Kryształowy korek/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Kryształowy korek
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo „Panteon“; Księgarnia Powszechna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Polska Fr. Zemanka
Miejsce wyd. Warszawa; Kraków
Tłumacz Jan Las
Tytuł orygin. Le Bouchon de cristal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
W CIEMNOŚCIACH.

Arsen odzyskał przytomność i otworzył oczy, nie znaczyło to wszakże, by zdawał sobie sprawę z ostatnich wypadków. Powiódł wzrokiem dokoła i usiłował sobie przypomnieć gdzie się znajduje. Miejsce to było mu nieznane. Obicia na ścianach w jasne bukiety — wprost naprzeciw niego drzwi przysłonięte ja- skrawą portjerą. Słońce przedzierało się nieśmiało przez zapuszczone firanki. Spróbował podnieść głowę, aie uczuł natychmiast przejmujący ból i jęknął głucho. W tejże chwili usłyszał lekkie kroki, a potem pochyliła się nad nim twarz kobieca, blada twarz rozświecona parą wielkich szaro-niebieskich oczu.
— Klarysa! — wyszeptał z zachwytem i przymknął oczy, nie chcąc spłoszyć rozkosznego widzenia. Po chwili otworzył je znów i uśmiechnął się. Hrabianka de Mergy stała przed nim.
— Pst! — rzekła, kładąc palec na ustach. — Nie ruszaj się pan i nie mów ani słowa, trzeba być rozsądniejszym. Jesteś jeszcze bardzo osłabiony.
Nalała mu sama jakiegoś płynu, którego wypił pełną łyżkę, nie troszcząc się o jego smak. Był to widocznie bardzo skuteczny kordjał, bo wypiwszy go uczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele i zrobiło mu się jakoś raźniej.
— Gdzie jestem, hrabianko? — zapytał wtedy.
Na te słowa przybliżył się do łóżka Le Balu i młody człowiek z czarną strzyżoną bródką, w którym Arsen rozpoznał znajomego sobie doktora z Paryża, nazwiskiem Martin. Był to dobry jego przyjaciel, któremu pożyczył niegdyś kwotę, potrzebną do skończenia uniwersytetu, a którego Klarysa sprowadziła tu widocznie z Paryża.
Doktór wziął go za puls, dotknął jego szyi, która była obandażowana, a potem rzekł:
— Jesteśmy na dobrej drodze, ale musi pan kilka dni jeszcze leżeć nieruchomo, bo ma pan tu cięcie, ranę niewygojoną jeszcze, która jednak zabliźnia się wcale nieźle.
— Ach, już wiem! — zawołał Arsen. — Daubrecq! Gdzie jest Daubrecq? — Czy udało się wam schwytać go — a przytem...
Tu nagle urwał. Chciał spytać o listę 27-miu, ale rozumiał, że nie należy mówić o niej w przytomności doktora.
Za to oczy jego szukały Klarysy, a hrabianka dostrzegła w nich najżywszy niepokój.
— Jak pan sądzi, doktorze? — spytała. — Czy można mówić z nim o... interesach? — dodała, szukając widocznie odpowiedniego określenia.
Doktór odgadł odrazu, że obecność jego tu zaczyna być krępująca dla ludzi, którzy mają widocznie swoje tajemnice, wziął więc kapelusz, ale pierwej odpowiedział hrabiance.
— Może mu pani teraz wszystko powiedzieć, a nawet najlepiej będzie nic nie taić bez względu na to, czy wiadomości są mniej czy więcej pomyślne. Skoro przyszedł do siebie, siły będą mu powracać szybko. — Wszelka niepewność drażnić go tylko będzie i może wywołać gorączkę. Żegnam panią a jutro powrócę.
Skoro znikł za drzwiami, Klarysa i Le Balu usiedli obok łóżka.
Arsen pamiętał już teraz wszystko, aż do chwili, w której ugodzony przez Daubrecq’a, omdlał skutkiem upływu krwi.
— Co się stało z Daubrecq’em? — zapytał znów.
— Posłuchaj! — zaczął Le Balu. — Siedzieliśmy z hrabianką w łodzi, licząc kwadranse i minuty, wreszcie zagwizdałeś, poznaliśmy zaraz hasło. Dobra naszaf pomyślałem sobie, Arsen powraca i podniosłem oczy w górę. Ktoś schodził po drabinie, ale robił to niesprawnie, jakby mu nogi nie służyły. Tknęło mnie coś odrazu. Ale tamten zstąpił do łodzi, jakby mu się ta z prawa należała. Hrabianka poznała go.
— Co to jest? — zawołała. — Gdzie jest Arsen?
— Właśnie przychodzę od niego — odparł tam ten. — Spieszcie do niego, tam, na górę, bo potrzebuje waszej pomocy. Co do mnie, nie chcąc obciążać waszej łódki, popłynę sobie wpław. I skoczył do wody, zanim opamiętaliśmy się, co nam czynić należy. Wreszcie hrabianka zawołała:
— Tu zdrada! Z pewnością zdrada.
Nie wiem, czy usłyszał to, ale znikł nam z oczu, bo noc była ciemna. Ja zaś pobiegłem co żywo po drabinie.
Tu opowiedział Le Balu, że znalazł Arsena leżącego bez duszy, że go odwiązał i zniósł go potem na dół, założywszy go sobie na plecy, że zresztą przyszedł mu z pomocą członek bandy Broniard, który czekał na brzegu z samochodem, a który, usłyszawszy sygnał, przeprawił się do nich małem czółnem.
— Dowieźliśmy pana do oberży w lesie, a następnego dnia przyjechaliśmy tu do Amiens — dokończyła hrabianka.
— Jesteśmy więc w Amiens?
— Tak jest, w pokoju hotelowym, gdzie leży pan już trzy dni pod naszą opieką.
— Muszę wstać, muszę podnieść się jak najprędzej — powtarzał Arsen, a przypomniawszy sobie ułamki rozmowy zasłyszane w sali tortur, zawołał rozpaczliwie:
— Ależ lista! Lista 27-miu. Daubrecq musiał ją odzyskać, a może Albufex. Lista była tam w jego mieszkaniu na biurku. Musieli już ją zabrać.
— Nie, nie — upewniła go hrabianka. — Tej samej nocy, w której zostałeś pan raniony, ostrzegłam dyrektora policji osobnym bilecikiem, który doręczył mu Groniard.
— Albufex mógł go uprzedzić.
— O nie! bo markiz pojechał koleją, Groniard zaś pędził pańskim automobilem. Ostrzegłam wyraźnie Maurycego Prasville, aby nie wpuszczał nikogo do mieszkania Daubrecq’a i żeby miał na oku Albufex’a. Doniosłam mu także, że nie potrzebuje już szukać Daubrecq’a, gdyż został oswobodzony dzisiejszej nocy.
— Ależ, skoro Daubrecq powróci do swego mieszkania, nikt nie będzie miał prawa bronić mu wstępu.
— Nie ukazał się jednak dotąd. Mamy przecie w Paryżu zaufanych ludzi, a Groniard przesyła nam codziennie wiadomości.
Arsen nic na to nie odrzekł, czuł się jeszcze tak słaby, ogarniała go senność.
Mary — wyszeptał tylko parę razy. — Mary... Co to być może... — Z temi słowami usnął.
Hrabianka słyszała je, ale sądziła, że Arsen wspomina imię przyjaciółki swej lub kochanki. Nie obeszło ją to zbytnio. Jeśli pielęgnowała go z największą troskliwością, to robiła to jedynie dlatego, że widziała w nim dzielnego, niezrównanego wspólnika, który pomoże jej wyzwolić Gilberta, a może i odnaleźć listę 27-miu.
Mając tyle dowodów nieustraszonej jego odwagi, nabrała dla niego szacunku. Nie zapomniała jednak o tem, że był to bądź co bądź opryszek, słynny włamywacz, a to trzymało na wodzy poryw jej serca, który inaczej pociągnąłby ją może do niego, bo w duchu przyznawała nieraz, że jest odważny i szlachetniejszy od wielu ludzi, których spotykała w swoim świecie.
Zresztą umysł Klarysy tak był zaprzątnięty podziemną walką, jaką toczyła z Daubrecq’em, że nie zostało w nim prawie miejsca na inne wrażenia.
Wieczorem tegoż dnia ranny uczuł się gorzej, wywiązała się gorączka. Arsen majaczył. W majaczeniach tych wyrywały się nieraz z ust jego wyrazy namiętne, tkliwe wyznania, to znów zdawało mu się, że jest w izbie tortur, z której wybawiła go hrabianka de Mergy.
Błagał Klarysę o pomoc, wyznawał jej miłość, błogosławił ją za okazywaną sobie dobroć.
Gdy nad ranem przyszedł znów do siebie, przypomniał sobie ze strachem nocne swe majaczenia. Czy hrabianka zrozumiała je? Czy jej nie obraził?
Spojrzał nieśmiało w oczy Klarysy, ale przekonał się wnet, że może mówić, co mu się podoba. Siedziała przy nim całą noc, czuwała nad nim, ale słów jego nie słyszała, nie rozumiała zapewne ich znaczenia. Myśl jej była gdzieindziej, pochłonięta całkowicie sprawą Gilberta i listą 27-miu.
Zaczęli rozmawiać o tej sprawie, snuć różne domysły. Arsen powtórzył hrabiance wszystko, co mu się udało podsłuchać w czasie niefortunnej swej wycieczki do zamku Mortepierre.
Hrabianka przypuszczała, że Mary jest może tytułem jakiej książki, w której kartkach Daubrecq ukrył listę.
— O nie! — zaprzeczył Arsen. — Mówili także o krysztale wydmuchanym, czy też o korku kryształowym.
Szczegół ten zajął mocno hrabiankę. A więc domysł jej był prawdziwy, wpadła więc na prawdziwy trop i należało szukać jakiegoś szklannego, czy kryształowego przedmiotu, w którym lista musi być ukryta. Rozmowy, jakie zajmowały ich przez długie godziny, skracały Arsenowi czas jego rekonwalescencji.
Upłynęło tak dni kilka, aż pewnego ranka Klarysa otrzymała depeszę wzywającą ją do Paryża.
Pojechała natychmiast i wróciła tegoż dnia jeszcze, rozgorączkowana i przejęta trwogą.
Arsen poznał z wyrazu jej twarzy, że musiało zajść coś złego.
— Trybunał kasacyjny odrzucił wniosek o ułaskawienie Gilberta — rzekła.
— Czy spodziewała się pani czego innego?
— Nie, nie, ale pan wie, człowiek chwyta się do ostatka najwątpliwszej choćby nadziei.
— I kiedyż to się stało? — spytał Arsen.
— Przed tygodniem już, Le Balu ukrywał to przed nami, nie chcąc pana zmartwić, a ja nie miałam odwagi przeglądać gazet.
— Przed tygodniem! — zauważył Arsen — a więc we dwa dni po mojem zajściu z Daubrecq’em.
— Tak, to on — wybuchnęła Klarysa — nikt inny, tylko on, nie powrócił jeszcze do swego mieszkania, ale działa z ukrycia.
— Pozostaje jeszcze ułaskawienie prezydenta rzeczypospolitej — zauważył Arsen.
— Pan myśli, że ułaskawi on tak łatwo wspólnika Arsena Lupin — zawołała hrabianka; ale wnet się opanowała i rzekła łagodnie:
— Wybacz pan, sama nie wiem co mówię.
— Jeżeli Albufex nie ukradł mu listy 27-miu, to jeden tylko Daubrecq uratować może mego brata.
Słysząc to Arsen, podniósł się nawpół i usiadł na łóżku.
— Co pani mówi? Czy pani widziała tego człowieka?
Patrzył badawczo w oczy Klarysy, chcąc wyczytać z nich najgłębsze tło jej myśli.
— Nie — odparła hrabianka — nie widziałam go jeszcze.
— Ale pani chce go widzieć, pani chce układać się z nim. O! niech pani tego nie robi, hrabianko de Mergy. Ten człowiek wyzyska tylko panią, nie dotrzyma żadnej obietnicy, uczyni z pani swoją niewolnicę. To rozpacz dyktuje pani tak szalone zamiary. Niech mi pani zaufa.
Usiadła obok niego, ale widocznem było, że nie powiedziała jeszcze wszystkiego. — Arsen próbował ją pocieszyć.
— Zobaczy pani, że prezydent ułaskawi Gilberta.
— Nie zrobi tego. Nie może iść wbrew opinji, a opinja cała jest przeciw nam. Gdybyś pan wiedział, co piszą i mówią o całej tej sprawie.
Zamyśliła się znów, a on rzekł: Za parę dni będę już mógł działać, a wtedy zobaczymy. — Klarysa uspokoiła się nieco.
— Czy wie pan — rzekła po chwili — że byłam u adwokata Gilberta i powiedziałam mu wszystko?
— Jakto? Co mu pani powiedziała?
— Nie wspomniałam mu nic o liście 27-miu, a tylko wyznałam mu, że Gilbert jest moim bratem, odkryłam przed nim prawdziwe jego nazwisko.
— I dlaczego pani to uczyniła?
— Myślałam, że jeśli odkryje trybunałowi kim jest więzień, jeśli pomogę im do stwierdzenia jego tożsamości, wyrok wypadnie inaczej, a przynajmniej wykonanie jego zostanie opóźnione.
— I cóż pani odpowiedział adwokat?
— Powiedział, że to nic nie pomoże i wyroku nie zmieni, że przeciwnie tem ostrzej dochodzić będą winy popełnionej przez Juljana hrabiego de Mergy.
— Byłem tego pewny — odparł Arsen — a przytem wybacz hrabianko, ale zapominasz pani o głównym celu rozpoczętej przez siebie walki. Wszak nie ma§z pani prawa okrywać niesławą nazwiska swego ojca; cóżby się stało zresztą z małym Armandem?
Klarysa spuściła głowę i przyznała mu słuszność, Ale Arsen lękał się czego innego. Odgadywał z właściwą sobie przenikliwością, że hrabianka, przyprowadzona do ostateczności, zaczyna godzić się z myślą oddania swej ręki Daubrecq’owi, że sądzi, iż jej obowiązkiem jest uczynić z siebie ofiarę dla uratowania brata, postanowił nie dopuścić do tego za żadną cenę.
— Przypominam pani — rzekł prawie uroczyście — że mi pani przysięgła nie przedsiębrać nic bez mojej porady w naszej walce z Daubrecq’em, a zwłaszcza nie widywać się z nim, nie przyjmować od niego listów.
— Nie wiem nawet, gdzie on jest teraz — odparła wymijająco hrabianka.
Po tej rozmowie zakradło się między Arsenem a Klarysą jakby ziarno nieufności. Było to bardzo bolesne dla Arsena. Przedewszystkiem nie mógł zaprzeczyć, że jak dotąd, Daubrecq pobił go na każdym kroku. Nawet wtedy, gdy uwolnił go z więzienia, oswobadzając go zarazem od tortur zadawanych mu przez Sebastianiego, nawet wtedy Daubrecq nie zaufał mu ani przez chwilę, przeczuł jego zamiary i udaremnił je. Cóż dziwnego, że hrabianka de Mergy nie ufa mu teraz. Na cóż się zdały bohaterskie jego wysiłki?
— Posłucha; mnie, hrabianko — rzekł po namyśle. — Proszę panią jeszcze o dwa lub trzy dni cierpliwości, najdalej pojutrze będę już mógł wstać o własnych siłach. Pojadę natychmiast do Paryża.
— A cóż ja mam robić przez ten czas? — spytała Klarysa.
— Dziękuję pani stokrotnie za troskliwość i dobroć, jaką mi pani okazała, ale jedź pani teraz do Paryża i zamiast do swego mieszkania, zajedź pani do hotelu Franklina przy ulicy Trokadero. Stamtąd będziesz pani mogła śledzić każdy krok Daubrecq’a. Groniard i Le Balu będą na twoje usługi. Gdybyście co dostrzegli, dacie mi znać depeszą.
Tegoż dnia, w czasie zwykłej wizyty swego lekarza, Arsen zapytał go, czy mógłby wstać zaraz nazajutrz.
— O nie, powinieneś pan zostać w łóżku przy najmniej do końca tygodnia.
— A jeżeli wstanę wcześniej, cóż mi się stanie?
— Gorączka powróci.
— Czy tak? Dziękuję ci doktorze.
Ale w myśli postanowił wstać zaraz nazajutrz 1 udać się bez zwłoki do Paryża. Następnego dnia, nie radząc się nikogo, wykonał swój zamiar.
Pierwszy dziennik, który kupił po drodze, przyniósł mu ważną wiadomość. Margrabia Albufex aresztowanym został pod zarzutem defraudacji w sprawie kanału. A zatem Daubrecq już się mścił, a co ważniejsza, miał w ręku swem listę. A tylko nauczony poprzedniem doświadczeniem, nie pokazywał się publicznie i rzucał z ukrycia pociski swej zemsty.
Na dworcu Le Balu, uprzedzony przez Arsena depeszą, oczekiwał na niego.
Arsen zapytał go zaraz o panią de Mergy.
— Nie widzieliśmy jej od wczoraj — objaśnił Le Balu — wyjechała z hotelu w pogoni za Daubrecq’em i nie wróciła jeszcze.
— W pogoni za Daubrecq’em? Więc dowiedziała się coś o nim.
— Widziała go przejeżdżającego dorożką i zapamiętała sobie numer tego fiakra, opierając się na tem, zaczęła swoje poszukiwania, i obiecała uwiadomić nas, skoro go tylko odnajdzie.
— Czy to już wszystko? — Nie jeszcze. M argrabia Albufex odebrał sobie życie w więzieniu.
Usłyszawszy to Arsen, stanął jak wryty. Miał prawie na sumieniu śmierć tego człowieka.
Zapewne, margrabia posunął się za daleko, używając tortury — a i przedtem umoczył zapewne rękę w przekupstwach kanałowych, a jednak, mimo wszystko, był mu sympatyczniejszym od Daubrecq’a. A przytem Arsen miał zamiar sprzymierzyć się z margrabią w dalszych poszukiwaniach.
Wspólnik taki jak on, wraz z Sebastianím i jego synami, była to pomoc nie do pogardzenia. A tu śmierć jego udaremniła te projekty.
— W jaki sposób odebrał sobie życie? — zapytał jeszcze.
— Rozciął sobie żyły szkłem, rozbiwszy poprzednio szybę. Zostawił podobno długi list, w którym przyznaje się do winy, ale i oskarża Daubrecq’a.
— A Gilbert? Co słychać z jego sprawą?
— Pojutrze adwokaci jego mają być u prezydenta rzeczypospolitej.
— Pojutrze? A więc w tydzień potem stanie pod gilotyną. Jak widzę, nie tracą czasu. To także Daubrecq! Odzyskał już swój przeklęty wpływ i wywiera nacisk na władzę. Biedny Gilbert! Gotów nałożyć głowę, bo oni go nie ułaskawią.
— Jakto szefie i pan traci nadzieję?
— Nie, nie, co za niedorzeczność. Za godzinę mieć będę w ręku kryształowy korek, za dwie godziny adwokat Gilberta będzie u prezydenta i postawi mu nasze warunki.
— A gdybyś nie znalazł korka, szefie?
— W takim razie odbijemy Gilberta, odbijemy go, choćbyśmy mieli przewrócić do góry nogami cały Paryż.
Te słowa dopiero uspokoiły Le Balu, a dodały też otuchy Arsenowi.
Pożegnawszy swego wspólnika, Arsen pośpieszył przedewszystkiem do mieszkania Daubrecq’a, strzeżonego jeszcze przez policję.
Przywitano go tam, jak dobrego znajomego, przybył bowiem w przebraniu detektywa Nikol.
Pierwsze pytanie, jakie zadał dyżurującemu inspektorowi, dotyczyło oczywiście Daubrecq’a.
— On tu był — oznajmił inspektor.
— Kto? Daubrecq?
— Tak jest. Bawił tu zaledwie dziesięć minut i odjechał, prosząc, abyśmy strzegli nadal jego mieszkania.
— Czy wchodził do swego gabinetu?
— Tak jest.
— I pozwoliliście na to?
— Jakże mogliśmy mu wzbronić, jest przecież panem swego mieszkania.
— A czy mieliście go przynajmniej na oku?
— Stałem sam w progu w chwili, gdy był w gabinecie, zabawił zresztą zaledwie kilka sekund.
— Czy zabrał co ze sobą?
— Przeglądał papiery. Zabrał zdaje się parę drobiazgów.
— Czy tak?
Arsen wiedział już teraz, że Daubrecq zabrał oczywiście listę i uzbrojony w ten dokument, rozpoczął kampanję przeciw margrabiemu Albufex.
— Zostaniemy tu jeszcze do powrotu pana posła — mówił dalej inspektor.
— Cóż z tego — mruknął Arsen — skoro tamten zabrał już kryształowy korek. Rzecz to obojętna, czy będziecie strzec jego domu, czy też go opuścicie. Widocznem było, że policja popełniła grubą omyłkę, pozwalając Daubrecq’owi gospodarować w swym gabinecie, choćby tylko kilka sekund. Co za nieuk z tego inspektora?
— Czy przynajmniej zauważyłeś pan co za drobiazgi zabrał z sobą poseł?
— Ależ i owszem, za kogoż mię pan ma — odparł inspektor z urazą. — Pan poseł chciał zapalić cygaro wchodząc do gabinetu, wziął więc najpierw stalowe pudełko z zapałkami, stojące na biurku.
— Ależ może tam właśnie była lista.
— Cóż znowu? Przeglądaliśmy wszystko pierwej, każda zapałka była policzona.
— Czekaj pan — zawołał Arsen — zobaczę sam.
Miał on wyborną pamięć i wiedział doskonale, co leżało na biurku Daubrecq’a po jego porwaniu.
Wszedłszy do gabinetu, objął wzrokiem wszystkie przedmioty i omal nie krzyknął z radości.
Zauważył natychmiast czego brakuje. Wiedział już teraz napewno, gdzie była ukryta lista. Zgadzało się to wybornie z tem, co usłyszał z ust Sebastianiego i z owym wyrazem Mary.
Daubrecq ma listę przy sobie. Cóż stąd? Dopadnie Daubrecq’a choćby się skrył pod ziemię i odbierze mu ten przedmiot.
Ożywiony najlepszemi nadziejami, powrócił do hotelu Franklina, gdzie oczekiwali go jego wspólnicy. Zapytał ich o hrabiankę.
— Nie było jej dotąd — odparli obaj.
— Ale może pisała?
— Dotąd nie.
Nie poprzestając na tem upewnieniu, Arsen poszedł na dół i zapytał portjera hotelowego, czy nie było listu pod adresem pana Nikol.
Odpowiedź wypadła przecząco.
— W takim razie nadejdzie tu lada chwila list, albo telegram od pani Oder.
Było to nazwisko, pod którem Klarysa zameldowała się w hotelu.
— Ależ ta pani była tu przed godziną — zawołał portjer i zostawiła list dla panów w swoim pokoju. Czy służący nie wspomniał o tem?
— W takim razie proszę o klucz.
— Ależ i owszem. Ta pani wyjechała i zostawiła mieszkanie swe do rozporządzenia panów.
W dwóch skokach Arsen był już na górze w mieszkaniu Klarysy.
List leżał rzeczywiście na stole. — Arsen rozwinął go.
— Co to jest? — zawołał. — Patrzcie, list jest uszkodzony, dwa wyrazy wycięte zostały nożyczkami.
I zaczął czytać co następuje:
„Znalazłam Daubrecq’a. Spędził cały tydzień w hotelu centralnym, a dziś kazał zanieść swoje pakunki na dworzec... — tu następowało puste wycięte miejsce.
„Wiem także, że telefonował z hotelu, zamawiając sobie przedział w sypialnym wagonie, na pociąg do... — Tu znowu pustka wycięta. — Jadę oczywiście za nim. Liczę na was, że przyjedziecie tam również następnym pociągiem.

Klarysa“.

— Co się stało hrabiance? — zawołał Le Balu. — Czy straciła głowę, przysyłając nam takie listy.
— To prawda — potwierdził Goniard. — Jedzie, ale gdzie? Kiedy? I największy mędrzec nic z tego nie dojdzie. Szukaj teraz wiatru w polu.
Arsen Lupin nie rzekł nic. Fala krwi uderzyła mu do głowy, tak, że ściskał z całej siły skronie, aby mu krew nie rozsadziła mózgu. Czuł, że gorączka powraca. Postanowił sobie stłumić ją żelazną wolą i nie poddać się.
Nie chcę być chorym i nie będę nim. Zdrowie można wymusić, jeśli się ma bardzo silną wolę.
To też po upływie kilku minut, uczuł się prawie spokojnym, puls uderzał mu normalnie.
— Nie oskarżajcie hrabianki de Mergy — rzekł spokojnie — to nie ona.
— A więc któż?
— Daubrecq tu był, odczytał list i wyciął dwa najważniejsze wyrazy.
— Jakimże sposobem tu wszedł?
— Nie traćmy czasu na dochodzenie, jak i którędy wszedł, skoro wiemy, że tu był, a fakt ten nie ulega wątpliwości — odrzekł Larsen.
Obejrzał potem raz jeszcze na wszystkie strony uszkodzony list i rzekł:
— Chodźmy więc!
— Gdzie?
— Na dworzec Lyoński.
— Dlaczego właśnie tam?
— Nie wiem, nie jestem pewny niczego, ale wybieram najprawdopodobniejszą kombinację. Sądzę, że jeśli Daubrecq wyjechał z Paryża, to głównie dla poratowania zdrowia, które ucierpiało bądź co bądź na skutek kilkutygodniowego przebywania w wilgotnem podziemiu, nie mówiąc już o torturach. Jesień mamy dżdżystą, nadchodzi słotna pora, którą korzystniej mu będzie spędzić na południu.
Pojechali więc na dworzec Lyoński w nadziei, że zastaną tam jeszcze Klarysę.
Napróżno jednak przejrzeli salę restauracyjną, peron i wszystkie zakątki, nie znaleźli nigdzie hrabianki.
Odchodził właśnie wieczorny pociąg. — Biegli jakiś czas obok niego, zaglądając do wszystkich wagonów.
W żadnym z nich nie dostrzegli wytwornej twarzyczki Klarysy de Mergy.
Odchodzili już rozczarowani, gdy przystąpił do nich jeden z posługaczy kolejowych, ubrany w niebieską bluzę i trzym ający w ręku czapkę, opatrzoną numerem.
— Czy panowie szukają kogo? — zapytał.
Arsen spojrzał na niego nieufnie; Groniard i Le Balu przystanęli.
— A cóż cię to obchodzi mój przyjacielu — rzekł trochę szorstko Arsen Lupin.
— Przepraszam, omyliłem się widocznie — odparł posługacz i usunął się na stronę.
— Szefie! — szepnął Le Balu — a jeśli ten człowiek ma jakie polecenie do nas od hrabianki de Mergy?
— W takim razie zgłosi się powtórnie, nigdy nie można być dość ostrożnym, musimy mu dać czas do namysłu.
To mówiąc, Arsen zasiadł przy jednym z małych stolików i obstalował naprędce przekąskę dla siebie i swych przyjaciół. Jedli nie śpiesząc się, w nadziei, że otrzymają wreszcie pożądaną wiadomość i odnajdą kierunek podróży Klarysy i Daubrecq’a. Rzeczywiście w chwili, gdy już mieli wstać od stołu, ten sam posługacz zbliżył się znów do nich, mnąc z zakłopotania czapkę w ręku.
— Przepraszam bardzo panów — rzekł — ale pewna podróżna, która odjechała stąd przed godziną, poleciła mi czekać tu na trzech panów i powiedzieć im...
— Co? co kazała powiedzieć? — zawołali razem prawie Groniard i Le Balu, Arsen zaś zawsze ostrożny dodał:
— A czy ta podróżna nie zostawiła jakiej kartki? — Nie było na to czasu. Ta dama zmieniła zamiar w ostatniej chwili i zaledwie zdążyła wsiąść do wagonu.
— Ta dama, mówisz? A jakże wyglądała, jaki miała strój?
Posługacz zaczął opisywać powierzchowność podróżnej.
— Ta pani jest młoda, ale ma twarz zmęczoną i bardzo duże oczy, któremi patrzy tak dziwnie na człowieka. Ubrana była czarno — była bardzo niespokojna. K azała mi powiedzieć, że odjeżdża do Monte Carlo — a oprócz tego kazała jeszcze dodać...
Tu posługacz zaczął szukać po kieszeniach, a potem wydobył zatłuszczony notatnik i zaczął go przerzucać, poczem zawołał z radością:
— Już wiem, byłbym może zapomniał już, ale zapisałem sobie dla pamięci. Człowiek nie napróżno przecie chodził do szkoły — i przeczytał co następuje: „Hotel Franklina, gdyby się co zmieniło, ta pani telegrafować będzie do hotelu Franklina“.
— To ona, niema.żadnej wątpliwości — zauważył Le Balu. — Arsen zaś nie rzekł nic, tylko wynagrodził hojnie posługacza, który zdawał się na to oczekiwać.
— Więc dobrze trafiłem — rzekł jeszcze uchylając czapki. — Uważałem pilnie na przechodniów, ale panowie tylko przyszli tu we trzech i twarze panów zgadzały się z opisem, jaki mi podała pani o swych znajomych.
— Owszem, owszem, dziękujemy ci przyjacielu, nie masz potrzeby dzielić się z nikim innym twemi wiadomościami.
— Co robić? — zapytał Le Balu po oddaleniu się posługacza.
— Mieć się na ostrożności — odparł Arsen. — Wszystko to wygląda bardzo prawdopodobnie, ale nie możemy być pewnymi niczego, odkąd Daubrecq jest na wolności. W każdym razie nie wolno nam lekceważyć i tych wskazówek. Musimy podzielić się rolami.
— Ja pojadę do Monte Carlo wraz z Le Balu. Groniard zaś zostanie w hotelu Franklina i oczekiwać będzie na przyrzeczone depesze.
W ten sposób będziemy mogli sprawdzić, czy wiadomość, udzielona nam przez posługacza, jest prawdziwą.
Plan zdawał się być roztropny i został też ściśle wykonany.
Arsen kupił sobie natychmiast bilet do Monte Carlo, Groniard zaś zainstalował się w hotelu Franklina, skąd miał też dawać pilne baczenie na sprawę Gilberta i w razie nagłej potrzeby wezwać Arsena depeszą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: Juliusz Feldhorn.