetów, to jest nauczycieli religji młodzieży chrześcijańskiej, wcale różne od zadania kaznodziejskiego, — które także rodzicom przypominają ich obowiązek, zaniedbany dziś prawie powszechnie, aby nie spuszczając się na szkołę, sami uczyli w domu dziatki swoje zasad wiary objawionej, i to już nietylko dorywczo i ogólnikowo, lecz stale wedle pewnego porządku, jak to Bóg już w Starym Zakonie przykazał rodzicom przez słowa Mojżesza, położone jako godło najpierwszej stronicy tej książki“.
Wymienione podręczniki ks. Damrotha i dzisiaj jeszcze są cenne, pożyteczne i godne ponownego wydania. — Wreszcie napisał dla uczniów swoich w języku niemieckim „Katechetik oder Methodik des Religionsunterrichtes in der katholischen Volksschule“ (Danzig, Verlag u. Druck v. H. F. Boenig 1881). O tem dziełku pisma niemieckie bardzo pochlebną dały recenzję i sympatycznie je przyjęły. Taksam o „Przegląd Kościelny“ (1883, nr. 35) nazwał je podręcznikiem bardzo cennym. Książka prędko się wyczerpała i wyszła 1883 w drugiem a 1891 w trzeciem wydaniu.

∗                ∗

Ks. Damroth ubierał się starannie ale prosto. Zwykle nosił modrą czapkę z Bazaru Poznańskiego; sztywnego czarnego kapelusza używał tylko wtedy, gdy jacy wyżsi urzędnicy rządowi w seminarjum się zjawili. W cylindrze nigdy go nie widywano. Prawie każdodziennie odbywał — najczęściej bez towarzystwa — długie przechadzki poza miastem. Gospodarstwo prowadziła mu nadzwyczaj wysoka, dość już podstarzała niewiasta; mówiono, że to jego siostra. W domu palił czasem cygaro, osadzone zwykle w długiej fajce w miejscu główki. We wolnych chwilach grywał też na fortepjanie, przyśpiewując sobie po polsku.
Twarz była nadzwyczaj sympatyczna. „Widziałem go tylko raz czy dwa razy, pisze ks. Zieliński z Bysławka, ale dziś jeszcze przyjemne wrażenie, jakie widok jego osoby na mnie wywarł, pozostawił mi jasny obraz jego w pamięci. Wesołe oblicze jego odpowiadała zupełnie serdecznej mowie, jaką swych współbraci i rodaków witał, a blask jego żywych oczu nawet przez okulary się przedzierał“.
Ks. Konstanty, chociaż żył samotnie jak klasztornik, lubił żarty. Dowodem tego humorystyczne wiersze „Flisaka opis Wrocławia“, „Wizyta doktorska“, „Mądry Maciek“. Świadczy o tem też następująca anegdota: Pewnego razu seminarzyści bawili się na placu przy strzelnicy kościerskiej; śpiewali i muzykowali. Trochę opodal siedzieli nauczyciele a między niemi ks. Karnkowski, kapelan przy klasztorze sióstr Wincentek, które wówczas jeszcze w Kościerzynie mieszkały. Ten patrzał na coś przez lornjetę. W tem ks. Damroth zakrył mu swą modrą czapką poznaniówką lornjetę i pytał, czy dobrze widzi, boć Kaszubi podobno gołemi oczami nietylko przez czapkę, ale nawet przez trzy calową deskę do skonale wszystko widzą.
Poza pracą zawodową ks. Damroth badał dzieje Prus królewskich, które podczas wakacyj objeżdżał i obchodził w dłuż i w szerz. Wrażenia z tych podróży utrwalił we wierszach jak „Oliwa“, „Kartuzy“ lub „Baltica“. Znalazł pomiędzy Kaszubami — tak się zowią tamtejsi Polacy — wiele dodatnich cech narodowych, „kwitnące, w całej swej sile czysto polskie cnoty i obyczaje“, ale też dużo zabobonu i przewrotności. Wszędzie pouczał, wspierał, pomagał; rozsyłał książki i pisma, ostrzegał przed znachorami i zażegnywaczami chorób, wysyłał pocztą lekarstwa, lub też Kaszubi o kilka mil przychodzili do niego po medycynę, którą na własny koszt kazał im w aptece zrobić.

Życzeniem jego było, poruszyć i ożywić te martwe masy, obudzić w nich większą żądzę oświaty i większe poczucie narodowe,
„Bo w tej mierze, żal się Boże, to Kaszubi dotychczas rudis indigestaque moles! Nie sprzeciwia się temu twierdzeniu bynajmniej okoliczność, że w powiatach pomorskich przechodzą na wyborach deputowani Polacy; owszem, wypadki, iż od czasu do czasu zwycięża Niemiec, są dowodem, że nasza większość nie oświecona i nie ożywiona własnym duchem, nie daje rękojmi pewnego powodzenia i że się na nią spuścić nie można: — spojrzyj na nasz Górny Śląsk, a zobaczysz jeszcze jaśniej potwierdzenie mego zdania“[6].

Aby zaradzić złemu i zmienić je na lepsze, ks. Damroth powiada, „iż brak tylko inicjatora, przewodnika, z energją, samowiedzą i odwagą, a zapewne poszłoby lepiej nad spodziewanie. Już to, chcąc się nauczyć pływać, trzeba się rzucić w wodę, — a choćby się z takiego trybuna nie wyrobił może O’Connel (wymawiaj O’Konel[7]) na całą Polskę lub prowincję, wyrobił by się przynajmniej na jeden powiat“.

Po śmierci ks. Damrotha pisał jeden z kościerskich przyjaciół jego w „Kurjerze Gdańskim“:
„Chodząc z nim często przechadzką po przecudnych lasach kościerskich, poznałem jak gorąco kochał ziemię ojczystą. Każde tętno życia narodowego odbijało się głośnem echem w jego szlachetnem sercu. Kaszubski lud i kraj przedewszystkiem kochał. Przypominam sobie jak dziś; wyjechaliśmy pewnego razu na góry szembarskie. Przed oczyma naszem i prześliczny rozwijał się krajobraz. W około niezliczone stoki pagórków lasem okrytych, pomiędzy nimi świecące jeziora i wioski szare, a na końcu widnokręgu raj kaszubskiej Szwajcarji, niezrównane Kartuzy“.
„Jaki to przecudny kraj“, rzecze ks. Damroth, „szkoda, że tak mało znany, a przecież wedle mnie najpiękniejszy zakątek całej Polski. Ale lud biedny, tak samo opuszczony, jak nasz lud śląski, bo nie ma przewodników — mężów mu brak. Ale będzie lepiej i z Kaszubami i z Ślązakami. Lud sam się ocknie, a już się budzi“.

Pewnego roku puścił się ks. Damroth podczas wakacyj w towarzystwie ks. Włoszczyńskiego do Królestwa, aby zwiedzić Warszawę; Paszporty mieli jako „nauczyciele“.

„Lecz kapłaństwo nieboszczyka, pisze ks. Włoszczyński, tak się ujawniało, że na stacji granicznej przy rewizji kuferków urzędnicy, którym mongolizm wyraźnie, z oczu wyglądał, z widocznem onieśmieleniem minęli kuferek jego. Kiedyśmy jechali koleją do Częstochowy z światłym i tamtejszym i gospodarzami, zapytano się nieboszczyka, czem jest. Na odpowiedź, że jest nauczycielem, ze śmieszną miną zauważył jeden z tamtych: „Czy u was nauczyciele wszyscy chodzą bez wąsów?“ W Częstochowie doznał nadzwyczaj łaskawego przyjęcia...“

Po trzynastoletnim pobycie w Prusach ks. Damroth poprosił swych przełożonych o przesiedlenie na Górny Śląsk. Życzenie to uwzględniono. „Czas już, abym wrócił do braci i dla nich pracował, bo oni tego najwięcej potrzebują. Chciałbym też między nimi umrzeć“. Tak, mówił do przyjaciół w Kościerzynie, którzy go żegnali serdecznie i czule jak brata. Przed odejściem ks. dyrektor wystawił własnym kosztem nad bramą seminarjum wysoki metalowy krzyż i żegnając się z uczniam i tak mówił: „Gdy mnie tu nie będzie, to każdy, co przed tym krucyfiksem Boga pochwali, i o mnie wspomni, a gdy mnie już na ziemi nie będzie, to proszę was, nie zapominajcie o mej duszy“.
Ks. Damroth był zawsze wielkim wielbicielem krzyża i zostawił piękny wiersz „Spojrzyj na krzyż“.

Czy ci rumieńcem zdrowie z twarzy tryska,
Swoboda siły osiada na czole;
Czy ci cierpienia z piersi jęk wyciska
Albo wnętrzności trawią nieme bóle:
Spojrzyj na krzyż!
............
Gdy dusza w Bogu, winą nie skalana,
Jak dziecko na łonie matki odpoczywa;
Czy wyrzutami sumienia szarpana,
Hardo jak Kain do Boga się odzywa:
Spojrzyj na krzyż!
Gdy wreszcie staniesz, gdzie się wszystkie drogi
W lewo i w prawo rozchodzą na wieki;
Na sąd cię pozwie głos błogi lub srogi,
Wtenczas nim zamkniesz na zawsze powieki;
Spojrzyj na krzyż!

Dzisiaj nad wejściem do seminarjum kościerskiego krzyża już niema: usunęli go następcy ks. Damrotha, pomiędzy którymi było kilku niedowiarków.



III.

Powróciwszy na Śląsk (1883), ks. Damroth znów się dostał do Opola, gdzie mu powierzono kierownictwo nowo założonego seminarjum. Cały ten zakład, nie mający w Opolu odpowiedniego pomieszczenia, w roku 1887 przeniesiono do Pruszkowa.
We wolnych chwilach spisywał teraz nasz rodak wspomnienia z Prus Zachodnich, wlewając w nie, że tak powiem, całą duszę. Pokochał był Kaszubów. Co napisał, ogłosił pod pseudonimem Czesława Lubińskiego w feljetonie „Pielgrzyma“, a później w osobnej książeczce formatu bedekera pod tytułem „Szkice z ziemi i historii Prus Królewskich“ (Gdańsk, nakł. E. Michałowskiego 1886).
We formie listów do przyjeciela opisuje wszystkie miejsca Prus Królewskich, które bądź dla piękności natury, bądź dla wspomnień historycznych na to zasługują. „Żadna z dzielnic polskich nie doczekała się dotąd lepszego opisu nad to dzieło. Nie jest to bowiem suchy opis pomników, lecz nadzwyczaj zajmujacy rys dziejów tej krainy, barwnie i serdecznie skreślony, wraz z pełnym uczucia opisem przepięknych okolic Prus Królewskich. Przez całe dzieło wije się jak nić złota gorąca miłość ojczyzny i współbraci. Autor pokazuje w niem wraźliwość na piękność przyrody, delikatne poczucie piękna, wyrobiony smak artystyczny i świetny język. Dzieło to jest naszem zdaniem najdoskonalszem dziełem ks. Damrotha i prawdziwą ozdobą polskiej literatury“[8].
Na wstępie gani przyjaciela, że zamiast puścić się z nim, jak było pierwotnie umówione, do Prus Zachodnich, zamierza się wybrać do ziemi czeskiej, do starożytnej, „złotej“ Pragi. „Jeździć po cudzych krajach, nie obejrzawszy się wprzód po kątach własnego domu, uważam zawsze za pewne uwłaczanie, za krzywdę wyrządzoną ojczyźnie i sobie samemu“. Na końcu wspomina, iż zachęcono go do przedłużenia pobytu w Prusach, i dodaje:

„Dla mnie niepotrzebna taka zachęta: bo czyż cały kraj nasz ojczysty nie jest dla nas wszędzie i zawsze widzenia godny aż do ostatniego zapomnianego zakątka? To też nie zbywało na ochocie do zrobienia dalszych wycieczek, ale na potrzebnym czasie, i choć nie rad, raz przecie trzeba było zwrócić kroki swe ku domowi, do którego już i tęsknić zaczynałem. Zadowolony, żem poznał tę piękną ziemię polską, zbyt mało przez rodaków znaną; zbudowany tem, com widział i słyszał; wdzięcznością przejęty za tylekrotnie doświadczoną gościnność szczeropolską; z otuchą w sercu, dla przyszłości tej dzielnicy tak ściśle związanej z losami całej ojczyzny i z westchnieniem na ustach o powodzenie obu, — pożegnałem lube strony“.

Ogłoszeniem opisu Prus Zachodnich ks. Damroth chciał się przyczynić — ile się to do zwiedzonej przez niego cząstki kraju polskiego odnosi, i o ile na to jego, jak się skromnie wyraża, nieudolność pozwala — do wykonania, najprawdziwszych słów Leonarda Chodźki: „Faire connaitre la Pologne, c’est la faire revivre — dać poznać Polskę, to znaczy wskrzesić ją z martwych!“
W listach tych urzędnik pruski wylał bezbrzeżną swą miłość do ojczyzny polskiej oraz gorące pragnienie przyczynienia się do narodowego uświadomienia ospałego i zacofanego ludu i do podniesienia jego materjalnego i oświatowego stanu; przytem dał swobodny upust goryczy nad pruską działalnością, która systematycznie usiłowała zatrzeć w tej dzielnicy ostatnie ślady polskości. Cierpkie prawdy wypowiedział pod adresom rządu pruskiego, który miał tu tylko prawo pięści. To też prokurator ścigał autora.
Za sprawą osławionego Rexa, komisarza w Toruniu, wytoczono proces wydawcy tego dziełka, Michałowskiemu. Sąd domagał się wydania nazwiska autora, lecz wydawca nie zdradził tajemnicy. Niektórych księży i dostojników kościelnych zmuszano do przysięgi, aby się dowiedzieć, kto był autorem „Szkiców”. Nadaremno. Nikt się nie domyślał, że napisał je dawniejszych dyrektor seminarium kościerskiego, ks. Damroth[9]. Trzymano się więc Michałowskiego. Izba karna w Starogrodzie uwolniła go wprawdzie, ale sąd Rzeszy w Lipsku odesłał sprawę nanowo przed izbę karną do Elbląga, a tam dnia 6 lutego 1888 skazano wydawcę „Szkiców“ za „wyszydzanie kościoła protestanckiego, obrazę regencji w Kwidzynie i podsycanie nienawiści plemiennej“ na sześć tygodni więzienia. Już był zaczął je odsiadywać, gdy wskutek amnestii, wydanej przez Fryderyka cesarza po wstąpieniu na tron, został od kary i kosztów uwolniony.
Tymczasem ks. Damroth spokojnie sprawował swój urząd królewskiego dyrektora seminarjum w Opolu i od roku 1887 w Pruszkowie. Był bezwzględnie sprawiedliwym wobec uczniów, obojętnie czy polskiego lub też niemieckiego byli pochodzenia. Zupełnie niepotrzebnie napominał go wuj ks. Jüttner do ostrożności. Nigdy w szkole po polsku nie mówił, skoro urzędowo było to wzbronionem, ale wiedzieli seminarzyści, że był Polakiem. Jeżeli przed jaką trudniejszą lekcją zależało im szczególnie na dobrym humorze ks. Damrotha, wtedy podczas pauzy musiał ktoś na fortepjanie zagrać jakąś polską melodję. Ten środek nigdy nie zawiódł: ks. dyrektor przychodził do klasy uśmiechnięty, i najtrudniejsze sprawy poszły gładko.
Wielce zabolało polskie serce ks. Damrotha, gdy rząd pruski pod koniec walki kulturnej coraz bardziej i srożej zaczął dręczyć Polaków, gdy wyznaczał miljony rocznie na niemczenie ludu, gdy w roku 1886 tajnym ukazem rozporządził, iż nikt o polskiem usposobieniu do jakiegobądź urzędu państwowego nie ma być dopuszczony. W seminarjach objawiała się ta polityka w ten sposób dotkliwy, że stipendja czyli zapomogi państwowe dla uczniów znacznie się wzmogły, ale — tylko dla Niemców. Ks. Damroth publicznie wobec całej klasy oświadczył, iż szczerze żałuje, że dwóch uczniów od zapomogi rządowej wykluczyć musi, — byli to chłopcy z polskiego domu.
Wtedy to powstał wierszyk „Przemoc i prawo“, wiernie odbijający myśli autora:

Sto miljonów marek — to nie fraszka!
Dość, by wykupić województwo całe;
Lecz sprawa z duchem polskim nie igraszka,
By go wygubić, i Niemcy za małe;
Przemoc dusi prawo, lecz go nie zgniecie,
Bo większy Pan Bóg niż Pan Rymsza przecie.

Nie trzeba tłumaczyć, że pan Rymsza w tym wypadku nazywał się Bismark. Nie mogąc jako urzędnik pruski publicznie potępiać polityki rządowej, ks. Damroth czynił to poufnie wobec zupełnie pewnych nauczycieli. Takie pogadanki na cztery oczy robiły głębokie wrażenie na młodych wychowawców ludu i zostały im w pamięci na zawsze.

Ks. Damroth czuł się urzędem swoim krępowany i zgłosił się o probostwo, aby swobodniej móc pracować. Lecz władza szkolna nie chciała puścić ze służby rządowej tak znakomitego pedagoga. Naczelny prezydent prosił go, aby jeszcze parę lat w urzędzie pozostał. Zgodził się wreszcie ks. Konstanty. Ale nie doczekał się probostwo, gdyż choroba płucna coraz bardziej mu dokuczała. Co rok szukał poratowania zdrowia to w Dusznikach (Reinerz), to w Gorycji lub Meranie. Atoli skutki tych kuracji były tylko chwilowe; stałe zdrowie już nie wróciło. Czując się niezdolnym do dalszej pracy, prosił w roku 1891 o zwolnienie z urzędu i osiadł u Braci Miłosiernych w Pilchowicach, aby w zaciszu klasztornem pod staranną opieką Braci przeżyć resztę dni. Rzad w uznaniu jego zasług przyznał mu order czerwonego orła.



Ks. Konstanty Damroth
(na schyłku życia)

IV.

W Pilchowicach nasz poeta spokojnie mógł się zanurzyć w wspomnieniach lat minionych i odświeżyć uczucia, jakie serce jego kiedykolwiek były zapełniały. Przeglądał też, przerabiał i uzupełniał wiersze z młodych lat. A równocześnie z pilną uwagą śledził postępy budzącej się samowiedzy Górnoślązaków. Nadchodziły wybory do parlamentu z roku 1893. Wtedy to lud, trzymając się coprawda jeszcze w ramach organizacji centrowej, stanowczo upominał się o szczeropolskich posłów. Urzędowe Centrum we Wrocławiu a niestety i wielka część kleru namiętnie zwalczali te wartościowe odruchy ludu polskiego. Zapalczywe walki wyborcze około kandydatur majora Szmuli, Radwańskiego, Roboty, Strzody były wyrazem głęboko już sięgającego rozłamu między ludem a polityczną opiekunką jego, partią centrową. Ks. Damroth odrazu stanął po stronie ludu i niezmiernie się cieszył, że ten lud nareszcie nabiera odwagi i śmiałości narodowej. W radosnem uniesieniu napisał wtedy śliczny wiersz „Pieśń sierota“:

Ot — minęła zima długa,
Która ludek nasz strudziła;
Dziś ten lud oświaty struga
Z wiekowego snu zbudziła.
Jak się z wiosną budzą gaje,
Świeży liść i wiatr szeleści,

Tak śród ludu szmer powstaje,
który nową wiosnę wieści,
Wiosnę ludu, czynu, słowa:
Weź znów lutnię — precz z skargami,
A na Śląsku zabrzmi nowa
Pieśń radosna, bo Bóg z nami!

„W cichej celi klasztornej, pochylony cierpieniem, spogląda po ziemi swej wieszcz narodowy. Spogląda, jak lud jego zrywa się do walki i do pokazania przed światem, że żyje i żyć chce. Od lat wyczekiwał tego znaku żywotności ludu i doczekał się. Pierś schorzała przepełnia się uczuciem błogiem, myśl ulata w minione dni młodości, wspomina ideały wiosny życia i z drżącej lutni płynie ku zwycięskiemu ludowi pieśń o „wiośnie ludu...“[10]
W pierwszych szeregach walczących o słuszne prawa Polaków zawsze stawał, choć ukryty pod pseudonimem, ks. Damroth; w gazetach polskich a czasem i niemieckich umieszczał liczne artykuły o sprawach politycznych, narodowych lub szkolnych. Młodym redaktorom „Katolika“ i „Gazety Opolskiej“ szczerym był doradcą i przyjacielem; dodawał otuchy i zalecał hasło „cunctando procedere“, to znaczy ostrożnie postępować naprzód. Oto jego słowa:

„Winszuję prawdziwie świetnego zwycięstwa w polemice. tymczasem, nie przez wzgląd na przeciwnika, ale przez wzgląd na swój własny interes, będzie dobrze schować miecz do pochwy, gdyż żadna polemika, zwłaszcza w naszych stosunkach, nie wydaje rezultatów dodatnich. Dla nas jedyny sposób, cunctando procedere w słowach, żądaniach i czynach, aby nie przeholować, liczby nieprzyjaciół nie pomnożyć, a życzliwych lub trwożliwych nie zrazić...“ (List do Bronisława Koraszewskiego, redaktora „Gazety Opolskiej“ z dnia 5 kwietnia 1893 r.)

Ciągle a ciągle aż do ostatnich miesięcy swego życia, myślał i marzył o O’Connelu śląskim. Zamierzał przerobić swój życiorys tego patrjoty irlandzkiego z „Gazety Toruńskiej“ i na nowo wydać dla Ślązaków. Autor biografji ks. Damrotha w „Świetle“ bytomskiem (1895, nr. 7/8) — prawdopodobnie ks. Radziejewski — taką opisał nam scenę: „Pewnego wieczora w lecie rozmawiał piszący te słowa z ks. Damrothem o O’Connelu. Staliśmy przy oknie, z którego widać było łany i lasy pilchowskie. Słońce zniżało się ku zachodowi. Ks. Damroth wpatrzył się w to słońce i rzekł. „Kiedyż to przepiękne słońce oświeci nasz Śląsk w szczęśliwszej doli? Brak nam takiego O’Connela; od lat wyczekuję go a westchnieniem. Może Bóg łaskawy da Śląskowi kiedyś takiego męża i oby go dał jak najprędzej! W młodzieży przyszłość narodu; z niej musi wyjść O’Connel śląski...“ Obaj mieliśmy łzy w oczach, a po chwili dodał ks. Damroth: „Bóg czuwał nad nami dotąd, Bóg będzie czuwał dalej. Niech żywi nie tracą nadziei...“ Biograf dodaje. „Młodzieży polska na Śląsku, myśl o tych słowach zgasłego poety i pracuj z całych sił, aby z pomiędzy ciebie wyrosł O’Connel śląski!“

„Jak zwycięzców obsypują kwiatami, tak wieszcz narodowy podał ludowi swemu krótko po walce kwiaty swego ducha i serca“. W roku 1893 wydał bowiem ks. Konstanty dwa tomiki poezyj pod tytułem „Z niwy śląskiej“[11], „Z „Wianka“ wydanego w roku 1867, urosł wielki wieniec, bo poeta przez całe życie nie wypuścił lutni z ręki, lecz ciągle dodawał po kwiatku do wieńca“[12]. Na wstępie pod adresem kolegów takie wyraża życzenie:

Niech przypomną wam to świeże
Kwiaty hasło śląskiej ziemi,
Że przy ojców mowie, wierze
Aż do zgonu stać będziemy.

Niech przypomną prawdę starą
Że nie cudem, ale trudem,
Miarą, wiarą i ofiarą
Zostaniemy wolnym ludem.

Wierszem „Nasz oręż“ podaje Ślązakom praktyczny program pracy, aby przyszłość lepszą, zbudować i utrwalić:

Nam twierdzami dziś warsztaty,
Dwory, szkoły i pracownie.

Nam wojęnną sztuką — praca,
Bronią — wiedza lub narzędzie;
Co kto umie, to połaca,
Byle robić — zawsze — wszędzie.

Naszą bronią — słowo dzielne,
Prawem i męstwem natchnione;
Bronią — pieśni nieśmiertelne,
Bo nadzieją namaszczone.

Naszą bronią — pacierz rzewny,
korny, zbożny, pełen skruchy;
A że szczery, skutku pewny,
Przeto pełen też otuchy.

Naszem hasłem: Bóg i wiara!
Naszem godłem: miłość, zgoda!
Naszą siłą: to ofiara!
A wygraną: to swoboda!

Pod takiemi znaki wrogów
Zwyciężymy i wyprzemy
Daleko z ojczystych progów,
Lecz oręża nie złożymy!

Bo choć wroga zewnętrznego
Z kraju swego wypędzimy,
Dopiero gdy domowego
Zniszczym, przyszłość utrwalimy.


A tym wrogiem — to próżniactwo
I wygódki niepochlebne,
Niedołęstwo i partactwo
l potrzeby niepotrzebne.

Ks. Damroth czuł, że siły jego się wyczerpują i że już niedługo tu pożyje; ale umysłowo pracował do samego końca. Porę tygodni przed śmiercią odwiedziło go dwóch młodych księży, którzy o politycznych sprawach chcieli z nim pomówić. „Centrum niemieckie“, tak się wtedy wyraził, „stało się macochą dla polskiego ludu i nie ma wyrozumienia dla jego dążności polsko-narodowej. Wy bracia młodzi gotujcie się na dalsze prześladowania. Na miejscu przestarzałego Centrum młoda generacja musi wziąść w ręce swoje obronę ludu naszego. Smutno, że nawet księża nie chcą zrozumieć tych nowych prądów i swoją opozycją zniechęcają do siebie lud wierny. Jednemu z takich duszpasterzy, który z resztą przez całą walkę kulturną był szczerym obrońcą ludu (ks. E.), zwróciłem uwagę na błąd, który popełnia zwalczając razem z niemiecką „Schl. Volksztg.“ zdrowy ruch narodowy i pisałem mu jako dobremu przyjecielowi:

Es tut mir lang schon weh’,
Dass ich Dich in der Geseltschaft seh’.

No ale trudno, starzy księża nie mogą się tak prędko otrząść z przestarzałych formułek politycznych. Do was, bracia młodzi, należy przyszłość“. Tu zwrócił uwagę na wiersz w „Gazecie Opolskiej“ leżącej przed nim na stole a zatytułowany „Uczucia przed zimą“. Dziwnie harmonizowały te wiersze z ponurością dnia śnieżystego i z beznadziejnością stanu zdrowia ks. Damrotha.

Przeraźliwie na zagrodzie
Kracze szare stado wron,
Stygnie życie już w przyrodzie,
Już się zbliża blady zgon. —

Ach przyrodo, tobie jeszcze
Zwierzam się dziś z bolem mym,
Wszak i tobie zimne dreszcze
Mrożą piersi lodem swym.

„My starzy, kończył, musimy ustąpić, — lampka życia mego dogorywa, — dni moje policzone. Krakanie wron zwiastuje mi śmiać. Wy zaś bracia młodzi, nie zważajcie na krakanie politycznych kruków i wron, choć was zadrasną mściwemi szponami, one przed wiosną się zbliżającą pierzchnąć muszą, zima minie, wiosna wróci. Pracujcie dla ludu, a nastają lepsze dni“. Długo tak rozmawiali. Często musiał przerywać rozmowę, bo mu co chwila zabrakło w piersiach tchu. Mimo to nie chciał gości puścić, widocznie było, że pragnął w nich wlać swego ducha i swoją wiarę w lepszą przyszłość.
Wierszyki ks. Damrotha z ostanich miesięcy przedstawiają poniekąd rzewne pożegnanie się autora ze światem. U wrót wieczności „stary pieśniarz“ Bogu odnawia swoje śluby.

Z życia mało się ostało
Nad kolce cierpienia,
W oczach łzy, na ustach modły
A w sercu wspomnienia.

Jeden tylko bez uszczerbku
Klejnot przechowałem:
Miłość, jaką tobie, Panie,
Ongi ślubowałem.

Pierwsze dumki były tejże
Miłości posiewem
W wiośnie życia, niechaj będą
I łabędziem śpiewem.


Ciebie kochać, tobie śpiewać
Poty nie przestanę,
Dopóki się z moją lubą
Lutnią nie rozstanę.

Tak rozstanę, by zamienić
Ziemsko-smętne pienia
Na wesołe, wiecznie trwałe
Hymny uwielbienia.

Po Bogu najwięcej kocha Najśw. Pannę Marję:

Jejbym tysiąc lutni oddał,
Tysiąc lat jej śpiewał,
Pewny, iżby Bóg się na mnie
O to nie pogniewał.

Z rzeczy doczesnych najbardziej zajmowała go Polska, o której oswobodzenie wciąż się modlił. Dziękował Bogu, że się nie wynarodowił:

Żem się zdołał oprzeć prądom
Lub nie osiadł na mieliźnie
Żem ojczystej mowie, sprawie
Wiernym został na obczyźnie,

Że różowo patrząc na świat
Nie zwątpiłem o ludzkości;
W cuda wierząc nie zwątpiłem
O mej ojczyzny przyszłości.

Jak gorąco kochał Polskę, dowodem następujący wiersz:

Ziemio polska, ziemio święta,
Ojców krwią i znojem
Użyźniona, poświęcona
I ja dzieckiem twojem!

Ja twym synem: włos mój siwy
Ręka moja drżąca,
Wszakże lutnia moja jeszcze
Krzepka i gorąca.

Więc ci dalej nucić będę
jako w życia wiośnie;

Co do śpiewu sił nie stanie,
Dołączę żałośnie.

Toć i krew nam nie pomogła
Przelana w stu bitwach:
Może będą łzy mocniejsze
Wylane w modlitwach.

Czego mieczem nie osięgli
Waleczni mocarze.
Może pieśnią swą wyżebrzą
Pobożni pieśniarze.

Przyjm więc, Panie, prośby nasze:
Ukróć doświadczenia
Długie chwile, potem przyspiesz
Godzinę zbawienia.

By i ja się raz pokrzepił
U wolności zdroju,
Poczem, Panie, puść starego
Pieśniarza w pokoju.

Niestety nie dożył przełomu dziejowego, który Polskę z grobu wskrzesił. Ale umierał z tą nadzieją, że Polska zmartwychwstanie i nawet nad Śląskiem zaś rządy obejmie. Wieże piastowskie na Śląsku utwierdzały go w tej wierze zawsze na nowo.

Bo stare te baszty przypominają
Nietylko chwile nam wieku złotego;
Lecz i nadziei wygasnąć nie dają,
Że godło Piastów zaświeci z tych wieży
Znów i nad Śląskiem zaświta swoboda
Gdy anioł swe skrzydła rozszerzy,
I będzie jeden pasterz, jedna trzoda.

Ks. Damroth gdziekolwiek na Śląsku rzucił okiem, wszędzie widział niezatarte ślady polskości. Wszakże góry, rzeki, osady już w nazwach swoich na słowiańską wskazują przeszłość. Niemieckie „Riesengebirge“ nazywa się po polsku Karkonosze. Tym górom czyni zarzut nasz wieszcz:

Karkonosze śląskie, góry prastare,
Oj niegdyś nasze słowiańskie, prześliczne;
Czemuście, czemu złamały nam wiarę,
Hej, dziś germańsko-kosmopolityczne?

Aby wykazać dokumentnie, że Śląsk to ziemia rdzennie polska, ks. Damroth dokładnie badał nazwy miejscowości śląskich. Wynik tych studiów ogłosił drukiem pod tytułem „Die älteren Ortsnamen Schlesiens, ihre Entstehung und Bedutung“. (Beuthen O/S. Verlag von Felix Kasprzyk. 1896). Ledwie połowa arkuszy była wydrukowana, gdy śmierć wytrąciła autorowi pióro z ręki. Wydawnictwa dopilnował potem ks. prob. Gregor.
Podobnie ks. Konstanty nie doczekał się wyjścia religijnego dziełka, którego rękopis, zupełnie wykończony, nosił tytuł „Iskry Ignacjańskie“ a które po śmierci jego wyszło nakładem „Katolika“ w Bytomiu jako „Pobożne rozmyślania na każdy dzień roku“.

∗                ∗

Ks. Damroth umarł na suchoty we wtorek, dnia 5 marca 1895 r., rano o godzinie trzeciej. Zaopatrzony św. sakramentami, skonał na ręku kochającej siostry, która najczulszą opieką go otaczała. Ledwie był zamknął oczy do snu wiecznego, gdy kanarek w jego pokoju ślicznie zaczął śpiewać, aż się wszyscy zadziwili.
Pogrzeb odbył się w Pilchowicach w sobotę. Ze wszystkich stron przybyli znajomi, przyjaciele i wielbiciele cnót, talentu i zasług nieboszczyka; tylko księży było zadziwiająco mało, bo ledwie dwadzieścia. „Die Geistlichkeit hat völlig versagt — Duchowieństwo zawiodło zupełnie“, takie było ogólne wrażenie. Widocznie młodsi księża bali się pokazać na pogrzebie polskiego konfratra. Zato lud górnośląski złożył dowód, że miłością za miłość płacić umie, bo stawił się tłumnie, mimo niewygodnego położenia Pilchowic, mimo złych dróg i wielkich śniegów. Był też dosyć znaczny zastęp inteligencji polskiej. Zdumieli urzędnicy pruscy na widok tak licznie zebranego polskiego ludu, i dopiero teraz rząd się dowiedział, ze ś. p. ks. Damroth to — Czesław Lubiński. Zakłopotał się na tę wieść p. Sternaux, dyrektor seminarjum pilchowskiego i, jakby się czegoś bojąc, powiedział do pewnego braciszka: „Wir müssen ihn unbedingt deutsch beerdigen“. I odbyło się wszystko po niemiecku. Pogrzeb prowadził ks. prob. Olbrich z Dębie pod Opolem; on też nad grobem przemówił po niemiecku. Nawiązał do zdania nieboszczyka, że rozum bez serca, to słońce północy, przy którem zimno; serce bez rozumu, to słońce południa, przy którem się spalić można; zaś rozum i serce, to słońce strefy umiarkowanej, przy którego cieple dobrze się żyje. Wysławiał potem ks. Damrotha jako wzorowego sługę Bożego. „Znałem wielu kapłanów“, mówił dosłownie, „lecz pobożniejszego i zacniejszego od nieboszczyka nie znałem“. Następnie podnosił zasługi zmarłego na polu pracy zawodowej i naukowej. Odsłonił wreszcie tajemnicę pseudonimu, starannie strzeżoną zawsze przez nieboszczyka. Dodał bowiem, że pod przybranem nazwiskiem Czesława Lubińskiego wydał miłe poezje polskie dla ludu, który kochał szczerze. Na słowa: oto w tym otwartym grobie spoczywa słynny poeta górnośląski Czesław Lubiński, — obaj przedstawiciele pruskiej władzy szkolnej, tajny radca dr. Montag i radca regencyjny Kupfer, ostentacyjnie opuścili miejsce pogrzebowe.
Na końcu ks. Olbrich dziękował krewnym, pomiędzy któremi wiekiem pochylona postać tajnego radcy regencyjnego ks. Jüttnera szczególny budziła szacunek, dalej radcom szkolnym, kolegom, uczniom i Braciom Miłosiernym, zwłaszcza Eulogjuszowi i Hieronimowi, którzy nieboszczyka z wielkiem poświęceniem pielęgnowali. Nastąpiła niemiecka modlitwa i niemiecka pieśń seminarzystów.
Potem powstała wielka cisza i oczekiwanie: to lud polski czekał na spełnienie ostatniej woli zmarłego wieszcza swego, który życzył sobie przecież polskiej modlitwy i polskiej pieśni.

Gdy raz umrę, życzę sobie:
Aby stanął przy mym grobie
Choćby jeden, nawrócony
Słowem mojem; z drugiej strony
Jeden, co za mą przemową
Duszę swą zachował zdrową;
Wkoło ludek nasz serdeczny
Westchnął za mój spokój wieczny;
Dziatek polskich zaś drużyna
Śpiewała: Salve regina!

Jeden z Braci Miłosiernych szepnął ks. Olbrichowi coś do ucha. Nato tenże dosłownie tak się odezwał po polsku:
„Widzę, że też tu są tacy, co mówią po polsku. To pięknie, żeście tu przyszli. Był to ksiądz bardzo nauczony (!), to też zmówmy za niego „Ojczenasz“ i „Zdrowaś“ po polsku“.
Na tem skończył się pogrzeb.
Po opisie pogrzebu ks. Damrotha „Katolik“ (1895, nr. 32) taką umieścił uwagę:
„Wobec świeżego grobu wielkiego miłośnika Boga i ludzi, którego życie było ciągłym dowodem miłości bliźniego, nie użyjemy słów słusznego oburzenia, ale nie możemy nie wyrazić publicznie wielkiego żalu własnego i obecnych polskich wiernych, że się nie stało zadość życzeniu nieboszczyka. Żal ten odbije się echem na całym polskim Śląsku, bo jeżeli przy czyim grobie pieśń polska była na miejscu, to właśnie przy grobie tego, który był największym pieśniarzem polskim na Górnym Śląsku. Radcom i dygnitarzom świeckim, tam obecnym, polska pieśń nie byłaby ucha obraziła, a choćby i tak było, to niechby poznali, że nie tylko królewskiego urzędnika chowaliśmy, ale księdza i poetę polskiego...
Wszystkim dziękowano za udział w pogrzebie od radców zacząwszy aż do uczniów seminaryjum. Tylko lud polski nie usłyszał ani jednego słowa podziękowania. Snać myślano, że temu ludowi własne jego serce powie: Bóg zapłać! Pociesz się ludu polski; choć przy pogrzebie byłeś ostatni, — za życia byłeś przezacnemu księdzu po Bogu najbliższy. To serce, któreśmy z ciałem tam pogrzebali, gdy jeszcze biło, przedewszystkiem dla ciebie biło. Kiedy kilka dni przed śmiercią proszono nieboszczyka o modlitwę przed tronem Najwyższego, podniósł ręce w górę, przycisnął je do serca i rzekł: „Będę się gorąco modlić za wszystkich Polaków“. Pociesz się ludu polski i otrzyj łzy żalu, bo przed tronem Najwyższego masz jednego orędownika więcej“[13].
Lepiej zastosowano się do życzeń nieboszczyka sto mil od nas, tam na ziemi kaszubskiej. W Starej Kiszewie pod Kościerzyną odbyło się bowiem za duszę długoletniego dyrektora żałobne nabożeństwo z polskim śpiewem.

∗                ∗

Ciało ks. Damrotha pochowano po niemiecku ze względu na urząd, jaki za życia był piastował; ale ducha jego ani królewsko-pruski urząd, który mimo to z wszelką sumiennością sprawował, ani żadne sztuczki germanizacyjne zniemczyć nie zdołały. Dał nam przykład, jak w życiu stosować należy słowa św. Pawła:

„Ducha nie gaście!“




LITERATURA I ŹRÓDŁA.

Ks. Konstanty Damroth (Czesław Lubiński). „Światło“ 1895, nr. 7/8. — Czesław Lubiński (ks. Konstanty Damroth). Bytom 1896. — „Katolik“, 1895. — „Gazeta Opolska“ 1895. — „DziennikPoznański“ 1896, nr. 3/4 (Dwaj śląscy poeci). — Ks. Alfons Mańkowski, Dzieje drukarstwa i piśmiennictwa polskiego w Prusiech Zachodnich. II. Chełmno. Rocznik Tow. Naukowego w Toruniu XIV (1907). — Ks. Jan Kudera, Ks. Konstanty Damroth (Czesław Lubiński), śląski wieszcz. Bytom, 1920, nakł. „ Katolika“.
Pozatem życiorys niniejszy opiera się na listach, nadesłanych autorowi przez przyjaciół lub wychowanków śp. ks. Damrotha.







  1. Światło 1895, str. 108.
  2. List do Adama Napieralskiego, redaktora „Katolika“ z dnia 29 stycznia 1891. — W końcu ks. Damroth tamże dodaje: „O dalszych losach Towarzystwa, które niezawodnie w potopie kulturkamfu wraz z biblioteką utonęło, nie mam niestety dokładnych wiadomości, zostawszy już 1870 r. przeniesiony do innej prowincji. Możeby się przydała, gdyby ktoś inny z owych czasów, będący bliżej sprawy zechciał podać i skreślić historję Towarzystwa i co się z niem łączy, zanimby wszystko poszło w zapomnienie“. („Kurier Śląski“ 1920, nr. 77).
  3. List do Ign. Danielewskiego roku 1866.
  4. „Katolik“ 1867, nr. 78.
  5. „Światło“ 1895, str. 123.
  6. Szkice, str. 22 n.
  7. Daniel O’Connel (1775 — 1847), tak zwany oswobodziciel Irlandji, należy do najznakomitszych ludzi zeszłego stulecia. Był adwokatem w Dublinie i mówcą potężnym. Od roku 1810 niezaprzeczenie przewodził całemu narodowi irlandzkiemu. Walczył aż do śmierci o dwa wielkie ideały: 1) o równouprawnienie katolików, 2) o zerwanie unji prawodawczej z Wielką Brytanją. — W tym celu zorganizował Irlandczyków we wielkiem stowarzyszeniu katolickiem (catholic association). Przewędrował cały kraj i ognistemi przemówieniami zapalał tłumy, zawsze atoli trzymając się w granicach prawa. W roku 1829 osięgnął wreszcie równouprawnienie dla katolików, zato się rozwiązania unji z Brytanją nie doczekał. Umarł 1847 roku w podróży do Rzymu. Ostatnie życzenie jego było takie: „Ciało moje do Irlandji — serce do Rzymu — dusza do nieba!“ Życiorys tego sławnego męża i dzielnego organizatora ks. Damroth pod nazwiskiem Czesława Lubińskiego przedstawił Kaszubom w „Gazecie Toruńskiej“.
  8. „Światło“ 1895, str. 123.
  9. Najlepszem uczczeniem przez Kaszubów 25-tej rocznicy śmierci przezacnego autora byłoby nowe wydanie jego, skonfiskowanych wtedy, „Szkiców” i rozpowszechnienie ich w tysiącach egzemplarzy w tych ziemiach, przywróconych teraz Polsce, a może nawet w tłumaczeniu niemieckiem.
  10. „Światło“ 1895. str. 124.
  11. Bytom, nakładem „Katolika“.
  12. „Światło“ 1895, str. 124.
  13. Jeżeli p. Grzywacz w „Sztandarze Polskim“ (1920, nr. 59) twierdzi, że przy pogrzebie ks. Damrotha odśpiewano po polsku „Witaj, królowo nieba!“ — więc uczyniono zadość życzeniu nieboszczyka, — to tylko złudzeniem może być i omyłką. Oburzenie gazet polskich, których redaktorzy osobiście brali udział w pogrzebie, byłoby w takim razie wprost niemożliwe.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Emil Szramek.