Królewska miłośnica/Część III/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Jego ostatnie dni
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
Jego ostatnie dni.

Przed niewielu dniami — już po wdarciu się tłumu do Tuilleries — kiedy król zdołał uspokoić awanturników, wdziawszy czapkę frygijską i przepijając do żołnierza z podanej mu flachy — naraz wykryło się, że straż królewska została zwiększona przez komendanta Paryża ponad zezwoloną normę — trzykrotnie.
Konstytucjonaliści podnieśli krzyk zgrozy. Król dowiedział się nocą od swego ministra o grożącym komendantowi, księciu de Brissac, areszcie. Jego stosunek z ex-faworytą królewską czynił go już dawniej podejrzanym w obliczu Rewolucji.
Król posłał osobę zaufaną do księcia de Brissac, aby uprzedzić go o wymierzonym przeciw niemu rozkazie uwięzienia i doradził mu ucieczkę.
Poseł królewski przybywa — budzi księcia de Brissac.
— Musisz uciekać, książę. O świcie przyjdą cię aresztować. Koń czeka. Jest północ. Chwała Bogu, — dość czasu. O świcie będziesz już daleko...
— Dobrze. Podziękuj Najjaśniejszemu Panu. Możesz konia zabrać.
— Jakto... a książę?
— Książęta de Brissac nie uciekali nigdy...
Poseł wie, że namowy nic nie wskórają. Kłania się — odchodzi.
Książę zasiada do biórka — i pisze jeden list — drugi — do pani Dubarry.
O świcie budzi adjutanta, śpiącego w sąsiednim pokoju. Od kilku dni jest nim Maussabré.
— Mój kochany! bądź tak dobry, zawieź to do Luciennes.
Wręcza mu list.
Równocześnie zjawiają się żandarmi.
Za chwil parę książę znajduje się pod eskortą w drodze do fortecy w Orleanie, gdzie więżą politycznych przestępców, oskarżonych o zbrodnie najcięższej wagi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Ów pierwszy list, pisany w momencie aresztu, mówi tylko o szczęściu miłości. Nie będą innej treści następne, słane z więzienia.
Pani Dubarry traci głowę — rozpacza — stawia na nogi d‘Escourt‘a, cały sztab przyjaciół, aby wyrwać księcia de Brissac z fortecy. Oczywiście jest bezsilną.
Maussabré udaje się niezwłocznie za księciem do Orleanu i przywozi jej list, w którym książę zawiadamia ją krótko:
„Przybyłem tu szczęśliwie. Bądź zdrowa, ukochana.“
Codzień goniec pani Dubarry jest w drodze do Orleanu. Zawozi księciu jej listy — przywozi jej listy od więźnia. Zachowała się ich wiązanka.
Ślepiły je później oczy sędziów pani Dubarry. Z akt jej procesu powędrowały te kartki do archiwów państwowych Francji.
Pożółkły ze starości.
Pisane przed pięciu ćwierćwieczami!
A jednak unosi się z nich czarowny aromat niewiędnących kwiatów miłości.
Niema w tych listach nic prócz słów uwielbienia dla jej piękności, dobroci, miłego usposobienia, towarzyskiego uroku.
Wciąż powtarzają się słowa: „kochanie!“, „serce moje!“, najmilsza!“.
Oto list:
„Jakże byłem szczęśliwy w życiu. Poprostu wierzyć się nie chce. Być kochanym przez Ciebie!“
Powiedzmy: poprostu wierzyć się nie chce, że są to listy nie młodzieńca, lecz starca — że są to nadto listy, pisane z za krat więziennych.
Oto np. list — czarujący prostotą, a jakże namiętny i czuły:
„Kochana! stłukły mi się okulary. Dlatego przebacz, że Ci napiszę tylko jedno słowo: „Kocham!“ — i jeszcze cztery tylko: „będę kochał do śmierci!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

A śmierć zbliżała się już wielkiemi krokami.
Maussabré donosi pani Dubarry, że istnieje zamiar przewiezienia „politycznych“ z Orleanu do więzienia w Wersalu.
Ale tam właśnie odbywają się sądy doraźne, t. j. rzezie!
Pani Dubarry wie, że jeżeli książę de Brissac przybędzie tam, to będzie zmasakrowany, jak inni...
Nie istnieje już dla niej kwestja, że naraża się wstawiennictwem za ciężkim przestępcą; naraziła się już tem, że pisała doń listy. Udaje się do Paryża — poszukuje protekcji możnych — puka do drzwi władnych. Ale wszędzie napotyka chłód, obawę, bezsilną niemoc, oschłą odmowę. Właściwie czas jest okrutny: w powietrzu unoszą się hasła wojny, strachy przed zdradą, nawoływania do zemsty. Napotyka wszędzie drzwi zaparte. Kto chce, nie może nic uczynić — kto mógłby, nie chce.
Spotyka wreszcie oporę w księciu de Rohan-Rochefort, który jeszcze posiada wpływy i zaufanie. Przyjechał umyślnie na jej wezwanie do Paryża — de Brissac był jego przyjacielem — przyrzeka poruszyć skały, aby zahamować wysłanie księcia de Brissac z więzienia w Orleanie. Pomówił już z nowymi dygnitarzami. Zdołał ich przekonać, że winy de Brissac‘a są wątpliwe lub przesadnie oceniane: działał on wszakże z rozkazu króla, jako zobowiązany do posłuszeństwa żołnierz i urzędnik!
Przyznano Rohanowi słuszność. Obiecano wiele — dano nadzieję.
Pani Dubarry pisze list do więźnia:
„Bywaj mi zdrów... Bądź najlepszej myśli, mój ukochany!... Tutaj energicznie działają przyjaciele. Sprawa Twoja jest na dobrej drodze. Może już wkrótce zobaczymy się. Tymczasem pisz — i powątpiewaj o wszystkiem, tylko nie o tem, że Cię kocham!“

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dubarry i Rohan de Rochefort nie wiedzą, że ich oszukano. Książę de Brissac już jest w drodze. Już jest w celi więziennej w Wersalu!
Zwraca się do córki, księżny de Montemart. Czyni ją wykonawczynią swego testamentu. Na pierwszem miejscu, jako spadkobieczynię swoją, wymienia panią Dubarry. Każe jej wypłacić rentę roczną 24.000 liwrów, lub jednorazowo sumę 300000 liwrów, albo wreszcie oddać jej znaczny majątek ziemski — stosownie do jej wyboru. Powołuje się na to, że jest winowajcą w sprawie utraty jej kosztowności, kładzie na sercu córce wypełnienie tej swojej woli przed wszystkiemi innemi legatami. Zaklina ją na swoją miłość ojcowską, aby spełniła ten testament — tę jego prośbę ostatnią!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.