Krystalizacje/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Tytuł Krystalizacje
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Narodowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


MARJA JASNORZEWSKA (PAWLIKOWSKA)
KRYSTALIZACJE




WARSZAWA MCMXXXVII J. MORTKOWICZ



Wielce Szanownemu, ujmująco uprzejmemu i uczynnemu Panu Dyrektorowi Waleremu Jastrzębcowi z prawdziwą sympatją ofiarowuje
wdzięczna autorka[1].
Prośba:
(Proszę innym dyrektorom „Zaiksu“ nie pokazywać! ponieważ mam na raz tylko ten tom dla Pana.
1937Wrzesień




Tragicznej i czarującej pamięci naszego kochanego znajomego, pułkownika Stefana Augusta Lotha, poświęcam ten zbiorek wierszy.
Dęblin, sierpień 1937 rok





RÓŻE DLA SAFONY
I

Budda głosił naukę swoją bez nadziei,
Ezechjel z Jeremjaszem ciskali gromami
Na żądze ludzkie, hjenom podobne i wilkom,
Wielki Sokrates myślał, wojował Psammetych
Z Assyrji lwem, o śmiercią ziejącej gardzieli,
Gdyś ty, blada i w loków ozdobna ametyst,
Śpiewała, ku Plejadom, o miłości tylko...




II

Jak śmiałaś pisać o różach,
Gdy historja płonęła jak bór w letnim skwarze?

Dziś, w bibljotekach, kustosz cykl dziejów odkurza,
A za oknem — wiosennie powrotna,
Safo śpiewa słowikiem
Jak jej serce każe.




III

Już wtedy, w Mitylenie,
Jak i w całej Lesbos,
Obca jasnym, gajowym i nadmorskim bożkom,
Upadłaś, Miłości, pod ciężarem łez, bo
Jak dziś — byłaś słodko-gorzką...




IV

Safo z puchem nad wargą,
Safo fiołkowłosa,
Gdy jej Eros serce przeszył na wskroś,
Zapatrzona w Plejady wschodzące w niebiosach,
Nazwała go:
GLUKUPIKROS...




V

Safo śniada, Safo długooka,
Drobna i niepozorna jak zwykle słowiki,
Pokochała niejakiego Faona,
Żeglarza urody przedniej,
Który, choć młody,
Lecz nienawidził liryki,
W szczególności safickiej ody.

Jakżeś ubogą była, siostro, przed nim,
Ty, coś demonów usidliła tylu!
Jak pokorną w jego ramionach!
Ach, bo czem byłby słowik bez swojego trylu,
Słowik w oczach głuchego?


Czem jaśminy, nardy
I fiołki, pozbawionym węchu, lub beznosym?
Czem dla śpiących ułuda księżycowej nocy,
Oplecionej zefirów szarfą?
Safo!
Natchniona!
Więc się i doczekałaś zasłużonej wzgardy
Niejakiego — Faona.




VI

Poetka, samobójczyni,
Loki rozwiawszy fiołkowe,
Nad wodą stoi...
„Safo, co chcesz uczynić?“

— „Chcę morze zarzucić na głowę.
By nikt nie dojrzał łez moich...“




O PIANIE MORSKIEJ


I

Jakże pod chrześcijańskim modlić się błękitem
O ratunek w miłości, o zwycięstwo marzeń?
Nocą, najskryciej, jutrzni zwierzam się i skarżę,
Namiętnej gwieździe...
Ty, Safo, ku pomocy miałaś Afrodytę,
Spieszącą na wezwanie w łabędzim pojeździe!
Dziś jej niema. Wygnana, gorzka, gniewna, biała,
Runęła z wozem w pianę, z której ongiś wstała.




II

Jeśli kiedy, nad morzem uderzy mnie z siłą
Niesprzyjająca miłość,
Przychodząc ku mnie z pokusą niechcianą,
Z utratą czasu i z krzywdą —
Wówczas westchnę do ciebie, legendarna piano,
W której błyska biel ciała, mokre koło wozu,
Złoty pukiel, łabędzie skrzydło.




O NIEJ


Bosko śmieszna Miłości!
Potworze, kaleko!
Skrzydła rwą cię ku górze!
Piersią dążysz za niemi,
Zapatrzona wysoko, daleko!
Lecz twoje ciężkie biodra
I twoje stopy kurze
Trzymają cię przy ziemi...
I niebu się nie oddasz
I ziemia cię nie zmoże,
Smutnooki, słodkousty potworze!




JUTRZNIA


Gwiazdy bledną, prócz jednej. Jutrzeje.
Oczekuję dnia — jakże bladego!
Ciebie, Wenus zaranna, nazwano
Planetą miłości.
Ziemia szczerze się przyznaje, że nią nie jest,
I dlatego
Tak senną bywa tutaj noc, tak martwe rano...




SPALONE RĘKOPISY


Gdy świat Safonę odrzucał,
Gdy jej dorobek palono,
Buchnęły dymy różane;
Ociężałą, chociaż szaloną
Chmurą, płynęły przez czas.

Wciągnęłam ją z wiatrem w płuca:
Poezja nie poszła w las...




EPITAFIUM

Myślę o tobie, Safo,
Tu, u wrót Hellady,
Gdzie mnie noc gwiazdomorska z przeszłością jednoczy...
Zrywam dla ciebie kilka róż, gwiaździstych, bladych —
„A słodszy zapach róży
Gdy zerwana w nocy...“.

Pireus, 1936, wrzesień



SŁOŃCU W HOŁDZIE
I


Był czas, gdy czczono Słońce. Przez wiele stuleci
Budowano mu wieże, złociste ołtarze,
Składano hołd o świcie — aż w toku wydarzeń
Wygasł człowiek dla Słońca,
Które — dalej świeci...




II


„Gdzież moje wizerunki? Gdzie moi czciciele?
Dlaczego nie oddają się porannym modłom?
Czy blask mój ściemniał?“
Przeciwnie! Tyś nam łaski świadczyło zbyt wiele!
Niczegoś nie żądało, nigdyś nie zawiodło...

Taką jest ziemia.




III


Ach nie dziw się, kochanko, znagła porzucona!
Spójrz na Słońce! Witano je kiedyś w pokłonach!
Pomów z Łaskawem, gdy z za chmur wytryśnie,
O ludzkiem sercu, zmiennem i kapryśnem...




IV


Świecisz o Ra, nam grzesznym,
Nie zważając na to,
Żeś uznany za grzejnik —
Za wielki radjator...

I na przekór tępocie,
Zwyciężając cynizm,
Świątynię, kutą w złocie,
Sam ze świata czynisz...




V


I tylko kwiat, słonecznik, pozostał ci wierny,
Złociście opisując trysk protuberancyj,
I ja, gdy ziębnąc w cieniu katedry — kawerny,
Wielbię pamiątkę kultu twojego:
Monstrancję — —




AKWATYKI
I


Koła deszczu przędą się na wodzie...
Powstają jedne z drugich,
Wciąż jeszcze i jeszcze — — —
Liść nawodny porozumiał się z deszczem:
Podobne są ich kręgi w kształcie i obwodzie,
Nenufar
Koła wodne pochwala,
Innym formom nie ufa...




II


Nad wodą ławka, trawą porosła
Jak zimna płyta mogiły...
Tu, dwoje imion, dwaj zakochani
Wyryli w podpis zawiły.

Tutaj siedzieli, patrząc na siebie...
Może nie żyją w tej chwili?
A jeśli żyją, kochając innych,
To też tak, jakby nie żyli.




III

O lilje — kąpielice, ku snom wychylone
Wsparłszy głowę na liściu! O nadwodna ławko!
W ciemnem srebrze topoli, zwisających pionem,
Falo, tętniąca głucho bulgotem i czkawką!
Głosy humorystyczne, najbrzydsze, najpustsze,
Wyrażające próżność mijającej chwili!
Przy świetle gwiazd, oglądam przeszłość moją, w lustrze
Oplecionem ramieniem lilji...
Wszystko co wpadło w wodę, między chóry żabie,
Ze szkodą równą wiązce róż czy złotej sztabie...




IV

Ta nić, wraz z rybką, w powietrze wyrwaną,
To twój ratunek od uroku wody.
Ona cię trzyma, broni przed nirwaną,
Ciągnącą lilje i świateł niewody...

Nenufar, w chmury zapatrzony niemo,
Ani cię zdziwi, ani cię zachwyci,
Nie stracisz zmysłów i nie wpadniesz w niebo,
Dzięki tej mocnej, pożądliwej nici.

Wśród samotności tak żabiej, nadwodnej,
Inny zwarjowałby, zaczął rechotać,
Albo pojąwszy prawdę — zemdlał od niej.
— Ty bacz jedynie czy się korek miota...




V

Wodo, marszczona w zefirowe plisy,
Podobna egipskiej szacie!
Światła prędkie, srebrzyste jak świergot skowrończy!
O kalje dzikie, irysy,
Wy, co się zaczynacie tam, gdzie ja się kończę...




VI

Jezioro: szyba w iskier tysiące rozbita,
Pąk nenufaru: gładko sczesana najada,
I wysoko nad wodą krążąca rybitwa,
Która nagle, łup wziąwszy na cel —
Z najsrebrzystszym patosem samą siebie łamie,
Przeistacza się w szmatę a następnie w kamień
I pionem spada.

Potem zmaga się z rybą i z siłą wypływa,
A czując, że się to wszystko światu podobało,
Zaczyna od początku: srebrna i ruchliwa
Przybiera nagle żądzy omdlałość...




VII


Za miastem, nad urwiskiem, u brzegu jeziora,
Blaskiem w niebo uderzając ostrym,
Leży ławica miednic i dzbanów blaszanych,
Których dno czas żarłoczny rdzawą szczęką przeżarł...
Jest jakaś duszna poezja
W niedoli tego wybrzeża,
Jakgdyby się choremu śniła Polinezja
I w dysproporcjach rozrosłych
Porzucone skorupy perłorodnych ostryg.




RUINY
I


Mury z oknem wyrąbanem w niebie,
A niżej, w polu, brama,
Sama i dla siebie,
Polnym chyba służąca konikom,
Lub słońcu, gdyby zrana tędy się rozprysło...
Brama znikąd — donikąd,
Albo z przeszłości w przyszłość....




II


Pod trzonem zamku, człowieczego dzieła,
Murowanego ciała,
Które Przyroda zmasakrowała
Ostro, skaliście, straszliwie,
Stoją wędrowcy
W milczącym podziwie...
Oto mur, modre okno, oto baszta zwalona:
Tak piękne, jak Natura. Bo to już Ona.




III

Stara cegła,
W stanie nekrozy,
Strugą ku łąkom zbiegła — — —
Tu czas przystanął u mety
I chwieje się na wietrze
Soczewka skabiozy,
Jak w ażurach rozluźniony ametyst...




EROTYKI

EPITAFIUM ZAKOCHANEJ


I

Obłóczona światu i jawie,
Ziemskim okryta całunem,
Leżała kiedyś
Krzyżem na trawie,
Rozpamiętując pocałunek...




II

Ten, który mienie swoje gwiaździste roztrwania
Na płaszcze róż czerwonych, lilij biało-sinych,
Ten mnie ozdobił, w chwili naszego spotkania
W rumieniec — ciebie w bladość — i wiedział, co czyni.

Bo czem są ludzkie stroje w tak istotnej chwili,
Czem wzniosłe przemówienia, otwarte ramiona?
Ważne — tylko te barwy zdjęte z róż i lilij,
Dla tych, których jedynie krew może przekonać.




ZAKOCHANA


Przedwczoraj drżała, pełna ognia,
Wczoraj czuła płacząc do dnia,
A dzisiaj serce ma nad ranem
Efemerydą zasypane,
Gromadą jednodniowych łątek,
Łączących kres swój i początek —
Seledynowym stosem skrzydeł,
Mdlejących przez śmiertelną krzywdę...

Jakby bogini bez sumienia,
Której pustota świat oniemia,
Strzępiła blade nitki szarpji,
Z życia, tej cennej, krótkiej szarfy...




IV

Z wielu powodów i dla smutków wielu,
Chciałabym dzisiaj mieć poduszkę z chmielu.
Zapach tych lekkich, siwo-złotych szyszek
Sprowadza mocny sen — zjednywa ciszę.

Gdzieś to czytałam, albo mi się śniło:
„Chmiel na bezsenność, a sen — na bezmiłość.
Poduszkę z chmielu gdy sobie umościsz,
Zaśnij, bo nacóż życie bez miłości!“...




V

I cóż, że serce twoje drży
Przez niego, przyśpieszonem tętnem,
I cóż, że rady sobie nieda?

Światu to równie obojętne
Jak drżenie serc mietlicy Drżączki,
(Najzwyczajniejszej Briza Media)

Gdy roztrzęsiona, zgrzyta w wichrze
Sercem najmniejszem i najlichszem...




VI

Dziś jesteś mi o ziemio, niewielka i miła,
Gdyż przez miłość urosłam tej nocy niezmiernie,
Aż czuję ruch twój, obrót i twoją okrągłość
Gdy na bok skręca gwiazda, która w oknie lśniła
I nisko, za ogrodem, złotym błyska cierniem...




O ZACHODZIE
I

Dziś, w ciepły dzień zimowy,
Wśród niebieskiej mgły,
Gdy krzaki bohatersko powstrzymują łzy,
Stało słońce, okrągłe, czerwone jak krew,
Za niedalekiem polem, nad kępami drzew
Tęskniąco sinych...
Gdy znikało, ujrzałam ziemię w swym obrocie,
Wznoszącą się ku górze z powagą maszyny.
Widok, który niema równego,
Ja wam to mówię, świadek, zachwycony widz!
I tylko żal mi bardzo, że to było dziś,
Kiedy mi słowo: „ziemia“ nic nie mówi. Nic.




II

Wieczorny wiatr doświadcza siłę pajęczyny,
Bielejącej w rozwidleniu drzewa...
W polu, mgła jeszcze cieńszą rozsnuła się webą,
A z oddali, do gniazda cichy bocian zwiewa,
Linją tak płynną
Jakby kto smyczkiem zwolna przeciągnął przez niebo.




III

Po chmurnych dzisiejszych rozterkach,
Dzień, zachodząc, w różowości tonie,
Jak „Moment musical” Schuberta
Kiedy się uśmiecha pod koniec.




BURZA


Uciekają spłoszone chmury,
Deszczowe unosząc brzemię,
Jak gdy grozą pędzony lud,
Dźwiga w płachtach całe swoje mienie.

Grom, straszliwem kreśląc się imieniem,
W blasku zimnym jak lód,
Nieci trwogę przed burzą na ziemi,
Przed popłochem narodów — chmur...




SKRZYDŁA WEWNĘTRZNE
I

Ważą się —
Szczerze szafirowe
Kreski —
Ważek niebieskich —

Lazurowe pałeczki
Dyrygują latem —
Najradośniej —
— — — — — — —
Lecz kto wie
Co się kryje za tem —

Już smutnieją —
I giną nad rzeką —
Szafirowe. Dlaczego?
Na przekór...




II

Waha się — — —
Zastanawia —
Robi pauzy — — —
— — — błądzi — — —
Drżąc, cofa się, jak słowo,
Wielkogłowe słowo,
Co chce świat osądzić...




PSYCHE SKRZYDLATA


Łatwa śmierci, o bezpieczny zgonie
Schnącej larwy, gdy duszę wyzionie,
Duszę — ważkę, błyszczącą jak złoto.

Ważka gardzi doczesną powłoką,
Szarpie, rzuca, miota nią szeroko,
Z niecierpliwą, natchnioną tęsknotą...

Wstrząsa skrzydeł uciśniony klejnot,
Nogi z truchła wyciąga kolejno,
Depcząc suknie, dziewictwa niegodne.

Uporawszy się z tęczową wagą,
Leci w świat! — Libellula! — Imago!
Wiary w duszę chcę się uczyć od niej!




SKRZYDŁA WEWNĘTRZNE


Często patrzysz mi z oczu, promienna,
Do modrego podobna płomienia,
I wskroś włosów przeświecasz mi złotem,

Ważko moja wewnętrzna, o Psyche,
Której skrzydła poskładane, ciche,
Czuję w sobie i tęsknię za lotem.

Nieraz słyszę, prężna latawico,
Jak mnie gnuśną zowiesz gąsienicą,
W piersi mojej uderzając ściany,

Gdy przedwczesna i zła, szukasz wyjścia
Ze mnie, mocno przywartej do liścia,
W centrum żeru i trosk kapuścianych...




MASKARADA PHYLLJI


Jest na świecie owad, cały z liści,
W którym błąd się zaczaił, cud ziścił,
Z czego radość dla poetów wynika.

Garścią liści rządzić się nauczył,
Liściem stąpa, listowiem powłóczy,
I zielenią szydzi z napastnika.

Phyllio! czyjaż dłoń, dla twego dobra,
Przesadziła się w roślinny obraz,
Przeciw prawom, które wskazał światów rządca?

Gdy przed wroga gardzielą łakomą,
Upadałaś, wzdychając o pomoc,
Aż jak Dafne, zroślinniałaś, drżąca...




SZMARAGDY

Zapragnęła szmaragdów Zofja,
Ku ozdobie uszu swoich bladych.
Więc synowie jej wszczęli narady
Jakie gminie nałożyć podatki,
Jak znów puścić krew z Jasnej Polany,
Nie szczędząc ofiar,
Byle matce dostarczyć ów klejnot:
Izumrudów parę świetlanych...

Przechadzano się wówczas po łące:
Tołstoj — zboku — oni bliżej matki,
A świetliki, jarząco-zielone
Zapalały się w trawach kolejno...

Spojrzał Tołstoj, Lew, wiecznie wzruszony,
Na znikomą błyskotkę przyrody,
Godną ludzkiej, krótkotrwałej pychy — —
I rzekł: „Soniu, masz oto szmaragdy!
Równie boskie, równie piękne i bez ceny!“

Zbladła Zofja. Wzdycha z gniewem: „Niema rady,
Wieczne głupstwa, wieczny frazes, wieczne sceny!




DO WENUS

∗             ∗

Kwitniesz, Wenus! Jasno i rzęsiście,
Chmur bluszczowym okolona liściem — — —
— Erotyku w księdze kosmografii!

Dziś, gdy w pasie przełamana, patrzę,
W rozstrzał twoich promieni, mój astrze,
Czuję że i przyciągać potrafisz...

Z naszej Ziemi, głośnej i jaskrawej,
Gdzie nad miłość godniejsze są sprawy,
Gdzie szaleństwa niema czem ugościć,

Chcę się wydrzeć, by z sercem rozbitem
I płonącem, spaść aerolitem
W twoje pola, w twoją mgłę namiętności...







SPIS RZECZY
Str.
I 
 9
II 
 10
III 
 11
IV 
 12
V 
 13
VI 
 15
II 
 17
O Niej 
 18
 19
 21


I 
 25
II 
 26
III 
 27
IV 
 28
V 
 29


I 
 33
II 
 34
III 
 35
IV 
 36
V 
 37
VI 
 38
VII 
 39

I 
 43
II 
 44
III 
 45


II 
 50
 51
IV 
 52
V 
 53
VI 
 54


I 
 57
II 
 58
III 
 59
Burza 
 60


I 
 63
II 
 64


* * * 
 71


* * * 
 75


Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
w  Warszawie,  Rynek  Starego  Miasta  Nr.  11





  1. Przypis własny Wikiźródeł Dedykacja wpisana odręcznie na egzemplarzu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.