Kronika Akasha/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Rudolf Steiner
Tytuł Kronika Akasha
Podtytuł Wtajemniczenie w Odwieczną Pamięć Wszechświata
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Rundbaken
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

V. OSTATNIE CZASY PRZED PODZIAŁEM NA PŁCI.

Niniejszy opis dotyczy właściwości (ustroju) człowieka przed jego rozszczepieniem na męskość i kobiecość. Ciało wówczas składało się z miękiej, plastycznej masy. Nad nią posiadała wola daleko większą moc, niż to ma miejsce u późniejszego człowieka. Człowiek powstawał po oddzieleniu się od swojej rodzicielskiej istoty już — wprawdzie — jako poczłonkowany organizm, ale niedoskonały. Dalszy rozwój organów zachodził poza istotą rodzicielską. Wiele z tego, co w następnej epoce dojrzewało wewnątrz istoty macierzyńskiej, doskonalono wtedy poza nią za pomocą siły, pokrewnej naszej woli. Aby sprawiać takie zewnętrzne dojrzewanie, niezbędną była piecza istoty poprzedzającej. Człowiek przynosił na świat pewne organy, które następnie odrzucał. Inne, zupełnie jeszcze przy pierwszem pojawieniu niedoskonałe, ukształciły się. Całkowity przebieg miał w sobie coś dającego się porównać z wykluwaniem się z formy jaja i odkładaniem osłony (nie należy jednak wyobrażać sobie twardej skorupy jaja).
Ciało ludzkie było ciepło-krwiste. Należy o tem wyraźnie powiedzieć, ponieważ w jeszcze dawniejszych czasach było inaczej, jak to następnie się okaże. Dojrzewanie, zachodzące poza istotą macierzyńską, odbywało się pod wpływem podwyższonego ciepła, również od zewnątrz doprowadzanego. Nie należy jednak zgoła myśleć o wysiadywaniu jajo-człowieka — jeśli dla krótkości określenia można go tak nazwać. Stan ciepła i ognia na ówczesnej ziemi był inny, niż później. Człowiek mógł własnemi siłami wywoływać w pewnej przestrzeni ogień, względnie — ciepło. Można powiedzieć, że koncentrował ciepło. Mógł dosyłać młodej istocie ciepło, którego ta wymagała do swego rozwoju.
Najdoskonalej uformowane w człowieku były wówczas organy ruchu. Dzisiejsze organy zmysłów były jeszcze zupełnie nierozwinięte. Najdalej posuniętym był organ słuchu i organy postrzegania zimna i ciepła (zmysł czucia). Jeszcze na niskim szczeblu stało postrzeganie światła. Ze słuchem i czuciem przychodził człowiek na świat; postrzeganie światła rozwijało się wówczas nieco później.
Wszystko tu powiedziane odpowiada ostatnim czasom przed podziałem na płci. Ten ostatni odbywał się zwolna i stopniowo. Na długo przed właściwym czasem jego wystąpienia rozwinęli się już ludzie do tego stopnia, że jedno indywiduum rodziło się o typie bardziej męskim, inne zaś o bardziej żeńskim. Jednak u każdego człowieka istniały również przeciwne cechy płciowe — w ten sposób, że ich samo zapłodnienie było możliwe. Nie zawsze jednak było ono możliwem, a zależało od wpływu zewnętrznych warunków w wysokim stopniu. Stąd musiał (człowiek) regulować wszystkie swoje sprawy według tych zewnętrznych warunków, np. według obiegu słońca i księżyca. Regulowanie nie odbywało się świadomie — w dzisiejszem zrozumieniu, ale trzeba je raczej nazwać instynktownem. A tem samem wskazano już na (rodzaj) życia duszy ówczesnego człowieka.
Tego życia duszy właściwie nie można nazwać wewnętrznem życiem. Cielesne i duszne czynności oraz własności nie były jeszcze od siebie oddzielone. Dusza współżyła jeszcze z zewnętrznem życiem przyrody. Przodował zmysł słuchu, na który potężnie oddziaływało każde poszczególne wstrząśnienie w otoczeniu. Każde wstrząśnienie powietrza, każdy ruch w otoczeniu był „słyszany”. Wiatr i woda w swych poruszeniach „przemawiały wymownie” do człowieka. Było spostrzeganiem w przyrodzie tajemniczego snucia i działania, które wnikało w ten sposób w człowieka. A to snucie i działanie miało swój podźwięk w jego duszy. Czynności jego były echem tych oddziaływań. Przetapiał wrażenia dźwiękowe na swoją czynność. Żył w tych poruszeniach dźwięku i dawał im wyraz swojej woli. W ten sposób prowadzany był (pobudzany) do wszelkich swoich dziennych poczynań. Już w mniejszym stopniu znajdował się pod wpływem oddziaływań, jakie udzielały się czuciu. Jednak również i te odgrywały ważką rolę. Ciałem swojem „wyczuwał” otoczenie i odpowiednio się zachowywał. Z takich wyczuwań dowiadywał się, kiedy i jak ma pracować. Stąd wiedział, gdzie ma osiąść. Stąd rozpoznawał niebezpieczeństwo i unikał go. I zgodnie z tem regulował swoje przyjmowanie pokarmu.
Pozostałe życie duszy upływało zupełnie inaczej, niż w czasach późniejszych. W duszy żyły obrazy, a nie wyobrażenia o rzeczach zewnętrznych. Kiedy — naprzykład — przechodził człowiek z chłodniejszej przestrzeni do cieplejszej, wtedy powstawał w duszy jego barwny obraz. Ale ten barwny obraz nie miał nic wspólnego z jakimkolwiek zewnętrznym przedmiotem. Pochodził z wewnętrznej siły, pokrewnej woli. Takie obrazy stale wypełniały duszę. Całość — można porównać z napływającymi i odpływającymi wyobrażeniami snu ludzkiego. Tylko, że obrazy wówczas były nie bezwładne, ale prawidłowe. Należałoby zatem — w tym stopniu rozwoju ludzkości — mówić raczej o świadomości obrazowej, niż o świadomości sennych marzeń. Głównie wypełniały tę świadomość obrazy barwne. Jednak nie były jedynym rodzajem. Człowiek wędrował po przez świat i współżył z jego zdarzeniami słuchem i czuciem; zaś w życiu duszy odzwierciadlał mu się obraz, acz bardzo niepodobny do tego, co znajdowało się w tym zewnętrznym świecie. Zadowolenie i cierpienie łączyły się z tymi obrazami w duszy w daleko mniejszym stopniu, niż to dziś ma miejsce przy wyobrażeniach ludzkich, które oddają postrzeżenia zewnętrznego świata. Owszem sprowadzał jakiś obraz radość, inny — niezadowolenie, jeden — nienawiść, drugi miłość, ale uczucia te posiadały bardziej blady charakter. Natomiast coś innego powodowało mocne uczucia. Człowiek był daleko bardziej ruchliwym, czynnym, niż później. Wszystko w jego otoczeniu, jak również obrazy w jego duszy, pobudzało go do działalności, do ruchu. Stąd odczuwał błogostan, kiedy mógł swoją czynność przejawiać bez przeszkód; kiedy zaś tę czynność cośkolwiek hamowało, opadała go niechęć i niezadowolenie. Nieobecność lub istnienie przeszkód dla jego woli określało treść jego życia uczuciowego, jego zadowolenie i ból. A zadowolenie, względnie ból, wyładowywało się znowu w jego duszy — w postaci ożywionego świata obrazów. Jasne, piękne, świetlne obrazy żyły w nim, kiedy mógł się swobodnie przejawiać; ciemne, zniekształcone powstawały w jego duszy, kiedy bywał zahamowany w swojej ruchliwości.
Dotąd opisano przeciętną ludzkość. Innem było życie duszy tych, którzy rozwinęli się do stopnia istot nadludzkich. Ich życie duszy nie miało instynktownego charakteru. Co postrzegali zmysłami słuchu i czucia, były to głębsze tajemnice przyrody, które nauczyli się świadomie tłómaczyć. W poszumie wiatru, w szeleście drzew odsłaniały się im prawa, mądrość przyrody. I w obrazach ich duszy były im dane nie tylko odbicia świata zewnętrznego, ale duchowych mocy w świecie. Nie spostrzegali rzeczy zmysłów, ale duchowe jestestwa. Kiedy przeciętny człowiek odczuwał — naprzykład — strach, wtedy powstawał w jego duszy brzydki, ciemny obraz. Nadzmysłowa istota otrzymywała w takich obrazach rewelację, objawienie duchowych jestestw świata. Procesy przyrody nie ukazywały się im, jako zależne od martwych praw przyrody, jak współczesnemu uczonemu, ale jako czyny duchowych istot. Zewnętrzna rzeczywistość nie istniała jeszcze, ponieważ nie było zewnętrznych zmysłów. Ale duchowa rzeczywistość otwierała się przed wyższemi istotami. Duch wpromieniał się w nie, jak słońce śle promienie do cielesnego oka dzisiejszego człowieka. Poznanie tych istot było — w zupełnem zrozumieniu tego słowa — wiedzą intuicyjną. Nie kombinowali, ani spekulowali, ale oglądali bezpośrednio twórczość duchowych jestestw. Te nadludzkie indywidualności mogły zatem bezpośrednio przenikać swoją wolę rewelacjami duchowego świata. Prowadziły świadomie resztę ludzi. Otrzymywały swoją misję od świata duchów i czyniły według tego.
Kiedy zatem przyszedł czas podziału na płci, musiały owe istoty — w myśl swojej misji — podjąć się oddziaływania na nowe życie. Zapoczątkowały regulowanie życia płciowego. Wszelkie zarządzenia, dotyczące rozmnażania się ludzkości, wzięły od nich początek. Działały przytem zupełnie świadomie; ale reszta ludzkości mogła odczuwać to oddziaływanie tylko, jako wszczepiony sobie instynkt. Miłość płciową szczepiono ludziom bezpośrednio za pomocą poddawania im myśli. A wszelkie przejawy miłości płciowej były z początku jak najszlachetniejszego rodzaju. Wszystko w tej dziedzinie, co przybrało brzydki charakter, pochodzi z późniejszych czasów, kiedy-to człowiek stał się bardziej samodzielnym, kiedy skaził (już) swój początkowo czysty popęd. Za tych dawnych czasów nie zadawalano popędu płciowego dla samego zadowolenia. Wszystko to poświęcano wówczas trwaniu ludzkiego bytu. Rozmnażanie uważano za rzecz świętą, służbę (ofiarną), jaką sprawiał człowiek dla świata. Ofiarnicy byli kierownikami i nadawcami ładu w tej dziedzinie.
Pół-nadludzkie istoty wywierały inny wpływ. Nie rozwinęły się w tym stopniu, aby módz otrzymywać w czystej formie objawienia duchowego świata. W obrazach ich duszy mięszały się z wrażeniami duchowego świata oddziaływania zmysłowej ziemi. Istoty w pełnym sensie nadludzkie nie odczuwały wcale zadowolenia ani bólu z przyczyny świata zewnętrznego. Oddane były całkowicie objawieniom duchowych mocy. Mądrość spływała na nie, jak światło na istoty zmysłowe; ich wola działała jedynie w myśl tej mądrości. W działaniu tem znajdowali swoje najwyższe zadowolenie. Mądrość, wola i działalność stanowiły ich istotę. Inaczej rzecz się miała z pół-nadludzkiemi istotami. Odczuwały one popęd do odbierania wrażeń z zewnątrz i w zaspokojeniu tego popędu odnajdywały zadowolenie, a w niezaspokojeniu — niezadowolenie. Tem różniły się od jestestw nadludzkich. Dla tych ostatnich wrażenia z zewnątrz nie były niczem więcej, jak potwierdzeniem duchowego objawienia. Mogły w świat patrzeć i widziały w nim tylko odzwierciedlanie tego, co już otrzymały (były) z ducha. Podczas, gdy pół-nadludzkie istoty doznawały coś nowego. I dlatego (tamte) mogły stać się kierownikami ludzi, kiedy tym zmieniały się blade obrazy w ich duszy — w odbicia, wyobrażenia zewnętrznych przedmiotów. Działo się to wtedy, kiedy część dawniejszej ludzkiej siły rozrodźczej zwróciła się do wewnątrz, kiedy rozwijały się istoty mózgowe. Razem z mózgiem rozwijała się w człowieku wówczas zdolność przetwarzania zewnętrznych wrażeń zmysłowych w wyobrażenia.
Należy zatem zaznaczyć, że spowodowały to pół-nadludzkie istoty, iż człowiek zwrócił się swojem „wewnątrz” do zewnętrznego, zmysłowego świata. Nie miał możności poddania obrazów swej duszy bezpośrednio wpływom czysto duchowym. Od nadludzkich istot otrzymał zdolność rozmnażania się, wszczepioną mu jako popęd instynktowny. Nadal zatem prowadziłby byt — pod względem duchowym — jak we śnie, gdyby nie wtargnęły (owe) pół-nadludzkie istoty. Pod ich wpływem zwrócił (człowiek) obrazy swojej duszy na zmysłowy świat zewnętrzny. Stał się świadomą siebie istotą w świecie zmysłów. A skutkiem tego mógł kierować się w swych czynnościach postrzeżeniami świata zmysłów. Przedtem czynił (cośkolwiek) z pewnego rodzaju instynktu, znajdował się pod wpływem swojego zewnętrznego otoczenia i oddziaływających nań sił indywidualności wyższej. Teraz począł dążyć za podnietami, ponętami własnych wyobrażeń. A wraz z tem poczęła się ludzka samowola. To był początek „dobra i zła”.
Zanim pójdziemy dalej w tym kierunku, należy najpierw powiedzieć nieco o otoczeniu człowieka na ziemi. Obok człowieka istniały zwierzęta, które, w swoim rodzaju (a zatem po uwzględnieniu różnicy pomiędzy rodzajem zwierzęcym a ludzkim), znajdowały się (w pozostałem) na tym samym stopniu rozwoju, co i człowiek. Zaliczonoby je — według pojęć dzisiejszych — do gadów. Oprócz nich istniały jeszcze niższe formy zwierzęce. Pomiędzy ludźmi a zwierzętami zachodziła istotna różnica. Ze względu na plastyczne jeszcze ciało mógł człowiek żyć tylko w tych dziedzinach ziemi, które nie przybrały jeszcze same najgrubszej formy materjalnej. I w tych dziedzinach mieszkały z nim razem istoty zwierzęce o równie plastycznem ciele. Jednak w innych okolicach żyły zwierzęta, które posiadały już twarde ciała, jednopłciowość i uformowane zmysły. Skąd powstały, wykażą późniejsze rewelacje. Nie mogły one rozwijać się dalej, ponieważ ich ciała przeszły zawcześnie w stan twardszej materjalności. Niektóre rodzaje z pośród nich zaginęły wówczas; inne, zachowując swój rodzaj, przekształciły się w formy dzisiejsze. Człowiek doszedł dlatego do form wyższych, że pozostawał w okolicach (ziemi), które odpowiadały jego ówczesnej konstytucji. W tym celu ciało jego zachowywało gibkość i miękość, aby módz wydzielić ze siebie organy, zdatne do zapłodnienia przez ducha. Wówczas ludzkie ciało zewnętrzne stało tak wysoko, że mogło (już) przejść w stan twardszej materjalności i stać się ochronną osłoną dla subtelniejszych organów ducha.
Ale nie wszystkie ciała ludzkie posunęły się równie daleko (w rozwoju). Rozwinęła się mniejszość. Ją najpierw duch ożywił. Inne pozostały nieożywione. Gdyby również w nie duch wniknął, mógłby się przejawić tylko niedoskonale wobec niedoskonałych jeszcze organów wewnętrznych. Zatem ten rodzaj istot ludzkich musiał formować się dalej narazie bez udziału ducha. Trzeci rodzaj rozwinął się do tego stopnia, że (tylko) słabe duchowe wpływy mogły się w nim przejawić. Zajmował pośrednie miejsce pomiędzy dwoma pozostałymi. Czynność duchowa istot tego rodzaju snuła się głucho. Musiały je prowadzić wyższe moce duchowe. Pomiędzy tymi trzema rodzajami istniały wszelkie możliwe przejścia. Dalszy rozwój uczyniło możliwym tylko to, że pewna część istot ludzkich ukształciła się wyżej kosztem innej części. Przedewszystkiem poświęcono pozbawionych zupełnie ducha. Ponieważ krzyżowanie się z niemi ściągnęłoby lepiej rozwiniętych do ich poziomu. Odosobniono zatem od nich tych wszystkich, którzy otrzymali ducha. I przez to schodziły one coraz bardziej do stanu zwierzęcego. W ten sposób wytwarzały się obok człowieka, podobne do niego zwierzęta. Działo się tak, jakby człowiek zostawiał na drodze część swoich braci, aby wznieść się samemu wyżej. Proces ten (jeszcze) — bynajmniej — się nie skończył. Również tylko ci z pośród ludzi o (bardziej) przytłumionem życiu duchowem, a którzy (przytem) stali nieco wyżej (od reszty), mogli rozwijać się dalej dlatego, że wciągnięto ich do wyższej społeczności i oddzielono od mniej napełnionych duchem. Tylko dzięki powyższemu mogły wytworzyć się ciała, które przystosowano następnie do przyjęcia całego ludzkiego ducha. Dopiero po upływie pewnego czasu posunął się na tyle fizyczny rozwój, że nastąpił — pod tym względem — rodzaj pauzy, kiedy-to wszystko, co leżało w obrębie pewnej granicy, utrzymało się w dziedzinie ludzkości. Tymczasem o tyle zmieniły się warunki bytu na ziemi, że dalsze zepchnięcie w dół nie mogłoby wytworzyć już nie tylko podobnych do zwierząt tworów, ale wogóle zdolnych do życia. A co zepchniętem zostało do stanu zwierzęcego, wymarło, albo żyje nadal w formach różnych wyższych zwierząt. W tych zwierzętach zatem widzimy istoty, które musiały zatrzymać się na dawniejszych stopniach rozwoju ludzkiego. Ale nie zachowały formy, jaką miały (wówczas) przy oddzielaniu się; zeszły z wyższego stopnia na niższy. Takiemi uwstecznionemi pod względem formy ludźmi minionej epoki są małpy. O ile człowiek był niegdyś mniej doskonałym, o tyle one były bardziej doskonałe niż dzisiaj.
Co utrzymało się w dziedzinie ludzkości, przeszło podobny proces, tylko że wewnątrz ludzkości. Również rozmaite dzikie ludy są upadłymi potomkami niegdyś wyżej stojących form ludzkich. Tylko, że spadły one do stopnia dzikości, nie zaś do stanu zwierzęctwa.
Nieśmiertelnym w człowieku jest duch. (Wyżej) zaznaczono, kiedy duch wszedł w ciało. Przedtem należał do innych regjonów. Dopiero wtedy mógł się z ciałem połączyć, kiedy ono osiągnęło (już) pewien stopień rozwoju. Dopiero, kto zupełnie rozumie, jak się dokonało owo połączenie, może wyjaśnić sobie znaczenie narodzin i śmierci, jak również poznać istotę wiecznego ducha.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rudolf Steiner i tłumacza: Jan Rundbaken.