Królobójcy/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Zabójstwo Piotra III nie stłumiło wrzenia, lecz skierowało je w inną stronę.
Wczorajsi sojusznicy Katarzyny, gorliwi stronnicy zaczęli występować przeciwko niej, przeciwko niej knować. W szeregu niezadowolonych stanął Razumowski, co groźniejsze, metropolita Nowogrodzki, a za nim kler prawosławny. Niktbo może nie doznał tak bolesnego zawodu, jak właśnie popi. Carowa póty im gwarantowała przywileje, póty obiecywała powrót do samodzielności i niezależności, póki nie dorwała się steru… Popi wszczęli agitację… Moskwa głuchem milczeniem powitała wjazd uroczysty Katarzyny. Równocześnie prawie pomiędzy ludem rosyjskim ukazał się w tysiącach egzemplarzy rozrzucony manifest; manifest, będący w dodatku wierną kopją manifestu, wygotowanego przez Piotra III!… Ten odzew zamordowanego cara, piętnujący z całą otwartością rozpustę Katarzyny, dowodzący nieprawego urodzenia Pawła, a zwracający oczy narodu na Iwana VI, jako jedynego prawego dziedzica, jako jedyną krew Romanowych, wywarł wrażenie piorunujące. Nic tu nie pomogły aresztowania, nic zsyłka na Sybir, nic masowe kary, wydawane na winnych czytania manifestu. Dziesiątki tysięcy egzemplarzy manifestu zniszczyli siepacze imperatorowej i dziesiątki tysięcy zostały i szerzyły płomień.

Katarzyna zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Orłow czuwał. Nie żałowano pałek nawet
PIOTR III.
Wstąpił na tron w styczniu 1762 r. a w lipcu tegoż roku przez żonę swą, Katarzynę II, zdetronizowany i z jej rozkazu zamordowany.
gwardjom… a, mimo to, na skatowanych ciałach jednych spiskowców zakwitały spiski nowe. Po skazaniu Gurjewa i Chruszczowa, oficerów izmajłowskiego pułku, nastąpił cały szereg zamachów na Katarzynę i na Orłowa. Zamachy te miały miejsce nadewszystko w Moskwie. Katarzyna, przerażona, uciekła z Orłowem do Petersburga — lud moskiewski tego samego dnia spalił na jednym z placów Kremlinu jej portret.

Powrót Katarzyny do Petersburga był znów tylko wpadnięciem na ślad jeszcze śmielszego zamachu i to znów śród gwardji. Więzienia wypełniły się po brzegi, wypełniły się tak szczelnie, że Katarzyna zaczęła się obawiać procesów i stosowania kar. Po naradzie z Orłowem, postanowiono żadnych nie odprawiać sądów, a uwięzionych bez hałasu i rozpraw zamorzyć głodem…
Wszystkie te zamachy były czynione na rzecz i pod hasłem powrócenia na tron cara Iwana VI a o żadnym z nich car Iwan nie wiedział.
Iwan VI, ogłoszony był wszak carem przez ciotkę swą Annę, a zdetronizowanym przez Elżbietę i to gdy miał wówczas zaledwie dwa miesiące! Do ósmego roku życia car siedział w więzieniu razem z rodzicami, księstwem Brunświckiem, lecz w ósmym roku życia rozdzielono go i osadzono samego.
Iwan VI więc był wychowanym w więzieniu, a raczej pozostawionym na łaskę swych dozorców. Jeden z nich z nudów nauczył podobno Iwana VI czytać, zresztą nikt nigdy nie troszczył się o Iwana. Całą jaśniejszą chwilą w życiu nieszczęśliwego cara były odwiedziny Piotra III i krótkotrwałe polepszenie jego bytu, bo przeniesienie do pałacyku pod Petersburgiem, a nawet pobyt kilkotygodniowy w stolicy samej. Wraz z objęciem rządów przez Katarzynę skończyły się dla Iwana dni swobody, porwano go, zamknięto w Szliselburgu i trzymano pod silniejszą niż kiedykolwiek strażą. Biedny Iwan był tak oswojonym z kratą i więziennym kubrakiem, iż nawet nie umiał się skarżyć na los i ani roił, że tam, za murami Szliselburgu, setki ofiar ginie dla jego wyzwolenia.
Katarzynie jednak ten męczennik zawadzał coraz więcej, coraz częściej przywodził jej na pamięć niepewność a chwiejność stopni tronu.
Wyrok na Iwana VI został wydany i wykonany z perfidją i niegodziwością, której bodaj uczyćby się mógł od „wielkiej“ Katarzyny każdy pospolity zbir.
W Szliselburgu był na załodze pułk smoleński. W pułku tym służył w randze kapitana niejaki Wasyl Mirowicz, wnuk ofiary Piotra I., który, nietylko zgładził nienawistnego dziada Mirowicza, ale i skonfiskował mu całe mienie. Wnuk postanowił skorzystać ze swej rangi wojskowej i stosunków i rozwinął starania u dworu, aby mu wrócono mienie dziada, a to bodaj w imię jego, wnuka, wiernej służby.
Starania Mirowicza były naturalnie skierowane do Orłowych, bo ich wpływ tylko wróżył przychylną odpowiedź imperatorowej. Mirowicz zabiegał długo, aż odebrał wreszcie odpowiedź, ale warunkową. Imperatorowa była skłonną wrócić kapitanowi dobra, ale pod rygorem, że Mirowicz złoży dowody szczególnego przywiązania do tronu. Kapitan na to oświadczenie z całą żarliwością deklarował się na najcięższą próbę… Dwór pospieszył dać mu ją i pouczyć, co ma czynić.
Mirowicz z całem samozaparciem zabrał się do dzieła.
Nadewszystko spokojny i lojalny oficer smoleńskiego pułku zamienił się w gorliwego konspiratora i zwolennika cara Iwana VI. Ku wielkiemu zdumieniu kolegów Mirowicz zwierzył im się, że dość im będzie uwolnić z więzienia Iwana VI, aby go na tronie posadzić, a tem samem zapewnić sobie nieobliczone korzyści.
Śmiałość i pewność siebie Mirowicza, z jaką ten odwoływał się na największych dygnitarzów w państwie, dalej ukaz senatu, upoważniający do działania Mirowicza, a obrzucający Katarzynę przesadzonemi oskarżeniami, a może silniej pieniądze, któremi biedny dotąd kapitan szafował hojnie, — pozyskały mu stronników, zapewniły pomoc żołnierzy.
Plan wyswobodzenia Iwana VI dojrzał w kilka dni, tem bardziej, że Mirowicz sam podjął się go wykonać i sam na starcie pierwsze ryzykować.
Więzienia Iwana VI w Szliselburgu strzegła dzień i noc warta, złożona z 12 grenadjerów gwardji, pozostająca pod dowództwem dwóch, przysłanych na krótko przed zamachem, oficerów, którzy mieli rozkaz pozostawać w celi razem z Iwanem VI a, w razie spostrzeżenia chęci ucieczki jego lub uwolnienia, zabić więźnia. O tajnym tym rozkazie, noszącym podpis imperatorowej, nikt zresztą, prócz tych dwóch oficerów, nie wiedział w Szliselburgu.
Mirowicz nie mitrężył i, nie wdając się w szerszą propagandę, ruszył w nocy wprost na więzienie Iwana VI, na czele pięćdziesięciu ludzi. Dzięki spiskowi, straże forteczne nie czyniły przeszkód, ile, że były przekupione. Jeden komendant fortecy, zbudzony hałasem, poważył się wystąpić z perswazją, na którą zresztą Mirowicz nie myślał zważać. Dopiero grenadjerzy, strzegący wejścia do więzienia cara, zgotowali opór kapitanowi i ogniem powitali jego oddział… Ale ogień karabinowy nie czynił żadnemu ze spiskowych krzywdy — naboje były ślepe! Spiskowi mieli teraz tylko do wysadzenia ostatnie drzwi celi Iwana, zamknięte z wewnątrz przez oficerów, dozorców nieodstępnych cara.
Mirowicz rzucił się pierwszy do drzwi, za jego przykładem poszli jego wspólnicy. Drzwi były żelazne i do wysadzenia nie łatwe…
Spiskowi dobijali się dosyć długo i gdy już byli blizcy ich wyłamania… te otwarły się na ścieżaj… ukazując spiskowcom widok nieoczekiwany…
Na środku celi leżało drgające jeszcze, a pławiące się we krwi ciało cara Iwana VI. Oficerowie-dozorcy w ociekających krwią rękach trzymali rozkaz imperatowej…
Spiskowcy oniemieli ze zgrozy. Pierwszą myślą ich było pomścić śmierć Iwana VI, lecz gdy zwrócili się do swego dowódcy, ten machnął lekceważąco ręką i najspokojniej zawrócił do komendanta fortecy i z uśmiechem oddał mu swoją szpadę… Spiskowców bez oporu aresztowano.
Tej samej nocy dano znać do Petersburga, ale podczas carowej nie było. Imperatorowa była tak daleką tej zbrodni, że, niewiadomo po co, wyjechała była przed samą śmiercią Iwana VI do Inflant i w Rydze dziwiła się, że się gońcy z nowinami tak spóźniają!!…
W zastępstwie carowej Panin rozpatrywał więc rzekomy ukaz senatu, znaleziony u spiskowych i wydawał pierwsze zarządzenia śledztwa, pogrzebu ofiary i ukarania winnych.
Wieść o mordzie Iwana wzburzyła okolice Szliselburga. Tłumy ciekawych ruszyły oddać ostatnią posługę nieszczęśliwemu carowi. Ale Panin, a za nim Katarzyna, która z całem swem oburzeniem zjechała do stolicy, ograniczyła ceremonię pogrzebu do zawinięcia zwłok cesarskich w kożuch barani i pochowania ich w fosie fortecznej. Lud tymczasem zwrócił się przeciwko oficerom dozorcom a zabójcom, ale i tych mu zabrakło, gdyż dwaj ci oficerowie uważali za właściwe wyjechać do Danji i tam szukać pomocy i opieki ambasadora rosyjskiego…
Najdziwniejszem narazie i najmniej zrozumiałem było zachowanie się samego Mirowicza. Nigdy sędzia nie miał może mniej kłopotu z oskarżonym. Mirowicz z całym spokojem, pewnością siebie i humorem opowiedział dzieje spisku, powtórzył wszystkie swe namowy i rozmowy z kolegami, sam dokładną ich listę sformułował i uśmiechał się pobłażliwie, nawet gdy mu wyrok, skazujący go na śmierć odczytywano.
Sędziowie ani ważyli się zastanawiać nad spokojem i pewnością siebie Mirowicza, a wspólnicy kapitana mimowoli poddawali się jego zapewnieniu, że włos im z głowy nie spadnie, że im który więcej pracował dla spisku, tem większa czeka go nagroda.
To przeświadczenie, ta pewność siebie Mirowicza była tak głęboką, że nawet nie opuściła go na stopniach szafotu… bo tu ledwie kto postrzedz mógł, że kapitan zaczyna z pewnem zniecierpliwieniem szukać wzrokiem pędzącego z ułaskawieniem feldjegra imperatorowej, a więc z nim i końca odegranej tak starannie komedji…
Ale snać tam, w górze, uznano, że Mirowicz złym jest aktorem, bo zbyt nieostrożnie, zbyt szczerze pozwalającym widzom przyglądać się sztucznym swym marsom spiskowca. I tam, w górze, postanowiono raptem, że komedję trzeba ztragizować, że Mirowicz może umrzeć, bo lepiej, żeby go wogóle nie było…
Topór kata, do ostatniego znaku również wierzący w to, że nigdy mu siły nie stanie, aby nad arterjami życia takiej osoby, jak Mirowicz, zawisnąć… zwlekał, rozglądał się… aż spadł…
Mirowicz zginął — zginął za to, że wypełnił rozkaz Katarzyny, zginął dla tego, że imperatorowa w oczach narodu chciała mieć winowajcę…
Jeżeli wszakże koniec Mirowicza rzuca tylko światło na niegodziwość imperatorowej, ale małą budzi sympatję dla najętego siepacza, który wiedział, że jest narzędziem upozorowania zabójstwa, to już los jego pięćdziesięciu towarzyszów, ludzi odurzonych przez Mirowicza, ludzi, nie żywiących w gruncie ani entuzjazmu dla Iwana VI, ani nienawiści do Katarzyny, ludzi, będących zaledwie lichymi statystami — zasługuje na wielkie współczucie.
Od dwóch do dwunastu tysięcy pałek odebrali towarzysze Mirowicza lub ich zakrwawione szkielety — dla wytrzymałych, czy mniej bitych, był jeszcze Sybir.
I stała się rzecz niepojęta. Zabójstwo Iwana VI, tak po mistrzowsku uplanowane, tak doskonale zainscenizowane, umotywowane i… pomszczone, przecież nie zwiodło nikogo. Naród rosyjski nie zawahał się wskazywać na zbrodniarkę, naród ze zgrozą powtarzał, że jeszcze nie tu kres rządów Katarzyny, że pójdzie dalej…
Imperatorowa uczuła oskarżenie w oczach ludu i ulękła się nieco… Na liście ofiar byli rodzice cara Iwana VI, pokutujący od lat w więzieniu i wychowujący tam czworo, w więzieniu zrodzonych, dzieci. Katarzyna dała jednak zamrzeć księstwu Brunświckiemu spokojnie pod zdwojoną strażą, a dzieciom ich równie wspaniałomyślnie zezwoliła pójść na wygnanie, do Archangielska.
To załatwianie się z pretendentami do korony nie przeszkadzało przewrotnej Anhaltce korespondować z Voltairem, skarżyć się na ciężar odpowiedzialności berła, tęsknić za życiem wyższem, dalekiem od trosk monarszych, od pustych pochlebstw, od nieuduchowionych polotów.
Voltaire, olśniony rozumem i dobrocią i szczodrobliwością wielkiej imperatorowej, palił jej kadzidła i płakał, że mu nie danem było być poddanym… tej „najlepszej z najmądrzejszych…“ Voltaire ani czuł, że owa „fatalność“, oddalając go od carycy, chroniła i od pałek i od Sybiru i Voltaire z całą naiwnością poety i filozofa siebie samego ośmieszał.
Imperatorowa roztkliwiała się, stylizując listy do Voltaire’a, a mały następca tronu, Paweł, pytał się matki z całą potulnością — „dlaczego zabiła mu ojca? — dlaczego ona odebrała koronę Pawełkowi, kiedy ta korona jemu tylko się należała?“
Iwan Groźny lub Piotr Wielki nożemby odpowiedział własnemu dziecku, Katarzyna uczyniłaby toż samo, gdyby się nie bała. Boć ten Paweł był jedynym parawanem, osłaniającym inwazję na tron rosyjski obcej pochodzeniem, religją, duchem księżniczki, bo śmierć Pawła, ręką imperatorowej zadana, mogłaby się dla niej samej zamienić w sztylet lub truciznę.
Ale i bez udziału bezpośredniego matki nad Pawłem kupiły się chmury.
Paweł był dzieckiem wątłem, anemicznem, noszącem ślady skrofułów, zdeprawowanem płciowo przez Elżbietę i dwór. Lada niedomaganie zamieniało się u Pawła w poważną chorobę. Następca tronu miał wprawdzie doświadczonego medyka, Krauzego, bo mianowanego na to stanowisko w nagrodę za dostarczenie Orłowym trucizny dla Piotra III, ale i ów Krauze nie uchronił go od częstych chorób.
Jerzy Orłow, który ciągle grał rolę pierwszego kochanka, a coraz częściej musiał zamykać oczy na niedwuznaczne upodobania carowej, zaczął nie na żarty przemyśliwać nad utrwaleniem swego stanowiska. Droga była prosta: ożenić się z Katarzyną, zostać bodaj księciem małżonkiem, a syna swego, obecnie zwanego Wasylem Bobryńskim, ogłosić następcą tronu.
Ambicja Orłowa znalazła jakby przychylność Katarzyny, bo ta aż u Marji Teresy wybłagała dlań tytuł księcia… rozumiejąc pouczyć tem swych poddanych, że przymioty Orłowa i u obcych potencyj znajdują najwyższe zaszczyty. Ale baczny a przebiegły Panin umiał w niwecz obrócić małżeńskie zamiary nowomianowanego księcia, co u miłującej niezależność carowej trudno nie było.
Orłow, zawiedziony w planach matrymonialnych, tem mocniej uczepił się myśli osadzenia na tronie swego syna… Intrygę nową prowadził jednak ostrożniej.
Paweł nie był kochanym przez matkę, lecz tylko cierpianym, niekiedy, dla zabawy, pozoru lub nudy, psutym. Orłow wytężył siły, aby był znienawidzonym, aby był odepchniętym. Ale ponieważ łagodny, dobry charakter chłopca największą był po temu zaporą, Orłow uciekł się do innego sposobu i zepsutego Pawła jął gangrenować. Trzynastoletni wyrostek już z damą dworu, Wiarą Szczogłokow miał romans…
Katarzyna ubawiła się serdecznie tym wydarzeniem, ale gdy Orłow, biorąc asumpt z rozegzaltowania Pawła, wróżył mu śmierć rychłą i niezawodną bezpłodność, a więc nowe dla Rosji walki o tron — imperatorowa zbyła kochanka, odgadła go i zarządziła próbę.
„Próba“ urągała w pomyśle najdoskonalszej ekspertyzie.
Na dworze Katarzyny, wśród frejlin-kurtyzanek, bawiła młoda wdowa po Michale Czartoryskim, zaledwie dwadzieścia dwa lat licząca, a szukająca zarówno partji odpowiedniej, jak i miłosnych przygód. Imperatorowa porozumiała się z piękną wdową i powierzyła jej opiece czternastoletniego już Pawła…
Rezultatem opieki Czartoryskiej, nota bene opieki, mocnej poddawanej kontroli, było przyjście na świat, tak zwanego, Semena Welikawo, syna Pawła.
Po tak świetnem zakończeniu próby, imperatorowa nieodwołalnie postanowiła skończyć z podszeptami Orłowa. Katarzyna bowiem, mimo całego przywiązania do syna swego, Bobryńskiego, mimo postrzegania niższości fizycznej i umysłowej Pawła, nie mogła przyznać się otwarcie przed światem do wiarołomstwa dwukrotnego wobec Piotra III, nie mogła stwierdzić, że manifest jej męża, nazywający Pawła… Sałtykowem, mówił prawdę i nie mogła chwalić się, iż, za życia męża, została również matką Bobryńskiego. Takiego ogromu bezczelności mógłby nie znieść i naród rosyjski, zwłaszcza teraz, podejmujący głowę ku niej…
Lecz odmówić Orłowowi to nie znaczyło jeszcze skłonić go do wyrzeczenia się nadziei… Orłow nie był człowiekiem bez energji… Paweł nie darmo skarżył się, iż w podawanych mu ciastkach znajduje kawałki szkła, nie darmo z naiwną swą głupotą pytał, czy doktór Krauze i jego otruje…
Ratunkiem tu dla Pawła i środkiem, niweczącym knowania Orłowa, było małżeństwo następcy tronu i wytworzenie dynastji.
Wybór padł na księżniczkę Wilhelminę Darmstadzką, która wydała się Katarzynie biernym i podatnym do urobienia materjałem. Księżniczka przyjęła prawosławie i, pod imieniem Natalji Aleksiejewny, została żoną Pawła. Małżeństwo zapowiadało się niezwykle harmonijnie…
Imperatorowa odetchnęła — teraz więc, po dziesięciu latach zajadłej walki ze współzawodnikami, spiskami, podszeptami, dążącymi do wydarcia jej władzy, mogła śmiało stanąć na stopniach tronu…
Niespodziewanie ten sam rok 1773 zgotował carowej niespodziankę, targnął całemi podwalinami już nie jej tronu, ale państwa rosyjskiego, bo w roku 1773 wszczęła się „pugaczewszczyzna“.
Pugaczewszczyzna“, to dzisiejsze bon mot rosyjskich mężów stanu, nie była w r. 1773 nowem w Rosji zjawiskiem, choć nie obserwowanem w innych częściach Europy.
Miazgę narodu rosyjskiego stanowi „mużyk“, chłop, prostak i nieokrzesaniec. Chłop biedny, wyzyskiwany, obdzierany ze skóry przez urzędników, popów i władyków, trzymany zdala od oświaty, chłop dziki, surowy, ale nie głupi i z całą pokorą a mocą dążący do rozwikłania smutnych losów swoich.
Takim „mużyk“ był i takim został podobno.
A chłop ten, mimo wieki, zachował w podaniu swem wspomnienia czasów, kiedy to i panów nie było i popów nie było. I chłop ten, choć ciemniejszy był za czasów Katarzyny, ale wspomnieniom bliższy i bliższy zaszłym w jego bycie zmianom. Boć Piotr Wielki oddał chłopa w niewolę, a Wielka Katarzyna, „gwiazda północy“, tę niewolę rozciągnęła nawet na sługi bezrolne, nawet na Małoruś, gdzie poddaństwa nie było, nawet wprowadziła niewolnictwo do prowincyj, odebranych Polsce, a nadto dała panom prawo skazywania swych „mużyków“ już nie na knuty, ale na katorgę i Sybir…
Mużyk zastanawiał się i dochodził powoli do podstawy swego rozumowania… że „Bóg wysoko, a car daleko“ — a tuż nad nim jest pop-złodziej i pan lub niemy jego służka, urzędnik-oprawca. Car, ten „biały car“, jawiący mu się w złocie, łaskawie doń się uśmiechający, rzucający w skotłowany tłum miedziaki, wytaczający na uroczystości kufy wódki dla mużyków… nie miał wszak nic z marsa, wyniosłości i knuta… Tak samo, jak Boga dobrego, wyrozumiałego, łaskawego, nie mógł przypominać ziemski jego apostoł-zdzierca, rozpustnik i pijanica zawsze, pop. I mużyk dolę swoją uzasadnił nieuczciwością, nikczemnością tych, którzy dzielili go od dobrego Boga i od dobrego cara. Pop weźmie ostatni grosz i oszuka, bo Panu Bogu nie przedstawi uczciwie troski mużyckiej, oszuka i urzędnik i pan, bo też mużyka oczerni… A tu znów ani Panu Bogu wprost z mużykiem nie pasuje, ani carowi…
Położenie bez wyjścia. Mużyk cierpi i milczy. Ale łatwo sobie wyobrazić jego stan psychiczny, gdy gdzieś, do zapadłego kąta, trafi doń wieść ze stolicy o zamordowaniu cara, wystrojona już w najfantastyczniejsze domysły. A cóż dopiero dziać się musi w duszy mużyka, gdy, po pewnym czasie, dojdzie go nowina, że ów car, ofiara mordu, więc ten najlepszy, najgodniejszy… odżył, że idzie „w lud“, że między mużykami szuka obrony przeciwko popom, panom i urzędnikom, że przychodzi sprawiedliwość uczynić… więc nadewszystko oddać temu cielę skradzione, tamtemu plastru na sińce po knucie dać, owemu skrawek łąki na paśnik przydzielić, innemu drzewa z lasu użyczyć…
Hasło „za cara“ porywa mużyków na nogi, wkłada im w ręce koły i żagwie i wybucha żywiołem, który ledwie morze krwi zgasić jest zdolnem. Żywioł taki właśnie nazywa się „pugaczewszczyzna“ i w istocie swej nie ma nic łącznego z jacquer’ią i do tej tylko przez nieopatrzność bywa zaliczanym. Żywioł ten, przed Katarzyną na stokilkadziesiąt lat, rewoltował „mużyków“ na rzecz zmartwychwstałego niby cara Dymitra i dał Rosji aż dwóch carów „Samozwańców“ — teraz dawał trzeciego… Pugaczewa.
Mord Piotra III, w interpretacji mużyków, musiał uróść na fantazję, bo najpierw ów symboliczny pogrzeb, urządzony w pierwszym dniu zamachu, pogrzeb drugi, prawdziwy, poddawał w umyśle ludu w wątpliwość, dalej, manifest pośmiertny Piotra III, rozpowszechniany przez popów, znów był szerokiem polem dla imaginacji, nakoniec nagła śmierć cara mogła znakomicie być wytłumaczona jako plotka, skrywająca ucieczkę uwięzionego cara i usiłująca wyrwać z pamięci ludu imię Piotra III — więźnia lub tułacza.
Zresztą rozruchy chłopskie, wojna, morowa zaraza wytworzyły atmosferę podatną do najdziwaczniejszych wieści. No a przykładów i wzorów, jak się to robi, nie brakło…
I oto, w końcu roku 1774, Piotr III ożył, zmartwychwstał nagle na wschodnim krańcu Rosji, wydał złotemi literami pisaną gramotę do ludu. Lud ruszył bez namysłu za carem — mścicielem, carem — wybawcą, carem — męczennikiem. Tym Piotrem III był kozak, półżołnierz, półopryszek, półrozbójnik a póławanturnik, Pugaczew.
Pugaczew był odważnym, przedsiębiorczym. Umiał sięgnąć do największych bolączek mużyckich, umiał otoczyć się nimbem posłannictwa bożego, umiał przyciągnąć do siebie nie tylko sekciarzy, ale i bałwochwalców, nie tylko prawosławnych, ale i Tatarów. Pugaczew nadto był podobnym łudząco do Piotra III!
Rewolta w oka mgnieniu zamieniła się w powstanie.
Petersburg zadrżał. Kilka tysięcy kozaków, wyprawionych na zrównanie z ziemią zbuntowanych wsi, przeszło na stronę Pugaczewa. Powstanie szło już na Moskwę, miało w swem ręku fortece… Generałowie Katarzyny ponosili klęski, a ku brzegom Newy szło echo groźne, złowróżebne — „car Piotr III idzie! — Prawda idzie“.
Pugaczew szedł i każdy swój krok znaczył szubienicami, na których wieszał carskich urzędników z panami pospołu.
Katarzyna w rok ledwie zdołała z największym wysiłkiem ściągnąć i wysłać na pobicie Pugaczewa całą armję. Lecz i ta armja potrzebowała bez mała roku, aby w pień wyciąć zbuntowanych mużyków i ta armja nawet musiała uciec się do przekupstwa i zdrady, aby dosięgnąć samozwańczego Piotra.
Pugaczew, w klatce żelaznej osadzony, poddany był najstraszniejszym torturom — aż go nareszcie kołem poszarpano na sztuki.
Pugaczew zginął, lecz został jego duch śród mużyków i w całej pełni pozostała po nim świadomość, że biały car i matka-caryca bywają nietylko ofiarami mordu, ale i zabójcami.
„Pugaczewszczyzna“ wywarła piorunujące wrażenie w całem państwie, no a w szczególności w stolicy. „Pugaczewszczyzna“ podpowiedziała cichym wrogom samowolnej Katarzyny nowy zamach.
Zamach konspirował teraz sam Panin! Panin robił dotąd, co mógł, byle utrzymać się przy władzy, stręczył Katarzynie kochanków, bronił ją przed nimi, a cichaczem podsunął Katarzynie myśl ogłoszenia senatu za najwyższą instancję rządzącą. Imperatorowa nie dała się podejść. Panin poszedł więc inną drogą i znalazł dzielnego sprzymierzeńca w młodej Natalji Aleksiejewnie, żonie następcy tronu.
Natalja była bystrą, rozumną i odważną. W ciągu dwóch lat opanowała tajniki dworu, na przekór Katarzynie otoczyła się ludźmi najmniej zabłoconymi, pozyskała sobie takiego potentata, jak Repnin, i z Paninem uplanowała zamach.
Zamach polegał na osadzeniu Pawła na tronie.
Paweł bez trudu poszedł za radą swej żony, do której był przywiązany mocno i z całym młodzieńczym zapałem podpisał konstytucję, wypracowaną przez Panina i wykonał wobec spiskowych uroczystą na nią przysięgę.
Naród rosyjski ani spodziewał się, iż przeżywa wigilję przewrotu, który miał mu odrazu zapewnić najświetniejszą przyszłość. Carowa również się nie spodziewała spisku ze strony syna, ile że pochłaniała ją zaborcza polityka, dogaszanie zgliszcz „Pugaczewszczyzny“ i schadzki z kochankami.
Fatalność chciała, że jeden z pionków zamachu zapragnął judaszowskich srebrników od Orłowa. Spisek był wykryty. Ale spisek wymieniał takie imiona, że nawet Katarzyna się ulękła.
Paweł został wezwany do carowej.
Po krótkiej indagacji, następca tronu ze łzami w oczach wyznał jej całą prawdę.
Imperatorowa, bojąc się karać — przebaczyła, ale nie zapomniała o pomście.
Paweł został odsuniętym od dworu i władzy, lecz aby nie miał czasu żałować swej potulności, imperatorowa obdarzyła go nowiną, że żona jego, Natalja, zdradza go z przyjacielem, towarzyszem lat dziecinnych, Andrzejem Razumowskim!
Cios był wymierzony celnie. Paweł wpadł w szał zazdrości, ile że Natalję szczerze pokochał…
Struny były potargane. Imperatorowa nie zadowolniła się tem. Natalja była dla niej przeciwnikiem groźnym, zdolnym, jak się okazało, do nielada przedsięwzięć. Zamach drugi mógł być lepszym, pewniej wymierzonym.
Natalja raptownie zaniemogła, zdradzając objawy przedwczesnego, czy przyspieszonego połogu. I, po kilku godzinach męczarni, wydała na świat nieżywe dziecię — a w parę godzin, gdy niebezpieczeństwo było usunięte, umarła…
Śmierć Natalji miała tyle cech prawdopodobieństwa, że może nigdy i niczyjego nie obudziłaby podejrzenia, gdyby nie akuszerka następczyni tronu. Akuszerka ta, nieznana przedtem na dworze Katarzyny, doszła, po śmierci Natalji, do raptownej fortuny, była przyjaciółką Potemkina i Orłowa, a z carową pozostawała w poufałej zażyłości. Akuszerka ta, po debiucie swym przy połogu Natalji, nigdy więcej nie wróciła do swej specjalności… Do tych szczegółów starczyłoby dodać, że akuszerka była do Natatji przysłana przez Katarzynę, żeby nie mieć wątpliwości. Dzieje pozostawiły wszakże ślady mocniejsze, bo westchnienia i wizje chorobliwe Pawła i wynurzenia akuszerki, która, przeżywszy i Katarzynę i następcę tronu, miewała chwile filozoficzno-pijackich wynurzeń.
Katarzyna więc była królobójczynią po raz trzeci.
Zgon Natalji był krótkotrwałą dystrakcją w życiu dworu petersburskiego, bezwątpienia mniejszą niż oddalenie Panina, którego imperatorowa, nauczona doświadczeniem, nie chciała mieć w pobliżu Pawła.
Wraz ze śmiercią Natalji znów dynastja musiała pamiętać o zatroszczeniu się o nowy związek dla następcy tronu. Baczna carowa nie zwłóczyła, i w tym samym jeszcze roku rzuciła w objęcia syna księżniczkę Zofję Wirtembergską, tak zwaną, Marję Teodorównę. Lecz to nowe małżeństwo, mimo licznego potomstwa, bo dziewięciorga dzieci, nie było szczęśliwem, a już Marja Teodorówna podobno miała prawo zazdrościć ostatniej ze swych poddanek. A przecież księżniczka Wirtembergska, obok piękności ciała, odznaczała się tak wielkimi przymiotami serca, jakie bodaj nie postały dotąd na tronie rosyjskim. Ale księżniczka była nie tylko uczciwą kobietą, lecz i nie umiejącą walczyć, nie umiejącą ani lawirować, ani za intrygę płacić intrygą. Paweł zaś, który niezaprzeczenie miał grunt serca dobry, był już człowiekiem zrujnowanym nerwowo, drżącym ustawicznie przed widmami skrytobójców, dźwigającym w piersiach niezabliźnioną ranę po stracie Natalji, a może po zgotowanym mu zawodzie, po ciosie, zadanym dwom najdroższym uczuciom: miłości dla pierwszej żony i przyjaźni dla Andrzeja Razumowskiego. Następca tronu im bliższym był berła, tem silniej stronił od dworu, unikał ludzi. Po nocach walczył z halucynacjami, we dnie przy lada okazji wybuchał chorobliwą imaginacją, bał się każdej łyżki jadła, każdego łyku napoju, bał się pustej komnaty pałacowej i bał się własnej służby. Paweł stał u wrót obłędu.

To cierpienie cesarzewicza z łatwością mogłaby ukoić
KSIĄŻĘ ALEKSY ORŁOW
morderca cesarza Piotra III-go, mąż księżniczki Tarakanow.
kobieta tak łagodna i uległa, jaką była Marja Teodorówna, lecz Katarzyna tym razem nie dopuściła do sharmonizowania się małżonków. Katarzyna umiała zaraz pierwsze chwile drugiego pożycia małżeńskiego zatruć Pawłowi jadem podejrzeń i jad ten umiejętnie w nim hodować. Paweł nieufał nikomu, a najmniej własnej matce, ale wierzył każdemu, kto nieufność w nim podsycał.

Lecz, mimo wszystko, tak słaby a chorobliwy umysł, jak Pawła, musiał znaleźć sobie jakiś punkt oparcia dla swych gorączkowych zwierzeń, obaw, skarg, żalów — no i znalazł go, lecz tam, gdzie w swem chytrem rozumieniu spodziewał się, jeżeli nie bezinteresowności, to zupełnego oddania, zwierzęcego poświęcenia i wierności. I następca tronu niebawem doszedł do przeświadczenia, że jedynym człowiekiem, godnym jego przyjaźni, jest jego pokojowiec i pucybut Iwan Kutaisow, turek-niewolnik, wychowany w stajniach dworu cesarskiego.
Nowe życie Pawła, choć mocno pochwalane i dobrze widziane przez carową, przejęło trwogą żądnych wpływów dworaków i tych zwłaszcza dworaków, którym nie danem było zasłużyć sobie, choćby na stopień krewnego kochanka imperatorowej, lub którzy roili o trwalszym wpływie lub o następnem panowaniu. I dworacy wszelkich użyli sił i zabiegów, aby przerwać odosobnienie się Pawła, aby samotności jego dać świadka, ucho, podszept. Pokojowiec Kutaisow za głupi jeszcze na to, aby ocenić jak potężne zajmuje stanowisko, dał się użyć znakomicie. Frejlina Nelidowa została kochanką cesarzewicza. Dlaczego Nelidowa? Dlaczego Paweł żonę zdradzał dla kobiety tak brzydkiej, przewrotnej i pospolitej, pozostanie to niezawodnie sekretem Kutaisowa. Być może, iż starczyło, aby się podobała słudze, by i w panu rozgorzał ku niej płomień miłości.
I rządziła następcą Nelidowa, bo Kutaisow nie chciał. A Marja Teodorówna robiła wszystko to, co czynić zwykła uczciwa kobieta w chwili postrzeżenia niewiary męża — ale i co bodaj nigdy go nie nawraca, nie naprawia. Więc Marja Teodorówna martwiła się, płakała, robiła Pawłowi wyrzuty, a wkońcu u świekry poszła szukać rady, pomocy, obrony.
Katarzyna za całą odpowiedź podprowadziła synową do lustra i ozwała się ze śmiechem:
— Ależ zobacz jakaś piękna i daruj temu biednemu potworkowi — Nelidowej! Och, ty ją zwyciężysz.
Nie łatwem przecież było zwycięstwo i Marja Teodorówna, pragnąc ratować własną godność, chcąc złagodzić męża dla siebie, musiała pójść do jego faworyty, przed nią się ugiąć i z nią przymierze zawrzeć…
Rozdwojenie między Pawłem i Marją było dla Katarzyny asekuracją, że z tej strony o zamach może być spokojna. Nie było już ani Iwana VI, ani Pugaczewa, spiskowcy rosyjscy nie mieli już hasła, a hasłem tym w Rosji musiał być ktoś, z dynastją węzłami krwi związany. Spiskowcami rosyjskimi zresztą byli dotąd albo panujący sami, albo ludzie, udający panujących (Samozwańcy, Pugaczew), albo dworacy. A że wszyscy poszczególnie walki podejmowali o tron a nie o ustrój państwa, że, nawet dany ustrój potępiając, mieli tylko swoje „ja“ na celu i widoku, że i powstanie Pugaczewa i niezadowolenie popów i rewolta bojarów, tylko swoją kastę za pokrzywdzoną miała i nie sięgała nigdy do ideałów ludowych, przeto raz po raz, po zamordowaniu pretendenta, knowania musiały gasnąć.
Katarzyna więc miała prawo triumfować, bo zabić dwóch carów i następczynię tronu i nie załamać się wraz z tronem, to bądź co bądź szczęście nawet pewnie i w Rosji.
Życie jednak i tak wyrafinowanie bystrej Katarzynie zgotowało niespodziankę i to nie lada — bo naraz, gdy się najmniej spodziewała, pod słońcem Italji ukazało jej ducha carycy Elżbiety.
Elżbieta z żołnierzem prostym Razumowskim Aleksiejem, a więc założycielem potężnej rodziny Razumowskich, miała troje dzieci. Jedno z nich, tak zwana księżniczka Tarakanow, mieszkała w Petersburgu w chwili, gdy książę Karol Radziwiłł zapałał zemstą do imperatorowej za jej niegodziwe gnębienie Rzeczypospolitej Polskiej. Dla takiego zadufanego pana, jak Radziwiłł, porwanie księżniczki było drobiazgiem… Radziwiłł takoż porwał ją, wywiózł do Rzymu i tu najstaranniej kazał wychowywać, pouczając dokładnie o wszystkiem, co Rosji, ich monarchów i Katarzyny dotyczyło.
Imperatorowa zemściła się na Radziwille zajechaniem mu dóbr. Radziwiłł porał się długo o to bezprawie, aż wreszcie zgodził się na zaproponowaną mu zgodę i księżniczkę Tarakanow pozostawił własnemu losowi w Rzymie i dobra swoje odzyskał.
Jakie plany miał Radziwiłł — nie trudno zgadnąć. Księżniczka, mimo swego nieprawego urodzenia, była bezsporną córką Elżbiety, starczyło więc obudzić w niej świadomość i pożądanie władzy, starczyło lada momentu, aby pod jej hasłem wywołać co najmniej nową „Pugaczewszczyznę“.
Katarzyna spostrzegła niebezpieczeństwo i, mimo gniewu na Radziwiłła, pierwsza wyciągnęła do niego rękę.
Pozbawienie księżniczki opieki Radziwiłła było jednakże dopiero wstępem. Młoda, piękna, przez pięć lat kształcona, księżniczka już i sama nie lada stanowiła siłę, bo z godziny na godzinę mogła wokół siebie zgrupować bądź malkontentów, bądź błędnych rycerzów i potężniejszych od Radziwiłła. Co gorsze, księżniczka była w Rzymie, więc o tysiące mil od samowładztwa rosyjskiej carowej.
Zadanie było ciężkie, ale Aleksy Orłow, morderca Piotra III, brat kochanka Katarzyny i sam kochanek jej, nie cofał się przed niczem, nie wahał się życia stawić, gdy niegodziwość odpowiadała dzikim jego instynktom.
Wyprawa, podjęta przez Orłowa do Włoch, jego poznanie się z księżniczką, jego miłość dla niej, komedja, odegrana dla jej usidlenia, wreszcie uczucie księżniczki dla „szlachetnego“, poświęcającego się dla niej, Orłowa, ślub, uroczystości weselne, zdumiewające przepychem całe Włochy, a naostatek niewinna wycieczka dla zwiedzenia okrętu rosyjskiego… i zakucie księżniczki Tarakanow, żony Orłowa, w jego obecności i w chwili, gdy stopa jej dosięgnęła pokładu okrętowego, to coś tak przechodzącego wyobraźnię, iż ledwie temu wierzyć można.
Tam, gdzieś, w kącie archiwum dyplomatycznego Wiednia i Petersburga, tułają się może jeszcze strzępy protestów, wystosowanych z tego powodu przez księcia Toskanji, Leopolda… i dźwigają bodaj jedyny wyraz potępienia publicznego, spadłego na Orłowa.
Księżniczka na dnie okrętu odbyła podróż do Petersburga, mając szczęście ledwie dwa razy w ciągu długiej podróży być przywleczoną do nóg pijanego Orłowa…
W Petersburgu czekał na księżniczkę loch cytadeli nadnewańskiej, knut dozorcy i kaftan obłąkańców. Księżniczka w napoły pod wodą stojącym lochu męczyła się przez lat kilka, zeszła na widmo… Aż Newa ulitowała się nad ofiarą, wzniosła swe fale na wysokość szczeliny, zastępującej okno, i zatopiła córkę carowej Elżbiety.
A Europa?
Europa pod koniec ośmnastego wieku umiała równie wdzięcznie mrużyć oczy i zatykać w porę uszy, jak to czyni w wieku dwudziestym. Europa zresztą niekiedy bolała, wiedziała zawsze i o wszystkiem, lecz całą jej zasługą stały się góry papieru, zapisanego przez kancelarje konsulów i ambasadorów. No, i od tej Europy z drugiej połowy ośmnastego wieku nie można było żądać nic nadto. Miała ona w każdej ze swych stolic zadość intryg, knowań, niegodziwości i mordów — wulkan rewolucji francuskiej dopiero warczał.
Katarzyna II starzała się, ale miłostki jej trwały, nie ustawały na chwilę. Lista kochanków dosięgała liczby trudnej do wiary, aż wreszcie dobiegła kresu. Ostatnimi „adoratorami“ stęchłych wdzięków imperatorowej byli: Platon Zubow i, w mniejszej dozie, brat jego, Walery. Katarzyna miała podówczas lat 62 — Platon Zubow 24, a Walery tylko 20!! Katarzyna była już babką dorosłych wnuków, zdołała już ich nawet pożenić, a mimo to zapały jej dla Zubowych były nielada. Katarzyna do ostatnich dni wierzyła miłości Zubowa, szczególniej Platona! A Zubow z całą bezczelnością i cynizmem sutenera rwał pełnemi garściami wszystko, co się rwać dało. Imperatorowa zaś była teraz hojniejszą i słabszą. Ostatni jej kochankowie w ciągu tygodni i miesięcy zdobywali to, na co Potemkin lub Orłow strawić musieli lata. Taki Platon Zubow wszak w drugim roku udawania sentymentów dla zwiędłej staruszki przeszedł wszystkie stopnie zaszczytów, dzielące pospolitego kapitana od generała gwardji kirasjerów, obwieszonego orderami dygnitarza, milionera i księcia dziedzicznego.
Miłostki cesarzowej już budzić zaczynały odrazę nawet śród jej własnego dworu. Czterdziestoletni następca tronu nie krył teraz swego oburzenia i głośno groził, iż rządy swe rozpocznie od oćwiczenia ostatnich kochanków Katarzyny.
Ta pogróżka obudziła w Zubowych nienawiść ku Pawłowi, skłoniła Katarzynę do knucia ostatniego jeszcze zamachu i to przeciw własnemu synowi. Imperatorowa zaczęła przysposabiać grunt do osadzenia na tronie księcia Aleksandra, wnuka, gdy zaskoczyła ją śmierć.
Katarzyna umarła w roku 1796, więc już po wydaniu Francji śmiertelnej wojny za rewolucję i w chwili, gdy w całej Europie psuć się zaczynało samowładztwo, gdy już i za Pirenejami lud hiszpański domagał się swobód, gdy zamach Ankarströma i śmierć Gustawa III, gilotynowanie Burbonów, zapowiadało rozszerzenie władzy prawa i na prawodawców; umarła w chwili, gdy Wilhelm Godwin rzucał w Anglji pierwsze nasienia anarchizmu, gdy Montesquieu przestał być odosobnionym doktrynerem, gdy cała ludzkość zdawała się drgać w posadach zardzewiałej kultury.
Katarzyna umarła nagle, raptownie. Czy była ofiarą zabójstwa, jak tego chcą niektórzy pisarze, trudno orzec. Świadectwo dworaków oświadcza się za apopleksją. To pewna, że czy to było zerwanie przeciągniętej struny życia, czy zabójcza kropla kurary, śmierć zaskoczyła Katarzynę tak, jakby uważała ją za niegodną innego miejsca spoczynku. Imperatorową znaleziono bez życia w ustępie.
Dla porządku samego godną zaznaczenia jest uporczywa wersja, iż nietylko śmierć Katarzyny była mordem, ale i mordem, co najmniej, złośliwie okrutnym. Według tej wersji, siedzenie ustępu miało sprężynę i ukryte w poduszkach noże. Cesarzowa, osuwając się na siedzenie, całym ciężarem swym wbiła się na ostrza… Sam pomysł takiego zamachu jest tak niepowszednim, iż budzi wiarę… Bo plotka, czy domysł, wybrałby formę powszedniejszą, łatwiejszą.
Któż mógł być tu spiskowym? Niewątpliwie wszyscy, prócz cesarza Pawła i nikt z tych, którzyby myśleli o zamachu stanu. Raczej należy tu widzieć zemstę, zemstę kobiety prędzej, niż mężczyzny, prędzej skwitowanie się pokrzywdzonej, pognębionej, niż cel polityczny.
A że i w najbliższem otoczeniu nie mogło braknąć Katarzynie II wrogów, dowodem choćby epizod ze stosunków dworskich.
Jednym z ostatnich kochanków Katarzyny był Mamonow, poprzednik Zubowych, a następca Jermołowa. Mamonow, pomimo cesarskich łask, nie wytrwał długo w objęciach staruszki… Imperatorowa, uczuwszy małą żarliwość kochanka, wspaniałomyślnie przyłożyła rękę do małżeństwa jego z młodą i piękną księżniczką Szczerbatow.
Mamonow był w siódmem niebie. Małżonka jego ciekawą, a on sam chętnym do humorystycznych uwag o spóźnionych sentymentach carycy. Pani Mamonow tak pikantnych opowieści nie chowała dla siebie… Moskwa, gdzie Mamonowie zamieszkali, pokładała się ze śmiechu, powtarzając sobie tajemnice „toaletowe“ władczyni. Za Moskwą zachichotał równie serdecznie, choć dyskretniej, Petersburg… Katarzyna II posiniała z gniewu.
W tydzień później naczelnik policji moskiewskiej otoczył w nocy dom Mamonowów i, w towarzystwie sześciu kobiet… wszedł do sypialni przerażonych małżonków… Mamonow został przez „kobiety“ związany, a żona jego rozebrana do naga, rozciągnięta na ziemi i oćwiczona do krwi… przez drabów, niezręcznie „kobiety“ udających. Po tej operacji, naczelnik policji skłonił się Mamonowym i okazał im rozkaz cesarzowej, objaśniając, iż jest to jej odpowiedź na pierwsze plotki, za drugie może być katorga…
Panią Mamonow pewno odbiegła ochota od wydobywania od męża tajemnic „toaletowych“ imperatorowej, ale bezsilny gniew bodaj był dla niej większą karą od rózeg! Tych rózeg Katarzyna nie żałowała swemu otoczeniu nigdy, stąd pewność, iż nie jedna z pohańbionych a posiniaczonych myślała o krwawym odwecie! A nadto, imperatorowa igrała miłością, odbierała innym kochanków, a właściwie kazała im się kochać. Więc i stąd mogły począć się noże…
Ze zgonem imperatorowej kończą się rządy kobiet na tronie rosyjskim, kończy się panowanie cudzoziemek, a z nimi typ utrzymanków, świetnie przezwanych po rosyjsku „wremieńszczykami“. Kończy się nawet do pewnego stopnia zachłanność polityki rosyjskiej. Bo ten niezdrowy apetyt caratu, to ciągłe pożądanie nowych obszarów, nowych poddanych, ta chęć rusyfikowania całych narodów, przy własnej ciemnocie, przy własnym obskurantyzmie, stoi i w blizkiej niewątpliwie łączności z carowemi. Rosja była wszak wyssaną, zniszczoną, zrujnowaną rabunkowymi rządami ludzi chwili, ludzi, wyrastających dla kaprysu imperatorowej na książąt, na bogaczów. Rosja potrzebowała na to ciągłego odurzenia, ciągłej gorączki, ciągłego odwracania jej uwagi od własnej niedoli i Rosja co chwila podejmowała wojny i latami je prowadziła i nie kończyła, aż gdy mogła rzucić kawał ziemi na pastwę swym urzędnikom i faworytom, aż mogła tłumić protesty w niewolę pędzonych, aż mogła rabować i konfiskować.
Błędem byłoby rozumieć tu pod mianem Rosji — naród rosyjski — bo ten na tem rozpychaniu granic sam nie zyskiwał, lecz tracił, bo tysiącami trupów musiał okupywać zdobywane prowincje, bo dał się tumanić hasłom pięści, bo dał się obłąkać zasadzie, że nie praca, nie własny dorobek lud bogaci, ale łupiestwo sąsiadów.
Ze śmiercią Katarzyny Rosja już coraz mniej miała do zabrania wokół. Faworytów wprawdzie zabrakło, wprawdzie już zabrakło takich Potemkinów, który pięćdziesiąt milionów rubli kosztował urzędownie, a na drugie pięćdziesiąt milionów okradł skarb, lecz w zamian pokolenie filarów tronu rozrosło się na tysiące ssawek polipich, na krocie pasożytów, złodziei i prostytutek płci obojga.
Kto wiatr sieje ten zbiera burzę. — Aryman mści się.
Ze śmiercią Katarzyny Rosja zaczyna okres przymusowej cywilizacji, tej cywilizacji, która nie dąży do podniesienia oświaty, do wykształcenia duszy, ale tej, która ją czyni wyrafinowanym środkiem władzy oświeconego nad ciemnym, uczonego nad prostakiem, która sięga do zdeprawowania serc, do spaczenia myśli ludzkiej. Od Katarzyny spada na Rosję grad praw, ukazów, manifestów, reform — lecz i te prawa i te ukazy i te manifesty i te reformy są jeno tem, czem zmiana postronka na powróz, powroza na rzemień, rzemienia na łańcuch żelazny, żelaznego łańcucha na stalowy, stalowego na niklowy… i tak aż do końca…
Płakać nad swoimi poddanymi, tylko o nich pamiętać i wyrzekać się dla nich wszystkiego, prócz samowładztwa, prócz przywilejów Iwana Groźnego, to dola i klątwa nietylko monarchów rosyjskich, to ten sam sprawiedliwy gniew rzeźnika, dziwiącego się krnąbrności sprawianego cielaka! Tak już sprawianego postępowo, tak po ludzku!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.