Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski 1881, Nr 56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Kronika tygodniowa - Kurier Warszawski, rok 1881, nr 56, dnia 11 marca


Piękne ideały i brzydka realność, czyli towarzystwo muzyczne i majątek Nieporęt. - Kłopoty Towarzystwa Dobroczynności. - Bonifacy i Piotr. - Jeszcze słówko o Zgromadzeniu Felczerów.


U nas, gdy odezwie się kto, że: dla narodowego życia więcej znaczy dobre targowisko na artykuły spożywcze aniżeli galeria obrazów, pewna część publiczności oburzał się i nazywa autora dziwakiem.

- Jak można profanować „sztukę”, porównywając ją z tramwajami, targami, kanalizacją, a nawet - szkołą elementarną!...

Tymczasem nie tylko można robić takie zestawienia, ale nawet trzeba. Sztuka w narodzie jest - jak jedwabny parasol albo pióro u kapelusza. Co byśmy zaś powiedzieli o człowieku, który nie mając koszuli na grzbiecie i obuwia na nogach, uganiałby się za jedwabnym parasolem i strusim piórem?...

Za dużo poświęcamy sił, czasu i pieniędzy „sztuce”, a za mało, nawet - uwagi, kwestiom praktycznym. To jednak „rozsztukowanie się” nie przeszkadza nam płakać wówczas, gdy? źle idą owe „kwestie praktyczne”, które zwykle jak najstaranniej wymiatamy z porządku dziennego na rzecz „sztuki”.

Mam właśnie pod ręką dwa fakty, z których jeden dowodzi, jak przeceniano u nas ogólny popęd do „sztuki”, a drugi - jak szkodliwym jest zaniedbanie „praktycznych celów”.

Kiedy zakładano Towarzystwo Muzyczne, mówiono:

Że Towarzystwo uprzyjemnia życie i łagodzi obyczaje.

Że Towarzystwo przyczyni się do upowszechnienia „muzyki wyższej”, która w wyższym stopniu uprzyjemnia życie i łagodzi obyczaje.

Że w Warszawie znajduje się wielka liczba osób, dla których muzyka jest taką potrzebą, jak: jedzenie, taniec, kredyt, teatra itp.

Cóż się dziś stało?

Oto, po upływie wielu lat i wypływie wielu tysięcy rubli:

Towarzystwo nie przyczyniło się do zaszczepienia muzyki wyższej, bo - na koncerta naszych własnych, nawet znakomitych, muzyków nikt nie chodzi, podczas gdy katarynki, szansonetki i operetki cieszą się ogólnym uznaniem.

Obyczaje nie złagodniały i - o ile wiem - suma życiowych, przyjemności nie wzrosła.

Nareszcie, w tym samym czasie, kiedy: restauracje, sale tańca, towarzystwa kredytowe, teatry, teatrzyki i galerie obrazów robią świetne, a przynajmniej dobre interesa, Towarzystwo Muzyczne doświadcza ciężkich kłopotów.

Znaczy, że muzyka wyższa nie była „potrzebą” społeczną, że przygotować się do niej należy przez muzykę niższą i że - straciliśmy dużo pieniędzy z małym skutkiem.

Jednocześnie rozeszła się wieść, że dobra Nieporęt ze starym lasem przechodzą w ręce Niemców.

Jest to nieszczęście, a raczej kilka nieszczęść. Majątek, który do tej pory żywił ze sto polskich rodzin, stanie się spiżarnią i szańcem odpowiedniej liczby Niemców. W lesie każde drzewo sprzedane, dajmy na to, za rubla, po umiejętnej obróbce będzie warte 10 rs, a zysk - przejdzie znowu do kieszeni Niemców.

Któż jednak winien, że gdy Niemcy posiadają, obok towarzystw muzycznych - „towarzystwa do wykupywania majątków” i „leśnych techników” - my cieszymy się tylko Towarzystwem Muzycznym, w dodatku - zaniedbanym przez ogól?

Czy nie byłoby lepiej, w epoce zakładania Towarzystwa Muzycznego, zawiązać spółkę rolną, a pieniądze, wydane na koncerta, przeznaczyć na kształcenie techników leśnych?... Może dziś nie lękalibyśmy się przejścia Nieporęt czy Nieporętów w niemieckie ręce i może mielibyśmy więcej środków do założenia Towarzystwa Muzycznego na trwalszych fundamentach?

Nikt nie cofnie przeszłości i nie pora już ubolewać nad przepadłym kapitałem. Lecz odnieślibyśmy niemałą korzyść, gdyby z uwagi na popełnione błędy opinia nauczyła się więcej dbać o cele praktyczne, a mniej pozować na zamiłowanie wyższej sztuki.

Ciernistą drogę przechodzi Towarzystwo Dobroczynności. Jego roczne wydatki dosięgają 85 000 rs, deficyt 15 000 rs - liczba kandydatów do zapomogi wzrasta - liczba dziadów nie zmniejsza się ani też piękniej pachnie zgnilizna nędzy.

Z drugiej strony ofiarność publiczna nie pasuje do zamiarów Towarzystwa, które chciałoby wykroić płaszcz z materiału wystarczającego ledwie na kurtkę. Stąd lamenta na sesjach, stąd potrzeba „obmyślania nowych środków”, z których każdy ma na celu pompować z publiczności nowe ofiary, nie zapobiegające szerzeniu się biedy i demoralizacji.

Gdy więc specjalna komisja „obmyśla nowe środki” na drodze „zwiększenia składek od członków”, którzy dzisiaj nie chcą płacić małych składek, lub ustanowienia ogólnej opłaty, jakby „ogół” nie wnosił na ubogich żadnych „opłat”, gdy to robi komisja, nam, profanom, wypada przypatrzyć się zasadom, na których opiera się pomoc udzielana ubogim. Bo jeżeli fałszywe są zasady, to rzekoma „dobroczynność”, rozwijając się coraz „piękniej”, stanie się klęską kraju, nie ustępującą wojnie, głodowi i morowej zarazie.

Jest to zatem doniosła sprawa i dlatego poświęcimy jej więcej miejsca. A ponieważ do przekonań najłatwiej trafiają przykłady, więc zacytujemy przykład, pozostawiając sens moralny publicznemu rozsądkowi.

W chińskim mieście X, na ulicy Y - stoją naprzeciw siebie dwa ogromne domy, istne osady, oznaczone literami C i D. W jednym i w drugim znajduje się setki mieszkańców: bogatych, zamożnych, mniej zamożnych, ubogich i nędzarzy.

Co zaś najważniejsze: każda z obu kamienic cieszy się posiadaniem specjalisty od filantropii.

Pod literą C promienieje miłosierdziem p. Bonifacy, a pod literą D - rządzi p. Piotr.

P. Bonifacy jest wcieleniem ideału dobroczynności i gdyby nie skrzypiące buty, przewiewałby przez suteryny i poddasza cierpiących jak - anioł. Jest on pulchniutki, różowiutki, słodziutki i tak wrażliwy na cudzą biedę, że jeżeli wypadkiem przytną psu ogon, on przez pół dnia nie może z bólu usiedzieć na krześle.

Życie jego jest pasmem poświęceń i gonitw w celu wspierania nędzy. Dla miłości bliźniego wstaje o siódmej - o ósmej pije kawę na ubogich, a o wpół do dziewiątej kryje się, na rzecz nędzy wyjątkowej, do ciemnego gabineciku w korytarzu, skąd po upływie kwadransa wynurza się z błogim uśmiechem na różowej twarzy, gotów nawet iść na śmierć (przez plenipotencją) za „tych, którzy cierpią”.

Od tej chwili aż do obiadu przyjmuje wszystkich żądających wsparcia. Po obiedzie oddaje się, na cele dobroczynne, krótkiej drzemce i - następnie idzie do: bogatych, zamożnych i średniozamożnych sąsiadów po „dobrowolne ofiary”. Za każdym razem „obmyśla” tak „nowe środki”, że naciskany przez niego „dobroczyńca” spod wątroby wyjmie pieniądze i odda je p. Bonifacemu.

Gdyby nagle znikła „cierpiąca ludzkość”, p. Bonifacy „kołatałby” o ofiary na cierpiące zwierzęta i rośliny, a gdyby i tych zabrakło, p. B. usechłby z tęsknoty jak fiołek rzucony na opokę. On bowiem jest tylko - zanurzonym w kieszeni dobroczyńców lewarem, przez który przepływa strumyczek miłosierdzia na dobrych, na złych, a nawet na skończonych łotrów, byle nosili łachmany i umieli przejmującym głosem żądać „pomocy”.

Zasługuje na uwagę system „wspomagania” praktykowany przez p. B., a oparty - nie na rozumie, broń Boże! bo rozum studzi serce, ale - na nerwach.


Godzina 10 rano. Do gabinetu p. B. wchodzi człowiek bez ręki, którą złamano mu w szynku.

BONIFACY

nie dając mu przyjść do słowa

Wiem, wiem! jesteś kaleka... nie możesz pracować... Masz pieniądze!

Wchodzi szpakowaty elegant.

ELEGANT

Panie!... Muszę zapłacić komorne za kwartał... Jeżeli nie pożyczy mi kto 100 rs, będę zgubiony. Wymówią mi bardzo wygodny lokal, a nawet zlicytują meble...

BONIFACY

do siebie

Nieszczęśliwy! Przywykł do dobrobytu, a dziś... (do eleganta) Racz pan przyjąć dwa ruble i wybacz...

Wielmożny panie!... dobrrrroczyńco!... żona, dwanaścioro drobnych dzieci, trzynaste w drodze, a za czternaste nie ręczę!...

BONIFACY

Biedny ojciec licznej rodziny!... Masz, mój przyjacielu, a staraj się...

ŁOBUZ

Rozumiem... Do piętnastego - pana poproszę w kumy!...

Wchodzi uboga kobieta z chłopcem.

KOBIETA

Panie dobrodzieju! chciałam oddać dziecko do nauki rzemiosła, ale majster żąda zapłaty. Może też mnie pan wesprze?...

BONIFACY

zanurzając z niepokojem ręką w worku

Aj, do licha, już mi zabrakło pieniędzy. Dobra kobieto, udaj się do kogo innego...

Wchodzi człowiek dojrzały.

CZŁOWIEK DOJRZAŁY

Panie, daj mi pracę, bo umrę z głodu z rodziną!...

BONIFACY

ze słodkim uśmiechem

Drogi przyjacielu! my nie zajmujemy się stręczeniem, brak nam na to czasu... Ale... idź do jednego Żydka na placu Grzybowskim, a on ci wynajdzie.

CZŁOWIEK DOJRZAŁY

Kiedy Żyd chce rubla, a ja nie mam. Więc może mi pan choć rubla pożyczy?

BONIFACY

Dałbym ci tysiąc rubli, ale... moje fundusze pożyczkowe są już wyczerpane!

Człowiek wychodzi z mieszkania Bonifacego i z rozpaczy wiesza się na jego podwórku.

Rezultat działalności p. Bonifacego przeszedł najśmielsze nadzieje. Bogaci i zamożni mieszkańcy domu pod literą C, dzięki coraz to „nowym środkom”, zubożeli albo całkiem przestali dawać jałmużny. Ubodzy, wstydzący się żebrać marli z głodu albo wieszali się. Inni ubodzy, którzy z początku szukali pracy, nie zaś wsparcia, widząc, że „Pan Bóg karze hardych”, wzięli się do żebraniny.

Wkrótce cały dom napełnili kalecy z głowami poranionymi szkłem, popodbijanymi oczami, powybijanymi zębami. Większe mieszkania zajęli ludzie dobrze urodzeni, którzy wstydzili się kalać pracą glansowanych rękawiczek. Na poddaszach i w suterenach gnieździli się próżniacy tonąc w brudach i powtarzając przysłowie: „Kogo Pan, Bóg stworzył, tego nie umorzył.”

W końcu Bonifacemu zabrakło i gotówki, i cierpliwości. Nie mówiąc tedy nic, wyniósł się cichaczem z domu, ażeby w innym cyrkule praktykować swoją dobroczynność. Osieroceni zaś pupile straciwszy stały dochód - poczęli kraść i rozbijać - dla ubogich. Niebawem kamienica stała się jedną wielką jaskinią łotrzyków, którzy ściągali do niej ze wszystkich stron, wiedząc, że tam, czego nie wytargują łzami, wyjednają za pomocą pałki.

Urzędujący pod literą D p. Piotr był twardy jak opoka. Człowiek zawiędły, zimny, nie wzruszał się lamentami, ale przede wszystkim - badał wartość proszącego o wsparcie. W czynach swoich kierował się zasadą, że ludziom trzeba tylko nie przeszkadzać i nie krzywdzić ich, a dadzą sobie radę, ponieważ Bóg opatrzył każdego dostatecznymi siłami do zdobycia warunków bytu. Pomagał temu, co jest słabe, wszelako z tym dodatkiem, że: było lub będzie użytecznym...

P. Piotr miał opinię „złoczyńcy”, postępował zaś, jak niżej.

O godzinie którejkolwiek wchodzi interesant.

INTERESANT

Panie! jestem rzemieślnikiem, ale że spalił mi się warsztat, więc potrzebuję pożyczki.

PIOTR

Dlaczegoś się pan nie ubezpieczył?

INTERESANT

Chciałem, ale - okrutnie ździerają!...

PIOTR

Jakie pan miałeś długi, ile bielizny i odzieży, co jadałeś?

INTERESANT

Winien jestem Kasie Przemysłowców 100 rs. Mieliśmy oboje z żoną po kilkanaście sztuk bielizny i po kilkoro odzienia. Jadaliśmy śniadanie i kolację gotowaną, a obiad na trzy potrawy.

PIOTR

Dosyć. Widzę, żeś pan człowiek porządny. Dostaniesz pożyczką na lat trzy.

Wchodzi starzec.

STARZEC

Panie! jestem stary i chory, a nie mam przytułku, bo mój syn ledwie zarabia na utrzymanie dzieci.

PIOTR

Coś pan robił do tej pory?

STARZEC

Przez trzydzieści lat byłem oficjalistą.

PIOTR

Dostaniesz miejsce w domu schronienia.

Wchodzi drugi starzec, elegant.

STARZEC II

Jestem X. Zapewne pan dobrodziej słyszał o mnie?... Miałem najpiękniejszą w kraju sforę chartów, które, niestety! pozdychały na nosaciznę. Moje konie zdobywały nagrody na wyścigach... Obecnie los zmusza mnie do prośby o zasiłek.

PIOTR

A pan co sam robiłeś?

STARZEC II

Głównie - podróżowałem. Zwiedziłem Paryż, Londyn, Wiedeń, Rzym...

PIOTR

To jedź pan teraz do Nicei, tam doskonały klimat.

Wchodzi frant.

FRANT

Szanowny panie! Od kilku lat konkurują o posadę dyrektora fabryki, ale że nie mogłem znaleźć miejsca, więc umieściłem się przy buchalterii. Ponieważ praca ta nie służyła mi, więc przeniosłem się do wydziału korespondencji, a stamtąd, skutkiem intryg, naznaczono mnie do ekspedycji. Obecnie jestem... jestem głodny!...

PIOTR

Pracuj pan, a będziesz syty.

FRANT

Właśnie szukam zajęcia...

PIOTR

Dam panu zajęcie. Na podwórzu rąbią drzewo, które potrzeba zanieść na strych.

FRANT

Ależ, panie, ja drzewa nosić nie mogę!... Człowiek z moją inteligencją...

PIOTR

To się pan powieś.

FRANT

Z emfazą

Więc ten pozytywny wiek w ludzkich sercach wygasił już litość?...

PIOTR

Bynajmniej, a na dowód tego pożyczę panu powroza...

FRANT

Powroza?... Ha! daj pan... Bierze powróz i wychodzi, a w kilka minut później niesie drzewo na strych.

I ten system wydał owoce. Z domu pod literą D uciekli wszyscy hultaje, a kto został - pracował w miarę sił; leniuchy bowiem i pseudopanicze widząc, że czeka ich śmierć z głodu, zrzucili pychę z serc i z zapałem wzięli się do roboty.

W kilka lat cały dom wyglądał jak fabryka, w której łoskot narzędzi mieszał się ze śpiewem. Wszyscy mieli doskonały humor wiedząc, że [nawet] najuboższego dzieci otrzymają stosowną naukę, a on sam - pomoc w nieszczęściu. Na stare lata zaś każdy nie mający przytułku znajdzie miejsce w domu schronienia, urządzonym z wszelkimi wygodami.

Co prawda, i tutaj trafiały się samobójstwa z rozpaczy i śmierć z nędzy. Ale kiedy pod literą C ginęli w taki sposób ludzie mający ambicję i uczciwy charakter, pod literą D ginęli tylko łotry, których nic nie mogło poprawić.

Za to mnożyła się rasa zdrowa, dzielna, rozsądna. Zahartowani w trudach ludzie ci rośli w zamożność i siłę i wkrótce stali się sławnymi na całe chińskie miasto X.

Tkliwy Bonifacy po dawnemu babrał się w „uczynkach miłosiernych”. Toteż jego wychowańcy napełnili szpitale i więzienia, a najlepsi poszli w służbę do „egoistów i dorobkiewiczów” spod litery D.

W końcu - jeszcze słówko w sprawie wejścia starozakonnych felczerów do zgromadzenia felczerów chrześcijańskich.

Pp. starsi zgromadzenia w odezwie swojej (nr 54 „Kuriera Warszawskiego”) wspomnieli o „wywieraniu pewnego nacisku na opinię”, domyślnie: w tym kierunku, ażeby zgromadzenie przyjęło starozakonnych felczerów.

W zdaniu tym tkwi błąd. Żaden dziennik i żaden dziennikarz nie ma siły ani prawa do „wywierania nacisku” na kogo bądź i w jakiej bądź sprawie. Dziennikarz ma tylko prawo i obowiązek: przypominać wszystkim o ogólnych interesach kraju, którym szkodzą zarówno niepraktyczne cnoty, jak i występki, zarówno nieprzezorność, jak i brak wewnętrznej zgody.

W sprawie felczerów chrześcijańskich i starozakonnych zwracałem uwagę na potrzebę jedności z tym zamiarem, ażeby nie zapomniano o niej w naradach zgromadzenia. Z listów zaś, łaskawie nadesłanych mi z jednej i drugiej strony, doszedłem do wniosku:

1. Że nie wszyscy felczerzy starozafconni pragnęli wstąpić do zgromadzenia - i -

2. Że między felczerami chrześcijańskimi nie ma niechęci wyznaniowych, nie ma kastowości, ale jest troska o materialny byt towarzystwa, który może być zachwiany przez ryczałtowe wejście blisko 100 nowych członków.

Te względy znaczą bardzo wiele: nikt bowiem nie ma prawa, tam gdzie chodzi o byt materialny, żądać od ludzi poświęceń.

W podobnym wypadku nawet odroczenie przyjęcia byłoby usprawiedliwione, byle: między motywami odmowy nie znalazły się jakieś kastowe poglądy, czego zresztą nie należy się obawiać, bacząc na dotychczasowe postępowanie zgromadzenia.