Królewska miłośnica/Część III/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Królewska miłośnica
Podtytuł Dalsze losy pani Dubarry
Rozdział Książę de Brissac
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XI.
Książę de Brissac.

Rzucona na tło epoki rewolucyjnej powieść miłosnego stosunku pani Dubarry i księcia de Brissac posiada czar niewypowiedziany. Słynne orzeczenie Pawła Saint Victora na temat nowel Boccacia, sławiących zmysłowe wesele i żary serca, jakoby snutych w miłem, beztroskiem i mężnem towarzystwie, tuż nieopodal objętej tchem zarazy Florencji, iż „umieścił on Wenerę w trupiej czaszce“ — znajduje w danym wypadku historyczne urzeczywistnienie.
Tu jest nawet coś bardziej pociągającego i dziwniejszego: subtelna woń kwiatu miłości wieje śród gęstych oparów krwi, płynącej strugami z pod nieznużenie działającej maszyny śmierci, i nie zatraca się, nie daje się zdławić. Albo jeszcze: dwoje osób stwarza sobie potęgą miłości cichą oazę szczęścia na pustyni, huczącej grozą niebywałego dziejowego przewrotu. I nie są to bynajmniej dusze ślepe, lekkomyślne, nieczułe na to, co się dzieje dokoła, nie rozumiejące katastrofy, która chłonie cały drogi im świat!
Przeciwnie, jedna z nich — męzka, dojrzała, zawsze powagi pełna, wie o tem, że grozi jej nieubłagalnie katastrofa. Druga, pociągnięta przez tamtą, wyzbywa się przyrodzonej lekkomyślności, poważnieje, rośnie cudem, stara się dorosnąć do bohaterstwa tamtej. Rzekłbyś, że na łupinie, rzucanej po wzburzonym oceanie życia, na falach krwi, dwie drobne istoty ludzkie — wiedząc, że muszą być pochłonięte przez wir, z całą świadomością odwracają się od wizji śmierci i gwoli kilku minutom pozostającego życia poglądają sobie w oczy z przedziwną słodyczą, aby krzepić się wzajem w godzinie śmierci. Jest to zwycięstwo delikatnych dusz nad barbarzyństwem epoki.
Cóż to znaczy, że kochać się mogą już tylko krótko, bo czarna śmierć i czerwony kat czyhają zewsząd? Wszakże chwila wielkiej miłości jest wiecznością! I dlaczegoż tu kląć życie, skoro posiadało się w niem choćby moment szczęśliwego zapomnienia w uścisku miłosnym? Albo dlaczegoż zatruwać sobie godzinę miłości obawą śmierci — przecież ten, co umierać będzie, umrze, kochając, a ten drugi, komu jeszcze pozostanie chwila życia, umarłego nie zapomni do zgonu. I kaci mogą wszystko uczynić, mogą ściąć głowy, ale nie wydrą z serca miłości!

∗             ∗

Powiedzmy to wyraźnie: nigdy nie przyszłoby nam na myśl obrać taką Dubarry za bohaterkę naszego romansu, którego tło — jest tak olbrzymie, pełne dziejowej powagi, a leciuchna, jak piórko, kobieta zdaje się tak mało ważyć w tej wichurze namiętności masowych, w tem starciu się indywidualności znacznych, w tym wirze wydarzeń epokowych dla narodu i ludzkości, — gdyby nie to, że „ostatnie dni życia pani Dubarry, tego zepsutego dziecka szczęścia i miłości, zyskały rys heroiczny dzięki uczuciu dla niej takiego księcia de Brissac, uszlachetnione zostały modlitewnem uwielbieniem tego rycerza, ostatniego bohatera zapadającej się w przepaść starej Francji.“ Stwierdzają to jej sumienni i przenikliwi biografowie, bracia Goncourt.
Heroizm jej polegał na tem, że w łańcuchu śmierci, który los wykuwał dla niej i który wlókł ją ku gilotynie — jej stosunek miłosny do nienawistnego wywrotowcom, jednego z najwybitniejszych reprezentantów konającej monarchji, przeznaczonego fatalnością losu na żer mordercom... był niepośledniem spajającem ogniwem. Tak bardzo kochała to życie i tak mocno obawiała się okrutnej w zasadzie, formą okrutniejszej śmierci, iż winna była, gdyby przeważył instynkt samozachowawczy, odrzec się tej miłości — ale ona nie chciała, lub nie mogła chcieć!...

∗             ∗

Kim był de Brissac?
Był gubernatorem Paryża, pułkownikiem królewskiej straży przybocznej. Ale nie o tytuły, godności i potęgę władzy tu chodzi. Podkreślmy świadectwo dziejopisów epoki, że był wytwornym szlachcicem, który, podążając za królem w procesji paziów i karoc, nie posiadał w sobie nic z tej pochlebczej niewolniczej płaskości, co znamionuje pospolite dworactwo: nosił on z dumą swoje historyczne nazwisko i był niby bohater z odległej epoki Ludwika XIV, tak samo krojem duszy, jak i odzieży. Pospolitym błędem rewolucyjnego myślenia jest, że nie potrafi ono utrzymać się w granicach naprawy zła przeszłości, lub stwierdzenia konieczności przemian w stosunku do kształtów przeżytych; chce ono także zadeptać z kretesem, pohańbić osądem, potępić absolutnie wszystkie formy minionego okresu. A przecież, gdyby przeszłość była absolutnie bezwartościową, gdyby nie kryła w sobie żadnych zarodków cnót i piękna — wypadałoby zrozpaczyć o ludzkości, zwątpić, czy istnieje cokolwiek, co daje się przerobić na dobre. Absolutne zło historji uprawniałoby do absolutnego sceptycyzmu na przyszłość!
Tedy, cokolwiek myślimy o cieniach epoki schyłkowej XVIII stulecia, winniśmy oddać hołd należny temu czcigodnemu wzorowi honoru rycerskiego, urodzonemu żołnierzowi, dziedzicowi męskich cnót starej Francji, a zarazem wcieleniu szlachetnej i najsubtelniejszej galanterji. Ten piękny starzec — mówią o nim Goncourt‘owie — ostatni z kawalerów salonu, odprysk wielkiego rodu de Brissac‘ów, potrafiący przemawiać językiem głębokich uczuć jakiejś Klelji lub Astrei, Ludwik-Herkules-Timoleon de Brissac — na kolanach przed hrabiną Dubarry, swoim kultem dla niej, swą zbożnie-delikatną czcią, „osłania przed surowym wyrokiem historji kobietę, która takiego człowieka potrafiła natchnąć tak głęboką i piękną miłością“... A być może — tak brzmi dalej trafny sąd biografów pani Dubarry — „to światło, które opromienia ją w tej ostatniej epoce jej życia, które ukazuje ją nam pełną taktu, daleką od wszelkiej swawoli, a równocześnie odległą od pruderji, która zadaje kłam wszystkim paszkwilom, prześladującym ją w one dni i każe je odrzucić z pogardą — zawdzięczała ona bodaj wpływowi na nią miłości takiego człowieka, jakim był de Brissac!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.