Kroniki 1875-1878/30 Czerwca 1875

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Kroniki 1875 — 1878
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



30 Czerwca.
Życie warszawskie podczas lata. — Dlaczego szosy miechowskie nie dowodzą dostępu? — Rzeczy, potrzebne na prowincyi. — Psi list. — Czego dziś u nas nie czytają.

Wyślijże mnie, kto w Boga wierzysz, na lato za granicę, bo albo się powieszę, alba zacznę pisywać tak nudne kroniki, że aptekarze zbankrutują na emetyku, a jeden z moich przyjaciół w jednej ze swych o tyle uczciwych, ile rozsądnych korespondencyi, nazwie mnie najlepszym obywatelem kraju!
Do pisania felietonów potrzeba wrażeń; jakich zaś wrażeń dostarcza nasze życie miejskie, posłuchajcie.
Godzina 7 rano. Spoczywam na krwawo zapracowanych laurach i „śnię,“ jak mówią nasze początkujące poetki. „Śnię“ tedy i wyobrażam sobie, że progresyści powiatu Miechowskiego pakują mnie w kocioł napełniony smołą, siarką i asafetydą, a ogrzany wszystkimi kompletami Wieku, Gazety Polskiej i Kuryera Warszawskiego. Gorąco niesłychane... woń nie do naśladowania!... O święci Miechowscy, ulitujcie się nad biedną duszą moją!...
Zrywam się na równę nogi... pot okrywa mi ciało... Spoglądam na termometr, 23 stopnie Reaumura...
Wychylam się za okno — stróż obsypuje szczerbate brzegi rynsztoka anti-cholerycznym proszkiem. Ach!...
Następują: modlitwa poranna i śniadanie.
Godzina 9. Katarynka gra mazura Lewanowskiego. To mi przypomina, że p. Lewandowski był portretowany w Musze, i że jedzenie raków, którem uczczono przejście Muchy na Nowolipki, nie należy do najłatwiejszych zajęć.
Godzina 10. Moja sąsiadka z góry poczyna wyśpiewywać gamy:
A... a... a... a... a...
Z tych wszystkich A, pierwsze jest tak grube, jak bernardyński kanafarz, a ostatnie tak cienkie, jak sekretarz redakcyi Kuryera Warszawskiego Mało tego (jak powiadają u nas), każde bowiem z tych A powtarzają wszystkie dzieci, bawiące się pod mojem oknem i wszystkie psy, romansujące na podwórzu.
Godzina 11. Gamy trwają.
Godzina 12. Gamy nie ustają.
Godzina 1. Gamy się potęgują.
Godzina 2. Gamy, psy i dzieci starają się zagłuszyć katarynkę, bęben i fujarkę, grające razem coś z Trubadura.
Godzina 3. Nastaje na parę minut względna cisza, podczas której (znowu pod mojem oknem) słychać głos wołający:
— Adolf! Adolf!... chodź ty gałganie na obiad!
Ponieważ Adolf nie zjawia się na pierwszy sygnał, solo więc powyżej opisane trwa niekiedy aż do ochrypnięcia, nie tylko tych, którzy krzyczą, ale nawet tych bezstronnych a nieszczęśliwych świadków, którzy słuchają krzyku.
Dla wyjaśnienia kwestyi muszę tu dodać, że ów Adolf, wzywany tak wielkim głosem, jest mniejszy od tylnej nogi wyplatanego krzesełka i że nigdy niema czasu schować tam gdzie należy swojej chusteczki...
Od 4 do 6 wieczór każdy dobrze myślący literat siedzi pod werendą Semadeniego i delektuje się za kop. 15 filiżanką kawy czarnej tudzież kuflem wody z lodem i z rurką. Gdy, skutkiem ziewania, oblicza gości stają się podobnymi do bram zajezdnych domów, wówczas następuje odwrót, połączony z mocnym zamiarem wzięcia się do pracy około godziny dziesiątej.
Godzina 10. Kuchenna i przedpokojowa młodzież płci obojej rozpoczyna na schodach, schodkach i chodnikach odwieczny szept o miłości.
Godzina 11. Z dachów, piwnic i wszelkiego rodzaju zaułków dolatuje miauczenie kotów, — zaś przez otwarte okna mieszkań płacz niemowląt i miarowy łoskot huśtających się kołysek...
Godzina 12. Siadamy do pisania kroniki, jeżeli nam jej nie przerwie burza, połączona z grzmotami, błyskawicami i wszelkim innym skandalem.


∗                              ∗

Progresyści Miechowscy, przegrawszy walną bitwę na polu szos gminnych, usiłują teraz pozować na męczenników komunikacyjno-żwirowej idei i oskarżają prasę naszą o to, że przyczynia się do zabijania pomysłów świetnych, obywatelskich, ogólne dobro mających na celu i t. d. W najlepszym zaś razie zarzucają nam, że oponujemy dlatego tylko, aby oponować i tanim kosztem zapełnić szpalty pism, gwałtownie potrzebujących żeru.
Mylicie się, łaskawi panowie!
Opozycya dla opozycyi miałaby miejsce wówczas, gdybyśmy przez całe życie nie robili nic więcej, tylko występowali przeciw wszelkim spółkom, towarzystwom i ich zarządom, jak to się trafia niekiedy. Opozycya dla opozycyi miałaby miejsce wówczas, gdyby który z nas dziś n. p. urbi et orbi głosił, że droga Wiedeńska wyzyskuje Bydgoską, i gdyby się okazało nazajutrz, że to właśnie droga Bydgoska wyzyskuje Wiedeńską i że bez niej prawie istnieć nie może. Tylko takie wystąpienia obałamucają opinię publiczną, szkodzą przedsiębiorstwom a pośrednio i ogółowi i uważane być mogą raczej za specyalność uprawiania sztuki dla sztuki, niż za głosy, z którymi na seryo rachować się potrzeba.
My trzymamy się innej metody, i jeżeli oponowaliśmy przeciw forsownej budowie szos gminnych, to dlatego tylko, że pomysł ten wydaje nam się nie obmyślanym gruntownie.
Na całym świecie, z wyjątkiem może powiatu Miechowskiego, ludzie, przystępujący do robienia jakichkolwiek projektów, radzą się przedewszystkiem logiki i arytmetyki i zadają sobie następujące pytania:
Czy mam pieniądze na dane przedsiębiorstwo? czy pieniądze, wyłożone na owe przedsiębiorstwo przyniosą mi odpowiedni procent? i — czy w gospodarstwie mojem niema do załatwienia rzeczy pilniejszych?
O ile słyszeliśmy, znaczna część obywateli powiatu Miechowskiego trapiona jest golizną i to podobno golizną tak silnie rozwiniętą, że jedyną odzież ich stanowią obszerne skąd inąd kieszenie synów Izraela. Wprawdzie nagość nie jest znowu rzeczą tak kompromitującą, jakby się to z pozoru wydawać mogło, — nagim bowiem według słów psalmisty, człowiek rodzi się i umiera; z tem wszystkiem jednak w sytuacyi podobnej o budowie szos myśleć nie można, zarówno bez kuszenia Pisma Świętego, jak i bez narażenia się na zatargi z władzami sądowemi.
Otóż progresyści powiatu Miechowskiego, zdaje się, że zapomnieli o tych prawdach, a przez to narazili ukochanych zapewne współobywateli swoich na różnego rodzaju licytacyjki, na zajmowanie koni i wozów i t. d. A przecież... cóż po szosach, jeżeli koni i wozów nie będzie?
105 wiorst szos gminnych miało podobno kosztować około 300,000 rs. Ładny grosz! który według formuły:

p =
KS

100

figurującej w arytmetyce na klasę trzecią, powinienby przynosić od 15,000 do 30,000 rs. procentu. A skądby on się wziął, ktoby go płacił, a nadewszystko ktoby go odbierał?
Przypuśćmy jednak, że kapitał, pokrywający budowę szos gminnych, spadłby z nieba na powiat Miechowski i przyniósł odpowiedni procent, w postaci mniejszych wydatków na najem furmanek, na naprawę instrumentów przewozowych i t. d. Czy przecież posiadając podobny kapitał w rękach, nie należałoby go raczej na inne, gwałtowniejsze potrzeby obrócić? A może chcecie wiedzieć na jakie?
Na pierwszem miejscu stawiamy zaprowadzenie ochotniczych straży ogniowych, wraz z drabinami, sikawkami, kubełkami i wszelkiemi rzeczami, które jego są, a bez których kraj co roku odkładać musi 3 do 4 milionów rubli na pożary. Z wielkim pożytkiem dla powiatu i wielką sławą dla siebie progresyści Miechowscy mogliby w tym kierunku zużytkować swoje pieniężne i umysłowe zasoby, byle tylko:
1) Nie naśladowali przykładu Siedlec, które od czterech lat zadawalniają się samym tylko projektem ochotniczej straży ogniowej.
2) Nie naśladowali Mińska, który zamiast wybudować szopy na pomieszczenie narzędzi ogniowych, pisuje płaczliwe korespondencye o tem, że mu pogniły drabiny, bosaki, kubełki i tym podobne efekta.
Pamiętając w sposób wyszczególniony powyżej o zabezpieczeniu od ognia budynków, mogliby progresyści Miechowscy pomyśleć także o zabezpieczeniu ludzi od chorób wszelakich, przez zaprowadzenie lekarzy gminnych. Ważna to instytucya: z jednej strony bowiem dostarczyłaby zajęcia młodym lekarzom naszym, którzy nie wiedzą, gdzie się obrócić, z drugiej zaś strony wpłynęłaby na zmniejszenie śmiertelności między ludem wiejskim, który w takim razie wszechstronniej mógłby korzystać z dobrodziejstwa szos gminnych.
Gminy nasze liczą przecięciowo po 4,000 ludności. Gdyby po trzy łączyły się w okręgi lekarskie, to każdy mieszkaniec za opłatą n. p. 15 kopiejek rocznie, mógłby mieć lekarza i aptekę pod bokiem i powoli odzwyczaiłby się od zasięgania porady u bab, felczerów i innych szarlatanów, stanowiących podobno najcięższą chorobę epidemiczną wsi naszych.
Ze swej strony dozorcy prowincyonalnego zdrowia, wzamian za przyzwoite utrzymanie powinniby obowiązki swoje pełnić sumiennie i broń Boże! nie naśladować owego lekarza jednej z naszych dróg żelaznych, który telegrafem przysyła recepty, lub rewizyi chorych na stacyach dopełnia w ciągu paruminutowych przystanków.
Trzecią pilniejszą od szos gminnych instytucyą byłyby powiatowe kasy pożyczkowe dla właścicieli większych posiadłości ziemskich. Bez nich progresyści Miechowscy płacić będą musieli, jak dotychczas tak i do końca świata po 15 — 20% na miesiąc, bez nich nie będą w stanie ożywić postępowemi ideami swych zacofanych gospodarstw i t. d.
Oto są, szlachetni panowie, projekta, które polecamy waszym niewątpliwie światłym i żądnym sławy umysłom. Pierwej pomyślcie o nich, później o szosach, które znajdą się same wówczas, gdy będzie miał kto po nich jeździć i co wozić.


∗                              ∗

W tej chwili otrzymaliśmy następującą korespondencyę:
„Z elegii, napisanej przed kilkom a laty Na zgon Filusia, wnoszę, że jesteś pan dla naszego rodu dość życzliwym, i że, co idzie za tem, zechcesz zakomunikować ogółowi parę następujących uwag.
„Z wielką radością w sercu dowiedzieliśmy się we właściwym czasie o uformowaniu w Warszawie Towarzystwa opieki nad zwierzętami, choć dziś z wielką goryczą wyznać musimy, że nadzieje nasze srodze zawiedzione zostały.
„O ile wiemy, Towarzystwo miewa odczyty o potrzebie szanowania zwierząt, wydaje nawet wzory kaligraficzne w tym duchu napisane i ściąga od swych członków bardzo regularnie składki. Ale czy robi co dla nas? wątpię.
„Wszystkie sympatye Towarzystwa jak dotychczas przynajmniej, skierowane są ku wołom i cielętom, to jest tym z jego pupilów, którzy dostarczają zrazów, befsztyków, wątróbek, kotletów i t. d. My zaś, psy, jesteśmy najzupełniej przez nogę traktowani, jeżeli nawet nie krzywdzeni.
„Cóż się bowiem poprawiło w naszej doli? Nic!
„Ludzie biją nas tak dobrze, jak i dawniej, — koty wyrządzają nam impertynencye jak dawniej, pchły gryzą nas jak dawniej, czyściciele łapią nas i zabijają częściej niż kiedykolwiek, — a co jest najbardziej oburzającem ze wszystkiego, prasa poczyna nas systematycznie prześladować, codzień donosząc, że ten lub ów, że taki lub owaki wściekł się i został oddany pod weterynaryjny dozór.
„Słowem, wyszliśmy na opiece tak, jak Zabłocki na mydle.
„Wobec faktów podobnych, nie pozostaje nam nic innego, jak z głębi piersi zawołać: moi panowie! zostawcie nas już w spokoju... Obiecujecie nam miski z wodą i nowe kagańce?... A dyabli nam po wodzie i miskach, jeżeli gęby będziemy mieć zamknięte?...
„Czuję, że lada chwila mogę wyjść z granic umiarkowania, ponieważ dotknąłem kwestyi dla wszystkich psów najdrażliwszej. Postaram się jednak i w niej parę rozsądnych słów wypowiedzieć.
„Kaganiec... cóż to za tortura!... Dopóki ci jej nie wsadzą na nos, masz dobry humor, serce lekkie i ogon do góry zadarty. Ale niechże tylko kaganiec się pojawi... Adiu Fruziu!...
„Ani jeść, ani pić, ani spać, ani szczekać, ani pcheł łapać, — no nic, ale to kompletnie nic przy tej machinie robić niepodobna...
„I dziwić się tu, że postawieni w warunkach takich, opuszczamy uszy, wpadamy w rozpacz i okazujemy niejaką cierpkość w postępowaniu, która w końcu bokiem nam wyłazi, zaraz nas bowiem posądzają o wściekliznę i... jazda za Marymonckie rogatki!...
„Och! jakże jest ciężkie psie życie.
„Gdybyśmy się teraz zapytali, w jakim celu zakładają nam kagańce, odpowiedzianoby zapewne, że w takim, aby dostarczyć zarobku rymarzom i druciarzom. Zapewne! cel to piękny, ale czyż Towarzystwo opieki nad zwierzętami po to zostało zawiązane, ażeby druciarzy i rymarzy protegować?
„Może powiecie nam, że kagańce zapobiegają kąsaniu ludzi przez psy wściekłe? O przewrotności!...
„Którymże to psom bowiem zakładają kagańce? naturalnie tym tylko, którzy mają właścicieli. A jeżeli pies ma właściciela, to czyliż chlebodawca jego nie może zauważyć symptomatów zbliżającej się choroby i bez kagańca?...
Najniebezpieczniejszymi pod tym względem są psy, pozostające bez pana i dozoru, a któż im sprawia owe druciane maski, dobre może przy lekcyi fechtunku, ale niucha tabaki nie warte wówczas, gdy chodzi o wściekliznę.
„Kończę, mój dobry panie, ze łzami w oczach. Wybacz mi, jeżeli list niniejszy posiada małą wartość literacką, ale na honor, trudno pisać gładziej, myśląc o podobnem nieszczęściu!

„Pozostaję z głębokim szacunkiem
jeden z psów, umiejących abecadło.“

Podzielamy najzupełniej poglądy szanownego korespondenta i na pociechę jego dodać możemy, że kagańce zapewne ostatecznie w łeb wezmą. Dziś już bowiem z tego powodu wynikły nieporozumienia w łonie Tow. Op. nad Zwierz., ponieważ okazało się, że ten sam członek, który niedawno zachwalał kagańce rzemienne, obecnie je potępia, więc za parę miesięcy może się i przeciw drucianym oświadczyć.
A zatem... ufności i wytrwania.


∗                              ∗

Wszystko w świecie zależy od mody.
Potępiane dziś nawet przez płeć piękną krynoliny, cieszyły się za naszych pacholęcych lat ogólnym szacunkiem i sympatyą. Krótkie sukienki, nad które we właściwym czasie nie było nic piękniejszego, zdarwinizowały się i przekształciły w fałdziste i ogoniaste szaty. Asfaltowe chodniki ustępują miejsca chodnikom ze sztucznych kamieni, czternastokopiejkowe mięso ruguje dziesięciokopiejkowe także mięso, a zapał do jazdy balonowej stygnie wobec entuzyazmu do pływania po morzu przy pomocy aparatu Boytona.
Wszędzie moda i moda.
Są modne potrawy, modne powozy, modne opery, modne spodnie i modni autorowie. Ba! sam nawet popęd do nauki jest modnym.
Któż bowiem z nas nie pamięta owej, niezbyt zresztą dawnej epoki, podczas której pozytywizm był jedyną filozofią, Mill jedynym myślicielem, a Darwin jedynym naturalistą? Owej epoki, podczas której młodzież dobijała się o zaszczyt pochodzenia od małp, kobiety w średnim wieku opłakiwały niemożność otrzymania patentów na wolnopraktykujące lekarki, a dziewice niedawno z krótkich spódniczek wylęgłe, wypytywały niemniej młodych filologów lub prawników o istotę i cel rachunku różniczkowego i z nader poważnemi minami przysłuchiwały się objaśnieniom, od których prochy Newtona i Leibnica dostawały nudności.
Wszak prawda, panno Zofio, że pamiętamy te czasy, choć wydają się one tak odległemi od nas, jakbyśmy nowe całkiem pokolenie stanowili?
Skądże ta zmiana?
Z bardzo prostej przyczyny.
Niegdyś, w ciągu paru lat upłynionych, nauki przyrodnicze i systemata pozytywne były modnemi, dziś zaś klapnęły i spoczywają w grobie zapomnienia obok pudrowanych peruk, granatowych fraków i gorsetów ze stalowemi bryklami!
Uwagi te przyszły nam na myśl na widok katalogu wydawniczej spółki księgarskiej. W długiej litanii dzieł i odczytów spotykamy tu Tyndalla (zwanego na prowincyi Pyndalem), „O wodzie, jej kształtach i przeobrażeniach,“ Taina „Umysł i Ciało,“ Bagehota „Przyroda i społeczeństwo,“ Schmidta „Naukę o pochodzeniu gatunków“ i t. d. i t. d. i wszystkie te dzieła leżą na półkach, czekając rychło je stamtąd zdejmie jakaś litościwa ręka i użyje... na makulaturę!
O modo! o modo!
Jakkolwiek doświadczenie nauczyło nas, że trudno jest płynąć przeciw gustowi opinii, mimo to nie możemy się powstrzymać od następującego wykrzyknika, skierowanego ku tym, którym mózg jeszcze nie skostniał:
Panowie i panie! Pięknie jest nic nie robić, piękniej jest czytywać moralne i pouczające powieści, najpiękniej delektować się mojemi kronikami, ale jeszcze piękniej będzie, jeżeli jakąś godzinkę na dzień poświęcicie rozmyślaniom nad książką poważną, a głównie zaś nauki przyrodnicze mającą za przedmiot.
Znużony romansidłami, ogłupiony plotkami, oszołomiony wiadomostkami codziennego życia, orzeźwia się umysł ludzki, jeżeli skąpiemy go w tym chłodnym lecz czystym i zdrowym potoku, który się przyrodą nazywa.
Literatura lekka, jako stały pokarm, wystarcza dla półgłówków; godne więc politowania jest to społeczeństwo, które na niej tylko poprzestaje.
Lecz powiecie, dlaczegóż pisma nie donoszą nam o tych książkach, dlaczego nie piszą z nich sprawozdań i nie pomieszczają artykułów z zakresu nauk przyrodniczych?
Hum! masz racyę Szanowna Publiczności, a my znów mamy... czas ogromnie zajęty. Musimy pisywać felietony, w których niepodobna być uczonym, albo też sprawozdania z widowisk, w których znowu niepodobna być naturalistą. Poczekajcież zatem do jesieni, a wtedy obszerniej o tych kwestyach pogadamy; tymczasem zaś poprzestańcie na wiadomości, że książki poważne istnieją u nas, że ciągle nowe wychodzą i wychodzić będą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.