Królowa Śniegu (Andersen, przekł. Mirandola)/Królewicz i królewna

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Hans Christian Andersen
Tytuł Królowa Śniegu
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło skany na Commons
Inne Cała baśń
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ CZWARTA.
KRÓLEWICZ I KRÓLEWNA.

Zosia siedziała znużona wielce, w dali zaś, naprzeciw niej skakał po śniegu gawron. Przystając od czasu do czasu kręcił głową i spoglądał uważnie na małą wędrowniczkę. W końcu podszedł bliżej i rzeki:
— Kraa! Kraa!
Znaczyło to po wroniemu: Dzień dobry! Nie umiał się lepiej wyrazić, ale był życzliwie usposobiony dla Zosi i spytał z jakiego to powodu wyruszyła sama jedna w świat szeroki. Wzruszona tem bardzo opowiedziała Zosia gawronowi całą historję swego życia, potem zaś spytała, czy nie wie coś o Janku.
— Możliwe! Możliwe! — powiedział gawron, chwiejąc poważnie głową.
— Jakto? — zawołała dziewczynka z radością. — Więc wiesz gdzie jest? — potem zaś chwyciła gawrona za szyję i jęła całować tak porywczo, że go omal nie udusiła.
— Bądźże rozsądna! — rzekł jej gawron. — Sądzę, że widziałem twego Janka. Ale pewnie zapomniał już o tobie z powodu królewny.
— Więc przebywa u królewny? — spytała Zosia.
— Tak jest! Słuchajże. Trudno mi mówić waszym ludzkim językiem. Może rozumiesz po wroniemu, natenczas mógłbym ci wszystko lepiej opowiedzieć.
— Nie znam języka wron! — odparła Zosia. — Babunia mówi nim biegle, ale niestety nic się nie nauczyłam.
— To nic! — rzekł gawron. — Porozumiemy się jakoś! — Potem zaś jął opowiadać wszystko po kolei:
— To państwo, gdzie jesteśmy, jest własnością bardzo mądrej królewny. Przeczytała ona wszystkie dzienniki świata i zapamiętała zaraz całą ich treść. Pewnego dnia siedziała na tronie, co nie jest wcale rzeczą miłą i nuciła sobie:
— Czemużbym zamąż wyjść nie miała!
Bardzo rozumne były te słowa i oto królewna umyśliła wziąć męża. Chciała jednak mieć takiego, który umie mówić zajmująco, a nie tylko stać i robić dostojną minę, gdyż jest to okropnie nudne. Kazała zwołać wszystkie damy dworu, one zaś rozradowały się wielce tą wiadomością.
— To samo myślałam już dawno! — zawołała każda! — Możesz mi wierzyć na słowo — zapewnił gawron — gdyż mam na dworze narzeczoną, która zagląda we wszystkie kąty i opowiada mi każdy szczegół.
Dzienniki wyszły zaraz nazajutrz w różowych obwódkach z serc i inicjałów królewny i przyniosły wiadomość, że każdy młody mężczyzna o miłej powierzchowności może przybyć do pałacu i rozmówić się z królewną. Ten, który nie da się olśnić świetnością dworu, i będzie mówił interesująco, a spodoba się królewnie, zostanie jej mężem.
Tak było! Zaręczam słowem. Zbiegli się ludzie, powstał ścisk, ale przez pierwsze dwa dni nie powiodło się nikomu. Każdy mówił wyśmienicie i dowcipnie, póki był na ulicy, wszyscy tracili jednak pewność siebie w chwili, kiedy weszli do pałacu i zobaczyli lśniącą od srebra i złota służbę, oraz przepych sal. Kto zaś stanął przed tronem królewny zapominał języka w ustach i był jeno w stanie powtórzyć ostatnie jej słowo. Zmieszanie i osłupienie przyprawiało każdego o mdłości, odzyskiwał zmysły dopiero po wyjściu na ulicę i zaczynał paplać w najlepsze. Od bram miasta, do samego pałacu stali tak ludzie głodni i spragnieni, gdyż nie poczęstowano ich nawet szklanką wody. Mędrsi wzięli ze sobą chleb z masłem, ale nie dzielili się z współzawodnikami, chcąc by wygląd ich nędzny zniechęcił królewnę.
— Ale mówże o Janku — poprosiła Zosia. — Czy był w tłumie?
— Pomału, pomału! Właśnie o nim zaczynam. Trzeciego dnia przybył mały chłopiec, pieszo, bez powozu i koni, ale wesoły, aż miło i pomaszerował prosto do pałacu. Oczy mu błyszczały jak tobie, miał długie włosy i był ubogo odziany.
— To Janek, niezawodnie Janek! — wykrzyknęła, klaszcząc w dłonie — Znalazłam go, znalazłam!
— Miał na plecach tobołek! — powiedział gawron.
— Nie! To musiały być sanki! — oświadczyła dziewczynka — Wyszedł z sankami na plecach.
— Możliwe! — zgodził się. — Nie było dobrze widać. Wiem jednak od mojej narzeczonej, że minął wysrebrzonych strażników i wyzłoconych lokai, skinąwszy im jeno głową. Powiedział, że nudno być musi stać na schodach, pójdzie tedy do sali tronowej. Pałac lśnił niezrównanym blaskiem, tajni radcy i ekscelencje chodzili boso, ze złotemi naczyniami w rękach. Natomiast trzewiki małego przybysza skrzypiały straszliwie, co go jednak nie wprawiało w żadne zakłopotanie.
— To napewne Janek! — wykrzyknęła Zosia. — Wziął w drogę nowe trzewiki, a sama słyszałam jak skrzypiały.
— W istocie skrzypiały nieznośnie! — rzekł gawron. — On jednak poszedł prosto do królewny, która siedziała na perle, tak wielkiej jak kołowrotek. Wokoło niej stały służebne, wraz ze służebnemi służebnic swoich, oraz dworzanie, wraz ze służącymi i służącymi służących swoich, którzy sobie trzymali znowu służących. Im bliżej drzwi stali tem byli dumniejsi. Wszyscy byli zresztą tak dumni, że należało chylić głowę przed sługą sługi najniższego.
— To musiało być straszne! — rzekła Zosia. A mimo to Janek dostał królewnę!
— Gdybym nie był gawronem, dostałbym ją także, mimo że mam narzeczoną. Mówił podobno tak jak ja gdy się posługuję wronim językiem, tak mi przynajmniej powiedziała narzeczona. Był wesół i bardzo miły. Nie przybywał zresztą w zamiarach małżeńskich, chciał tylko poznać królewnę i przekonać się o jej mądrości. Polubili się zaraz wzajem.
— To był napewne Janek! — powiedziała Zosia. — Znałam jego mądrość, umiał w pamięci dodawać i odejmować ułamki. Proszę cię bardzo, zaprowadź mnie do pałacu!
— Łatwo to powiedzieć, ale wykonać trudno. Muszę pomówić z moją narzeczoną. To jeno wiem, że mała dziewczynka jak ty, nie zostanie za żadną cenę wpuszczona do królewskiego pałacu.
— Wpuszczą mnie! — zawołała Zosia. — Gdy tylko Janek dowie się, że tu jestem, wyjdzie napewne i wprowadzi.
— Zaczekaj na mnie tam, pod płotem! — powiedział gawron i odleciał, kiwnąwszy głową.
Wrócił już o zmierzchu.
— Kraa! Kraa! — powiedział. — Przynoszę pozdrowienie od mej narzeczonej i bułkę z masłem, zabraną z kuchni, gdzie jest tego pod dostatkiem. Pewnie zgłodniałaś. Niestety nie wpuszczą cię do pałacu lokaje, gdyż nie masz trzewików. Nie płacz jednak. Narzeczona moja wskazała mi boczną bramkę, od której klucz wyszuka i tamtędy dostaniesz się do sypialni królewny.
Przeszli oboje park, gdzie już liście opadały i ujrzeli pałac ciemny, gdyż pogaszono światła. Gawron zaprowadził Zosię do małej bramki, która była jeno lekko przyparta.
Serduszko Zosi biło od strachu i nadziei. Wydawało jej się, że czyni coś złego, a jednak chciała jeno dojść, czy Janek przebywa w pałacu królewny. Była tego niemal pewna. Wyobraziła sobie żywo jego mądre oczy, długie włosy i uśmiech, jaki miewał ongiś, siedząc wśród róż. Ucieszyłoby go napewne, że przebyła tak długą drogę w poszukiwaniu za nim, oraz wieści z domu, gdzie wszyscy za nim tęsknili. Ach, cóż to był za strach i nadzieja!
Weszli po schodach i ujrzeli na szafce małą lampkę. Pośrodku podłogi stała wrona, kręciła głową i patrzyła na Zosię, która oddała jej ukłon jakiego ją wyuczyła Babka.
— Narzeczony mój opowiedział mi o tobie, panienko, dużo dobrego — rzekła oswojona wrona. — Los twój wzruszył mnie naprawdę! Proszę, racz wziąć tę lampkę, a pójdziemy tędy. Jest to droga prosta, na której napewne nie spotkamy nikogo.
— Wydaje mi się jakby ktoś szedł za mną! — powiedziała Zosia. — I rzeczywiście w tej chwili coś przeleciało obok niej. Cienie mignęły po ścianach, konie z rozwianemi grzywami o wysmukłych nogach strzelcy, myśliwi i damy jadące konno.
— To są sny! — objaśniła wrona. — Przybywają by zabrać myśli dostojnych państwa na łowy. Sprzyja to naszym celom, gdyż będziesz ich mogła tem swobodniej obserwować w łóżku. Nadmieniam, że liczę na twą wdzięczność, panienko, gdy dojdziesz do zaszczytów i godności.
— Rozumie się! — rzekł poważnie gawron.
Potem weszli do pierwszej sali, wytapetowanej purpurą w kwiaty i wieńce. Tutaj przemykały sny tak blisko, że Zosia dostrzec ich nie mogła. Sala za salą były coraz to wspanialsze, tak że dziewczynce mąciło się w głowie. Na koniec dotarli do sypialni. Strop wyobrażał wielką palmę o liściach z kryształu, a pośrodku, na grubym pniu zwisały dwa łoża w kształcie lilji. Łoże królewny było białe, a królewicza purpurowe i tam umyśliła sobie Zosia odnaleźć Janka. Odgięła jeden z płatków i spojrzała. Tak, to był Janek! Poznała go po ogorzałym karku. Zawołała nań po imieniu i przyświeciła lampką. Sny wróciły pędem do sypialni, załomotały podkowy koni, królewicz obudził się... obrócił głowę... Ach, to nie był Janek!
Z tyłu jeno wydawał się nim, gdyż był, jak on piękny i młody.
Z białego łoża wyjrzała królewna, pytając co zaszło. Zosia jęła płakać, opowiedziała całe swe dzieje i co dla niej uczyniły wrony.
— Biedna dziewczynka! — powiedzieli oboje królewstwo, pochwalili wrony i przebaczyli im, pod warunkiem, że nie powtórzą już tej awantury. Także została im przyrzeczona nagroda.
— Czy chcecie lecieć wolno, czy też otrzymać nominację na wrony dworskie, z prawem do kuchennych odpadków? — spytał królewicz.
Wrony złożyły ukłon i poprosiły o nominację dworską z uwagi na to, że miło jest na starość żyć bez troski.
Królewicz wstał z łoża i poprosił Zosię, by się weń położyła. Nic ponadto uczynić nie mógł. Zosia złożyła ręce do modlitwy, pomyślała jak dobrzy byli dla niej ludzie i zwierzęta, potem zaś zasnęła. Sny przybiegły. Były podobne aniołom. Ciągnęły sanki, na których siedział Janek i kiwał głową. Wszystko to było atoli tylko ułudą snu, przeto znikło przy obudzeniu.
Nazajutrz została przyodziana od stóp do głowy w aksamit i jedwab i zaproponowano jej, by została w pałacu gdzie może żyć bez troski, w dostatkach. Ale Zosia poprosiła jeno o mały wózeczek jednokonny i trzewiczki, gdyż chciała jechać w daleki świat, na poszukiwanie Janka.
Dostała zaraz trzewiczki, piękną, ciepłą odzież i zarękawek. Przed bramą pałacu zobaczyła powozik ze złota z herbem królewskim na drzwiczkach. Woźnica, lokaj i dojeżdżacz mieli korony na głowach. Królewicz i królewna wsadzili ją sami i złożyli życzenia pomyślnej drogi. Gawron, który się już tymczasem ożenił, towarzyszył jej przez trzy pierwsze mile. Siedział obok Zosi gdyż nie znosił jazdy tyłem. Jego małżonka pożegnała odjeżdżającą w progu pałacu, biciem skrzydeł, nie towarzyszyła jej, bowiem od czasu swej nominacji dworskiej, cierpiała często na ból głowy. Powozik był wytapetowany preclami z cukrem, a pod siedzeniem mieściło się mnóstwo owoców i orzechów.
— Do widzenia! Do widzenia! — wołali królewiczostwo, Zosia płakała, a wrona płakała także. Po przebyciu pierwszych mil pożegnał ją gawron i to było najcięższe rozstanie. Ptak wzleciał na gałąź i bił skrzydłami, jak długo widział powozik lśniący, niby promień słońca.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hans Christian Andersen i tłumacza: Franciszek Mirandola.