Kradzież w wagonie sypialnym/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Kradzież w wagonie sypialnym
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.12.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieuczciwy gracz

Nazajutrz lord Lister w towarzystwie nieodłącznego Charleya Branda udał się na stację. Miał zamiar powrócić do Paryża, aby tam zasięgnąć wiadomości o biednym Bastienie Covour, którego przejechał w czasie swej szaleńczej jazdy.
— Mam nadzieję, że spotkam tam również Yori Redżeba, owego Hindusa, dzięki któremu udało mi się wyjść niepostrzeżenie z pociągu. Mówił mi, że ma w Paryżu krewnych, u których zostawił część swego bagażu. Znam ich adres i od nich nie trudno będzie się dowiedzieć, czy Redżeb odzyskał swoje pieniądze.
Tak rozmawiając, lord Lister i Charley Brand doszli do dworca. Ponieważ mieli jeszcze kwadrans czasu do odejścia pociągu, udali się do bufetu. Nagle nazwisko „Redżeb“, wymówione przez kogoś przy sąsiednim stoliku, doszło do ich uszu.
Wymówił je wysoki człowiek o czerwonej twarzy i donośnym głosie. W swym palcie kraciastym i z dużą lornetą przewieszoną przez ramię, robił wrażenie właściciela stajni, który większą część swe go życia spędza na polu wyścigowym. Myliłby się jednak ten, ktoby wziął pana Carlsona za właściciela stajni. Ongiś posiadał wprawdzie kilka koni całkiem średniej klasy, dzięki którym wygrał sporo pieniędzy. Sprzedał je jednak, aby oddać się całkiem innemu zajęciu, a mianowicie handlowi diamentami.
Z dawnych czasów zachował jeszcze pewne znajomości i stosunki na torze wyścigowym, gdzie zjawiał się teraz tylko w charakterze gracza.
Mister Carlson pochłonięty był całkowicie rozmową z małym człowieczkiem o twarzy starca, a korpusie dziecka.
Mister Noirett stanowił typ idealnego dżokeja.
— Yori Redżeb? — Czy to nie ten sam Hindus, który sprzedał panu ostatnio za osiem tysięcy funtów diamenty?
— Tak jest. Ale w tej samej chwili przegrałem siedem tysięcy funtów na wyścigach. Ażeby zapłacić przegraną musiałem natychmiast sprzedać kamienie z dużą stratą. Redżeb domagał się natychmiastowej zapłaty. Zwlekałem jak mogłem. Wreszcie cierpliwość jego się wyczerpała i, jak mnie zawiadomił jeden z mych agentów, ma przyjechać lada chwila osobiście do Londynu. Wobec tego wolę uniknąć tego spotkania. Posiadam z całego majątku zaledwie cztery tysiące funtów i nie zależy mi bynajmniej na tym, aby oddać je temu Hindusowi. Ponieważ jednak z czterech tysięcy funtów nie można żyć rozsądnie, postanowiłem zwiększyć mój majątek w sposób, o którym wspomniałem panu poprzednio.
— Zrozumiałem! Powtarzam więc: W najbliższy piątek jadę na Gwieździe, przeciwko Błyskowi i Hernani. Umawiam się z obydwoma dżokejami i przybywam pierwszy. Zarabiam na tym dwa tysiące funtów na czysto. Zgoda?
— Zrobione. A teraz życzę szczęścia!
Przyjaciele rozstali się. Mister Niorett opuścił stację, Carlson natomiast skierował się w stronę peronu.
Jakkolwiek rozmawiali z sobą cicho, lord Lister nie stracił z ich rozmowy ani słowa. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności natknął się na nieuczciwego wierzyciela, Yori Redżeba.
— Idźmy za nim — rzekł lord Lister do Branda, wskazując na handlarza diamentów.
— Z pewnością udaje się do Paryża, dla urzeczywistnienia swego planu.
— Jakie są twe zamiary? — zapytał Charley.
— Jeszcze nie wiem. Sądzę jednak, że złodziej otrzyma ode mnie należytą nauczkę.
— Czy masz zamiar wykraść mu owe cztery tysiące funtów?
— Wydaje mi się to zbyt dużym ryzykiem. Nie mam zamiaru oskarżyć go przed policją. Chciałbym jedynie odebrać mu pieniądze i zwrócić je dłużnikom. W razie potrzeby dołożyłbym nawet z własnej kieszeni, byleby tylko Redżeb nie poniósł żadnej straty. Pozostawiam ci wolną rękę.
— Zgoda — odparł Charley.
Znajdowali się na peronie. Carlson wszedł do wagonu, wybrał pusty przedział i zajął w kącie miejsce, kładąc malutką poduszeczkę, którą niósł pod pachą. Następnie wyszedł z wagonu i począł przechadzać się tam i z powrotem po peronie.
W tym czasie lord Lister i jego przyjaciel zainstalowali się w sąsiednim przedziale, z którego mieli ułatwioną obserwację.
Zająwszy miejsca Charley wszedł do przedziału Carlsona i do spluwaczki pełnej wody wrzucił szarą kulkę, poczem wrócił do swego przedziału. Pociąg ruszył. Charley ujrzał, że Carlson zainstalował się wygodnie w kącie, jak człowiek mający zamiar przespać podróż. Zamknął oczy i pogrążył się we śnie. Po upływie pół godziny Charley, przekonawszy się, że wrzucony do spluwaczki narkotyk musiał wydzielić już dostateczną ilość usypiającego gazu, wszedł po cichu do jego przedziału i zaciągnął rolety.
Lord Lister przechadzał się tymczasem po korytarzu, bacząc pilnie na wszystko.
Charley tymczasem zrewidował starannie kieszenie Carlsona. Nie znalazł w nich jednak ani śladu banknotów. Charley odłożył wszystko na swe miejsce, wyjął kulkę z narkotykiem ze spluwaczki i, rozczarowany, powrócił do Listera.
— Z góry byłem o tym przekonany — odparł śmiejąc się Lister. — Nikt nie gotuje się do snu w wagonie, mając przy sobie cztery tysiące funtów sterlingów. Nie wiem w jaki sposób ukrył pieniądze, lecz z góry wiem jedno, że musi mieć je jutro. Jutro bowiem odbędą się wyścigi, w czasie których Carlson zamierza wykonać swój plan. Najważniejsze teraz, aby go nie stracić z oczu.


∗             ∗

Nazajutrz dwaj eleganccy panowie przybyli automobilem do Chantilly. Nasi czytelnicy rozpoznaliby w nich bez trudu lorda Listera i Charley Branda.
Zamieniwszy z sobą kilka słów, lord Lister zatrzymał się tuż obok jakiegoś samochodu, Charley zaś z niedbałą miną począł postępować za człowiekiem, który z niego wysiadł.
Carlson, on to był bowiem, skierował się w stronę pola wyścigowego. Obydwaj przyjaciele szybko zdali sobie sprawę, dlaczego w pociągu nie znaleźli przy nim pieniędzy. Z samego rana Carlson udał się do handlarza diamentów. Całą więc jego fortunę stanowiły drogocenne kamienie, które z łatwością mógł ukryć gdzieś na ciele.
Dwaj przyjaciele wymienili z sobą porozumiewawcze spojrzenie. Carlson udał się przede wszystkim do wagi, gdzie ważono dżokejów przed startem. Noirett, przybrany w czarno-żółtą koszulkę, stał przy wadze.
Podchwyciwszy spojrzenie małego dżokeja — Carlson bez słowa udał się do okienka totalizatora. „Gwiazda“ nigdy nie była uważana za dobrego konia, to też prawie nikt na nią nie stawiał. Większość graczy stawiała na „Hernaniego“.
— Dziewięćdziesiąt tysięcy franków na „Gwiazdę“ — rzekł.
Urzędnik spojrzał ze zdumieniem na człowieka, który stawiał tak grubą sumę na marnego konia. Bez słowa jednak wręczył mu bilety.
Charley Brand, zainteresowany, zbliżył się do toru razem z Carlsonem.
Konie stały na starcie.
Na dany znak ruszyły z miejsca. „Hernani“ wysunął się na czoło. Za nim sunął „Błysk“. „Gwiazda“ natomiast startowała z dużym opóźnieniem.
Cień przesunął się po twarzy Carlsona. Szybko jednak zniknął, ustępując miejsca obojętnemu oczekiwaniu.
Nie trudno było dostrzec, że obydwaj dżokeje nie przynaglali należycie swych koni.
Gdy wreszcie „Gwiazda“ pod ciosami szpicruty zrównała się z towarzyszami „Hernani“ uskoczył w bok i zwalił się do strumienia. Upadek jednak był wykonany zbyt łagodnie, aby robił wrażenie całkiem naturalnego.
„Błysk“ usiłował walczyć o palmę pierwszeństwa, lecz przy pierwszej przeszkodzie złamał nogę. Reszta koni biegła daleko za nimi i „Gwiazda“ mimo, że nie obstawiona zupełnie przez graczy, przyszła pierwsza do mety.
Carlson rzucił się do okienka kasy. Za konia wypłacano sto dwadzieścia franków za dziesięć. Handlarz diamentów wygrał około miljona.


∗             ∗

Podczas tego Raffles otworzył drzwi automobilu, w którym szofer, oczekując na swego pana, zasnął najspokojniej. Związanie go, zakneblowanie mu ust i przebranie się w jego liberię, było dla Rafflesa dziełem jednej chwili.
Przeobraziwszy się raptownie w szofera, do złudzenia zaczął naśladować jego postawę i ruchy. W kilka minut później automobil ruszył. Raffles odwiózł nieszczęsnego chłopca do sąsiedniego lasku i powrócił szybko.
Zaledwie zdążył wrócić, gdy spostrzegł na końcu ulicy Carlsona.
Kilka kroków za nim stał nieodłączny Charley Brand.
Zgodnie z umową dał znak, poruszając kilkakrotnie chusteczką. Raffles zrozumiał, że Carlson wygrał.
Na szczęście zapadał zmrok.
Carlson, podekscytowany wygraną, nie zwracał najmniejszej uwagi na szofera.
Rzucił mu krótko adres hotelu, w którym mieszkał. Automobil ruszył.
Znajdowali się właśnie w ciemnym lesie, gdy nagle pękła opona. Głośne przekleństwo padło z głębi wozu.
Carlson wyskoczył z auta.
— Poczekajcie, zawołał, nie dopuszczając Rafflesa do słowa. — Pomogę wam, aby poszło to prędzej.
Tajemniczy Nieznajomy zawahał się przez chwilę. Złośliwy uśmiech rozjaśnił jego twarz.
— Czemu nie? — szepnął do siebie.
Carlson, aby ułatwić sobie pracę zdjął marynarkę.
W mgnieniu oka Raffles wyciągnął portfel, wyjął zeń pieniądze i nałożył papierów.
W pół godziny po tym, automobil mknął szybko do Paryża, i zatrzymał się przed hotelem „Centralnym“, w którym stanął handlarz diamentów.
Kupiec spiesznie powrócił do swego pokoju.
Raffles natomiast, posuwając swą odwagę do granic nieprawdopodobieństwa, odprowadził automobil do garażu.
Za swój kurs otrzymał wynagrodzenie w wysokości przeszło miljona!.


∗             ∗

W osiem dni po tym wypadku dwie osoby poczuły się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Jednym z nich był Bastien Cavour z Pantin. W kopercie anonimowego listu otrzymał bowiem sto tysięcy franków.
Drugim szczęśliwcem był Yori Redżeb, który otrzymał dziesięć tysięcy funtów tytułem wynagrodzenia za przybycie do Londynu o jeden dzień zapóźno.
W obu tych wypadkach hojnym rozdawcą bogactw był Tajemniczy Nieznajomy.

Koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.